poniedziałek, 10 listopada 2025

Sowizdrzały i nałogowcy (z frontu czytelniczego, 6/2025)

 


            Na jesieni przyszła pora na kilka biografii muzycznych, ale najpierw zajrzałem do czegoś z zupełnie innej beczki.

 

24. Hannu Mäkelä, Pan Huczek, Warszawa 1984

            Postanowiłem odkurzyć lekturę z czasów dzieciństwa. Tytułowy pan Huczek to niewielkiej postury dziad borowy, trochę czarodziej. Zajmuje się straszeniem ludzi, szczególnie dzieci, ale ostatnimi czasy nie bardzo mu to wychodzi. Może się starzeje, a może już cywilizacja za bardzo się rozpycha. Oprócz straszenia zmaga się z różną materią w swoim domu i wokół niego.

            Jak to często bywa z literaturą dziecięcą, inspiracją były opowieści, które Hannu Mäkelä wymyślał dla swojego dziecka. Zaadaptowane do postaci książkowej, tworzą zbiór kilkunastu opowiadań, w zasadzie samodzielnych, pomijając fakt, że czasami narracja powraca do zdarzeń wcześniejszych. Przewijają się też dziewczynka Rimma, chłopiec Mikko i sąsiad pana Huczka, bóbr.

            Po odświeżeniu książka wydała mi się dość depresyjna: w pierwszym opowiadaniu pan Huczek był chory i kiedy poszedł straszyć ludzi, to nie tylko mu się nie udało, ale sam się niemało najadł strachu. Kiedy indziej wspomina, jak został porzucony przez ojca (wychowywał go dziadek-czarodziej), wielokrotnie też mu się nie udaje to, co zamierzał, a kiedy przyszedł do Rimmy na przyjęcie, to został w ramach zabawy potraktowany dość sadystycznie. Do tego dochodzi jego zagubienie w obliczu cywilizacji, jak wtedy, gdy pojechał do miasta. Po namyśle widzę w tym oswajanie dziecięcych lęków: nawet leśny strach może mieć zły dzień.

Z drugiej strony pan Huczek potrafi się cieszyć z prostych rzeczy codzienności, takich jak sauna. Jego radość pogłębia fakt, że najwyraźniej nie ma on zbyt dobrej pamięci, więc choć żyje już długo, to ciągle zdumiewają go przemiany pór roku. Mimo zaś deklarowanej mizantropii jest w sumie dobroduszny (spoiler: jedyny raz, kiedy skutecznie kogoś wystraszył, to przepędzając dwóch pijaków usiłujących okraść staruszkę). Mój ulubiony jest rozdział o tym, jak pan Huczek z pomocą bobra przeprowadził sabotaż na budowie.

            W dzieciństwie natrafiłem również na radziecką (w języku polskim) książeczkę Dziadek Au, wydaną w serii „Bajka filmowa” – były to adaptacje radziańskich animacji. Tytułowy bohater wydawał się mieć sporo wspólnego z panem Huczkiem, do tego stopnia, że podejrzewałem plagiat. Jak się po latach okazało, nie był to plagiat, tylko regularna adaptacja – w ZSRR nakręcili serial animowany na podstawie książki fińskiego autora. W dodatku Dziadek Au to w oryginale nie był żaden dziadek, tylko wujaszek (diadiuszka, a nie dieduszka).

 

25. Tymon Tymański, AD/HD. Autobiografia. Rozmawia Rafał Księżyk, Kraków 2013

            Do wywiadu-rzeką z jednym z największych trójmiejskich odlotowców przymierzałem się od dawna. Spodziewałem się słusznie wciągającej lektury, gdyż ze starych wywiadów w prasie muzycznej wiedziałem, że Ryszard „Tymon” Tymański to urodzony gawędziarz. Człowiek, w którym wielka erudycja i wysokie wyrafinowanie łączą się z szokującą ordynarnością (mającą zapewne za zadanie maskować jego nadwrażliwość). On nie przekracza po prostu granic dobrego smaku – on je wyłamuje buldożerem. Ale równocześnie jest inteligentem o ogromnym polu skojarzeniowym.

            Rafałowi Księżykowi, cenionemu autorowi książek o polskiej scenie muzycznej (zwłaszcza alternatywnej), opowiedział Tymon o swoim życiu i wyszło z tego około 500 stron. Zaczyna się od historii rodzinnej – kresowiaków i repatriantów. Potem przelatujemy przez czasy szkolne, edukację muzyczną i pierwsze zespoły: Sni Sredstvom za Uklanianie, Szelest Spadających Papierków… Pojawia się Totart, kolektyw totalnych świrów, w którym Tymon znalazł swoje plemię, a docenili go dzięki kopulacji z godłem, tudzież jego poetycka odnoga – Zlali Mi Się do Środka. Potem nastały czasy Miłości i jassu, czyli całkiem świeżego powiewu w polskim dżezie. Należy dodać, że Tymon we własnych słowach jawi się outsiderem nawet na tle zarówno Totartu, jak i sceny jassowej – które same w sobie były zjawiskami równoległymi do normy. Ten niezwykle płodny twórca undergroundowy chytał się wielu różnych stylistyk i występował pod rozmaitymi szyldami. Sławetnej parodystycznej płycie Polovirus zespołu Kury poświęcony jest osobny rozdział.

            Jest też sporo o buddyzmie, o medytacji zen i mistrzu Genpo. W kontekście niedobrych przeżyć z sektą Niebo i tego, jak obserwował swoich kolegów popadających w okołoreligijny obłęd, może zdumiewać, że Tymański napisał kiedyś utwór Wypuśćcie Ryśka Matuszewskiego w obronie „Mohana”, przywódcy Bractwa Rycerzy Himawanti (i tu jest jeden z wątków częstochowskich; drugi to Ziut Gralak), ale na kartach książki artysta stwierdza, że się mylił, bo nie dysponował wtedy pełnymi informacjami. Prawdopodobnie po uświadomieniu sobie tego błędu powstał utwór Nakopię do dupy Ryśkowi M.

            Oprócz przyjaciół i współgraczy pojawiają się kobiety. Tymon trzykroć się żenił, a zdarzały mu się też dziewczyny w Finlandii, Belgradzie i Szwajcarii – z tą ostatnią dochodziło do ostrych kłótni o sikanie na stojąco, co dla Szwajcarów jest nie do pomyślenia, więc Mikołaj Trzaska wypracował stanowisko kompromisowe. Nieco uwagi poświęcono kontrowersyjnemu związkowi z nieletnią Sarą Brylewską, w dodatku córką dawnego mentora – artysta nie kryje, że była to decyzja z jego strony mocno niedojrzała, która narobiła mu sporo nieprzyjemności. Do najmroczniejszych momentów książki należy natomiast choroba psychiczna i śmierć perkusisty Jacka Oltera.

            Jako artysta niezależny (taki, na którym nikomu nie zależy), Tymon ma do powiedzenia wiele gorzkich słów o polskiej branży muzycznej, od nastawionych tylko na zysk wytwórni po zidiociałych muzyków interesujących się wyłącznie tantiemami i wódą. Jego rozliczeniem ze środowiskiem miał być własny film Polskie gówno – wywiad został przeprowadzony jeszcze przed ukończeniem jego realizacji.

Tymon i Bowie, bynajmniej nie David

           Tymański snuje opowieść z właściwym sobie talentem gawędziarskim. Odznacza się bogatym językiem: choć nie stroni od wulgaryzmów, to obok pojawiają się rozmaite zapożyczenia, neologizmy, niszowe kolokwializmy. Można nawet urządzić zabawę pijacką: kolejka za każdym razem, gdy pojawi się słowo „sowizdrzał” albo „sowizdrzalski”.

Książkę uzupełnia dyskografia i filmografia Tymańskiego. Warstwa ikonograficzna jest dość wyczerpująca – zawiera zdjęcia rodzinne, zdjęcia z kolegami, zespoły na scenie, okładki płytowe i plakaty.

 

26. Ian Halperin, Max Wallace, Kto zabił Kurta Cobaina?,
przeł. Bogusław Lubański, Poznań 2004

            Skoro przez moje ręce przeszła ta sensacjonistyczna pozycja, postanowiłem ją przejrzeć.

            Samobójstwo Kurta Cobaina było pokoleniowym szokiem. Tak wielkim, że niektórzy zaczęli powątpiewać, czy to w ogóle było samobójstwo. Zjawili się dwaj dziennikarze i postanowili napisać artykuł. Potem pojawiła się propozycja filmu dokumentalnego, a z zebranego materiału powstała wreszcie książka.



            Pierwsze pół książki to w zasadzie streszczenie życia i kariery Cobaina, a także jego przyszłej małżonki Courtney Love oraz ich związku. Oj, nie był ci on w dzieciństwie człowiekiem tak łagodnym, jak go zapamiętała Kim Gordon… Z całą też pewnością widać, jak bardzo sława go przerosła – facio, który chciał po prostu grać swoje piosenki przed publicznością i może nawet być znany, stał się nagle głosem pokolenia i autorem najważniejszej płyty dziesięciolecia. Love przedstawiona jest jednoznacznie jako czarny charakter – manipulantka, mitomanka, attention queen i ogólnie zła kobieta. Wygląda na to, że związek z Cobainem był niesamowicie toksyczny i choć Kurt nie był całkiem bez winy, to jednak przeważnie jemu przypadała rola ofiary.

            W drugiej połowie zaczyna się rozważanie hipotezy, że śmierć Cobaina nie była samobójstwem, lecz morderstwem. Autorzy opierają się tu na śledztwie prowadzonym na własną rękę przez prywatnego detektywa Toma Granta, którego zatrudniła Love na kilka dni przed śmiercią męża, aby ustalił miejsce jego przebywania. Hipoteza opiera się na poszlakach, takich jak to, że list pożegnalny Cobaina nie mówi otwarcie o samobójstwie, na broni nie było jego odcisków palców, a raport z sekcji zwłok wskazał trzykrotność śmiertelnego stężenia heroiny we krwi (to ostatnie najłatwiej podważyć – skąd wiadomo, że dokument ujawniony jako raport w ogóle był autentyczny?) Poza tym wskazuje się na fakt, że Cobain jakoby nie zdradzał przedtem skłonności samobójczych, za to zamierzał się rozwieść i/lub odejść z Nirvany. Jego wypowiedzi sprawiające takie wrażenie traktuje się jako przykłady zwykłej frustracji lub wisielczego humoru, a przedawkowanie leków nasennych w Rzymie – jako nieszczęśliwy wypadek. Ogólnie rzecz biorąc, autorzy nie mówią, że na pewno było murderstwo i na pewno Courtney Love jest winna, ale przedstawiają hipotezy i sugerują, że śledztwo należy przeprowadzić ponownie. Referując ustalenia Granta i innych społecznych śledczych za nierozstrzygające, wykazują również słabe punkty w ich teoriach.

            Ostatnie rozdziały omawiają „życie po życiu”: reakcje na śmierć Cobaina, od „efektu Wertera”, który pochłonął życie co najmniej 68 młodych ludzi (co zdaniem autorów było winą zbyt lekkomyślnego podania samobójstwa Kurta do wiadomości publicznej), po rozmaite mistyfikacje. Mowa również o dalszej działalności Love – nieodmiennie przedstawianej jako osoba skrajnie niesympatyczna – i o tym, jak próbowała torpedować działalność Halperina i Wallace’a. Ciekawostka: Courtney wystąpiła w filmie Skandalista Larry Flynt, do którego zarekomendował ją reżyserowi… Vaclav Havel.

            Autorzy bazowali na szeregu źródeł, w tym na autorytatywnej biografii Nirvany Bądź jaki bądź Michaela Azerrada, który miał jeszcze okazję rozmawiać z Kurtem. Oprócz tego sami przeprowadzili szereg wywiadów – ze znajomymi Cobainów czy ludźmi z regionu Seattle, przy czym część informatorów zachowała anonimowość. Dotarli nawet do akt policyjnych. Zwraca uwagę, że pomimo sensacyjnego tematu autorzy starają się oceniać wiarygodność informacji i wiele z nich uznają za zmyślenia – dotyczy to również wypowiedzi samego Cobaina.

Tłumacz poradził sobie średnio. Owszem, zrozumiałe są całe zdania, a nawet akapity, a nie tylko pojedyncze wyrazy – ale za to pojawiają się błędy świadczące o tym, że nie zawsze uważał, co tłumaczy. Na przykład czytamy, że matka Cobaina „oskarżała męża o oszustwa”. Chyba o zdrady? Zdarza mu się też zmieniać piec. W dwóch miejscach, w tym już na samym początku pierwszego rozdziału, seattlowski prezenter Marty Riemer – człowiek, który pierwszy podał publicznie informację o śmierci Kurta – występuje w rodzaju żeńskim. Później Cobain z kolegami jedzie „na koncert Sammy Hagar”, a innym razem twierdzi, że podpisał kontrakt „dzięki perswazji Gordona”, chociaż kilka linijek wyżej stoi jak byk: „Kim Gordon, wokalistka” (przeważnie basistka, ale mniejsza o to). Perry Farrell występuje jako „Farrella”, a szczyt wszystkiego to przerobienie Stevie Nicks na „Steve’a Nicksa”. Snoop Doggy Dog to dla niego grupa, a nie jeden facet. Przekręcane są nazwiska, nazwy miejscowości i zespołów – na widok „Butthole Soldiers” spadłem z krzesła. Dowiadujemy się też, że książka Azerrada ukazała się jakoby „pod koniec 1993 roku, czyli kilka miesięcy po śmierci Kurta” – przed  czy po, co za różnica. A gdzie indziej: „Następnego ranka »Seattle Times« opublikowało przejmujące zdjęcie (...), na którym było ciało Cobaina, otoczone przez policję z widocznymi ubranymi w dżinsy nogami w sportowych butach”. Policja miała te nogi w sportowych butach.

 

27. Maciej Maleńczuk, Ćpałem, chlałem i przetrwałem.
Rozmawia Barbara Burdzy
,
Warszawa 2015

Kolejny po Tymonie wywiad-rzeka z kontrowersyjną postacią polskiej sceny muzycznej jako lejtmotyw ma doświadczenia z używkami. Maciej Maleńczuk mówi o narkotykach jak praktyk i znający, a mniej więcej jedna trzecia książki dotyczy jego ulubionego specyfiku – heroiny. Ma to sporą wartość poznawczą, jeśli ktoś chce się dowiedzieć o uzależnieniach – co prawda MMM mówi o heroinie afirmatywnie, ale nie kryje, że wykańcza ona organizm, że jego wielu kolegów od strzykawki się wykończyło, że człowiek się zapuszcza itp. I generalnie jest to substancja nie dla wszystkich. Do marihuany krakowski bard ma stosunek dość pozytywny. Amfetaminy i LSD próbował, ale nie znosi, kokaina pojawia się incydentalnie, zaś najbardziej przez niego znienawidzoną używką jest ta najpospolitsza: alkohol.

Po zakończeniu dyskusji o heroinie narkotyki nadal pozostają motywem wiodącym, ale przez pozostałe 2/3 książki już nie dominującym. Syn Edwarda opowiada o różnych ważnych punktach w życiu: odmowa służby wojskowej, więzienie, szpital psychiczny. Lektura jest to całkiem łotrzykowska – imprezy, bijatyki, dziewczyny, przyjaciele, oblicze Krakowa, którego można nie zauważyć, nawet studiując przez siedem lat. Jeśli chodzi o sprawy muzyczne, MMM skupia się na okresie grania „na stricie” oraz pierwszym etapie działalności Homo Twist, z  Miarką Kowalem i Grzegorzem Schneiderem, a potem z Waldemarem Raźnym i Bolcem. Püdelsi pojawiają się na marginesie, Olaf Deriglasoff jeszcze rzadziej. Dostajemy za to wgląd za kulisy niektórych utworów Maleńczuka – artysta wyjaśnia np. że Narkomanka to synteza trzech różnych osób, ale także poznajemy takie persony jak Antoni Radwan czy Edek Leszczyk. Taki np. tytułowy bohater piosenki Krzysio to nie jakiś zwykły narciarz, tylko chałupniczy producent heroiny, u którego Maleńczuk terminował. Artysta przejrzyście opisuje cały proces, jednak bez podawania proporcji, żeby czytelnicy się nie zainspirowali. Mówi za to o tym, czego pod żadnym pozorem narkoman nie powinien robić (i on to wie z własnej autopsji), np. używać igieł kradzionych ze szpitalnego śmietnika.

W ogóle Maleńczuk dysponuje iskrą gawędziarską nie mniejszą niż Tymon, przy czym używa znacznie więcej niecenzuralnego słownictwa. Mocną stroną książki są anegdoty – o tym, jak kradł mak chłopu z działki, jak poszedł w sandałach na demonstrację, dlaczego były mynażer grupy Laid Back rzucał w niego krzesłem, jak po Krakowie rozeszła się plotka o jego domniemanym homoerotycznym romansie czy też jak uczestniczył w realizacji filmu Śmierć Johna L., która to realizacja była jednym wielkim ochlajem.

Co prawda redaktorka mogłaby trochę ociosać potok słów rozmówcy – i nie mówię tu o góralskich przerywnikach, lecz o tym, że Maleńczuk zaraził się upiorną manierą dodawania „tak?” na końcu zdania, tudzież drugim chwastem słownym „umówmy się, że…” – co mnie w trakcie lektury raziło znacznie bardziej niż rynsztokowe słownictwo.

Można podejrzewać, że Pan Maleńczuk, jako artysta-gawędziarz, niektóre historie ukoloryzował, a jeśli czegoś nie pamiętał – co przy takim woluminie spożycia nie byłoby niczym dziwnym – to sobie we własnym zakresie uzupełnił szczegółami. Pojawia się akcent częstochowski w postaci zjazdu hipisów, na którym poznał on Ryśka Riedla. Wbrew temu, co twierdzi, 14 sierpnia (w jego urodziny) nie wypada święto Matki Boskiej Częstochowskiej, Aleje NMP nie nazywały się w tamtych czasach inaczej i nie mają 8 kilometrów długości (musiałby chyba doliczyć całą Mirowską).

 

28. Ian Halperin, Max Wallace, Miłość i śmierć. Morderstwo Kurta Cobaina,
przeł. Dorota Kaczor i Witold Kurylak, Katowice 2004

Kilka lat po Kto zabił Kurta Cobaina? panowie Halperin i Wallace pociągnęli dalej swoją wizję tragedii z kwietnia 1994. Tym bardziej, że w pierwszej książce mimo wszystko nie stwierdzili, kto ich zdaniem zabił Kurta Cobaina.

            Początek jest dość reportażowy – autorzy pojechali do Aberdeen (ale nie tego w Szkocji) i próbowali ustalić, jak wygląda pamięć o Cobainie w jego rodzinnym miasteczku. Dalej mamy zasadniczo powtórzenie tych samych zdarzeń i relacji tych samych rozmów, o których pisali w poprzedniej książce. Zasadnicza różnica polega na tym, że przez ten czas nawiązali kontakt z Tomem Grantem, który ujawnił im zawartość gromadzonych przez lata taśm z nagraniami swoich konwersacji na ten temat. Uzupełniają one ogólny obraz zdarzeń wokół śmierci Kurta i potrafią nawet wzbudzić wątpliwości co do powszechnie uznanej wersji, ale tak czy inaczej nie dostarczają rozstrzygających wniosków. W dalszym ciągu hipoteza o morderstwie jest oparta na poszlakach, z których na najważniejszą wyrasta wizja Courtney Love jako kobiety skrajnie  egoistycznej i bezwzględnej, przed którą wielu krytyków, łącznie z rodzonym ojcem, musi się ukrywać. Co prawda Grant twierdził, że jest również w posiadaniu nagrań stanowiących niezbity dowód, ale pokaże je dopiero przed sądem, jeśli wznowione zostanie postępowanie.

            Poza tym autorzy przypominają parę innych tajemniczych zgonów związanych ze sprawą. Najbardziej rozwinięta jest kwestia Eldona Hoke’a, podupadłego byłego członka grupy The Mentors, którego Love jakoby próbowała wynająć do likwidacji Cobaina. W związku z tym wątkiem Halperin i Wallace nawiązali kontakt z człowiekiem, który dawał do zrozumienia, że to on jest zabójcą, ale może tylko prowokował. Tak czy inaczej, do zdecydowanych konkluzji autorzy nie dochodzą.

Courtney Love wyrasta na główną podejrzaną, ale...

            Tłumaczenie jest lepsze niż w Kto zabił Kurta Cobaina? W szczególności tłumaczom nie mylą się płecie, z jednym wyjątkiem. Tipper Gore występuje w rodzaju męskim, a przecież każdy, kto ma pojęcie o amerykańskim rocku lat 80./90., powinien wiedzieć, że to znana z cenzorskich zapędów małżonka republikańskiego polityka Ala Gore’a.

 

29. Maciej Maleńczuk, Chamstwo w państwie.
Rozmawia Barbara Burdzy
,
Warszawa 2016

Drugi efekt współpracy  Maleńczuka z Barbarą Burdzy składa się z dwóch części. Pierwsza to znowu wywiad-rzeka. Tym razem bard wypowiada się o swoich poglądach. Mówi o polityce – wiadomo, że nie przepada za władzą konserwatywną, która objęła rządy krótko przed wydaniem tej książki, ale także partia umiarkowana nie jest mu bliska. Mówi o alkoholu, o ubraniach, o seksie, o religii, o naturze Polaków, o rozmaitych sprawach… Jest to mniej ciekawe niż książka poprzednia, bo mniej tu po prostu opowieści o jego życiu, mniej anegdot, a więcej przemyśleń. Niektóre – zwłaszcza na temat kobiet czy hemosektualistów – są dość prostackie. Co prawda Maleńczuk powiada, że on właściwie poglądów nie ma, tylko dostosowuje je do rozmówcy. W takim razie średnio mu wychodzi, skoro w rozmowie z kobietą mówi o kobietach ogółem to, co mówi. I jeszcze do tego twierdzi, że jest feministą.

            Druga część książki to wybrane utwory Macieja M. Maleńczuka. Część znałem już z płyt Homo Twista czy Püdelsów – Nikt znikąd, Narkomanka, Pieniądze, Wolność słowa, Lema pamięci kosmiczny pogrzeb. Są też nowsze teksty, odwołujące się do rzeczywistości politycznej, a z drugiej strony stylizacja na starohiszpańską cantigę. Centralny punkt stanowi tytułowy poemat Chamstwo w państwie, opublikowany już przez Maleńczuka w samoistnej postaci książkowej gdzieś około 2003 roku. Do tego dochodzi parę przekładów – zwłaszcza Wysockiego oraz… obszernych fragmentów Pieśni o Rolandzie, artysta uważał bowiem, że Boy-Żeleński zostawił robotę w połowie, prezentując ją czytelnikowi w postaci prozy, a nie mowy wiązanej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz