poniedziałek, 22 lipca 2019

Co to za pan w tych kulturalnych okularach, czyli całe terytorium Republiki




Na polskiej scenie rockowej lat osiemdziesiątych Republika należała do najpopularniejszych zespołów, a przy tym i do najoryginalniejszych. Główną rolę odegrała tu osobowość Grzegorza Ciechowskiego. Należy tu dodać, że sam siebie on za wokalistę nie uważał; wolał określać się jako poetę, który akurat wykorzystuje muzykę jako nośnik swoich wierszy. Mimo to od strony muzycznej jego twórczość jest równie charakterystyczna.
W tamtych czasach Republika była w Polsce tak szalenie popularna, że zaczęli do niej lgnąć ludzie nierozumiejący zamysłów lidera, w dodatku wdający się w bzdurne kibolskie konflikty np. z fanami Maanamu. W latach dziewięćdziesiątych reaktywowana po przerwie Republika nie budziła już takich emocji, lecz nadal pozostawała zauważalnym elementem rockowego krajobrazu, aż do śmierci lidera w roku 2001.
Mimo to przez wszystkie lata jakoś nie miałem czasu się zająć dyskografią toruńskiego zespołu. Dopiero na początku tego roku szarpnąłem się na pełną dyskografię, wydaną pod tetułem Komplet. W eleganckim białym pudełku mieści się 13 kompaktów w tekturowych okładkach oraz dość gruba książeczka z tekstami wszystkich utworów i informacjami o realizacji albumów.



Nowe sytuacje, 1983

Okładka debiutu Republiki ma projekt dość minimalistyczny: ukośne czarno-białe pasy. Stały się one znakiem rozpoznawczym zespołu – podobnie jak jednolite czarne ubiory muzyków – i w tej czy innej formie wystąpiły na prawie każdej późniejszej jego płycie.
Stara Republika od zawsze kojarzy mi się ze ścieżką dźwiękową do jakiejś antyutopii albo w najgorszym razie ponurego science fiction, poświęconego problemowi odczłowieczenia. Muzyka jest to „mechaniczna”, o kanciastym, dość dysonansowym brzmieniu, wywiedzionym z nowej fali. Nastrój nerwowości, czasem klaustrofobii, kreuje częste w kompozycjach Ciechowskiego ostinato: utwory opierają się na rytmicznych, uporczywie powtarzanych motywach. Fortepian odgrywa w aranżacjach rolę na równi z gitarą. Czasem zabrzmi solo na flecie, w stylu iście andersonowskim, np. w utworze tytułowym, który swoją zabieganą atmosferą przypomina wydany na singlu Kombinat. Gitarzysta Zbigniew Krzywański raczej nie ma okazji do podobnych popisów, biorąc udział w tkaniu aranżacji pospołu z sekcją rytmiczną Kuczyński-Ciesielski. Zauważalna solówka zwróciła moją uwagę tylko w rozpędzonym Będzie plan. Co się tyczy atrakcyjnych linii basowych, to mamy trochę tego w kończącym płytę My lunatycy, poza tym bas jest raczej wtopiony w tło. No i śpiew Ciechowskiego – równie zrytmizowany jak partie instrumentalne, niekiedy bliski melorecytacji, z wielokrotnym powtarzaniem fraz, a nawet pojedynczych sylab (Prąd, Mój imperializm) – ewokuje atmosferę szumu informacyjnego i zagubienia człowieka w cywilizacji.
Nie znaczy to, że muzyka Republiki jest całkiem beznamiętna. Pełen dramatycznego napięcia jest chyba najlepszy utwór na płycie – Śmierć w bikini: cały jego rytm i obsesyjny riff sugerują, że zaraz stanie się coś strasznego. Czasami pojawiają się kontrastowe dynamicznie refreny, choćby w Arktyce. Pierwotnie miała się nazywać Syberia, ale cenzor kazał zmienić, choć nie przeszkadzało mu wielokrotne użycie słowa „Syberia” w całym tekście, nawet kiedy pod koniec padło: „Syberia przegra!” W niektórych szybszych utworach panuje specyficzna groteskowa atmosfera. Należy tu System nerwowy czy nowofalowo-rockandrollowy Znak „=”, albo wreszcie My lunatycy. Z kolei pędzący przed siebie Mój imperializm przedstawia niszczycielską siłę pożądania płciowego, opisaną w dość nieszablonowy sposób.
Styl Republiki na debiutanckim albumie jest dość jednolity, trochę brakuje przebojowych melodii, a utwory ze swą programową brzydotą zlewają się jeden z drugim – niemniej zespół ten nie przypominał wówczas żadnego innego w krajowej czołówce. Jego propozycja okazała się na tyle intrygująca, że wkrótce fani Republiki pojawili się pod każdym kamieniem. Wokół zespołu kręcili się ludzie traktujący go powierzchownie i nie kumający, o co w tym wszystkim chodzi, aż w końcu Ciechowski musiał przeprowadzić odsiew fanów i z pomocą kolegi radiowca zmistyfikował reportaż, w którym wykreował się na zidiociałego gwiazdora, zatruwającego życie swoim sąsiadom z bloku przy ul. Karola Młota w Toruniu.


1984, 1983

Na początku lat osiemdziesiątych niektóre zespoły z naszej rockowej czołówki próbowały zrobić karierę na Zachodzie. Anglojęzyczne wersje swoich albumów nagrali więc Lady Pank, TSA, Kat czy Turbo. Również i Republika podjęła taką próbę. 1984 to eksportowa wersja Nowych sytuacji, wydana w Wielkiej Brytanii nakładem wytwórni Mega Records. Tytuł nawiązuje oczywiście do Orwella, a na okładce, oprócz znajomych pasów, pojawiło się logo zespołu, emblemat flagi w te same czarno-białe pasy (nie mylić z Białą flagą), oraz nalepka dumnie głosząca: „Poland’s Top Band”. Mimo wszystko płyta lepiej się sprzedawała w Polsce niż w Anglii, jak pisał Ciechowski w „Tylko Rocku” 10/1994, s. 8.
Pod względem muzycznym nic się nie zmieniło – wykorzystano oryginalne podkłady z Nowych sytuacji. Jedyną różnicę stanowią teksty, przetłumaczone przez Annę Baranównę i odśpiewane przez Ciechowskiego po angielsku. Łatwo się domyślić, jakie były pierwowzory utworów New Situations, Bikini Death czy My Imperialism, Todays Sleepwalkers to My lunatycy, zaś Arktyka w wersji angielskiej nazywa się jednak Siberia (zresztą pozostawiono w niej kawałek po polsku). Lider robi, co może, ale po angielsku jednak wydaje się out of his element, zwłaszcza że akcent ma cokolwiek słowiański. „Czułem się jak Samson obcięty na jeża” – komentował po latach.


Nieustanne tango, 1984

Popularność Republiki miała zaskakujące skutki uboczne. Na festiwalu w Jarocinie dochodziło nawet do palenia jej płyt! Właśnie spalona w większości koperta Nowych sytuacji stała się podstawą projektu graficznego drugiego albumu grupy, a incydent zainspirował również utwór Fanatycy ognia, notabene moim zdaniem najmniej tu ciekawy.
Na Nieustannym tangu zespół jakby dojrzał. Utwory są bardziej zróżnicowane i bardziej atrakcyjne pod względem melodii. Poza tym całość brzmi lepiej niż debiut. Kiedy przed laty usłyszałem w Trójce po raz pierwszy połowę tego albumu, przyszło mi do głowy skojarzenie „krzyżówka Lady Pank z Brygadą Kryzys”, ale oczywiście płyta jest spójna z ogólnym stylem Republiki.
Tytułowy utwór, a zarazem otwierający, to faktycznie tango, ale „po ciechowsku” kanciaste i turpistyczne. Z restauracyjnego gwaru wyłania się najpierw groźny werbel, a potem cała reszta utworu, porównującego życie do niekończącego się tańca („Nie strzelajcie do orkiestry – jeśli oni zginą, przyjdą lepsi”). Krzywański pozwala tu sobie na dość rozbudowane, lecz schowane w tle solo. W Psach Pawłowa powraca ostinato, jednak tym razem fortepian lidera brzmi potężniej niż na tamtej płycie, gitara znów ma więcej do powiedzenia, a refren wpada w ucho, choć Ciechowski wyrzuca z siebie słowa w tak gorączkowym tempie, że za pierwszym razem zrozumiałem „czekam na neonowy znak” (zamiast „czekam na nowy-nowy znak”). Sporą dawkę przebojowości ma też w sobie motoryczne Zróbmy to (teraz).
Na płycie widać, bardziej niż na poprzedniej, reminiscencje stanu wojennego. Przykładem jest Na barykadach walka trwa, gdzie dość wolne tempo nie wyklucza atmosfery niepokoju, nerwowości i chęci zapomnienia o rzeczywistości za oknem. Ten utwór połączony jest z podejmującym temat w sposób bardziej groteskowy Hibernatusem („Syreny wyły, więc do snu umyłem zęby”).
Druga strona płyty jeszcze mi się wystarczająco nie osłuchała, poza jednym utworem, zresztą sporym przebojem: Obcy astronom to najsłynniejszy podglądacz w dziejach polskiej piosenki do czasu Lornetki Golców. Wielki hipnotyzer opiera się na riffie basowym i jednak bywa trochę męczący, zaś wieńcząca album Poranna wiadomość jest utworem instrumentalnym, nie licząc odliczania w dwóch językach (swoją drogą, zawsze mnie irytowała ta kobita powtarzająca „ziɹoł”) oraz rozmowy szeptem dwojga ludzi; ze swoim narastającym napięciem ma po raz kolejny ewokować atmosferę zagrożenia rodem ze stanu wojennego, przed którym tamci dwoje najwyraźniej się ukryli.


81-85, 1993

Na początku lat osiemdziesiątych winylowe single Tonpressu stały się tak popularne, że, jak pisze Olga Drenda w swych Wyrobach, praktycznie wyrugowały pocztówkę dźwiękową. Popularność tego nośnika zbiegła się w czasie z eksplozją polskiego rocka. Przy tym polski wydawca przyjął podobną politykę, jak panowała w latach sześćdziesiątych, a jeszcze na parę lat przed Tonpressem praktykowała brytyjska wytwórnia Factory: przeboje różnych wykonawców nierzadko ukazywały się wyłącznie na singlach. Tak więc na albumach Klausa Mitffocha, Lady Pank czy Maanamu próżno było szukać Jezu, jak się cieszę, Małej Lady Punk albo Cykad na Cykladach. Podobnie wyglądała sprawa z Republiką, której singlowe nagrania były wielkimi przebojami, ale na dużej płycie można było ich posłuchać dopiero od 1993.
Nagrania zostały ułożone chronologicznie – pierwsze z nich pochodzą jeszcze sprzed Nowych sytuacji. Kombinat, wydany w 1982, to wręcz modelowy utwór Republiki, o natarczywości bezlitośnie pracującego mechanizmu, którego trybami są istoty ludzkie; nie brakuje solówki na flecie. Na stronie B singla pojawiły się orwellowate Gadające głowy, brzmiące jak The Stranglers na amfetaminie – w sensie wykorzystania klawiszy. Z tej samej sesji pochodzi mniej hałaśliwy, ale i tak złowieszczy Układ sił – ciekawostka, bo to kompozycja perkusisty Sławomira Ciesielskiego.
Kolejne trzy utwory, nagrane już po debiutanckim albumie, odzwierciedlają zwiększenie melodyjności zespołu po pierwszej płycie. Są to Sexy doll i Telefony, a przede wszystkim Biała flaga, z brutalnym riffem fortepianu, na którym Ciechowski gra też w środku dysonansowe, wściekłe solo. Pamiętam, że po jego śmierci w jednym z prasowych nekrologów padły słowa: „Grzegorzu, zawsze będziemy stać pod Twoją Białą Flagą”. Ktoś tu czegoś potężnie nie przemyślał, bo przecież biała flaga jest znakiem  kapitulacji, a przebój Republiki to gorzka wypowiedź na temat konformizmu i oportunizmu. Zwraca uwagę wers: „Co to za pan tak kulturalnie opowiada”. Pierwotnie miał brzmieć „…w tych kulturalnych okularach”, ale cenzór kazał zmienić, bo mu się z Jaruzelskim skojarzyło.
W 1984 roku Ciechowskiego zgarnęło wojsko, ale tylko na kurs oficerów rezerwy. Kiedy wyszedł w lipcu 1985, Republika niemal od razu zarejestrowała kolejne dwa utwory: Zawsze ty (Klatka) oraz Tak długo czekam (Ciało). Oba były już spokojniejsze od poprzednich, choć odznaczały się nieco duszną atmosferą, jak to zwykle erotyki Ciechowskiego. Pierwszy ma poza tym interesującą linię basu, zaś drugi trafił potem na album Obywatela G.C. W kolejnej sesji z 1985 r. powstały dwa ostatnie utwory z albumu, które prowokują do zastanowienia, jak mogłaby wyglądać ewolucja zespołu, gdyby trzecia płyta wtedy powstała. Motoryczny Sam na linie z melodyjnym chóralnym zaśpiewem – przy tym gitarowy, bez większego udziału fortepianu – z pewnością prezentuje przebojowe oblicze Republiki. Za to Moja krew to rzecz mocno awangardowa: prosta melodia, właściwie złożona z dwóch naprzemiennie powtarzanych nut, wyśpiewywana do oszczędnych akordów fortepianu, najpierw przez Ciechowskiego, a potem dołączają kolejne głosy i kolejne instrumenty. W obu utworach wystąpił gościnnie Jan Błędowski, skrzypek grupy Krzak, tyle że na saksofonie.
Czarno-białe pasy na okładce płyty pojawiają się tym razem dyskretnie – jako krawat Pawła Kuczyńskiego.


1991

W 1986 roku Republika weszła do studia, by nagrać trzecią płytę długogrającą. Po jakichś trzech dniach wybuchła jednak kłótnia, która doprowadziła do rozpadu zespołu. Grzegorz Ciechowski, żeby się kasa za wynajęcie nie zmarnowała, skrzyknął paru muzyków sesyjnych i nagrał planowane piosenki jako Obywatel G.C. Zespół reaktywował się dopiero w roku 1991, ale już bez Pawła Kuczyńskiego. W opisie nagranej wówczas płyty 1991 nie podano, kto zagrał na basie, choć niewątpliwie ktoś na nim gra. W każdym razie zespół był wówczas tryjem, na okładce też widać trzech facetów, a jako gościnny podany jest tylko Jacek Rodziewicz, saksofonista, który kilka lat później będzie tymczasowym zastępcą Grudzińskiego w Kulcie.
Zespół postanowił odświeżyć repertuar, nic więc dziwnego, że spora część płyty pokrywa się z poprzednią (a w zasadzie następną, jeśli patrzeć na rok wydania kompilacji 81-85). Po prostu zebrali piosenki, które dotąd były rozproszone na singlach i w nagraniach radiowych, a całość przyprawili utworami też pochodzącymi z pierwszego okresu działalności grupy, ale wcześniej niepublikowanymi, zatrzymanymi przez cenzurę.
Jak wypadły nowe wersje starych przebojów? Na ogół ciekawie. Kombinat brzmi jakoś dziwnie, jakby Ciechowskiego urzekły nowoczesne brzmienia, jakieś housy i acidy, generalnie w tle buzuje elektronika, a i znajomy riff się zmienił. Biała flaga doczekała się alternatywnego tekstu, tym razem poświęconego emigracji; do tego pojawia się wstawka quasi-rapowa. Z Sexy doll zrobiono balladę z prawdziwego zdarzenia, jeszcze z jazzującym fortepianem i gitarowymi unisonami, ale wersja pierwotna bardziej mi odpowiada. Układ sił ma mocno zmienioną aranżację z dudniącym rytmem, do tego dochodzi partia saksofonów i sample z dziwnych orientalnych zaśpiewów. Kolejna wersja Zawsze ty też jest unowocześniona i dość bogato zaaranżowana.
Co do utworów wcześniej nieznanych – najlepsza jest motoryczna Lawa, reprezentująca nurt „groteskowy” – mogłaby być hitem na miarę Telefonów. Republika to też dość wczesny utwór, szorstki niczym z Nowych sytuacji, choć w latach osiemdziesiątych pewnie nie wprowadzono by do niego akordeonu. Mniej interesująco wypada Balon, zaaranżowany na modłę konfekcji późnych lat 80. (ten klangowany bas) – Ciechowski w nim szepcze, a czasami równocześnie z tym krzyczy. Zawroty głowy zaś nie pozostawiają szczególnego wrażenia.



Bez prądu, 1993

Odpryskiem mody na „unplugged” były koncerty z serii Bez prądu, organizowane przez Radio Łódź. Wtedy między innymi po raz pierwszy z graniem akustycznym zmierzyła się grupa Hey, z czego później nie była zadowolona. Niektóre z tych występów zostały wówczas oficjalnie wydane (np. Skawalker), inne – jak Dżem czy Edyta Bartosiewicz – wychynęły w 2016 w Czerwonym Chrząszczu, ale je wycofano, kiedy się zrobił dym, że to wydania pirackie, bez wiedzy i zgody wykonawców.
Na łódzkie koncerty załapała się także i Republika, już z drugim stałym basistą, Leszkiem Biolikiem. Koncert 14 lutego 1993 z radiowego studia transmitowała telewizyjna Dwójka, a poza tym został w limitowanym nakładzie wydany na płycie. Przez wiele lat niedostępna, doczekała się reedycji dopiero w ramach Kompletu. Jest to zresztą pierwsza płyta Republiki, na której okładce nie widać czarno-białych pasów – przyjęto jednolity wzór dla całej serii Bez prądu, z gitarą akustyczną opartą o stołek.
Kwartet wspiera dodatkowo Rodziewicz, którego saksofonowe fanfary rozpoczynają Nieustanne tango, a więc i cały koncert. Drugim gościem jest Kayah: robi za drugi głos w utworze Tobie wybaczam (Misja), pierwotnie z repertuaru Obywatela G.C., a potem dostaje sześć minut dla siebie, wykonując własny utwór Mówili o mnie. Skoro mowa o Obywatelu, w repertuarze koncertu pojawił się też jeden z jego dwóch największych hitów – Nie pytaj o Polskę, przekształcony w fortepianową balladę w wolnym tempie i też z „Kayasią”. To, w jaki sposób ten utwór się rozwija, jest jednym z najlepszych momentów nagrania.
Ciechowski i jego koledzy zaprezentowali dość reprezentatywny przekrój przez dotychczasową karierę. Jak to ogólnie wypadło? Zamiana gitar na akustyczne nie zmieniła tak znowu wiele, zważywszy, że fundament brzmienia zespołu tworzyła sekcja rytmiczna i fortepian. Niekiedy tempa wydają się wolniejsze – choćby w Śmierci w bikini, gdzie słyszymy najdłuższy na tym koncercie popis Ciechowskiego jako flecisty. Obcy astronom został wzbogacony długą solówką saksofonu i podniosłą wokalizą Kayah, zaś w Białej fladze pojawia się w końcu „pan w tych kulturalnych okularach”. Na ogół jednak różnica w stosunku do starych wersji nie jest tak drastyczna jak na albumie 1991 (finałowa Sexy doll występuje zresztą w tamtejszej aranżacji). Można więc traktować Bez prądu jako reprezentatywny przykład koncertowej formy Republiki z pierwszej połowy lat 90., mniejsza już o instrumentarium.
Wbrew tytułowi, na płycie znalazł się jednak utwór Prąd.



Siódma pieczęć, 1993

Przyszła wreszcie kolej na płytę z muzyką całkiem premierową. Ciechowski, Krzywański, Biolik i Ciesielski przygotowali ją pod koniec 1993. O tym, że dla odmiany zespół postanowił trochę odbiec od wytyczonego przed dekadą szlaku, świadczy już okładka: nazwa zespołu i tytuł zapisane czcionką gotycką i brak czarno-białych pasów, chyba żeby uznać za nie klawiaturę fortepianu Rhodesa; no, jeszcze jest ta pieczęć w prawym górnym rogu, ale w niej ukośne pasy nie są czarno-białe, tylko czerwono-przezroczyste.
Siódma pieczęć to zupełny skok w bok w stosunku do poprzednich albumów. Brzmi cieplej i bardziej ludzko, bez tego mechanicznego chłodu; w aranżacji ważne miejsce zajmują szlachetne brzmienia klawiszy: organów Hammonda i fortepianu elektrycznego Rhodesa. Prawie się też nie pojawia znajome ostinato, a utwory są bardziej piosenkowe. Słychać, że muzycy (kompozycje podpisane są grupowo) sięgnęli do muzyki lat siedemdziesiątych. Pierwszy na płycie – pomijając niespełna minutowe nagranie z próby – Nostradamus otwiera się rytmem fortepianu niczym z Doorsowskiego Soul Kitchen. Niekiedy muzyka nabiera intensywności wręcz hardrockowej: przykłady to Prośba do następcy z potężnymi organami i wybuchowym refrenem albo Reinkarnacje. W ogrodzie Luizy to piosenka wręcz pogodna, a fortepian elektryczny budzi w niej nieco soulowe skojarzenia. Nurt szeptany reprezentuje Nasza pornografia, przy czym szept Ciechowskiego jest w nim skontrastowany z dynamicznymi motywami gitary i organów, a dalej pojawiają się soulowo-funkowe rytmy i dość ładna partia fletu. Zwodniczą beztroskę słychać w również funkującym utworze tytułowym, z solówą gitarową kojarzącą mi się z Johnem Frusciante, harmonijką, na której też gra Krzywański, i oczywiście fletem pod Andersona.
Nie zabrakło i ballad. Tu jestem w niebie mieści w czterech minutach ładne parę zmian rytmu i melodii. Amen zaś to dawka orientalizującej psychodelii: trochę jakby Pink Floyd, trochę łagodne oblicze Jane’s Addiction, gitara imituje sitar. Stojąc w kolejce urzeka grupowymi partiami wokalnymi i wiodącą rolą fortepianu, choć refren ma dynamiczny.
W tekstach dominuje temat przemijania – nieco wcześniej nagle zmarł ojciec Ciechowskiego, któremu dedykowane są wszystkie utwory. W książeczce lider zresztą wyprorokował, że sam też odejdzie w sposób nieoczekiwany. Najbardziej osobiście temat został podjęty w kończącym płytę – i urywającym się nagle – Przeklinam cię za to, którego adresatem jest sama śmierć. To samo w Siódmej pieczęci, gdzie podmiot liryczny chce się z nią bawić w ciuciubabkę lub berka („Złap nas, gdy testamenty będą wypełnione”) Reinkarnacje to eschatologiczny erotyk, Podróż do Indii mówi o niemożliwości powrotu do dzieciństwa („Umarli Staś i Nel, w Bullerbyn nie ma dzieci”) zaś w Prośbie do następcy podmiot udziela przyjacielskiego posłania następnemu partnerowi swojej ukochanej.
Siódma pieczęć wydaje się całkiem w bok w stosunku do reszty dyskografii, ale to w sumie fajna płyta. Jako bonusy dorzucono dwa utwory, wedle opisu odzyskane z taśm nieprofesjonalnych: Betlejem jest wszędzie oraz koncertową wersję Tu jestem w niebie.



Republika marzeń, 1995

Kolejna płyta Republiki okazała się – po innowacjach z Siódmej pieczęci – jakby syntezą starego z nowym. Znów powracają powtarzalne motywy, ale teraz są już bardziej podobne do standardowych riffów. Pod względem tekstowym – po upadku poprzedniego systemu tematyka totalitarno-antyutopijna trochę straciła na aktualności, więc Ciechowski eksploruje tu przede wszystkim liryki miłosne. Kończąca płytę, półtoraminutowa ballada Jej brzuch to słowa do potomka będącego „w drodze”. Kwestia uwikłania jednostki pojawia się, jak łatwo zgadnąć, w wariackim Józefie K., którego podmiot liryczny znalazł się nagle pod ostrzałem medialnej nagonki.
Album zaczyna się fajnie – utworem tytułowym, którego natarczywy riff nawiązuje do stylu z pierwszych płyt, ale ciepła aranżacja (z wydatnym udziałem organów i gitarą slide) oraz komunikatywny, miłosny tekst wyglądają na efekt późniejszego rozwoju. Przy tym melodia jest tu wystarczająco nośna, żeby swego czasu utwór stał się przebojem. Zdaje mi się, że dość często też słyszałem w radiu typowy „ciechowski erotyk” z duszną atmosferą – minimalistyczny tekstowo Zapytaj mnie, czy cię kocham.
W ogóle sporo na płycie gitary. A to funkujące podcinanie w Trzeba uśpić psa (trigger disclaimer: pies jest tu metaforą przebrzmiałej miłości), a to solidne riffy w hałaśliwych Synonimach, choć ten ostatni utwór wydaje mi się nieco niedopracowany. Z drugiego krańca nietypowo wypada Dar dla pana B., gdzie główną rolę odgrywają gitary akustyczne i flety, a do tego słychać (podobnie jak w Józefie K.) solo harmonijki. Warto też zwrócić uwagę na Jestem poławiaczem pereł, gdzie bujany, funkujący rytm przeplata się z melodyjnym refrenem z melorecytacją. Za najsłabszy uznaję Celibat – melorecytowany przez słuchawkę, jeszcze jakby z chóralną modlitwą. Mantra ma, pomimo fajnego brzmienia fortepianu Rhodesa, oraz Rak miłości też nie pozostawiają wyraźniejszego wrażenia.
Jako bonusy dorzucono akustyczny, orientalizujący Obejmij mnie Czeczenio oraz jego wersję instrumentalną (były to wszakże czasy, gdy wojna w Czeczenii nie schodziła z czołówek gazet), a do tego singlową wersję Republiki marzeń i utaneczniony remiks Zapytaj mnie, czy cię kocham.
Generalnie ta płyta z całej studyjnej dyskografii zespołu wydaje mi się najsłabsza – nie całościowo, tylko nierówna, bo obok utworów bardzo dobrych są też średnie i takie sobie. Zdaje się, że Ciechowski też niezbyt wysoko ją oceniał.



Masakra, 1998

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych Grzegorz Ciechowski był w apogeum działalności artystycznej. Oprócz Republiki wzbogacił polską muzykę o OjDADAna, projekt postfolkowy wydany pod szyldem „Grzegorz z Ciechowa”, skomponował też, napisał i wyprodukował debiutancką płytę Justyny Steczkowskiej. Miał dobrą passę, więc ostatnia pełnowymiarowa płyta studyjna Republiki okazała się łabędzim śpiewem – pokazała grupę w dobrej formie i przyniosła kilka przebojów. Tym razem na okładce pręży się bycuś w czarno-białe łaty.
Największym hitem stała się Mamona. Typowa dla Ciechowskiego melodyka, wpadający w ucho riff (kojarzące się z Tak, tak… to ja), do tego przebojowy i zarazem prowokacyjny refren: „Ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy…”. Niektórzy słuchacze nie poniali i oburzali się: „Nie dość, że śpiewa tylko dla kasy, to jeszcze się tym chwali”. Tymczasem inspiracją dla autora była sytuacja, kiedy wielokrotnie słyszał artystów śpiewających piosenki o miłości, ale oczywiste było, że występują tylko dla piniędzy – podmiot liryczny Mamony przynajmniej jest szczery: „Ja tu śpiewam w przekonaniu / Że nic nie przeżywam, tylko muszę coś zarobić”. Drugim singlem było „duszne” Raz na milion lat.
Na Masakrze przede wszystkim zwracają uwagę elementy elektroniczne – już w pierwszym utworze, tytułowym, słuchacza oprócz pokotłowanej gitary atakuje motyw syntezatora i perkusja również brzmiąca sztucznie. Elektroniczny beat – i inne dźwięki – w utworze 13 cyfr dokładają się do ogólnie dysonansowego brzmienia, a z kolei towarzysząc gitarze akustycznej w Odchodząc i fortepianowi elektrycznemu w niedocenionym Przeczekajmy noc, dodają nastrojowości. Motoryczne z kolei jest Gramy dalej, które tekstowo można by uznać za kontynuację motywu Nieustannego tanga, przy czym wstawka z konferansjerem i oklaskami jako żywo przywołuje utwór Sam na linie. Sado-maso piosenka to znów połączenie szeptanej zwrotki z ciężkim, riffowym refrenem, a tekst dotyczy nie tyle BDSM jako takiego, co ludzi, dla których wspólne życie jest udręką, a mimo to z tych czy innych powodów pozostają w związkach. Jest jeszcze Strażnik snu, który chyba tylko dlatego nie stał się przebojem, że zespół nie chciał go dawać do promocji, bo jest całkiem fajny, nawet, jeśli z początku się wydaje, że ciężkie tłuczenie perkusji pasuje do reszty jak kwiatek do nosa.
Bonusami są tym razem Moja Angelika z filmu pod tym samym tytułem oraz trzy kawałki z wydanej w 2001 reedycji Nowych sytuacji pod tytułem Nowe „Nowe sytuacje”.  Dwa z nich to remiksy: Śmierć w bikini tym razem dość nastrojowa (jedynie z urywkami oryginalnej partii wokalnej), za to z Białej flagi zrobili łupankę. Ciekawiej wypada utwór premierowy, Nie pójdę do szkoły (w tekście powrót motywu nieodwracalności przemijania), z głosem zniekształconym przez modny wówczas wokoder. Specyficznie się tego słucha ze świadomością, że to ostatni premierowy utwór Republiki wydany za życia Ciechowskiego.



Koncerty w Trójce, 2002

Po nagłej śmierci Grzegorza Ciechowskiego 22 grudnia 2001 Republika musiała zakończyć działalność. W następnym roku ukazał się pożegnalny dwupłytowy zestaw, zatytułowany po prostu Republika. Na okładce miał skrytą w półmroku, opustoszałą scenę ze sprzętem grupy, na którą padają z ukosa smugi światła, dając efekt znajomych „republikańskich” pasów. W ramach Kompletu każda z obu płyt znajduje się w osobnej kopercie.
Koncerty w Trójce to, jak sama nazwa wskazuje, nagrania live ze Studia im. Agnieszki Osieckiej, konkretnie zaś – z trzech różnych występów. Większość materiału pochodzi z roku 1998 (i to jeszcze w dniu moich urodzin), cztery utwory (reprezentacja Siódmej pieczęci oraz Halucynacje) – ze stycznia 1994, zaś Mamona i Sexy doll wykonane zostały na koncercie z okazji tysięcznego wydania Listy Przebojów Programu Trzeciego, w marcu 2001 roku (słuchałem tego wtedy w radiu), jednak całość została zgrana w taki sposób, że brzmi jak nagranie z jednego występu.
Oczywiście na tym etapie kariery musiał to być zestaw w rodzaju „greatest hits live”. Zaczyna się od całkiem czadowego Kombinatu, potem Śmierć w bikini z rozbudowaną solówką na flecie – jeden mocny moment za drugim. Chwilę oddechu daje Tak długo czekam, zanurzone w syntezatorowej mgle. Pewien wyłom tworzą utwory z Siódmej pieczęci: Reinkarnacje z dość prostym akompaniamentem organów i akustyczne Tu jestem w niebie, gdzie Ciechowski znów „robi Andersona” na flecie poprzecznym, zaś Biolik i Ciesielski akompaniują… na prostych. Również Prośba do następcy dostaje nieco więcej tzw. czadu w porównaniu z wersją studyjną. Halucynacje dla odmiany stały się „szeptanką”, jednak dość nerwową i wyposażoną w ostre solówki gitary. Z Republiki marzeń nie pojawiło się nic, za to Masakrę też reprezentują trzy utwory: tytułowy zachował motyw syntezatora, lecz po perkusji słychać tym razem, że jest prawdziwa, a całości dopełnia frippowska solówka Krzywańskiego. Odchodząc niewiele się różni od oryginału, a Mamona brzmi skoczniej i z większą bezczelnością. Nie zabrakło Nieustannego tanga, a zestaw kończą cztery hity z lat osiemdziesiątych. Sam na linie jest bardziej gitarowy, a konferansjera zastępuje solo perkusisty, Sexy doll występuje w wersji oryginalnej, a nie tej balladowej, w Telefonach Ciechowski przedstawia zespół, natomiast całość wieńczy Biała flaga, z tekstem znów zaprezentowanym w wersji nieocenzurowanej. Całkiem przyzwoita koncertówka, i mówię to pomimo przekonania, że płyty koncertowe ogólnie mi się przejadły.


Ostatnia płyta, 2002

Śmierć zaskoczyła Ciechowskiego w trakcie prac nad kolejnym albumem studyjnym Republiki: już latem 2001 na Kaszubach miały miejsce nagrania partii instrumentalnych, jednak lider nie zdążył dograć wszystkich wokali. Pozostali muzycy i ich menażer zdecydowali się nie wydawać całego materiału – Ciechowski by nie chciał wypuszczania niedoróbek. Na pożegnanie jednak opublikowane zostały, pierwotnie jako dodatek do koncertów z Trójki, cztery utwory, które mniej więcej zdążył ukończyć.
Jedyną nowością z prawdziwego zdarzenia jest tu Śmierć na pięć – przejmujący „eschatologiczny walczyk”, który stał się ostatnim wejściem Republiki na listy przebojów. Poza tym dwa utwory pochodzą aż z początku lat osiemdziesiątych, tyle że nigdy przedtem nie zostały nagrane: rozbujane Zielone usta, kojarzące się nieco z Lady Pankiem, oraz złowróżbnie krocząca, jakby naznaczona piętnem stanu wojennego Noc wampira, przy czym zelektronizowana na tyle, że nikt by nie zgadł, że to tak stara kompozycja. Ostatni utwór, Fast, to w zasadzie instrumental, też mocno podbity elektroniką, jedynie z fragmentami wokalizy. Książeczka zestawu zawiera dwa teksty, których nie zdążono połączyć z muzyką: Nie tak jak ja oraz Żyć nie umierać. 




Demo, 2002

W ramach Kompletu znalazły się dwie płyty bonusowe (szkoda tylko, że projekt okładki żadnej z nich nie zawiera pasów). Na pierwszej zgromadzono nagrania demo z lat osiemdziesiątych, i to z dwóch sesji. Pierwsza połowa to przymiarka do Nieustannego tanga z końca 1983 – surowa, jak to demówka, do tego instrumentalny podkład do utworu Republika, który wersję z prawdziwego zdarzenia pokazał dopiero na 1991. Druga pochodzi z lipca 1985 – cztery utwory miały się znaleźć na trzeciej płycie Republiki, ale rok później, w trakcie właściwej sesji nagraniowej, zespół się rozpadł i ostatecznie nagrał je już Obywatel G.C. Cóż można powiedzieć? Płyta-widmo pewnie odznaczałaby się większym udziałem syntezatora niż dwie pierwsze. Najlepiej wypada tu Paryż-Moskwa 17:15. W tym i paru innych utworach Republika zbliża się praktycznie do ambitniejszej odmiany new romantic. Dodatek stanowi nagrana w tym samym okresie balladowa wersja Sexy doll, z chóralnym śpiewem i „pozytywkowym” akompaniamentem. 


Roskilde, 2002

Drugi z bonusów to nagranie koncertowe z festiwalu w Roskilde z czerwca 1984 – był to właściwie punkt kulminacyjny „zachodniej kariery” Republiki. Większość repertuaru została zaśpiewana po angielsku – nie tylko rzeczy z płyty 1984, ale też tłumaczenia Układu sił (swoją drogą mocniejszego niż oryginał, dzięki bardziej wysuniętemu basowi) oraz paru utworów z Nieustannego tanga, choć akurat utwór tytułowy Ciechowski zaśpiewał po polsku. Na ziemi duńskiej nie trzeba się było przejmować cenzurą, więc w Białej fladze znów był „pan w kulturalnych okularach”, znalazł się też polskojęzyczny fragment w Siberii. Lider próbuje też nieco konferansjerki po angielsku, choć często sprowadza się ona do powtarzania tytułu, w razie, gdyby zagramaniczna publiczność nie zrozumiała.
Można się pokusić o stwierdzenie, że na żywo „Samson obcięty na jeża”, czyli Ciechowski po angielsku, wypadł lepiej niż w studio, ale i tak wolę Koncerty w Trójce jako portret Republiki live, choćby ze względu na bardziej profesjonalne brzmienie.


***

Nie zaleca się słuchać całej dyskografii hurtem, a to ze względu na powtarzalność części materiału. Przykładowo, Biała flaga: w całym boksie pojawia się kolejno oryginalna wersja singlowa, wersja z 1991 ze zmienionym tekstem, wykonanie z koncertu unplugged, remiks, koncert w Trójce i koncert na Roskilde – razem 6 wersji. Podobnie Sexy doll, tyle że tu zamiast Roskilde mamy demówkę.