Do niezaprzeczalnych zalet pracy zdalnej należy możliwość obejrzenia se czasem jakiegoś serialu w ramach przerwy. Takim obrazem zaliczyłem ostatnio trzy produkcje.
Shtisel
Pewien arcybiskup narzekał niedawno, że
młodzież jest pod wielkim wpływem Netflixa, a to niedobrze, bo tam w każdym
serialu, panie, to ino ci hemosektualiści, ruja i porubstwo. Uzyskawszy dostęp
do tej placformy, włączyłem więc sobie serial Shtisel i co? Można go z
pewnością polecić księdzu arcybiskupu, bo żadnych gejów ani gojów tu nie ma, za to
bohaterowie bywają wielodzietni, regularnie się modlą, a ktoś nawet (spoiler) rezygnuje z aborcji.
Głównym
bohaterem jest Akiva Shtisel, młody ortodoks z Ruzalema. Mieszka z owdowiałym ojcem
i razem z nim pracuje w chederze, starsze rodzeństwo już poszło na swoje.
Ponieważ zaś mija rocznica śmierci matki i żałoba się kończy, Akiva może zacząć
się zastanawiać nad ułożeniem sobie życia. Tak się pechowo składa, że szybko
wpada mu w oko Elisheva, matka jednego z uczniów. Dlaczego pechowo? Ano
dlatego, że to dwukrotna wdowa, która owszem, czuje do Akivy miętę, ale to, co
przeżyła, napełniło ją nieufnością do angażowania się w nowe związki. Tymczasem
Shulem, ojciec, zmagający się z problemami w pracy i w zdrowiu, też powoli
kombinuje nad ponownym małżeństwem. Inny ważny wątek dotyczy Giti – siostry
Akivy, której mąż wyjechał do pracy w Argentynie i zaraz po przyjeździe zniknął
bez wieści, pozostawiając ją jako agunę z piątką dzieci, z których najstarsza,
Ruchami (na oko 12-13 lat), stara się wszystko ogarnąć i powoli budzi się w
niej nastoletni radykalizm. Trzeci z rodzeństwa, Zvi Arye („ten normalny”),
jest najbardziej przykładnym Żydem spośród dzieci Shulema i stosownie do tego
odgrywa najmniejszą rolę.
Giti (Neta Riskin) |
A nawet u Tempela lub Remuha (tłumacz nie zajarzył, że Kotel to Ściana Płaczu) |
Nie mogłem nie zwrócić
uwagi na kwestie językowe. Babcia Malka pochodzi z pokolenia jidyszowego i ze
swoim synem, a także sąsiadką z domu starców, rozmawia w starym języku. Z
wnukami i prawnukami już nie, bo oni nie znają jidysz. Shulem na co dzień jest
hebrajskojęzyczny, ale w rozmowach z matką, bratem i niektórymi ludźmi ze
swojego pokolenia (50+) używa języka matczystego, za to jego hebrajszczyzna
zdradza elementy akcentu aszkenazyjskiego (np. b’sejder zamiast b’seder).
Naliczyłem też cztery razy, kiedy mówi do kogoś „hok niszt kejn czajnik”
(z grubsza „nie zawracaj gitary”). Zastanawiające jest to, że włamywacz, który
napada na mieszkanie Giti, mówi wyłącznie w jidysz, chociaż to facet co
najwyżej po trzydziestce. Sama Giti zna jidysz na tyle, żeby rozmawiać z mężem,
kiedy nie chcą, żeby dzieci rozumiały.
Na razie Shtisel ma
dwa sezony. W drugim rozwinięty zostaje wątek artystycznych zainteresowań
Akivy. Przyjeżdża też z Antwerpii Nuchem, brat Shulema, którego charakter
najłatwiej opisać stwierdzeniem, że gdyby był Polakiem, to miałby na imię
Janusz. Ściągnięcie serialu z Nietflixa w połowie grudnia może wynikać z faktu,
że szykuje się trzeci sezon.
Wiedźmin
Netflixowy Wieśmin był jednym
z najbardziej oczekiwanych u nas seriali fantasy. I najbardziej
kontrowersyjnych, bo co jakaś tam Amerykanka może wiedzieć o Geralcie z Rivii,
Naszym Rębaczu Narodowym, rąbiącym wszelkie gadziny, a od czasu do czasu nawet
Jaskra? Najbardziej wściekały się internety na potencjalną obecność w serialu czarnoskórych
aktorów – a przecież Sapkowski opisywał wierzenia naszych bab i dziadów, Geralt
Był Słowianinem, a Yennefer pochodziła z Vengerbergu, czyli z Węgierskiej Górki. Co będzie następne - może jeszcze Ciri w związku damsko-damskim?!
Jak to zwykle bywa w przypadku takich oburzeń, z igły zrobiono, za przeproszeniem, widły. Obsada
serialu jest faktycznie mieszana rasowo, ale z istotniejszych postaci mamy w
zasadzie tylko czarną Fringillę Vigo (Mimi Ndiweni), Istredda (Royce Pierreson)
oraz Eurohindusów w roli Yennefer (Anya Chalotra) czy Vilgefortza (Mahesh Jadu).
Zwłaszcza o tej drugiej dwójce nie można powiedzieć, żeby bardzo obco
wyglądali w niby-środkowoeuropejskim settingu – w naszym świecie mogliby
spokojnie uchodzić za Romów. Problemem nie jest kolor skóry aktorów, jest nim –
jak wiemy od czasów Potopu Hoffmana, a nawet od Przeminęło z wiadrem
– niekompatybilność z wizją czytelniczą, bo każdemu się już przy czytaniu jakaś
wizja ulęgła. W mojej wizji Chalotra jako Yennefer zbyt młodo wygląda, powinno
być po niej widać, że to kobieta z pewnym doświadczeniem życiowym, a nie ktoś
prosto po studiach – Grażyna Wolszczak była w sam raz. Ale to nic w porównaniu
z Triss Merigold, która nie jest ruda! Eist Tuirseach nieodparcie kojarzy mi
się z Zenkiem Martyniukiem – i na to, paradoksalnie, nie narzekam – natomiast Henry
Cavill w roli tytułowego Żyrarda optycznie może być, chociaż brakuje mu sarkastycznego
poczucia humoru z oryginału (ale to problem całego serialu). Skoro zaś mowa o
kwestiach optycznych, sporo hejtingu zebrały noszone przez Nilfgaardczyków tzw.
mosznozbroje.
Po jakimś czasie idzie się przyzwyczaić do tej wersji Yen |
Obsada to w ogóle nie
problem w porównaniu ze scynariuszem. I znowu – nie chodzi o to, że mamy budowę
achronologiczną, trzy przeplatające się wątki, pomiędzy którymi mija wiele lat,
w tym młodość Yen (jakkolwiek był to dobry pomysł, żeby dać jej więcej czasu
antenowego i lepszy wgląd w jej osobowość, to generalnie nie jestem przesadnym
miłośnikiem dorabiania bohaterom backstorów, jeżeli nie było ich w oryginale). Chodzi
o to, że sporo fabularnych elementów pozmieniano, Cahir stał się głównym
niemilcem, Jakier zaś z autentycznego przyjaciela wiedźmina przepoczwarzył się
w matołka, którego Geralt łaskawie toleruje, coś jak relacja Shrek-Osioł.
Oczywiście, odbiorca międzynarodowy nie złapałby całego szeregu odniesień jasnych
dla odbiorcy polskiego – np. w odcinku z silvanem do podań ludowych o chłopie
przechytrzającym diabła (no i gdzie się podziała kwestia „Kopnął cię ktoś
kiedyś w rzyć, koziołku?”) – ale momentami fabuła została przekierowana w
stronę łopatologii, a scenariusz sprawia wrażenie, jakby Netfliskowi zachciało
się mieć po prostu własny odpowiednik Gry o Tron, stąd ponury nastrój i drastyczne
ograniczenie lekkości i humoru, które w oryginale mimo wszystko były.
Coś niepodobny ten Olbrychski... A nie, to Tom Canton
O ile za źródło dla
Andrzeja Sapkowskiego mogły służyć wspomnienia Jaskra Pół wieku poezji,
a dla polskiego Wiedźmina z Michałem Żebrowskim – ich ocalałe fragmenty,
których nie zdołali zniszczyć Zdyb, Cap i Kamil Ronstetter, to kanwą serialu
Netflixa musiała być chyba radosna twórczość Valdo Marxa, trubadura z Cidaris,
który nie lubił się z Jaskrem. Traktuję
to jako zupełnie autonomiczną opowieść i mimo wszystko ciekawi mnie, co Lauren
Hissrich ulepi w drugim sezonie.
The Wire
Poza Netflixem w grze pozostaje
jeszcze HBO. Wobec tego postanowiłem zapoznać się z serialem The Wire,
zwanym u nas Prawo ulicy. Ma on pięć sezonów, niedawno skończyłem
trzeci, więc trochę jeszcze przede mną, ale z drugiej strony znam już serial na
tyle, żeby wyrobić sobie zdanie.
Produkcja
opowiada o Baltimore jako mieście zbrodni i występku („Bodymore Murderland”
– czytamy graffiti w czołówce trzeciego sezonu) i o zmaganiach pomiędzy gangiem
dilerów narkotyków pod wodzą nieuchwytnego Avona Barksdale’a a policyjną specgrupą
sformowaną w celu przyskrzynienia go. Z bardziej kojarzonych aktorów występuje
tu Idrys Łaba w roli Stringera Bella, prawej ręki Barksdale’a, a także (od
trzeciego sezonu) Aidan Gillen, którego rola ambitnego radnego Thomasa
Carcettiego utorowała dlań drogę do postaci Littlefingera w Grze o tron.
Od
razu trzeba powiedzieć, że przedstawiony konflikt nie jest czarno-biały (bez
skojarzenia z kwestiami rasowymi, choć w Baltimore są one ważnym czynnikiem). Serial
nie unika takich zagadnień jak przemoc policjantów, ich zwyczajna niekompetencja
czy wewnętrzne intrygi szkodzące śledztwu. Nie bardzo też można mówić o romantyzacji
gangsterskiego stylu życia – dilerzy zajmują się handlem narkotą, bo poza tym nie
mają za bardzo innych perspektyw życiowych. Stosunkowo niewiele tu ganiania z
pistolcem po ulicy, a jeśli już się zdarza, to przeważnie przynosi skutek
odwrotny do zamierzonego. Praca policjantów polega przede wszystkim na żmudnym
zbieraniu informacji, obserwowaniu podejrzanych, śledzeniu łączności, także za pomocą
tytułowych podsłuchów – a nie jest to łatwa sprawa, bo żeby dostać zezwolenie
na podsłuch, trzeba najpierw wiedzieć, na jaki sprzęt, i zdobyć dowody, że używano
tego sprzętu do czegoś nielegalnego. Całą zaś policyjną robotę utrudniają
interpersonalne rozgrywki pomiędzy funkcjonariuszami i wydziałami. Z drugiej
strony gangsta też czasem muszą schować do kieszeni honor ludzi ulicy i pójść
na kompromis z konkurencyjną bandą, chociaż woleliby przegonić ją z giwerami.
Stinkum Artis, jeden z ludzi Barksdale'a (Brandon Price) |
Zaletą
serialu są wyraziste postaci. Trudno tu wyróżnić pojedynczego głównego
bohatera, ale dużo czasu antenowego otrzymuje Jimmy McNulty, biały detektyw,
który musi koniecznie mieć jakąś zagadkę do rozwiązania, bo inaczej zaczyna
popadać w autodestrukcję. Wyróżnia się też weteran pracy śledczej Lester Freamon
oraz przewijający się tu i tam bezdomny narkoman „Bąbel”, ale najbardziej kultową
postacią jest Omar, opryszek niezrzeszony, utrzymujący się z napadania na
dilerów, w dodatku gej. Gra go Michael K. Williams, czyli późniejszy Chalky
White z Zakazanego imperium. Arcybiskupowi nie spodobałaby się też pewnie policjantka Kima Greggs, ale za to z drugiej strony przynajmniej raz widać kościół katolicki, i to w dodatku polski. Baltimorską Polonię reprezentuje m.in. Roland „Prez” Pryzbylewski
(sic!), który wydaje się ofiarą losu, dorzuconą do specgrupy na odczepnego na
żądanie wysoko postawionego teścia. Do czasu.
W
drugim sezonie gang Barksdale’a schodzi na dalszy plan, a grupa majora Danielsa
zaczyna rozpracowywać sprawę zabójstwa grupy młodych kobiet w kontenerze w baltimorskim
porcie. Stoi za nim wschodnioeuropejski gang znany jako „Grecy”, zaś akcent polonijny
potęguje się, bowiem sojusznikiem tej bandy, ułatwiającym wszelkie działania przemytnicze,
jest portowy związkowiec Frank Sobotka, któremu towarzyszą bratanek Nick i syn
Ziggy. Ten ostatni jest tak niesamowity matoł, że z fascynacją się śledzi, co
on jeszcze może zepsuć. Do dilerów serial powraca w sezonie trzecim, przy czym Avon
Barksdale i Stringer Bell muszą się mierzyć z konkurencją, a jeden z wyższych
oficerów policji ma swój własny pomysł na rozwiązanie problemu handlu narkotykami.
Prekurator Rhonda Pearlman (Deirdre Lovejoy), a ja widzę przede wszystkim czcionkę Ragtime na półce |
Zamierzam obejrzeć pozostałe dwa sezony, chociaż z całej treści zdecydowanie bardziej interesują mnie wątki stricte śledcze oraz gangsterskie, niż intrygi wewnątrzpolicyjne czy polityka miasta Baltimore, a nawet życie prywatne policjantów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz