Kolejny wyjazd wakacyjny odbył się w kierunku dolnośląskim, postanowiłem więc przypomnieć sobie trylogię habełków poświęconych wojnom śląskim Wielkiego Fryca.
12. Robert Kisiel, Strzegom-Dobromierz 1745, Warszawa 2001
Okres wojen śląskich był słabo opisany w polskiej
literaturze popularnonaukowej, kiedy Robert Kisiel, nauczyciel historii z
wrocławskiego liceum, postanowił go przybliżyć. Wojny te miały wielkie
znaczenie dla dalszej historii Niemiec i krajów sąsiednich, bo Prusy pewnie tak
by nie urosły w siłę, gdyby nie zdobyły i nie utrzymały ogromnie rozwiniętej
Silesii.
Autor szeroko przedstawia
tło wydarzeń, w przejrzysty sposób prowadząc czytelnika przez gąszcz sojuszy,
konfliktów i małżeństw dynastycznych, w których efekcie w roku 1740 w Prusiech
na tron wstąpił Fryderyk II, a w Austrii Maria Teresa. Ponieważ Habsburgowie
byli akurat osłabieni, Fryc sprawnie zdobył większość Śląsku. Wydarzenia te,
zwane I wojną śląską, wpisywały się w szerszy konflikt europejski – wojnę o
sukcesję austriacką. Maria Teresa nie pogodziła się z utratą bogatej prowincji
i zaczęła montować sojusze, ale Fryderyk tymczasem, pragnąc zdobyć resztę,
uderzył pierwszy i rozpoczął II wojnę śląską.
Opis wojskowości
osiemnastowiecznej jest bardzo klarowny i zajmujący. Europejska sztuka wojenna
uległa wtedy daleko idącej standaryzacji, z szykiem liniowym i strzelaniem
salwami; z żołnierza piechoty zrobił się, wedle słów wieszcza, „młyn palny”,
wykonujący na polu bitwy cykl powtarzalnych czynności w mundurze krępującym
ruchy (szczególnie u Prusaków). Najbardziej zróżnicowane siły zbrojne mieli
Austriacy, u których armię regularną wspierały rozmaite siły pomocnicze, jak graniczarzy,
czyli serbochorwacki odpowiednik Kozaków, rekrutowany w pewnej mierze z
rozbójników, ale też najnowszy krzyk militarnej mody – huzarzy, na razie
traktowani jako jazda nieregularna. Armia saska odznaczała się tym, że wielu generałów
stanowiło efekt burzliwego życia uczuciowego Augusta II Mocnego i nie były to
li i jedynie synekury – ci ludzie znacząco unowocześnili siły zbrojne Saksonii.
Sasi też jako pierwsi zaczęli wykorzystywać, rekrutowanych na razie w Polsce,
ułanów. Z kolei Fryderyk II odziedziczył po ojcu doskonałą piechotę i
beznadziejną kawalerię, ale dzięki pomocy takich ludzi jak feldmarszałek
Schwerin doprowadził tę drugą (łącznie z huzarami) do wysokiej formy, co
przyniosło owoce właśnie pod Strzegomiem i Dobromierzem w postaci piorunującej
szarży pułku dragonów Bayreuth. Na koniec pierwszej części książki autor
poświęcił też nieco miejsca geografii Dolnego Szląska.
Druga część poświęcona jest
początkowym etapom wojny. W 1744 Fryderyk wkroczył do Czech, kierując się na
Wiedeń, ale srogo się przeliczył, bo austriacki feldmarszałek Traun pokonał go bez
bitwy, tak długo unikając generalnego starcia, aż armia pruska zaczęła padać z głodu.
Saksonia zachowywała się powściągliwie, zachowując formalnie neutralność, ale
odwrót Prusaków ją ośmielił i w następnym roku była już otwarcie sojuchem Marii
Teresy (były próby wciągnięcia w tę wojnę również Rzeczypospolitej, ale nie
doszły do skutku, podobnie zresztą jak aspiracje Augusta III do korony
cesarskiej).
Fryc wyciągnął wnioski z
poniesionej klęski i w następnym roku postanowił wydać przeciwnikowi walną
bitwę, wpuściwszy go na własne terytorium. Sprzyjała mu postawa
sprzymierzonych. Dowodzący wojskami austriackimi książę Karol Lotaryński
(szwagier Marii Teresy) i wódz Sasów, książę Jan Adolf II von
Sachsen-Weissenfels, do tego stopnia się nie znosili, że musiano uczynić ich
równorzędnymi głównodowodzącymi, przez co oba skrzydła armii
(Sachsen-Weissenfels miał pod sobą także 10 tysięcy Austriaków, żeby było po równo) działały praktycznie
osobno. Na dodatek obydwaj po działaniach z poprzedniego roku nie
doceniali przeciwnika. Król pruski był więc w stanie pobić najpierw jednych,
potem drugich. Klęska była dla sprzymierzonych wielkim szokiem, a po kolejnej, pod
Soor (Żd’arem), zawarli pokój w Dreźnie. Szarża pułku dragonów Bayreuth, która
przydarzyła się szczęśliwym trafem, zrobiła tak wielkie wrażenie, że Fryderyk skomponował
marsza na cześć tej jednostki. Mimo wszystko nie był zadowolony z własnego
dowodzenia, twierdząc, że miał więcej szczęścia niż rozumu.
Cała narracja przeprowadzona
jest plastycznie, a nawet absorbująco. Nie bez znaczenia jest tu poprzedzająca
samą bitwę charakterystyka topografii pola walki, którą łatwo porównać z mapami
na końcu książki. Co prawda mało wyrobiony czytelnik może się pogubić w nazwiskach
dowódców i szefów pułków, np. w sytuacji, kiedy generał Blankensee dowodził
brygadą na pruskim prawym skrzydle, a pułk piechoty Blankensee stał w centrum.
Błędy popełnione zarówno przez króla, jak i przez dowódców austro-saskich, a
także wpływ bitwy na rozwój sztuki wojennej, analizuje autor w ostatniej części
książki. Wyjaśnia też, dlaczego jedna bitwa funkcjonuje w historiografii pod
dwiema różnymi nazwami.
Bibliografia pracy pęka w
szwach od niemieckich opracowań z XIX, początku XX, a nawet i z XVIII wieku –
autor nie poszedł na łatwiznę, chociaż prace utrudniła mu wielka powódź z 1997.
Ciekawostka: wybitny teoretyk kawalerii, Szwajcar w służbie pruskiej Charles
Emmanuel de Warnery, opublikował swoją fundamentalną pracę po francusku w
Lublinie, za to kilkadziesiąt lat później wydanie polskie ukazało się w Paryżu.
Dobromierz czy Bobromierz? |
Mapy są wprawdzie
czarno-białe, ale jednak pożyteczne. Ilustracje to dwie wklejki: trochę portretów,
trochę mundurów, trochę krajobrazów i scen bitewnych, coś tam jeszcze. Spis
ilustracji nie jest, jak często w habełkach, sobie a muzom, lecz podaje źródła,
co powinno być standardem. Szkoda tylko, że przy portrecie księcia Leopolda von
Anhalt-Dessau nie napisane, czy to stary, czy młody Dessauer. I to by był
największy mankament tej książki.
13. Robert Kisiel, Praga 1757, Warszawa 2003
W swoich
peregrynacjach dotarłem także do Czech. Co prawda nie do Pragi, lecz do
Nachodu. Pod miastem tym rozegrała się bitwa w ostatniej wojnie
austriacko-pruskiej w 1866, ale poświęcony tym zdarzeniom habełek (Sadowa
1866) był, mimo grubości, tak żenująco słaby, że nie mam ochoty sobie go
przypominać. Za to po lekturze Strzegomia-Dobromierza bardzo chętnie poszedłem
za ciosem, sięgając po drugą książkę Roberta Kisiela, poświęconą największej
bitwie, w jakiej Wielki Fryc brał udział.
Pomiędzy drugą a trzecią wojną śląską doszło w Europie do ważnych zmian. Przede wszystkim Francja zawarła sojusz ze swoim tradycyjnym przeciwnikiem – Austrią. W dodatku Fryderyk II miał osobistą przeciwniczkę w postaci carycy Haźbiety. Wobec tego, gdy nadszedł rok 1756, król Prus postanowił uderzyć pierwszy, zanim przeciwnicy staną się zbyt silni. Na początku opanował Saksonię i zmusił jej armię do kapitulacji, pobiwszy wcześniej idącego z odsieczą feldmarszałka Maximiliana Ulyssesa Browne’a w bitwie pod Lovosicami. O mało jednak znowu nie odniósł klęski.
Podobnie jak w Strzegomiu-Dobromierzu,
autor poświęca osobny rozdział wojskowości obu stron, przy czym udaje mu się
zachować równowagę pomiędzy wprowadzeniem w temat czytelników nieznających
tamtej książki a uchronieniem przed deżawu tych, którzy już czytali. Skupia się
na reformach podjętych przez obie strony w okresie pomiędzy wojnami: Austriacy
wyciągnęli wnioski z przegranych bitew, a Fryceryk z tych przypadków, kiedy
niewiele mu brakowało. W międzyczasie też huzarzy awansowali na jazdę
regularną, szczególnie w Prusiech.
W kampanii 1757 r.
chodziło Prusakom zasadniczo o to, żeby uderzyć koncentrycznie na Czechy,
zdobyć Pragę, a przez Morawy zjechać na południe pod Wiedeń. Austriacy nie
zamierzali na to pozwolić i pod Pragą zastąpił armii pruskiej drogę książę
Karol Lotaryński, na co zresztą Fryderyk liczył. Pole bitwy znajduje się dziś w
granicach czeskiej stolicy – w tym moja ulubiona dzielnica Hrdlořezy
(Gardłorzezy). Starcie, które się rozegrało, było bardzo krwawe. Zginęło dwóch
feldmarszałków po obu stronach; z samych generałów Prusacy mieli czterech zabitych
i czterech rannych, a Austriacy po jednym. Podobnie jak w poprzedniej książce, autorowi
trzeba zapisać na plus szczegółowy opis pola bitwy (wsparty czytelną mapą),
który znacznie ułatwia wyobrażenie sobie przebiegu działań. Bitwa przedstawiona
jest w kilku etapach, w różnych rejonach pola; poświęcony jej rozdział zajmuje
spory procent książki, co w serii HB niestety nie zawsze jest
normą. Kisiel podejmuje też analizę dowodzenia Fryderyka II, wskazując, gdzie
miał dobre pomysły, gdzie popełnił błąd, a gdzie znowu miał więcej szczęścia
niż rozumu. Zresztą parę epizodów wynikło z samodzielnej inicjatywy dowódców
niższych szczebli, takich jak znany pamiętnikarz, generał von Manstein. Kończyłem
natomiast lekturę w pierwszych dniach po śmierci Elżbiety II, więc trochę osobliwie
mi się czytało zdania, że książę Karol zrobił to czy tamto.
Domknięciem tematu
jest rozdział poświęcony pruskiemu oblężeniu Pragi, w której zamknęła się część
wojsk ocalałych z bitwy. Austriacy dysponowali jednak jeszcze świeżym korpusem
feldmarszałka Dauna. Fryderyk z częścią wojsk poszedł go pobić… i dostał swoje
pierwsze poważne wciry pod Kolinem, do czego by pewnie nie doszło, gdyby zabrał
jeszcze trochę z sił blokujących czeską stolicę. Leopold von Daun może więc
uchodzić za „człowieka, który zatrzymał Prusy”.
Podobnie jak Strzegom-Dobromierz,
Praga wyposażona jest w aneksy przedstawiające ordre de bataille obu
stron oraz dwie wkładki z ilustracjami, wśród których znalazł się Fryc grający
na flecie dla towarzystwa w Sanssouci.
Pod względem
językowym przyczepić się mogę jedynie do nieodmienności niektórych czeskich
nazw miejscowych. Szkoda, że po tej książce Robert Kisiel najwyraźniej się
wypalił i nie opublikował już zapowiadanej pracy o bitwie pod Lutynią.
14. Mirosław G. Przeździecki, Kunersdorf 1759, Warszawa 1997
Zanim za wojnę
siedmioletną zabrał się Robert Kisiel, pionierem tematyki w serii Historyczne
bitwy stał się M.G. Przeździecki ze swoim Kunersdorfem. Miejscowość,
o której mowa, nazywa się dzisiaj Kunowice i leży na Ziemi Lugburskiej. Tej prawdziwej,
koło Słubic, a rzut nieco większym kamieniem od Frankfurtu nad Odrą i właściwego
Lugburza. Fryderyk Wielki zmierzył się tam z armią rosyjską Piotra Sałtykowa,
do której dołączył korpus austriacki feldmarszałka Laudona (vide znane z Przygód
dobrego wojaka Szwejka przekleństwo „Himmellaudon!”)
Autorem tej rzezi jest oczywista Paweł Głodek |
Praca jest krótka (113
stron tekstu podstawowego), a ponieważ jako pierwsza w serii dotyczyła tej wojny,
to prawie połowę zajmuje streszczenie zdarzeń poprzedzających rok 1759 oraz opis
wojskowości stron. Rusi nie podobała się ekspansja Prus w rejonie bałtyckim,
poza tym cesarzowa Elżbieta osobiście nienawidziła Fryderyka. Już w 1758 r. Rosjanie
uderzyli na Prusy Wschodnie, rozbijając tamtejsze wojska pod Gross-Jägersdorfem. W
czasie kampanii 1759 r. Ostprusy znajdowały się pod okupacją rosyjską, a Rzeczpospolita
była już protektoratem carycy i Moskale robili tam, co chcieli, traktując
Wielkopolskę jako zaplecze do działań w Brandenburgii i na Śląsku. Była to więc
kolejna w XVIII w. wojna, kiedy terytorium Polski ulegało destrukcji i drenażowi
zasobów (także dzięki Prusakom, którzy wypuszczali rajdy w celu niszczenia rosyjskich
magazynów), choć sama nie brała udziału.
Działania
poprzedzające bitwę opisane są w sposób dość suchy, żeby nie powiedzieć
drewniany; zdecydowanie nie dorównują relacji Kisiela. Tyle z tego zrozumiałem,
że Sałtykow wyruszył z Poznania na spotkanie Dauna, a Fryderyk starał się nie
dopuścić do ich połączenia. Współpraca pomiędzy sojusznikami układała się tak
doskonale, że każdy z nich starał się sprawić, aby Prusacy najpierw zaatakowali
drugiego. Swoją drogą, opis pola bitwy pasowałby bardziej w bezpośrednim
sąsiedztwie samej bitwy, a nie oddzielony od niego jeszcze rozdziałem o
wcześniejszych działaniach.
Po całym szeregu
manewrów, starć kawalerii lekkiej oraz bitwie pod Kijami, gdzie Rosjanie pobili
jeden z pruskich korpusów, między Kunersdorfem a Frankfurtem doszło wreszcie do
bitwy. Fryc liczył, że rozbije siły rosyjsko-austriackie, ale tym razem zabrakło
mu zarówno szczęścia, jak i rozumu. Najpierw wykrwawił wojska w niepotrzebnych
atakach na dobrze umocnione pozycje rosyjsko-austriackie na wzgórzach, a potem
na jego zdezorganizowane siły spadło potężne przeciwuderzenie Sałtykowa. Po
zniesieniu królewskiej armii sprzymierzeńcy mogli iść już na Berlin, ale tego
nie zrobili, przez co wojna trwała jeszcze cztery lata.
W odróżnieniu od
Kisiela, bazującego na mnóstwie źródeł i opracowań niemieckich, Przeździecki
nie sięga po nie w ogóle. Za źródła służy mu kilka pozycji rosyjskich i taką
też perspektywę przeważnie ukazuje. Wojska rosyjskie w kampanii 1759 r. mają
ordebataj przedstawiony z dokładnością do pułku, podczas gdy pruskie zostały
potraktowane per noga, a o Austriakach w ogóle szkoda mówić. Wśród
walczących tam jednostek znalazł się Gruziński Pułk Huzarów, a także Pułk
Słowianoserbski, formowany spośród srpskich osadników na terytorium
dzisiejszego Donbasu. Autorowi zresztą sprawiają problemy nazwy rosyjskich
pułków: obok spolszczonych (Moskiewski) pojawiają się kalki z rosyjskiego
(Kijewski), a nawet koszmarek pod nazwą „Wiadzki”! (w sensie kirowski). Poza
rosyjskimi źródłami, które można dosłownie policzyć na palcach jednej ręki, bibliografię
wypełniają opracowania w języku polskim, i to o charakterze dość ogólnym.
Ciężkie jest życie pioniera w jakimś temacie.
Już w 1997 korekta w
Bellonie pozostawiała sporo do życzenia. Oczywiście zdarzają się drobiazgi,
typu pomylone przypadki gramatyczne albo literówki w rodzaju „genenerał”. Kiedy
jednak pod koniec wstępu autor dziękował „mojemu przyjacielowi Kazimierzowi
Dzierżek”, to powiało ogłoszeniami parafialnymi. A już na następnej
stronie czytamy, że pokój w Nystad dał Rosji m.in. wyspę Man! Cie choroba,
autor poleciał mocniej niż pan Zagłoba z Niderlandami! Chodziło zapewne o wyspę
Moon, czyli dzisiejszą Muhu. Landsberg zaś to nie jest żadne tam Górowo
Wielkopolskie, tylko najzwyczajniej Gorzów.
Za kontrowersyjną
decyzję autora należy uznać pewną niekonsekwencję w nazwach miejscowości. Walki
odbywały się na terenach dziś należących do Polski, a MGP raz używa nazw
polskich, zwykle jednak niemieckich. Z jednej strony Sagan i Schweidnitz, z
drugiej Legnica. Przy tym o ile polskie nazwy podaje się czasem obok
niemieckich, to jednak nie zawsze i brakuje np. informacji, że Crossen to
Krosno Odrzańskie. Prawdziwym zaś kuriozem jest Głogów, który występuje tu
nawet nie pod nazwą Glogau, tylko jakby po chińsku – Guogau.
Nieźle wypadają dwie
wkładki z ilustracjami: dużo reprodukcji umundurowania i portretów
najważniejszych dowódców. Mapki są ze cztery, umiarkowanie czytelne. Dlaczego
właściwie dwa schematy szyku pruskiego (dla odmiany rosyjsko-austriackiego zabrakło)
nie zostały zbundlone razem z nimi?