Spośród artystów rockowych, którzy zmarli od
poprzednich Wszystkich Świętych, tylko kilku trafiło przez lata do mojej
płytoteki (a dwaj dopiero mają trafić), więc w tym roku okolicznościowa notka
będzie krótsza.
Jeszcze we wrześniu 2018 zmarł, ale wtedy się o tym
nie dowiedziałem, Maartin Allcock, klawiszowiec brytyjskiej grupy
folkrockowej Fairport Convention. Na przełomie lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych współpracował okazjonalnie z Jethro Tull – podobnie jak
kilku innych jego kolegów z macierzystego zespołu, szczególnie Dave Pegg. Był
też drugim „cockiem” w zespole Iana Andersona, po zmarłym w 1979 r. Johnie
Glascocku, swego czasu jednym z moich ulubionych basistów. Allcock głównie wspierał
grupę na koncertach, a w studiu zagrał na klawiszach w dwóch utworach z
omawianej tu kiedyś płyty Rock Island – z czego jednym był Kissing Willie, uważany
przez Andersona za najgorszą rzecz, jaką kiedykolwiek napisał.
Nie mam nagrań tego artysty w płytotece, ale zmarł
akurat w moje urodziny, to jest 6 grudnia 2018: Pete Shelley, lider
Buzzcocks, jednego z ważniejszych zespołów pierwszej fali brytyjskiego punk
rocka. Należał on do tych, którzy udowodnili, że punkowa energia i
bezkompromisowość nie musi się kłócić z przebojowością i interesującymi
melodiami.
25 lutego 2019 zmarł Mark Hollis, lider
brytyjskiej grupy Talk Talk, która zaczynała od dość typowego new romantic, a
potem ruszyła w kierunku czegoś znacznie bardziej wyrafinowanego, niekiedy
nawet porównywalnego z King Crimson. Można by to nazywać art popem. Albo nie. Po rozpadzie zespołu Hollis nagrał chyba jakąś płytę solową, a potem wycofał się z życia artystycznego
15 września dowiedziałem się, że odszedł Ric Ocasek,
lider amerykańskiej grupy The Cars, która wywodziła się ze sceny nowofalowej,
ale zabłysła wieloma przebojami o brzmieniu kwintesencjalnym dla lat
osiemdziesiątych, a równocześnie przepełnionymi charakterystyczną nastrojowością.
Ocasek był w nim gitarzystą i wokalistą oraz twórcą większości repertuaru. Co prawda najsłynniejsze przeboje,
takie jak Drive czy Just What I Needed, zaśpiewał nie on sam,
lecz basista Benjamin Orr (urodzony jako Orzechowski), zmarły w 2000. Poza tym Ric Ocasek wyrobił sobie markę jako producent płytowy.
6 października, w wieku 80 lat, zmarł Ginger Baker.
Ów archetyp perkusisty rockowo-jazzowego rozpoczynał karierę w latach 60. pod skrzydłami Alexisa Kornera i Grahama Bonda. Od tego drugiego, wraz z wielokrotnie już tu
wspominanym Jackiem Bruce’em, przeszedł do Cream – zespołu uważanego za
pierwszą rockową supergrupę i archetypiczne power trio. Po rozkładzie Śmietanki
działał między innymi w kolejnej supergrupie – Blind Faith, a także założył
własny zespół Ginger Baker’s Air Force. W tym ostatnim sięgnął m.in. po elementy
muzyki afrykańskiej, która zresztą zainteresowała go na tyle, że prowadził nad nią pogłębione badania w Nigerii i gdzie indziej. W późniejszych dziesięcioleciach również nie próżnował, że
wymienię choćby BBM z lat dziewięćdziesiątych – ponowną współpracę z Jackiem
Bruce’em i do tego z Gary Moore’em.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz