Postanowiono się wybrać kolejny raz na Dolne Śląsko, tym razem wybierając jedno z byłych miast wojewódzkich.
Głównym celem wycieczki był Zamek Książ. |
Podróż pociągiem trwała trzy i pół godziny. Spośród kilku istniejących w Waldenburgu stacji kolejowych wybraliśmy dworzec Małbrzych Miasto. Od razu wzbudziła moje zainteresowanie jego arcytektura: ośmiokątna hala z żurawiem w środku.
Z niewielkiego placu przed dworcem można dojechać taxówką
do Zamku Książ, dawnej rezydencji rodu Hochbergów. Po drodze widziałem
dużo urban decay, z perłą w koronie w postaci nieczynnego hotelu Sudety. Taksówkarz
gawarił, że tylko patrzeć, jak się to komuś zawali na głowę, a już „baldachim”
przed wejściem w pierwszej kolejności.
Hotel Suddendeath |
Wysadzono nas przed główną bramą kompleksu zamkowego.
Były tam kasy biletowe i kawałek ogrodu w stylu francuskim, z panną-fontanną.
Fontanna niezbyt przemyślanna |
Za bramą stojały dwa hotele w budynkach koło bramy. Jeden
nazywa się „Pod Oślą Bramą”, nasz okazał się Zamkowy. Pokój nieduży, ale
uksusowy, pomijając, że informacja dla gości w języku angielskim została
przetłumaczona w stylu „tour de jołopen open” (poczynając od nagłówka „Dear
Quests”). Z okna miałem widok na boczną wieżę zamkową.
I nic, że to okno od łazienki, na wprost kabiny i kibla |
Na obiad poszliśmy do położonej kilka budynków dalej restauracji. Obiad kosztował 120 zł, a trzeba było długo czekać! W końcu dużo turystów, a na polu ulewa. W obrębie kompleksu zamkowego znajdowało się kilka budynków, w tym nasz hotel i jeszcze drugi, oddzielone od samego schlossu malowniczo położonym dziedzińcem, po którym jeździła autonomiczna kosiarka. Spotkałem tam czarnego, miziastego kota.
Jak to zwykle w czasie epidemii, zwiedzanie odbywało się z audioprzewodnikiem. Widoki z okien to po prostu excentryczny radharc.
Wnętrza fajnie
urządzone, chociaż nie wszystkie oryginalne – zamek został dokumentnie
splądrowany w czasie wojny, kiedy narodowi szwaboliści wywalili kniazia Hochberga
(jegoż synowie służyli w armiach alianckich) i urządzili tu zakłady wchodzące w
skład sławetnego kompleksu Riese. W jednych pomieszczeniach rekonstrukcje
dawnego wystroju, w innych plansze edukacyjne.
Herr Jesus |
Jedną rzeźbę znaleziono po wojnie, walającą się pod murami zamku. Nikt nie wie, gdzie pierwotnie stała ani dlaczego nie zrabowano jej razem z innymi
Obecnie stoi na jednym z kominków |
Niestety, weszliśmy przed 17, a czynne jest do 18, więc jakoś w 2/3 ekspozycji zaczęli nas gonić ochroniarze, żebyśmy już kończyli. Udało się jeszcze zobaczyć kawałek zamkowych tarasów.
"Sprawdzono - min niet" |
Na jednym bilecie można było odwiedzić zarówno zamek,
jak i należącą także do muzeum Palmiarnię. Była ona jednak odrobinę oddalona od
zamku. Nieopodal był przystanek MPK, ale nie chciało mi się czekać, więc
poszliśmy pieszo, drogą przez dziki park pałacowy i otwarte łąki.
Księżna Daisy przyjechała do Książa z jakiejś pszyczyny |
W Palmiarni było dość ciekawie – kolejny ogród
botaniczny na moim koncie. W kompleksie połączonych ze sobą szklarni znajdują
się nie tylko palmy, ale też kaktusy, araukarie, drzewka banzai i inna
zielenina. Do tego nieco zwierząt: żółwie czerwonolice w sadzawce, pawie w
wolierze i lejmury w zaadaptowanej szklarni, choć te ostatnie były dosyć senne,
a przeto nie można się było dowiedzieć, czy taka aranżacja im odpowiada. W
jednym z pawilonów urządzono sklep kwiaciarski, w drugim – wystawę roślin
owadożernych, w trzecim – ekspozycję zbrój japońskich i kimon.
Pan od wuefu |
Spod Palmiarni, kupując bilety u kierowcy, dojechaliśmy autobusem miejskim do Szczawna-Zdroju. Trasa wiodła przez blokowisko Piaskowa Góra, gdzie znienacka rzuciły mi się w oczy białe łosie.
We Wambrzychu spotykujemy też muflony, ale nie zrobiłem zdjęcia, bo uciekły |
Ale nie pod tymi |
Głównym punktem atrakcji był park zdrojowy wraz z poniemiecką pijalnią wód, niestety niemiłosiernie optaną przez gołąby.
Ciekawie też było pochodzić po bocznych uliczkach, gdzie
na każdym kroku napotykałem ślady po sławnych kuracjuszach – najbardziej rzuca
się w oczy spiżowy Hendryk Wieniawski, ale jest też np. tablica pamiątkowa
Gerharta Hauptmanna
Weszliśmy też na
porośnięte parkiem wzgórze. Oprócz ścieżek spacerowych mają tam sztuczny
wodospad oraz Wieżę Anny, nazwaną na cześć księżnej Anny Emilii, żony Jana
Henryka VI.
Do Książa, czyli Fyrsztynu, wróciliśmy na autobusie. Cała trasa trwała około godziny, więc ledwo się zmieściłem na bilecie
jednorazowym (godzinnym). Po drodze widziałem na Piaskowej Górze mural pod
sklepem monopolowym, upamiętniający Siwego z zespołu Defekt Muzgó.
„Wszyscy jedziemy na tym samym wuzkó”, konkretnie linii 8 |
Końcowy etap trasy wiódł przez podwałbrzyską wieś
Lubiechów – spokojne, ruralne okolice. Po powrocie okazało się, że czarne koty
na zamku są dwa.
Trzeciego dnia przyszło zbadać centrum miasta. Po załatwieniu spraw na dworcu przede wszystkim obfotografowałem Hotel Sudety, po czym ruszyliśmy z buta w kierunku ścisłego centrum.
Zagadka anatomiczna |
Najpierw szliśmy wzdłuż
obleśnych familoków, przy których miałem duszę na ramieniu. Kiedy te dobiegły
końca, zaczęły się potworne rozkopy – w Małbrzychu trwała akurat generalna przebudowa
systemu drogowego. W końcu zdecydowaliśmy się złapać autobus i skrócić sobie tę
wędrówkę.
Szyld zaprojektowany przez lekarza |
Planowaliśmy odwiedzić muzealną Starą Kopalnię, ale
trzeba było odwołać, bo nie się wyrobilibyśmy przed odjazdem pociągu; tym
bardziej, że główna ulica prowadząca do Kopalni także była nieprzejezdna.
Modernizacya |
Zamiast tego zwiedziliśmy Muzeum Porcelany.
Ekspozycja, urządzona w dawnym domu bogatych mieszczan, zawierała całą myngę
eksponatów przedstawiających dzieje małbrzyskiej ceramiki.
Najbardziej podobała mi się sala PRL-owskich talerzy okolicznościowych. Tu kopalnia, tam ORMO. Tu Spotkanie Ludzi Dobrej Roboty, tam Turniej Złotej Kielni. Tu Pracownicze Ogródki Działkowe, tam mistrzostwa Polski w zapasach.
Na klatce schodowej pod koniec zwiedzania upchnięto
jeszcze wystawę współczesnego malarstwa polskiego; znalazł się tam Beksiński i
dwa Duda-Gracze.
Wyobraźcie sobie schabowego na czymś takim. Może być klonowany |
Po zjedzeniu czegoś postanowiliśmy zobaczyć ścisłe
centrum. Stare Miasto skupia się wokół dwóch głównych placów. Pierwszym z nich
jest Rynek, wokół którego, w stylowych kamienicach, znajduje się Urząd Miasta z
kotwicą na dachu i rozmaite – w założeniu – preściżowe sklepy.
Z lewej bibloteka |
Drugi to Plac Magistracki z potężnym, neogotyckim
urzędem miejskim, na którego tyłach stoi nie mniej stylowy kibel. Naprzeciw kibla - urząd stanu cywilnego, gdzie w 1964 pobrali się Tadeusz Nalepa i Mira Kubasińska, żeby dostać koedukacyjne zakwaterowanie.
Odbiegające od tych placów boczne ulice są jednak mocno zaniedbane, żeby nie powiedzieć – zakapiorskie. Jeśli ktoś kojarzy w mieście Cz. ulicę Krakowską, Katedralną czy Ogrodową, to centrum Małbrzycha wygląda jak całe miasto złożone z takowych. Przynajmniej opieki duchowej tutejszym nie brakuje. W centrum znajduje się potężna kolegiata Matki Boskiej Bolesnej (i mniejsze sanktuarium), kościół ewangelicki i polskokatolicki, a także parafia prawosławna w zwykłej kamienicy.
Kolor Małbrzycha |
Czy faktycznie Małbrzych jest aż tak potwornie przepełniony poczuciem beznadzięgi, jak się często uważa? W latach 90., po upadku tutejszych kopalni, była to podobno stolica polskiego bezrobocia. Do dzisiaj sytuacja się poprawiła, miejscami miasto ładnieje, ale w wielu miejscach jeszcze czuć brak piniądza (nie dotyczy Zamku Książ). Zobaczymy, jak będzie po modernizacji sieci drogowej.
Wiele widoków jednak odbiera mowę |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz