W październiku wyskoczyłem na weekend do Krakowa. Kiedyś spędziłem w tym mieście siedem studenckich lat, ale od tamtej pory wpadałem tylko z rzadka i jak po ogień, zazwyczaj ograniczając się do zestawu obowiązkowego: Floriańska-Rynek-Grodzka-Wąwel-Planty, czasami jeszcze z najważniejszymi punktami Kazimierza. Teraz przyszła pora spędzić w królewskim mieście stołecznym dwa dni.
Nocleg
przytrafił się w hotelu położonym blisko dworca, lecz wystrój pokoju nie był
specjalnie luksusowy, raczej przypominał hotelową normę, do jakiej przywykłem w
podróżach po Polszcze. Śniadanie w formie szewskiego stołu bardzo mi
odpowiadało.
Wielokrotnie
miałem wrażenie, jakbym wiele krakowskich detali widział po raz pierwszy w
życiu. Kiedy w czasach studenckich biegło się z Alei Wieszczów na Mały Rynek i
nazad, nie było często okazji się rozejrzeć, czy choćby spojrzeć po attykach
kamienic.
Oczywiście,
pewne rzeczy się nie zmieniły. Po mieście nadal kłębią się tłumy turystów, a
nawet jest ich chyba więcej niż dawniej. Kiedy prosisz kogoś o zdjęcie, nigdy
nie wiadomo, jakiego języka trzeba będzie użyć. Pod murami przy Pijarskiej
nadal artyści sprzedają landszafty, gołe baby akty i portrety Żydów
liczących pieniądze. Na Floriańskiej nadal siedzi pod murem piłkarz i
podbijaniem piłki zbiera fundusze. Pod „Zwisem” nadal relaksuje się metalowy
Piotr Skrzynecki ze świeżymi kwiatami w dłoni.
Na Rynku Głównym ludzie nadal spotykają się pod „Adasiem”, a nawet odbywają się tam demonstracje (natrafiłem na mikropikietę Ukraińców przeciwko wojnie). Po drugiej stronie Sukiennic nikt natomiast nie spotyka się pod skarbonką, a to dlatego, że… skarbonki nie ma. Jest za to po staremu głowa Igora Mitoraja, z którą turyści robią sobie zdjęcia. Jedna Koreanka zrobiła sobie natomiast zdjęcie ze mną i tak awansowałem na atrakcję turystyczną Krakowa.
A Kościół Mariacki dalej stoi krzywo wobec ulicy |
Pod kątem turystów i innych zwiedzających funkcjonuje w centrum Krykowa szereg atrakcji i sklepów, poważna baza noclegowa, jak również gastronomiczna.
Nie przeszkadza to w kultywowaniu przez miejscowych życia religijnego.
Tour
de force tego wyjazdu było Krakowskie Muzeum Figur Woskowych na
Floriańskiej. Bilety kosztowały 55 zł od głowy, lecz jeżu malusieńki, było
warto. Większość figur okrobrycznie niepodobna do oryginałów. Już z ulicy można
dostrzec upiorne podobizny książęcia Williama i księżnej Katarzyny, królowa
Haźbieta to trochę Kałużyński, a trochę Brian Johnson. Jest też groteskowa
Marilyn Monroe (Merylin Mongoł?) ze stanikiem wypchanym najwyraźniej
gazetami. Elvis to nie tyle Presley, co sobowtór Elvisa z klubu nocnego w
Krośniewicach, a Beatlesi zamiast Lennona mają w składzie Jaromira Nohavicę.
Inwazja porywaczy ćau |
Na
piętrze stoją sportowcy: Radwańska, Marcin Gortat z niewielką domieszką Doktora
Yry, Tyson, Małysz, Lewy, Marit Bjoergen, Usain Bolt, a także postacie z mediów
dla młodszych odbiorców: Pitasy z Karaibów, czołowa trójka z Harry Pottera,
Shrek i ktoś tam jeszcze. W osobnej sali siedział jechidny Elton John przy
fortepianie oraz didżej David Guetta, przypomiający niemilca z Miasteczka
Twin Peaks. Dodatkową atrakcję stanowi korytarz luster, w którym łatwo
stracić orientację.
W piwnicy Winston Churchill pilnuje Osamy, Hitlera, Stalina, Lenina i Putina, zaś w równoległym korytarzu siedzą na kanapie papieże Benedykt i Franjo (dla JP2 był fotel, ale jego samego wzięli do renowacji). Do tego Dalajlama, Zełenski, Mandela, a także pary prezydenckie: Wałęsowie, Kwaśniewscy i Kaczyńscy, co jeden to lepszy. Był też Jaruzelski podobny do Jana Marii Rokity, ale szczytem wszystkiego okazał się Piłsudski.
- Wam kury sz... prowadzać, a nie do golenia się brać |
Floriańska
jest szeroka, ale tłoczna. Dla komunikacji między dworcem a Rynkiem zawsze
wolałem Szpitalną. Na rogu Św. Marka nadal znajduje się antykwariat, ale to już
nie jest ten sam co w moich czasach studenckich, tylko inny, który wtedy zajmował
inny lokal, dalej w głębi Marka. Z kolei „Rara Avis”, który dawniej
mieścił się kajś w bramie, teraz ma porządną witrynę.
Sklep ogrodniczy za to stoi, jak stał. Szkoda tylko, że nie ma już „Rock Serwisu”, gdzie kiedyś słyszałem Alternative 4 Anathemy. Poza tym jest na Szpitalnej cerkiew prawosławna – akurat zaczynało się nabożeństwo, parafianki przed wejściem zakładały chusty. Grekokatolicy tymczasem zbierają się w cerkwi na Wiślnej.
Mnóstwo
turystów kłębi się na Wąwelu. Wieżę katedralną zastałem w remoncie, obstawioną
rusztowaniami. Tym razem nie udało się zrobić zdjęcia z panoramą Krykowa w
kierunku Druha Jubilata, bo część bastionu, z której było go widać, została odgrodzona
z powodu remontu.
Oprócz
głównej osi Starego Miasta zajrzałem też w rejony przemierzane często w czasach
studenckich. Na Podwalu zajrzałem do Głównej Księgarni Naukowej, przy czym
okazało się, że nie istnieje już drugi jej lokal. Za moich czasów łączył się on
z działem papierniczym, wychodzącym na podwórze przy Krupniczej, i można było w
razie potrzeby iść na skróty przez księgarnię.
Tego zegaru też nie pamiętam |
Posuwając się dalej Podwalem, minąłem punkt obsługi pasożerów MPK na rogu Studenckiej – na początku roku akademickiego kolejka po miesięczny ciągnęła się nieraz aż po Kapucyńską. Z detali przypadły mi do gustu drzwi Zespołu Szkół Ekonomicznych z wielkim mosiężnym kaduceuszem.
Przy ul. Jabłonowskich, w antykwariacie „Skrypt”, kupiłem sobie pamiątkę w postaci anglojęzycznej antologii H.G. Wellsa, m.in. z Wehikułem czasu.
Głównym celem
był odsłonięty niedawno pomnik-ławeczka Bohdana Smolenia na rogu Jabłonowskich
i Czapskich, przy akademiku rolniczym, w którym artysta mieszkał.
Jednakowoż gdyby go postawili przy ulicy Smoleńsk, to już by było przegięcie |
Próbując
się wykierować z Jabłonowskich na Krupniczą, ominąłem ceglane muzeum
Wyspiańskiego, którego w ogóle nie kojarzyłem. Niedaleko znajduje się bursa, na
której frontonie wiszą tabliczki różnych instytucji, m.in. Krakowskiego Klubu
Sympatyków Lecha Wałęsy.
Jeśli
chodzi o samą Krupniczą, to odcinek od Teatru Bongatela do Loretańskiej został
zamieniony w deptak, ku internetowym lamentom samochodziarzy, którym wielką
różnicę robi te 160 metrów (z Krupniczej i tak nie można było wyjechać
bezpośrednio na Podwale).
Drugim
teatrem przy Krupniczej jest Grąteska, gdzie, swoją drogą, gra moja koleżanka z
liceum. Obok znajduje się rotunda, w której urządzono market Lewiatan. W
czasach studenckich nierzadko robiłem tam zakupy, a kiedy nie miałem czasu ani
piniędzow na porządny obiad, posilałem się kupioną tam kanapka z kurczakiem,
przechodząc z jednego budynku uniwersyteckiego do drugiego. W tym roku dopiero
zwróciłem należytą uwagę na strop i centralną kolumnę.
Zajęcia
miewałem, jak to na filologii, w Collegium Patafianum u zbiegu Krupniczej i Alei
Mickiewicza. Były wtedy dwa budynki: Duże Paderevianum, gdzie siedzieli wszyscy
poza polonistami – od slawistów na pierwszym piętrze do orientalistów na
dziewiątym – i Małe Paderevianum, mieszczące Instytut Wschodniosłomiański i
hotel dla pracowników naukowych. Przed wejściem do budynków rozciągał się
skwerek z popiersiem Ignaca Penderewskiego, który zimą przyoblekał elegancką śnieżną
czapę. Do dziś Małe Paderevianum zostało wyburzone, a na miejscu skwerku
postawiono, prawie równo z ulicą, kompleks po byku, który jednak zachował
dotychczasową nazwę. Podobno skwerek jest wewnątrz, jako swoiste patio.
Biblioteka
Jagiellonka specjalnie się nie zmieniła i nawet kible wyglądają w niej tak samo
jak za moich czasów, po drodze jednak widziałem sporo nowych ścieżek rowerowych
w rejonie Alei Wieszczów.
Sama al. Mickiewicza, po staremu, zastawiona jest monumentalnymi gmachami uczelnymi, wśród których prym wiedzie Górniczo-Hutnicza Orkiestra Dęta.
Straight Outta Czarnowiejska |
Nie
odmówiłem sobie też odwiedzin na Karmelickiej, chociaż tam już odnotowałem
mniej zmian.
A na przykład ten szyld to już w ogóle się nie zmienił |
Kiedy
doszedłem do biblioteki miejskiej przy ul. Rajskiej (siedziało się ongiś nad
rocznikami Biuletynu Żydowskiego Instytutu Historycznego), zauważyłem,
że cały ciąg wzdłuż tylnej elewacji biblioteki – od Karmelickiej do ul. Dolnych
Młynów – przekształcony został w Park im. Wisławy Szymborskiej, z rozmaitą
roślinnością, instalacjami, muralami, sadzawkami…
W
dodatku na tyłach bibloteki stoi pomnik Pala Telekiego, węgierskiego premiera i przyjaciela
Polski, który popełnił samobójstwo w proteście przeciw udostępnieniu Niemcom
terytorium Węgier do ataku na Jugosławię.
Sama
ulica Dolnych Młynów uchodziła niegdyś za krakowskie centrum hipsterstwa.
Teraz 3/4 to zdezelowane ruiny, a pozostałą ćwiartkę stanowią mocno oblegane knajpki.
Dobrze było przejść się szeroką ulicą Dietla (bynajmniej nie Eduarda), wytyczoną między starym Krakowem a Kazimierzem na miejscu dawnego koryta Wisły.
Stamtąd do centrum w jedną stronę, a na Kazimierz w drugą biegnie prostopadła do Dietla ul. Starowiślna. Tam, gdzie łączy się z ul. św. Gertrudy Westerplatte, wznosi się Poczta Główna i Pałac Prasy, ongiś siedziba opiniotwórczego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, upamiętnionego nieco zakrzywioną tablicą. Fakt, że w czasie wojny „Ikaca” zastąpił w tym budynku „Goniec Krakowski” vel „Podogoniec”, został taktownie przemilczany.
Na
Starowiślnej podziwiałem także Pałac Pugetów, gdzie byłem przed laty na
spotkaniach autorskich z Aleksandrą Marininą i Borysem Akuninem. W
kazimierskiej części biegu tej ulicy zjadłem pożywną pitcę i wypatrzyłem
podobiznę Wincentego Witosa.
Na
dogłębne zwiedzanie Kazimierza nie starczyło mi czasu i wpadłem tam tylko jak
po ogień. Przede wszystkim, przy ul. Berka Joselewicza, odnalazłem nieznaną mi
dotąd tablicę pamiątkową na cześć słynnego żydowskiego autora piosenek,
Mordechaja Gebirtiga.
Z
całą pewnością nie było natomiast przy ul. Koletek (czy jak mawiają w Krakowie
– „na Koletku”) poprzednim razem muralu upamiętniającego Andrzeja „Püdla”
Bieniasza. Nasuwa się pytanie: kiedy jakiś mural na cześć Piotra Marka?
Düpą wiecznie żyje i króluje w podziemiu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz