Minął już pewien czas od notki o reklamach cudownych terapii, ale
od tej pory wypatrzyłem kilka nowych egzemplarzy, którym postanowiłem poświęcić
uwagę.
Najlepsza terapia na wszystko |
Jak zawsze największą
uwagę zwracają w prasie kobiecej środki na prostatę i zaburzenia erekcji. Jeden z nich
opracował prof. Paul Brodstick z Norwegian Urological Institute w Tromso. I od
razu nasuwają się pytania: 1) dlaczego norweski instytut nazywa się po
angielsku; 2) czy Brodstick to w ogóle norweskie nazwisko? W norweskim nie ma
przeca litery „c”. OK, nazwiska migrują razem z ludźmi, ale w kontekście problemów
z męskim honorem „Bro[a]dstick” to ewidentnie nazwisko mówiące. Tromsø to takie
norweskie Suwałki, ale mimo wszystko mają uniwersytet z wydziałem zdrowia,
zwanym Helsefak. Wyszukiwarka pracowników nie pokazuje żadnego Brodsticka,
czemu trudno się dziwić.
W każdym razie
Brodstick postanowił „odłożyć na bok dumę” i pogodzić się ze swoim największym
rywalem, prof. Andersem Johansonem z Uniwersytetu Medycyny Naturalnej (!) z Gotenburka,
który, w odróżnieniu od niego, „posiadał możliwość pozyskania powszechnie
niedostępnych składników”. Norweg ze Szwedem przez wiele lat opracowywali
formuły w Scandinavian Clinical Laboratory w Kopenhagenie (równie fikcyjnym jak
Uniwersytet Medycyny Naturalnej), aż wreszcie znaleźli… kto zgadnie?… zgadza
się, myszopłoch kolczasty i Hippocastinum L.! Te dwie rośliny widzieliśmy poprzednio
w reklamie środka na obniżanie cholesterolu, ale tym razem mają inne właściwości.
Myszopłoch występuje w specjalnej odmianie rosnącej jedynie w okolicach
Sognefjordu, a kasztanowiec – na szwedzkiej wyspie Tjorn (przynajmniej zarówno
fiord, jak i wyspa istnieją). Domyślam się, że aby miały odpowiednie działanie lecznicze,
należało zbierać je tylko w godzinach 1:15-3:27, i to koniecznie lewą ręką. Dzięki
temu udało się wyleczyć z prostaty 77 tys. ludzi w 28 dni! Co ciekawe, Tromsø
ma akurat 77 095 ludności. Widocznie tych pozostałych 95 osób Brodstick i
Johanson nie lubili.
Inna reklama przedstawia preparat
złożony z „5 naturalnych substancji stymulujących erekcję” i charakteryzuje się niezwykle otwartym
obyczajowo podejściem.
Hasło "Houston, mamy problem" nabiera nowego znaczenia |
Za substancję odpowiadają bezimienni naukowcy z ośrodka klinicznego z Houston. Nie tylko pary jednopłciowe są zadowolone.
Jeżeli nastolatka przez 3 tygodnie każdego wieczora po parę godzin, to gdzie byli rodzice? |
Ale dość już tej erekcji. Wielkie
kontrowersje budzi ostatnio kwestia wpływu maruchainy na zdrowie człowieka. O
ile faktycznie składniki konopne jakiś effekt mają, np. przeciwbólowe, to
rzetelne informacje nikną w zielonym gąszczu doniesień czyniących z gandzi istne
pacaneum na wszystko, bądź też po prostu wymyślających pretekst, żeby se
legalnie zajarać. Ogłoszenie, nad którym się teraz pochylę, mówi o układzie
kannabinoidowym człowieka i o tym, jak dobrze robi on na stawy. Najbardziej
interesujące jest tu powoływanie się pełnymi garściami na autorytety,
uwypuklone tłustym drukiem, co ma stworzyć wrażenie, jakby propsowały one
reklamowaną terapię. Czytamy więc, że „wpływem kannabinoidów na zdrowie zajmują
się w Polsce m.in.: Warszawski Uniwersytet Medyczny, oraz Collegium Medicum
Uniwersytetu Jagiellońskiego”. No, może się i zajmują, jasne, zwłaszcza że
generalnie z tymi kabinoidami sprawa jest słabo zbadana, więc wymaga dalszych
prac. Dalej dowiadujemy się, że za opisanie systemu kannabinoidowego „prof.
Yoshinori Ohsumi biolog z Instytutu w Tokio otrzymał w 2016 roku Nagrodę Nobla
z dziedziny medycyny”. Ohohoho! Nobel to już nie byle kaliber! Przecież
nikt nie byłby na tyle bezczelny, żeby zmyślić noblistę, prawda? Na wszelki wypadek
jednak sprawdziłem. Prof. Ohsumi nie tylko rzeczywiście istnieje, ale i
naprawdę dostał Skobla. Tyle że nie za marychę, a za odkrycie mechanizmu
autofagii. Fakt, że nie napisano, do jakiego konkretnie Instytutu on należy.
Czy można się powołać na jeszcze
większy autorytet niż noblista? A można, jak najbardziej, jeszcze jak. Tak więc
przywołany zostaje „fakt historyczny”, że „Cesarz Shennong, słynny ojciec
medycyny chińskiej , opisał ponad 140 receptur w tym receptury na maści i
preparaty wspomagające stawy”. Zwróćcie uwagę, że nie ma tu ani słowa o
konopiach. Ale w tym kawałku liczy się co innego. Każdy, kto wie cokolwiek o
historii i kulturze Kraju Środka, wie, że cesarz Shennong (Boski Rolnik) to
postać mityczna, która jakoby nauczyła ludzi uprawiać rolę. O ile faktycznie podanie
czyni go twórcą medycyny, to Shennong zalicza się z pewnością do epoki Trzech
Królów i Pięciu Cesarzy, lokującej się w dziedzinie mitów i legend, a nie
historii. Dlatego żadne z jego receptur nie mogły przetrwać do dzisiejszych
czasów. Jest też faktem powszechnie znanym, że ciało Boskiego Rolnika zbudowane
było z przezroczystego nefrytu, więc kiedy łykał różne zioła, lecznicze czy
trujące, od razu było widać, co się
dzieje w jego wnętrznościach, i tak powstały pierwsze klasyfikacje leków. Przedstawiano
go tradycyjnie jako człowieka z głową byka, a przynajmniej z rogami. Portret,
który widzimy w ogłoszeniu, z całą pewnością nie przedstawia Shennonga. Może to
być któryś z cesarzy z dynastii Qing (XVII-XX w.), o czym świadczy
charakterystyczny mandżurski kapelusz.
Cesarz Shennong, to nawet nie jest on |
O tym, że rywalizacja w biznesie
medycznym to nie przelewki, świadczy przypadek grupy francuskich naukowców pod
kierownictwem prof. Mathieu Deschampsa, którzy opracowali Inteligentny
Wzmacniacz Słuchu. „Zastraszani przez konkurencję”! „Wielkie korporacje wydafy
[sic] na nas wyrok!” „Nazwali ich szaleńcami. Grozili pobiciami, pozwami,
końcem kariery naukowej!” Brzmi jak blurp przyzwoitego filmu sensacyjnego. Że
konkurencja w dziedzinie leczenia słuchu metodami niekonwencjonalnymi jest
duża, wiemy z poprzedniej notki na ten temat, ale mikroczip ludzi Deschampsa
pozwala słyszeć o 264% lepiej. Stawka była wysoka, więc nic dziwnego, że Kirchollm,
Volkendorf, Bieler et consortes wzięli się do podrzucania francuskim naukowcom
koni do łóżek. Przy tym Inteligentny Wzmacniacz Słuchu jest 60 razy tańszy od
zwykłego aparatu słuchowego. Jak to możliwe? Pewne światło na tę kwestię rzuca
jedno zdanie: „Współpracując z laboratorium w Malezji obniżyliśmy koszty
produkcji bez utraty jakości”. To się chyba nazywa wyzysk?
A co tam słychać w dziedzinie
magnesów neodymowych? Nowe, rewolucyjne wkładki biomagnetyczne prof. Gilmore’a reklamuje
Marta z Cieszyna, zawodowa strażaczka, która przez wiele lat cierpiała na
uporczywy ból stawów, stając się obiektem żartów kolegów. Pewnego dnia
kręgosłup tak ją bolał, że ledwo założyła mundur, a jednak pojechała do pożaru
w kamienicy i kiedy ratowała dzieci z pożaru, tak ją siekło, że się z nimi
wywróciła, przez co szef zawiesił ją w obowiązkach. Wobec tego zaczęła szukać
skutecznej terapii i żaden z lekarzy nie mógł jej pomóc, dopiero kiedy
zadzwoniła do siostry w USA… Zaraz, przez kilka lat brali strażaczkinię na
akcje z chorymi stawami i o tym wiedzieli (skoro robili sobie jaja – też mi
koledzy), narażała przez to życie swoje i innych niejednokrotnie, a
komendant zareagował dopiero wtedy, kiedy się wywaliła? Azali jedzie mi tu
czołg? Czy może w straży strażackiej panują tak fatalne braki kadrowe, że trzeba
trzymać w służbie czynnej schorowanych gasiczy, bo zdrowych po prostu nie ma? I
nie przechodziła przez ten czas żadnych badań okresowych, które muszą mieć
nawet ochotnicy, a co dopiero zawodowi? No tak, zapomniałbym, że w uniwersum
Medic Reporters istnieją wyłącznie lekarze pierwszego kontaktu, i to bez
wyjątku bezużyteczni.
Dość osobliwą metodę reklamowania
przez straszenie obrali autorzy reklamy odchudzającego koktajlu „Chocolate
SlimFast”. Nawiasem mówiąc, pamiętam coś o takiej nazwie ze wczesnych lat 90. i
nie jestem pewien, czy tu aby ktoś się nie schylił po zakurzony trademark. Już
w nagłówku czytamy: „Rządowi eksperci z USA ostrzegają przed niebezpieczeństwem
dramatycznej UTRATY WAGI. W pogoni za wyglądem modelek wiele dziewcząt przerażająco
szybko traci na wadze. (…) Eksperci wszczęli alarm: „Zbyt częste stosowanie tego
produktu może prowadzić do anoreksji”. A niżej: „15 tysięcy Amerykanów schudło
zbyt dużo!” „Nawet jeśli na początku im się to podobało, to wkrótce zaczęły się
bać”. „…kobiety nadal chudły, zamiast przybierać na wadze”. „Jedna z dziewczyn,
która schudła dzięki tej unikalnej formule cierpi na anoreksję”. Mówiąc w skrócie
– nie bierzta tego świństwa, bo zrobi z was „motylki” (jak się mawia w subkulturze
proanorektycznej). Parę linijek niżej okazuje się, że nie ma się co drzyć, bowiem
niezależne laboratorium ustaliło, że dany specyfik „nie ma w swoim składzie
żadnych toksyn (…) i nie stanowi zagrożenia dla zdrowia człowieka”, a cały problem
wziął się z przekraczania zalecanej dawki. Mimo wszystko reklamowanie wyrobu medycznego
przez przedstawienie najpierw niepożądanych skutków ubocznych nie sprawia, że
czuję się zachęcony, nawet jeśli koktajl wykonany jest z ekwadorskiego kakao (Theobroma
arriba), brązowego ryżu, groszku, gryki i otrąb, a propsuje go bariatra John
Collins (weryfikacja kogoś o takim nazwisku to szukanie siana w stogu igieł) oraz
niejaki Instytut Dietetyki i Żywienia Amerykańskiej Akademii Nauk Medycznych.
Jeżeli chodzi o National Academy of Medicine, to nazywanie jej pracowników „rządowymi
ekspertami” jest nieco na wyrost.
Ekspertów za to pod dostatkiem ma
firma, która publikuje te ogłoszenia. Przykładowo, układem ruchu zajmuje się ekspert
Witold Marzec, a laryngologią ekspert Waldemar Maj (widzicie tu pewien schemat?).
A co się tyczy skuteczności tych wszystkich metod – wymierne efekty daje z
pewnością terapia prof. Louisa Hopkinsona. Nie wiem, jak działa na zwyrodnienie
stawów, ale za to zupełnie zmienia człowiekowi twarz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz