poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Bardzo płytkie kontruderzenie, czyli jak nie pisać

Ten tekst pochodzi sprzed ładnych kilku lat. Miałem go początkowo wysłać do wydawcy książki (stąd forma bardziej zwięzła, niż by tego wymagała prawdziwa recenzja), ale jakoś nie wyszło. Mamy właśnie sierpień, więc nadarza się dobra okazja, aby zobaczyć, jak nie należy pisać o Powstaniu Warszawskim. Oraz jak nie należy pisać opracowań popularnonaukowych. Oraz w ogóle jak nie należy pisać.

„Warszawa 1944-1945” Piotra Rozwadowskiego, wydana w popularnej, choć od jakiegoś czasu coraz bardziej obniżającej loty serii "Historyczne Bitwy", opiera się na dobrym pomyśle wyjściowym: aby pokazać Powstanie Warszawskie nie samo w sobie, lecz w kontekście frontu wschodniego. Chwali się zatem autorowi, że walcząca Warszawa nie istnieje w próżni. 

Pomysł jest dobry, ale z wykonaniem już gorzej. Problem polega na tym, że książka Rozwadowskiego bardzo niewiele mówi o przebiegu walk powstańczych. Rozdział dotyczący samego Powstania dotyczy głównie organizacji sił polskich i niemieckich. Fajnie, że uwzględniony został udział oddziałów NSZ, ŻOB, AL i PAL, ale… Brakuje nie tylko opisu starć, lecz również ciekawostek wartych zapamiętania. W całej książce znalazła się tylko jedna anegdota – o tym, jak to grupa akowców znalazła u jakiegoś esesowskiego furmana (nawet nie w Warszawie) trofeum z ludzkiej skóry. Tymczasem ani słowa o tak mało znanych sprawach, jak udział w Powstaniu np. oddziału słowackiego czy plutonu głuchoniemych. 

Ale żeby tylko chodziło o anegdoty… Prawie nic nie wiadomo o powstaniowej codzienności. Ani słowa nie ma na temat „goliatów”, „nebelwerferów” (z wyjątkiem podpisu pod zdjęciem), czy też walk o budynek PAST-y. Autor zbywa milczeniem rozmowy kapitulacyjne i los warszawiaków po upadku powstania. Na s. 18 mowa o generałach, którzy poparli Paulusa i Sedlica z Komitetu „Wolne Niemcy”. Kto to Paulus i Sedlic? Jaki komitet? Nikt nic nie wie. Po stronie niemieckiej walczy brygada Dirlewangera, ale bez żadnego wyjaśnienia, co to za formacja. Równie enigmatycznie autor wyraża się o oddziałach Kamińskiego: skrót RONA występuje raz, bez rozwinięcia. Ze dwa razy nazywa się żołnierzy Kamińskiego „kolaborantami”, i tyle – nie wiadomo, co to za kolaboranci, może polscy?

Układ książki jest chaotyczny. Autor wykonuje skoki chronologiczne w tę i z powrotem – w kilku miejscach ewidentnie mylą mu się miesiące. Pisze po kilka razy o tym samym: co najmniej trzykrotnie pojawia się stwierdzenie, że dowódcą Okręgu Warszawskiego AK był płk Antoni Chruściel; dwukrotnie też czytam, że Niemcy opanowali sytuację na froncie dzięki „płytkim kontruderzeniom”. Pod koniec podrozdziału „Zabiegi o udzielenie pomocy powstaniu” pojawiają się ni stąd, ni zowąd walki na przyczółku magnuszewskim. Prawdziwe kuriozum to jedna z fotografii, opatrzona wyjaśnieniem: Podpisanie aktu kapitulacji Warszawy – Układu o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie. W środku SS-gruppenführer Erich von dem Bach. Na zdjęciu widać faceta, który w żadnym wypadku nie może być von dem Bachem: znacznie mniej włosów, nie ma okularów, a za to ma wąsy.

Nie popisała się też korekta (która, podobno, była). Kazimierz Iranek-Osmecki na str. 156 figuruje jako „Iranka-Osmecki”. W wielu miejscach pojawiają się błędy gramatyczne – zastosowanie niewłaściwego przypadka, np. na str. 30: W skład związku operacyjnego weszły: 3 DPanc. SS „Totenkopf”, (…), 5 DPanc. SS „Wiking” (…) i węgierskiej 1 Dywizji Kawalerii.

Autor konsekwentnie pisze o rosyjskiej kwaterze głównej wersalikami. 
Jeden z podrozdziałów nosi nawet tytuł: „STAWKA przygotuje ofensywę” – ten czas przyszły jest zastanawiający… Niemiecki XXXXVI Korpus na 106 stronie staje się nagle XXXXIV Korpusem. No i co to za skrót „kap.”?

Reasumując - w tej książce właściwie NIC NIMA.

Piotr Rozwadowski, Warszawa 1944-45, Warszawa 2006

sobota, 10 sierpnia 2013

Rock w krzywym i brudnym zwierciadle


Jakiś czas temu przejrzałem książkę Sławomira Hawryszczuka, filozofa i teologa, zajmującego się nowymi ruchami religijnymi, a także metafizyką, kosmologią i seksuologią. Niezłe kombo, ale dlaczego otagowałem ten wpis „muzyka”? Ano kolesiowiec ten popełnił dziełko pt. „Religia rocka. Ciemna strona muzyki rozrywkowej”. Tytuł zapowiada iście hardcore’owe doznania. Zajrzyjmy do środka.
Książka ma na celu wykazanie, że ta cała muzyka rozrywkowa to nic innego, jak cynizm, nihilizm, sarkazm i orgazm. W kilku rozdziałach nasz teolog rozprawia się z poszczególnymi aspektami spisku złych rockmanów, wymierzonego w kondycję duchowo-emocjonalną młodzieży, jako to: demoralizacja, ukryte treści, magia i satanizm, ideologia New Age i ogólnie „rozstawianie zasiek wokół moralności młodych ludzi”. Powtórzone zostają bezkrytycznie wszelkie mity o Rolling Stonesach, Black Sabbath, AC/DC itd. Obrywają też inne gatunki, w tym rap i techno.
Autor odznacza się rzetelnością i rozeznaniem w temacie. Odkrywa, że Freddie Mercury zmarł w 1992 roku, a „Don’t Fear the Reaper” to utwór Black Sabbath. Jako przykład wulgarności muzyków rockowych podaje grupę 2 Love Crew (sick!), a rekord świata stanowi umieszczenie ledzeppelinowego „Stairway to Heaven” na płycie „Presence”. Z rzetelnością idzie w parze znajomość języka angielskiego. Zna ktoś takie utwory, jak Celebration of the Wizard Doorsów czy Holy Driver (Święty Kierowca) Ronniego Dio? Tłumaczenia tytułów piosenek pozwalają sądzić, że S. Hawryszczuk operuje angielszczyzną z równą maestrią, jak Krashan ze „Zmienników” językiem polskim.
W dziedzinie obyczajowej dowiadujemy się, że członkowie Kiss (Kids in Satan’s Service, a jakże) dokonywali na koncertach „cyrkowych popisów seksualnych”. Może fani powinni się zwrócić do teologa, aby dał im namiary na DVD. Hawryszczuk ustalił też, że zabójstwo na festiwalu w Altamont było mordem rytualnym nakazanym przez Micka Jaggera. Niestety, nie podał, ile macy otrzymano z nieszczęsnego Afroamerykanina. Z kolei Pink Floyd miał przemycać treści iluminackie. Cóż, w końcu ich perkusistą był Mason…
Tera o przemycanych treściach. Sporo radości może dostarczyć rozdział o backmasking process. Autor podaje szereg przykładów, w tym oczywiście „Stairway to Heaven”, bez którego żadne brednie tego typu nie byłyby kompletne. Transkrypcja wstecznej wersji „Revolution No. 9” prowokuje pytanie, co słuchacz sobie zapodał. A gdy przeczytałem przekaz „odzadny”, który ma się znajdować w „Highway to Hell”, wydałem rechot, przy którym blednie Andrzej Lepper… Dodajmy, że autor bazuje na źródłach amerykańskich. Nic dziwnego – kto się interesuje tematem, dobrze wie, że tropiciele rockowego satanizmu w ogóle tej muzyki nie słuchają, tylko przepisują jedni od drugich. Nasze podwórko reprezentowane jest głównie przez Vadera, Behemotha i Dodę. Bluźniercze treści nagrane od tyłu ma zawierać „Mój dom” grupy Feel (jak się później dowiedziałem, transkrypcja, w której padają słowa „szatan ze Skarżyska”, nie została wykonana na poważnie).
Książka Hawryszczuka powstała dla udowodnienia określonej tezy i do niej też nagina fakty. Dlatego należy czytać ją w ramach rozrywki, i to raczej nie na trzeźwo. W ramach podsumowania dedykuję autorowi cytat z „satanistycznego zespołu” Jane’s Addiction: „My mamy większy wpływ na twoje dzieci niż ty!” \m/

PS. Pisało się pod muzykę Rage Against The Machine. W książce nie uwzględnionego.


Sławomir Hawryszczuk, Religia rocka. Ciemna strona muzyki rozrywkowej, Warszawa 2010.