No i jaki był ten 2017? Lepszy czy
gorszy od poprzedniego? Trudno powiedzieć… Były zdarzenia
pozytywne, były i negatywne. Tych pierwszych chyba jednak więcej.
Jeżeli chodzi o tak zwane wydarzenia w kraju i na
świecie, to w dalszym ciągu trwało wszelakie syfistwo, ale taką
po prostu mamy rzeczywistość – o czym świadczy chociażby
„zimowa” pogoda rzędu +10 celsjuszy. Tymczasem nie udało mi się
zrealizować prawie żadnego z postanowień noworocznych (przechodzą
na następny rok). W dziedzinie życia towarzyskiego w dalszym
ciągu utrzymuję program minimum: oprócz dwóch dewirtualizacji z
ludźmi z internetów oraz niekiedy imprez plenerowych w
mieście, trzymam się dotychczasowej sieci znajomości. Za to w
życiu zawodowym odnotowano niejakie sukcesy: na rynek trafiło parę
książek opatrzonych moim nazwiskiem (na razie jeszcze nie na
okładce, a na stronie tytułowej i w stopce).
Co się tyczy twórczości ludowej,
przez cały rok kontynuowałem dwie opowieści długodystansowe, z
czego jednej stuknęły cztery lata, a drugą zacząłem w
poprzednim roku. Zupełnym przypadkiem udało mi się też zacząć
trzecią z inspiracji radosną twórczością na Łotrpadzie.
W czasie, kiedy akurat nie
siedziałem nad zleceniem czy twórczością ludową albo nie byłem
w podróży, próbowałem czytać książki. Co prawda z planowanych
piętnastu udało mi się w ciągu roku zaliczyć tylko dwanaście,
ale za to udało mi się powrócić do tematyki chińskiej. Przez
cały rok zdobyłem 38 płyt z muzyką, ale szczegółowo rozpiszę
się na ten temat w osobnej noci, podobnie jak o książkach. W
dziedzinie gier komputerowych dominowały dwa tytuły: Fallout 3
(w domu) i GTA V (w gościach). Oglądałem też co nieco
na DVD, w tym szczególnie dwa seriale: Czterej pancerni i pies
oraz Gra o tron.
O ile Przyczajona Logika padła i w
najbliższym czasie raczej nie powstanie, to na Niezatapialnej
Armadzie Kolonasa Waazona ruch w interesie był spory. W tym roku
bardziej się wyróżniały analizy książkowe niż opkowe,
inkluding dwa bardzo złe owoce sÿfpublishingu: obleśna Dziewczyna wilkołaka, uznana za paranojmalną kontynuację Milenki-Marlenki
w Górach Sowich, oraz Glątwa przeznaczenia, na którą
zazwyczaj nie starczało mi nerwów i nawet wysunięta przez autorki
groźba zaskarżenia analizatorów (na podstawie podtrumpowanych
zarzutów) niewiele tu zmieniła.
Styczeń-marzec
Podobnie jak w poprzednich latach, pierwszy miesiąc
bywał momentami zimny, lecz ogólnie mało śnieżny. Za to razem ze
śniegiem pojawiał się smog. A podobno polski węgiel mniej truje…
W lutym zabraliśmy się z kuzynem do odpowiedzialnego
zadania w postaci sterylizacji działkowych kotów. Nie obyło się
bez kłopotów, gdyż kuzyn optymistycznie założył, że zwierzynę
da się przetransportować do gabinetu weterynaryjnego bez użycia
kontenerów, po prostu za pazuchą. Co do tego miał rację, ale nie
przewidział, że po dotarciu do przychodni koty będą musiały
jeszcze gdzieś przeczekać w kolejce… Łysy weteryniarz z brodą
zaplecioną w warkoczyk nie był szczególnie zadowolony, ale
ostatecznie wpakował oba do wolnego kontenera, który akurat miał w
gabinecie. Operacja się udała i odeskortowaliśmy koty z powrotem
na działkę.
Już po kilku tygodniach Kreska zabawiała się w świętą
Jerzą, polując po ogródku na jaszczurki – musiałem gołymi
ręcami ochraniać przyrodę i dbać o bioróżnorodność na
działce.
Drakonus Częnstochovus |
Kwiecień
W kwietniu wybrałem się do Breslau,
tym razem z małżonką, żeby sobie dokładniej obejrzeć stolicę
Dolnego Śląska. Zamelinowaliśmy się na północnych peryferiach
miasta – tuż obok zielonej tablicy z napisem „Wrocław” – i
chcąc się dostać do centrum, musieliśmy się przedzierać przez
Nadodrze. Jak później sprawdziłem w internetach, dzielnica ta
cieszy się nie za ciekawą reputacją. Rzeczywiście, na nowo
przybyłym może robić przygnębiające wrażenie. Stare kamienice,
odrapane elewacje, brudne szyby… i zakład pogrzebowy na każdym
rogu. Gdzieniegdzie pojawiają się graffiti. Chciałem nawet
sfotografować mural w bramie na Bolesława Chrobrego,
przedstawiający patrona tejże ulicy – w gruncie rzeczy był to
lekko przerobiony Asterix w koronie – ale zniechęcił mnie
podejrzliwy autochton w dresie.
Na Nadodrzu nawet hobbitom źle z oczu patrzy. |
Głównym fokusem naszego pobytu stało się ścisłe centrum Wrocławia, ze wszystkimi stałymi fragmentami gry, takimi jak Rynek, Leopoldinum, Ostrów Tłumski czy Plac Uniwersytecki ze słynną fontanną z szermierzem, którego podczas swej wizyty przed jedenastu laty wziąłem za Juliusza Słowackiego..
Wbrew temu, co mówią
antyszczepionkowcy, Odra istnieje – sam widziałem! Mogliśmy więc
spędzić trochę czasu na bulwarach i wyspach. Na Ostrowie Tumskim,
nieopodal katedry i kurii biskupiej, nawiązałem zaś kontakt z
przeuroczym czarnym kotem.
We Chrocławiu nadal
czuje się prawdziwie europejską atmosferę: amalgamat historii,
nowoczesności, turyzmu i kultury. Nowoczesnym symbolem miasta są
sławetne krasnale, napotykane w najrozmaitszych miejscach.
Gdzieniegdzie też spotyka się ślady rozmaitych wydarzeń
artystycznych. Przy okazji kupiłem sobie pasek z ćwiekami.
Sporo też się dzieje w undergrundzie. |
Zaliczono Ogród
Japoński i Ogród Bocianiczny. Trzeba przyznać, że nazwy
niektórych odmian kwiatów są… ciekawe.
Byliśmy też we wrocławskim zoo i muszę przyznać, że jest to chyba najbardziej wypasiony i nowoczesny ogród zoologiczny, jaki w Polsce widziałem (nieźle wypada Opole, a przypuszczam, że i krakowskie zoo przeszło przez ostatnie kilka lat jakąś modernizację). Jednym z charakterystycznych punktów jest afrykarium – wielki budynek, w którym utrzymywana jest wysoka temperatura, imitująca warunki tropikalne. W tymże gmachu mieści się także restauracja (chyba głównie wegetariańska), skąd rozpościera się widok na basen pingwinów z jednej strony, a uchatek z drugiej. Baseny te można także podglądać od dołu przez szybę. We wrocławskim afrykarium po raz pierwszy widziałem na żywo manaty, i to w trakcie karmienia.
Sałata dla manata. |
...ale niektórzy znaleźli kompromisowe rozwiązanie (w: Naczelna Organizacja Techniczna Częstochowa. 60 lat 1949-2009) |
Maj
Maj był najsmutniejszym miesiącem w roku, straciliśmy
bowiem Czarnego Obleka, który zachorował na nieuleczalną chorobę
wirusową zwaną kocim zapaleniem otrzewnej (FIP). Była to wielka
strata, gdyż był on kotem bardzo łagodnym i przyjaznym, właściwie
idealnym dla osób początkujących, takich jak Pani Małżonka (jego
siostra też jest ogólnie przymilna, ale potrafi drapnąć, czego on
nie robił). Mimo że nie było w tym żadnej mojej winy, przez
dłuższy czas odczuwałem silną wewnętrzną potrzebę
zrewanżowania się przez adopcję innego kota. Dopiero pół roku
później zdałem sobie sprawę z istniejących na razie przeszkód
obiektywnych.
Этот парень был из тех, кто просто любит жизнь... |
Zwróć uwagę na ostatnie zdanie. |
Tymczasem znanej pisarce Katarzynie
M. odjechał nie tyle peron, co całe Koluszki – opublikowała
bowiem na swoim blogu nocię o tym, jak zagadkowi złoczyńcy płacą
hejterom miliony monet za objeżdżanie jej w sieci. W tym miejscu
warto przytoczyć popularną w niektórych internetach teorię,
że autorka Lata w Poziomce i kilkudziesięciu innych
bezsenselerów wydawniczych w rzeczywistości nie istnieje, jest
tylko efektem szeroko zakrojonego happeningu jakiejś tajemniczej
grupy artystycznej. Komuś też coś odjechało na forumie
Niezatapialnej Armady, przez co po raz pierwszy w dziejach musiałem
chwycić za moderatorską lagę. I don’t like it any more than
you, men.
Poza tym w maju wybrałem się także
do Krakowa, ale ten wyjazd był dość nieewentfulny.
Czerwiec
W czerwcu wybrałem się z małżonką
do Warszawy. Niektórzy, całe życie bywając w Moskwie, ani razu
nie widzieli Kremla, natomiast ja w czasie żadnego pobytu w stolicy
Polsky nie znalazłem się jeszcze pod Sejmem, więc nadrobiłem
zaległości, a przy okazji wyjaśniłem grupie turystów (nie wiem,
skąd mi się ulęgło, że Nowozelandczyków), że ten duży okrągły
budynek to nie je Trybunał Konstytucyjny.
Atrakcją i jednocześnie
przekleństwem każdej stolicy jest bujne życie
polityczno-społeczne. Po Warszawie chodziła tego dnia Parada
Równości, która osiągnęła prawie 50-tysięczną frekwencję.
Próbowałem jej szukać na ulicach, ale mimo dużych rozmiarów,
jakoś nie udało mi się na nią trafić. Za to kiedy poszliśmy pod
Pałac Namiestnikowski, to wpakowaliśmy się w sam środek
demonstracji antyszczepionkowców.
Miadźwiedź approves. |
"Zaczęło się od szczepionek" |
W całym mieście było pełno hipsterów i cudzoziemców, widziano także pewną ilość odzieży partiotycznej. Na Placu Zamkowym natknąłem się na świadków Jehowy rozdających literaturę w kilku wersjach językowych, w tym po chińsku.
Lipiec
Tradycyjny
wyjazd na Mazuty wypadł mi tym razem na przełomie czerwca i lipca.
Zajmowałem się wszystkim, tylko nie robotą, a między innymi całym
stadem kotów. Krótko przed moim wyjazdem we wsi pojawił się nowy
przybysz – Domino biały w czarne łaty. Był bardzo lękliwy i
ostrożny, podchodził na skraj zagrody i na każdy podejrzany ruch
brał nogi za pas. Nawet kiedy rzucano mu pokrojoną parówkę, wiał,
sądząc widocznie, że to kamienie. Wykazując sporą cierpliwość,
udało mi się podejść do niego na tyle blisko, żeby nakarmić go
z ręki albo pogłaskać. Pod koniec mojego pobytu nabrał już na
tyle śmiałości, że pojawiał się na ganku, ale wciąż jeszcze
popadał w konflikty z członkami stada, zwłaszcza z Elyjaszem, jak
też z Sieriożą, jeszcze większym outsiderem.
Widziałem też na
Mazurach parę filmów. Był wśród nich Skazany na bluesa Jana
Kidawy-Błońskiego, udany biopik o Ryszardzie Riedlu, z Tomaszem
Kotem w roli głównej, a Maciejem Balcarem, dzisiejszym wokalistą
Dżemu, grającym jego kumpla „Indianera” (to chyba postać
fikcyjna, łącząca w sobie cechy kilku realnych). We filmie
występują instrumentaliści Dżemu w roli siebie samych – co we
mnie wzbudziło całkiem sporą konfuzję, zważywszy, że film miał
premierę w drugiej połowie 2005, a widzimy w nim Pawła Bergera,
który zginął w wypadku na początku tego samego roku.
Dwa outsidery. |
Drugi film, Sławna
jak Sarajewo, zobaczyłem przypadkiem w telewizji i widziałem
spore urywki. Co ciekawe, jego reżyserem także był Kidawa, ale nie
Błoński, tylko Janusz. Wyglądało to na próbę zrobienia realizmu
magicznego na okupowanym Ślunsku, próbę średnio udaną i w sumie
rozgrzebaną, bo jak patrzysz na wielkiego Sowieta wyginającego
gołymi ręcami szynę kolejową, to w myślach kierujesz do reżysera
słowa: „no zdecyduj się pan na jakąś jedną konwencję”. Ktoś już w polskich internetach ten film opisał, i to po obejrzeniu
całości, więc tylko dodam że w swej recenzji autor „Poliszmuwi”
używa określenia „cholonkowanie” i jest to trop o tyle trafny,
że film jest ekranizacją powieści Leona Bielasa, który właśnie
Janoschowego Cholonka przetłumaczył na polski.
Wybrałem się też na
rowerze do Żytkiemów z wyraźnym zamiarem ustalenia, w jakich
jednostkach służyli żołnierze niemieccy polegli w tej okolicy w
1914/15 r. i pochowani na tamtejszym cmentarzu z I wojny
światowej. Niektórych rzuciło na Mazury aż z samej Alzacji…
Wracając do domu,
miałem przesiadkę w Gołdapi. W tamtejszej księgarni Katarzyna M.
jest nadal obecna. Opinia randomowej czytelniczki ze skrzydełka jej
najnowszej powieści: „Katarzyna M. w mistrzowski sposób
doprowadza czytelników do zawału serca”. Serio.
Lipiec był też miesiącem protestów pod sądami – wszystko przebiegało raczej pokojowo, choć podobno na jednym doszło do alterkacji pomiędzy uczestnikami a korwinowcami, co wychynęli z furgonetki zaparkowanej po drugiej stronie ulicy. Stoi tam ona cały czas, ozdobiona filipikami pod adresem sędziów, wizerunkami działaczy partii Mikkego oraz knajpy, w której kilka miesięcy później wystąpili Korwin z Popkiem. Z innych wydarzeń miejskich przekonałem się, że przejście podziemne koło Mleczarza, które zaczęto remontować w zeszłym roku, zostało wreszcie oddane do użytku, w związku z czym tramwaje też już jeżdżą do końca trasy. Natomiast planowane od wielu lat przedłużenie Alei Bohaterów Montego Kasyna już tak zaawansowane, że po gotowej nawierzchni można jeździć na rowerze.
Pod koniec lipca wybrali my się z teściami i
szwagrem na nasz lokalny bliski wschód, czyli do Przedborza. Stałym
fragmentem gry była wizyta na cmentarzu w pobliskiej Bąkowej Górze,
gdzie między innymi pochowani są dziadkowie Jolanty
Szymanek-Deresz, a także miejscowi partyzanci i strażacy oraz
komunistyczny wojewoda (z innego województwa), którego nie chciano
gdzie indziej. Później pojechaliśmy zobaczyć przedborską plażę.
Nad zbiornik rekreacyjny przywieziono piasek aż z Łeby. Dzień był
ciepły, więc zebrało się trochę plażowiczów: sądząc po
rejestracjach na parkingu, niektórzy przyjechali z całkiem daleka.
Z plaży doskonale widać górujący nad okolicą młyn. Zbudował go
dawno temu kolega teścia, kiedy nie dostał się na studia i
postanowił zmienić ścieżkę kariery.
Przeszliśmy się też po samym
miasteczku i odwiedziliśmy kościół parafialny oraz ogród
plebanii, zaadaptowany na drogę krzyżową z rzeźbami odlanymi z
tworzywa sztucznego. Pan Jezus nie wygląda, jakby przeżywał
bolesne męki, sprawia wręcz wrażenie mocno wyluzowanego. Trudno
zresztą, żeby wyglądał na umęczonego, skoro krzyż jest
zdecydowanie za mały jak na skuteczne narzędzie egzekucji –
ramiona sięgają zaledwie do łokci skazańca.
Ostatnim punktem tej jednodniowej
wycieczki były Gidle z klasztorem dominikanów, gdzie zostaliśmy na
mszę, a także znów byliśmy w otaczającym sanktuarium ogrodzie.
Prócz tego, w trakcie ogólnego spaceru przez wieś, wstąpiłem do
sklepu handlowego i na pamiątkę kupiłem sobie mopa.
Sierpień
W sierpniu wybrano się
z Panią Małżonką do Krynicy-Zdrój, ale o tym pisałem już
wyczerpująco kiedy indziej. Tymczasem na działce Cresca
kontynuowała naśladownictwo św. Jerzego, przynosząc cioci w
prezencie zaskrońca (żywego).
Po powrocie zaliczyliśmy wizytę u
teściów, na którą przyjechała krakowska część rodziny Pani
Małżonki, łącznie z synem kuzyna, który już zbliża się do
czwartego roku życia, a przez to robi się grymaśny: tak bardzo nie
chce jeść warzyw, że gołymi ręcami wybiera pietruszkę z rosołu.
Wrzesień
We wrześniu skoczyliśmy drugi raz do Warszawy. Tą
razą zwiedzanie koncentrowało się na Łazienkach Królewskich, w
kierych jeszcze ani razu nie byłem, za to w dzieciństwie chętnie
je oglądałem na zdjęciach w książce Łazienki Królewskie i
ich osobliwości wydawnictwa Arkady, aż mi się całkiem
rozsypała. Co prawda Świątynia Egipska okazała się mniej
imponująca, niż myślałem, ale i tak w Łazienkach mi się
podobało. Od 1986 r. zmieniło się m.in. to, że przy współpracy
KGHM i pewnej spółki z Kraju Środka zrekonstruowan
został istniejący w XVIII w. Ogród Chiński z pawilonami w stylu
jasne-że-nie-japońskim. Są nawet dwa kamienne (ceramiczne?) lwy, z
których lewy, zgodnie z tradycją, ma w łapie piłkę, a prawy – małego
lewka.
W dzieciństwie chciałem mieć taką miejscówkę. |
Poza tym wybraliśmy się też do Kielców. Choć miasto to cieszy się w Polsce nie najlepszą sławą, w czym należy szukać winy licznych twórców kultury, od Stefana Żeromskiego przez Witkacego po Liroya, to jednak pierwsze wrażenie wypadło mi korzystnie. Główną arterią Civitatis Kielcensis (C.K. – nie mylić z monarchią naddunajską, boć to w końcu Kongresówka prawie kwintesencjonalna) jest ulica Sienkiewicza, biegnąca od dworca ku wschodowi, co szczególnie dobry efekt daje rano i zapewne także wieczorem. Żeby nie było zbyt różowo, w czasie spaceru Sienkiewiczą widziałem demonstrację domagającą się „ukarania sprawców mordu smoleńskiego” oraz angielskie wydanie Ukrytych Terapii. Z drugiej strony – wstąpiłem do antykwariatu, gdzie se kupiłem autobiografię cesarza Puyi oraz Dziennik z Regionu Specjalnego Chin Piotra Władimirowa, radzieckiego emisariusza przy sztabie Mao w Yan’anie w czasie wojny.
Demonstracja widoczna z prawej. |
Potężny obiad zjedliśmy w restauracji amerykańsko-meksykańskiej. Do zwiedzania wyznaczyłem Pałac Biskupów Krakowskich, bo kiedyś realizowałem tłumaczenie na jego temat – jednak ze względu na remont część sal, którymi się wówczas zajmowałem, była niedostępna. Poza tym udaliśmy się też do Muzeum Zabawek i Zabawy, znacznie większego i bogatszego niż to w Krynicy-Zdroju. Reprezentowane są różne typy zabawek, różne okresy historyczne i kraje, nie brakuje też reprezentacji PRL-owskich Częstochowskich Zakładów Zabawkarskich. Jest nawet wystawa lalek z polskich filmów animowanych. Ale stuletnia lalka o upiornym wyrazie twarzy jest tylko jedna – pracownica powiedziała nam, że zwiedzający często zwracają na nią uwagę. Na pamiątkę kupiłem sobie gruby, bogato wydany katalog zbiorów z mnóstwem ilustracji. Niestety, poziom angielskiego tłumaczenia woła o pomstę do nieba.
Prócz tego byliśmy
też na Kadzielni, położonym w centrum miasta rejonie skałek
wapiennych, chętnie wykorzystywanym jako teren rekreacyjny. Podobno
jest to także ważne miejsce dla turbolechitów, jako że w 1250
roku p.n.e., za panowania Światłowstręta V, mieścił się tu
sarmacki kosmodrom, z którego startowały słowiańskie Ł-wingi
przeciwko gwiezdnej armadzie Annunakich. Droga na Kadzielnię szła
przez park ozdobiony popiersiami wybitnych ludzi kultury.
Październik
Tym razem pojechaliśmy
do Łodzi. Była to nasza pierwsza wizyta w tym mieście od
dziesięciu lat i już na wstępie zrobił na mnie wrażenie dworzec
Łódź Kaliska po daleko posuniętej modernizacji. Wrażenie
potęgował fakt, że po tych ogromnych, lśniących halach
przetwierało się tylko niewielu ludzi.
W pierwszej kolejności zaliczyliśmy łódzkie zoło, które akurat przechodziło modernizację i przebudowę. W związku z tym część zwierzyny była niedostępna dla zwiedzających, ale i tak widziałem donośnie miauczące mięsożerne papugi kea z Nowej Zelandii, pandy małe, kazuara hełmiastego i sporo innej żywiny.
Poczekalnia. |
W pierwszej kolejności zaliczyliśmy łódzkie zoło, które akurat przechodziło modernizację i przebudowę. W związku z tym część zwierzyny była niedostępna dla zwiedzających, ale i tak widziałem donośnie miauczące mięsożerne papugi kea z Nowej Zelandii, pandy małe, kazuara hełmiastego i sporo innej żywiny.
Spacer Piotrkowską wykazał, że
mocno się zmieniła przez ostatnie 10 lat. Dotarliśmy też do
sławnego centrum handlowego o nazwie Kaziufaktura czy jakoś tak,
które przytłoczyło mnie swoją wielkością i przewalającą się
po nim frekwencją.
Poza tym październik wyróżniał
się tym, że kupiłem nowy stojak na płyty, który akurat bardzo mi
się przydał.
Listopad
Drugi wyjazd na Mazury
przytrafił mi się tradycyjnie w listopadzie. Tradycyjnie zajmowałem
się raczej pracami gospodarskimi niż zawodowymi, no i oczywiście
spędzałem czas z kotami. Od lipca Domino nie tylko nabrał zaufania
do domowników, ale też nabrał ciała. Wcześniejsze życie
widocznie sprawiło, że teraz, gdy trafił w dobre ręce, i tak żre,
jakby przez następny miesiąc miał nie zobaczyć jedzenia. W
rezultacie jest prawie kwadratowy, ale bardzo przyjazny w kontaktach
z ludźmi, wręcz na rympał wchodzi przez okno.
To się nazywa zaokrąglić się po wakacjach! |
Gorzej mu idzie
socjalizacja z innymi kotami, bo ciągle jeszcze dochodziło do starć
z Elyjaszem i Sieriożą. Mimo to z tym ostatnim przeważnie trzymali
się razem i kiedy zobaczyłem jednego, nie trzeba było długo się
rozglądać za drugim.
Odtwarzać z dźwiękiem!
W międzyczasie do stada dołączyły jeszcze dwie kotki: pręgowana Una i jej domniemana córka, czarno-biała Pola, zwana też Okruszką, które dość szybko przełamały lęk przed gospodarzami. Pola sypiała już regularnie w sieni, natomiast Una ciągle jeszcze wolała przebywać w garażu (gdzie sypia także Domino).
Poza spędzaniem czasu z kotami, psem i ludźmi, oglądałem także Grę o tron, słynny serial HBO na podstawie Pieśni lodu i ognia GRR Martina (nie mylić z sir George Martinem). W ciągu całego pobytu obejrzałem dwa sezony. Do moich ulubionych postaci należą Tyrion, Arya Stark, Ogar i Bronn. Zdaję sobie sprawę, że serial w pewnych aspektach różni się od książki (dopiero do przeczytania), ale mi to nie przeszkadza.
Tymczasem w Częstochowie CRESCA również zaokrągliła się po wakacjach i nie jest już taką chudziną jak jeszcze wiosną. Choć i ona, i jej matka mieszkają normalnie w domu, przed nadchodzącą zimą kuzyn zbudował blaszano-drewniano-szklaną (z wykorzystaniem starych okien) bungalownię – pasowałaby na scenografię do któregoś Fallouta. Wewnątrz znajduje się stary tapczan oraz dodatkowo psia buda. W bungalowni na ogół rezyduje Umm Ablaq, co sprawia, że mało prawdopodobne, aby jakieś nowe koty przyszły tam urodzić.
Arcytektura postprymitywna w duchu czołowych osiągnięć Inżyniera Kostki |
Pomagałem też kuzynowi wyciągać
z domu stary kaloryfer o 20 żeberkach. Ponieważ było to pierónstwo
niezwykle ciężkie, musieliśmy najpierw przeciągnąć kalafior
przez cały przedpokój na dywanie. Prawdziwy problem pojawił się
dopiero później: schody! Kuzyn szybko znalazł rozwiązanie:
podłożyliśmy starą pierzynę dla amortyzacji, a na tej pierzynie
jeszcze prowadziliśmy kaforyler po desce. Tylko jeden stopień uległ
wyszczerbieniu, a technika okazała się na tyle skuteczna, że po
kilku tygodniach wykorzystaliśmy ją znowu.
Grudziec
Grobalne ocieplenie
sprawiło, że w mieście Cz. śnieg był tylko przez parę dni w
ciągu całego miesiąca. Nie udało się, między innymi, zobaczyć
bieli w Boże Narodzenie. Ponieważ przed naszą parafią w co
większe uroczystości trudno znaleźć miejsce do parkowania,
w pierwszy dzień świąt zwiedziliśmy kościół pw.
Pierwszych Męczenników Polskich (Benedykta, Jana, Izaaka, Mateusza
i Krystyna – kto czytał Bolesława Chrobrego A. Gołubiewa,
ten na pewno skojarzy). Organista grał i śpiewał strasznie powoli,
aż czekałem, kiedy w ogłoszeniach parafialnych pojawi się
informacja, że w tę niedzielę wszystkie ofiary w kopertach i na
tacę przeznaczone są na zapas kawy dla niego. Naszemu parafialnemu
(byliśmy w Wigilię), ciągle się dla odmiany gdzieś śpieszy –
jeszcze dotąd nie słyszałem kogoś tak zdolnego, żeby Cichą
noc przerobić na walczyk z tancbudy. Drugiego dnia, dla odmiany,
pojechaliśmy na Jasną Górę, gdzie nadzialiśmy się na tego
samego wygłaszającego kazanie egzorcystę, co przed rokiem, ale
trzeba przyznać, że ziółek z klasztornego ogrodu musiał przed
homilią skosztować mniej niż wtedy, choć i tak niemiłosiernie
przeciągał.
O ile w poprzednich
sezonach świątecznych wizyty duszpasterskie zdarzały się po Nowym
Roku, o tyle tym razem ksiadz po kolędzie przyszedł już 30
grudnia, co oznaczało, że mieliśmy wizytację dwa razy w ciągu
jednego roku. Uderzyła mnie jedna rzecz: choć polska tradycja
kolędowa jest bardzo bogata, a ministranci z roku na rok się
zmieniają, to i tak zawsze śpiewają Przybieżeli do Betlejem.
Jak wyglądają perspektywy na rok
2018? Wiele wskazuje (na razie nieoficjalnie) na jakieś wesele w
rodzinie (w związku z tym będzie szansa zrobić się na khala Drogo),
poza tym, jak zwykle – sporo roboty przed nami…
Słowo roku: „kiziak”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz