Tematyka Japonii w
II wojnie kontynuowana była bez całe wakacje, a w tak zwanym międzyczasie nastała
(niemożliwie ciepła) jesień. Tak doszło do tego, że na liście lektur znalazła
się jesień japońskiego imperium: dwa habeki i coś jeszcze.
11. Zbigniew
Flisowski, Leyte 1944, Warszawa 1994
Książkę tę czytałem
wkrótce po tym, jak się ukazała, i zrobiła na mnie wrażenie nie mniejsze niż Bitwa
jutlandzka 1916 tego samego autora, z tych samych powodów. Od razu nabrałem
ochoty na więcej… po czym dowiedziałem się od ojca, że Zbigniew Flisowski zmarł
tydzień wcześniej. W zasadzie Leyte to nie jest całkiem oryginalne dzieło,
jeno ekstrakt z jego monumentalnej pracy Burza nad Pacyfikiem.
Kiedy Japonia
wyraźnie zaczynała przegrywać wojnę, jej admirałowie po raz kolejny postanowili
wydać Amerykanom wielką, decydującą bitwę, która przechyliłaby szalę. I znowu
efekt był pozytywny… dla Amerykanów. Bitwa w zatoce Leyte, na wodach Filipin,
okazała się największym starciem morskim w dziejach, tak wielkim, że właściwie
składało się z czterech bitew: na Morzu Sibuyan, w cieśninie Surigao, koło
wyspy Samar i koło przylądka Engaño.
W połowie 1944 r. losy
wojny na Pacyfiku Spokojnym były już właściwie przesądzone i Amerykanie widzieli
już na horyzoncie atak na samą Japonię. Pozostawała wątpliwość, którędy się tam
dostać. Admirał Nimitz preferował atak najkrótszą drogą, przez archipelagi
środkowego Pacyfiku. Generał MacArthur wolał przez Filipiny – był to winien tamtejszym
mieszkańcom. Z inicjatywy „Byka” Halseya postanowiono wysadzić silny desant na Leyte,
położonej mniej więcej pośrodku Wysp Filipińskich, i tym samym zapewnić sobie bazę
wypadową do wyzwolenia całego archipelagu, równocześnie rozcinając tamtejsze siły
japońskie na dwie części. Po śmierci adm. Yamamoto i zaginięciu jego zastępcy,
adm. Kogi, na czele Połączonej Floty stał admirał Soemu Toyoda. Postanowił on –
mimo katastrofy, jaką się okazała niedawna bitwa na Morzu Filipińskim – raz
jeszcze podjąć próbę wymuszenia na Amerykanach walnej bitwy. Miał o tyle
problem, że różne zespoły okrętów przebywały na rozmaitych akwenach i ich
zgranie czasowe nie było łatwą sprawą.
Pierwszym aktem dramatu
okazała się bitwa na Morzu Sibuyan. Kontradmirał Takeo Kurita, idąc zaskoczyć od
północy amerykańską flotę osłaniającą desant w Zatoce Leyte, sam został zaskoczony
przez lotnictwo pokładowe przeciwnika, podległe Halseyowi, i stracił m.in.
superpancernik „Musashi”. Tymczasem dowódca drugiego japońskiego zespołu, wiceadm.
Nishimura, próbował się zbliżyć do Leyte od południa, ale w cieśninie
Surigao zaszedł mu drogę kontradm. Jesse Oldendorf. Skończyło się czymś w rodzaju
nowej Cuszimy, tyle że tą razą to Japończycy zostali rozgromieni. Nishimura
poszedł na dno wraz z flagowym pancernikiem „Yamashiro”, który od zawsze
mnie fascynował za sprawą niedorzecznie wysokiej nadbudówki-pagody. Zniszczony też
został jego bliźniak „Fuso”. W zwycięstwie Amerykanów znaczną rolę odegrał
dowódca dywizjonu niszczycieli o zupełnie nieadekwatnym nazwisku – Jesse Coward.
W tym również starciu wzięły udział dwa okręty australijskie.
Gorzej poszła US Navy
bitwa koło wyspy Samar. Osłaniający desant na Leyte zespół lotniskowców eskortowych
admirała Thomasa Sprague’a dał się zaskoczyć siłom głównym Kurity, bo Halsey,
który miał pilnować północnej cieśniny San Bernardino, opuścił ten rejon,
pozwalając Japończykom przejść wzdłuż brzegu Samar. Okręty Sprague’a były mniejsze,
słabsze i lżej uzbrojone od lotniskowców floty, praktycznie pozbawione artylerii
z prawdziwego zdarzenia. Z natury rzeczy służyły nie do bezpośredniej walki, a
do wspierania konwojów. Owe „pisklęta” stanęły teraz, niczym Dawid przed
Goliatem, w obliczu japońskich okrętów liniowych i musiały się zdać na
zasłonę dymną oraz deszczowe szkwały (to niezupełnie tak, że na pełnym morzu
nie ma się gdzie schować). W ich obronie stanęła jeszcze mniejsza drobnica
– niszczyciele, w tym eskortowe – i choć kilka zatonęło (jak również lotniskowiec
„Gambier Bay”), to narobiły takiego zamieszania, że zniechęciły Kuritę do pościgu.
Ostatnim etapem była
bitwa u przylądka Engaño. Dowódca sił głównych Połączonej Floty, adm. Ozawa, miał
za mało lotnictwa po lipcowej masakrze na Morzu Filipińskim, więc podjął praktycznie
samobójczą próbę sprowokowania Amerykanów, aby odwrócić ich uwagę od Kurity i Nishimury.
Zakończyło się kompletną klęską: zatonął m.in. „Zuikaku” – ostatni spośród lotniskowców,
które atakowały Pearl Harbor. Sytuacja lotnictwa japońskiego, o czym pokrótce mówi
ostatni rozdział, stała się tak dramatyczna, że postanowiono sięgnąć po broń
ostateczną: jednostki kamikaze.
Książka napisana jest
dobrym, wciągającym językiem, sięga często po relacje uczestników. Podobnie jak
w Bitwie jutlandzkiej, prawie czuć pod nogami chrzęst pękających żarówek
i widać tryskającą krew (a w jednym przypadku – pastę fasolową). W trakcie
czytania przypominałem sobie nieraz znajome fragmenty, które pozostały mi w głowie
z lektury przed ćwierćwieczem. Przydałoby się natomiast trochę korekty, bo
znalazło się nieco literówek czy niewłaściwego użycia przypadków. Trafia się też
(s. 185) powtórzenie dwa razy tej samej informacji w jednym akapicie, choć
innymi słowami.
Występują też rozbieżności
w nazewnictwie. Na wkładce ze zdjęciami figuruje admirał Shoji Nishimura, a w
tekście występuje on jako Teiji. Być może znany był pod dwoma imionami, podobnie
jak gen. Gen/Hajime Sugiyama, ale książka tego nie wyjaśnia. Za to Clifton J.
Sprague i Thomas L. Sprague to faktycznie dwaj różni faceci, nawet niespokrewnieni.
Poza tym na mapie widać wysepkę Tuluan, a w tekście – Suluan (druga wersja jest
prawdziwa).
Na okładce widnieje
reprodukcja obrazu Carla G. Eversa, przedstawiającego ostatnią walkę „Gambier
Bay”. Flisowski poznał osobiście dwóch lotników z tego okrętu: Hanka Pyzdrowskiego
i Freda Grabosa, jak również pilota torpedowego Howarda Skidmore’a z lotniskowca
„Cabot” i podporucznika Elmera Smitha z kutra torpedowego.
Problem polega na
tym, że tam, gdzie autor sięgał do opracowań, zdarzało mu się, mówiąc
eufemistycznie, oszczędnie gospodarować cudzysłowem. Niektóre fragmenty wydają
się żywcem spisane z The Rising Sun Johna Tolanda i choć praca ta figuruje
w bibliografii, to jednak cytaty nie zostały zaznaczone. Przepisał je wprawdzie
własnymi słowami, za to w tej samej kolejności zdań co w oryginale (choć w przypadku
innych źródeł czy opracowań nie miał problemów z zaznaczaniem). Sprawia to, że
po latach mam do Flisowskiego mniej szacunku niż dawniej.
Ciekawostka: jeden z
lotniskowców eskortowych nazywał się „Kalinin Bay”. To oczywiście od zatoki na
Alasce.
Cytat: „Indyk idzie do wody. Gdzie jest,
powtarzam, gdzie jest Zespół Operacyjny 34, cały świat się zastanawia”
(radiogram Nimitza, który nieintencjonalnie doprowadził Halseya do autentycznego
wścieka, wpływając na przebieg bitwy)
12. Antoni
Wolny, Okinawa 1945, Warszawa 1983
Pierwszy habek o wojnie
na Pacyfiku ukazał się jeszcze w czasach, kiedy Bellona nazywała się
Wydawnictwem Ministerstwa Obrony Narodowej, a seria miała białe obwoluty. Na
okładce Okinawy widnieje japoński samobójczy samolot-pocisk „Ōka” – w książce,
jak i przez Amerykanów, zwany „Baka”, czyli „głupek” – na tle maziaja
mogącego uchodzić za Wschodzące Słońce.
Walki o Okinawę,
największą wyspę archipelagu Riukiu, należały do ostatnich etapów kampanii
pacyficznej. Dla Japończyków sytuacja była o tyle symboliczna, że gajdzińskie
wojska weszły właściwie na stricte ziemię Cesarstwa, a nie tylko na terytoria
zależne, jak Saipan. Poza tym była to największa amerykańska operacja desantowa
w czasie całej wojny – wzięło w niej udział więcej żołnierzy i okrętów USA
niż w „dniu D” w Normandii. Uczestnikami operacji byli również Brytyjczycy wraz
z dominiami, którzy wystawili jeden z wielkich zespołów marynarki,
ale odegrali rolę pomocniczą i opracowanie wspomina o nich marginalnie
tylko.
Desant poprzedziło
POTĘŻNE przygotowanie artyleryjsko-lotnicze, które mogłoby zetrzeć w pył japońską
obronę na plażach. Sęk w tym, że tym razem, inaczej niż dotychczas, japońska
obrona nie znajdowała się na plażach, ino w głębi wyspy. Amerykanie nadziali się
na nią dopiero po wylądowaniu. O ile północną część Okinawy udało się
opanować dość łatwo, to w południowej, gęściej zaludnionej, zaczęły się schody.
Żołnierze japońscy, kryjąc się w jaskiniach, potrafili przetrwać najcięższy
ostrzał, a wychodząc na zewnątrz, prezentowali determinację dosłownie samobójczą.
Do tego wielu z nich, ukrywszy się w chwili przełamania frontu, nękało Amerykanów
działaniami partyzanckimi. Okrążonemu garnizonowi gen. Mitsuru Ushijimy próbowała
przyjść z pomocą Połączona Flota, ale zespół będący już cieniem dawnej
świetności wycofał się po utracie m.in. „Yamato”. Za to amerykańską flotę inwazyjną
zaczęły nękać ataki pilotów kamikaze, którzy zatopili wiele statków i okrętów,
a wśród nich weterana Guadalcanalu – niszczyciel „Aaron Ward”. Na lądzie Amerykanie
ponosili ciężkie straty, zwłaszcza w walkach o takie wzniesienia jak Głowa
Cukru czy Góra Miliona Dolarów (nazwana podobno od łącznej wartości pocisków,
które na nią spadły). Pod koniec maja, oprócz nieprzyjaciela, musieli się mierzyć
i z deszczami monsunowymi: w pewnym okresie amerykańscy saperzy
zużywali dziennie 400 ciężarówek żwiru na zasypywanie dziur w drogach. Ostatecznie
opór japoński na Okinawie został złamany, pomimo śmierci dowódcy 10. Armii,
gen. Simona Bolivara Bucknera. Tenże pochodził z Kentucków i imiona upamiętniające
latynoskiego bohatera odziedziczył po ojcu, generale konfederatów. Latynosem
był za to podległy mu dowódca 1. Dywizji Piechoty Morskiej, gen. Pedro del Valle
– Portorykańczyk.
W porównaniu z
poprzednimi, książka napisana jest w sposób dość „sztabowy” i jak na produkcję
tego rodzaju wypada porządnie. Pierwsze rozdziały to omówienie sytuacji
strategicznej oraz przygotowań obu stron i organizacji ich wojsk. Ta ostatnia przedstawiona
została całkiem szczegółowo, po stronie amerykańskiej autor wymienia nawet plutony
interpretacji zdjęć lotniczych albo zespoły ortopedyczne. Natomiast SeaBees,
bataliony budowlane marynarki, znowu nie mają szczęścia, stając się „batalionami
budowy konstrukcji morskich”. Śledzenie przemieszczeń wojsk ułatwiają mapy o
wystarczającej szczegółowości. Do tego są dwie wklejki ze zdjęciami: trochę
dowódców, trochę zdjęć z teatru działań, a także sprzęt wojenny, głównie amerykański,
nierzadko z podaniem danych technicznych. Co ciekawe, w nowym, XXI-wiecznym wydaniu
znalazły się zupełnie inne zdjęcia.
Ponieważ Okinawa powstała
jeszcze za poprzedniego systemu, nie obyło się bez wtrętów ideologicznych. Już
w pierwszym akapicie pierwszego (nie licząc przedmowy) rozdziału pojawia się
wzmianka o tworzeniu „grup antywojennych” przez Komunistyczną Partię Japonii, choć
była to działalność marginalna, biorąc pod uwagę, że KPJ miała wówczas około
tysiąca członków. Dalej, przy okazji wojny w Chinach, powtórzony zostaje komunistyczny
dogmat, że Kuomintang zajmował się „biernym prowadzeniem wojny”, a jedyny
poważny opór stawiali Japończykom chińscy komuniści – choć np. u Polita
można się przekonać, że było właśnie odwrotnie. Ogólnie jednak tematyka
potyliczna pozostaje w Okinawie dość stonowana.
Chiny stoją na marginesie
tematu pracy – pojawiały się w alianckich planach strategicznych, prócz
tego niektóre jednostki japońskie przybyły na Obcinawę z kontynentu. Autor
prezentuje tamtejsze nazwy geograficzne w co najmniej trzech różnych transkrypcjach:
angielskiej (Hangchow), polskiej (Szansi) oraz eee… rosyjskiej? (Taonań). Z
kolei atol Ulithi występuje jako „wyspy Ulity”. Ogólnie jednak pod względem
językowym ta praca stoi całkiem nieźle, choć dziwnym trafem żołnierze japońscy
nie mogą tak po prostu siedzieć w jaskiniach – w większości przypadków są
to „jaskinie skalne”.
A teraz coś
z nieco innej beczki.
13. Cień
wschodzącego słońca. Opowiadania, tłum. Mikołaj Melanowicz, Warszawa 1972
Przyszła wreszcie kolej
na kawałek literatury pięknej. Cień wschodzącego słońca to antologia pięciu
japońskich opowiadań związanych z II wojną światową, wyselektowana na
podstawie zbioru wydanego w Tokiu w 1969. Tamta antologia opublikowana została po
angielsku, lecz polskie wydanie opiera się na przekładach bezpośrednio z języka
oryginalnego, dokonanych przez jednego z naszych czołowych japonistów. Nie
należy się tu spodziewać batalistyki, opowiadania mówią raczej o wpływie
wojny na psychikę i funkcjonowanie
społeczności ludzkich.
Najbardziej
znanym z piątki autorów jest późniejszy noblista Ōe Kenzaburō (w tym tomie
znów mamy nazwisko przed imieniem). Zbiór zawiera opowiadanie Zdobycz,
za które otrzymał nagrodę im. Akutagawy. Opublikowane zostało w 1958, a po
kilku latach film na jego motywach nakręcił kontrowersyjny Nagisa Oshima.
W czasie wojny Ōe
był małym chłopcem i bohaterami Zdobyczy również są dwaj chłopcy z odciętej
od świata wioski, mieszkający z ojcem, myśliwym, na strychu wiejskiego magazynu.
Pewnego ranka w okolicy rozbija się amerykański samolot, a wiejscy mężczyźni sprowadzają
z lasu tytułową „zdobycz” – czarnoskórego lotnika. Zostaje on zamknięty w piwnicy
tego samego magazynu, a o jego dalszych losach mają zdecydować w mieście.
W realnym lajfie na
Pacyfiku nie było czarnych lotników – w siłach zbrojnych USA panowała segregacya
i jedyną afroamerykańską jednostką lotniczą były słynne „czerwone ogony” z Tuskegee,
które walczyły na froncie włoskim. Ale mniejsza o to, w końcu obowiązuje licencja
poetyka. Sednem utworu jest dziecięca fascynacja obcym, a to, że jest on
czarny, dodatkowo podkreśla jego odmienność w stosunku do mieszkańców wioski. Wojna
toczy się gdzieś daleko, pozostaje właściwie bez wpływu na życie wsi, z
dalszych stron dochodzą tylko niezbyt pewne pogłoski. Tymczasem bohater, jego młodszy
brat i kolega, którym powierzono opiekę nad Murzynem, z początku traktują
go jak egzotyczne zwierzę, potem coraz bardziej dostrzegają w nim człowieka, a
w końcu próbują nawiązać nawet coś w rodzaju przyjaźni. Ale w czasie wojny różnica
między przyjacielem a wrogiem bywa bardzo płynna. Cała historia opisana została
barwnym językiem, pełnym obrazowych metafor i porównań. Czasem nawet robi się dość
naturalistycznie, zwłaszcza gdy opisy sięgają kwestii fizjologicznych.
Cytat: „Przepełniał mnie wstyd i naga wrogość,
jak kota, którego przyłapano nagle na kopulacji”.
Autorem
numer dwa jest Umezaki Haruo, który Wiśniową Wyspę wydał już
w 1946. W czasie wojny służył jako szyfrant w Specjalnych Morskich Siłach
Desantowych (zwanych czasem piechotą morską), cierpiał też na rozstrój nerwowy.
Z notki o autorze wynika, że lubił se czasem zamieszczać w utworach wątki autobiograficzne.
I rzeczywiście, główny bohater opowiadania, bosman Murakami, również jest
szyfrantem w piechocie morskiej i dużo angstuje. Dostaje przeniesienie na tytułową
Wiśniową Wyspę – wulkaniczną Sakurajimę (która właściwie od 1914 była już półwyspem).
Jest lato 1945, po zakończeniu walk o Okinawę, nad głowami ciągle śmigają
amerykańskie samoloty. Mniej tu mamy oryginalnych opisów (choć przyroda też się
pojawia), a więcej monologów wewnętrznych. Murakami cierpi od wewnątrz: z
jednej strony ma do czynienia z nieprzyjemnym chorążym Kitą, a z drugiej jest pewien,
że już niewiele życia mu zostało, bo tylko patrzyć, jak w końcu wylądują
Amerykanie. Bardzo silne jest tu poczucie nadchodzącej śmierci i związane z nim
napięcie. Przy okazji dowiedziałem się o występowaniu w Japonii cykad zwanych tsukutsuku-boshi.
Cytat: „Skąd się bierze u żołnierzy ten
nienaturalny, niesamowity wyraz oczu, którego absolutnie nie spotyka się u
innych ludzi? (…) To nie są oczy zwykłego człowieka. To są źrenice zwyrodnialca”.
Kwiaty
lata, opublikowane w 1947, należą do najważniejszych utworów na temat Hiroszimy.
Hara Tamiki, działacz lewicowy, stamtąd właśnie pochodził i należał do grona hibakusha
– tych, którzy przeżyli zrzucenie bomby. Jego opowiadanie to dość lapidarny,
pozbawiony ozdobników opis chaosu, zniszczenia i cierpienia w Hiroszimie po
wybuchu, z punktu widzenia jednego z mieszkańców. I tu znów pojawia się
akcent autobiograficzny: pomijając sam temat utworu, główny bohater, tak samo jak
Hara, rok wcześniej stracił żonę. Tytułowe kwiaty złożył na jej grobie trzy dni
przed zrzuceniem bomby – wygląda więc na to, że nawet cmentarz nie dotrwał do święta
zmarłych.
Cytat: „Uratowałem się tylko dlatego, że
byłem w łazience”
Pierwsze trzy opowiadania
odznaczały się narracją konkretną, pierwszoosobową. Narrator abstrakcyjny
pojawia się dopiero w Kościach, wydanym w 1949 r. utworze
Hayashi Fumiko – jednej z najsłynniejszych w tamtym okresie pisarek japońskich.
Akcja tego opowiadania rozgrywa się już po wojnie, a główna bohaterka to Michiko,
wdowa po żołnierzu, zmuszona do utrzymywania się z prostytucji. Opis wieczoru z
pierwszym klientem (bez „momentów”) uzupełnia obraz powojennej nędzy zdekompletowanej
przez wojnę rodziny. Opowiadanie napisane jest „gęstym”, nowoczesnym stylem bez
akapitów, nawet w dialogach, co zwykle bywa nieco męczące, ale tym razem narracja
dość nieźle płynie.
Ibuse
Masuji w czasie wojny służył w gazecie wojskowej w Singapurze. Pochodził z Hiroszimy,
ale nie był jednym z hibakusha, napisał jednak poświęconą konsekwencjom
bombardowania powieść Czarny deszcz, którą może se kiedyś przeczytam. Zbiór
zawiera opowiadanie Dowódca z 1950. Tytułowy bohater to były
porucznik Okazaki Yūichi. Po powrocie do rodzinnej wioski żyje w urojeniu, że wojna
nadal trwa, a on służy w armii. Przypomniało mi się zaraz krótkie opowiadanie
Hłaski o byłym żołnierzu, który po powrocie do domu nie umiał już gadać o czym
innym niż wojna i jak go kobita zabrała pokazać okolicę, to nie dostrzegał
piękna krajobrazu, tylko walory obronne. Ale u Ibusego mamy kompletny obłęd:
jak Yūichi dostanie szału, to wyobraża sobie, że napotkani przechodnie są jego
podwładnymi, wygłasza do nich ideologiczne pogadanki. Incydent zaś, który
doprowadził do szaleństwa Yūichiego, zostaje retrospektywnie opowiedziany w
pociągu. Wszystko to wypada dość groteskowo, a zarazem, w ostatecznym rozrachunku,
melancholijnie – dźwięczy w tym jakaś nuta spotykana również u pisarzy rosyjskich.
Cytat: „Ze wszystkich jego poleceń
komenda »do ataku« jest jeszcze najłatwiejsza do wykonania. Można po prostu
zerwać się do biegu – jak każe – i uciec z łatwością”.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńDziękuję, nie mam zapotrzebowania, żeby "odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem".
Usuń