Na
polskiej scenie rockowej lat osiemdziesiątych Republika należała do
najpopularniejszych zespołów, a przy tym i do najoryginalniejszych. Główną rolę
odegrała tu osobowość Grzegorza Ciechowskiego. Należy tu dodać, że sam siebie
on za wokalistę nie uważał; wolał określać się jako poetę, który akurat
wykorzystuje muzykę jako nośnik swoich wierszy. Mimo to od strony muzycznej
jego twórczość jest równie charakterystyczna.
W
tamtych czasach Republika była w Polsce tak szalenie popularna, że zaczęli do
niej lgnąć ludzie nierozumiejący zamysłów lidera, w dodatku wdający się w
bzdurne kibolskie konflikty np. z fanami Maanamu. W latach dziewięćdziesiątych
reaktywowana po przerwie Republika nie budziła już takich emocji, lecz nadal
pozostawała zauważalnym elementem rockowego krajobrazu, aż do śmierci lidera w
roku 2001.
Mimo
to przez wszystkie lata jakoś nie miałem czasu się zająć dyskografią
toruńskiego zespołu. Dopiero na początku tego roku szarpnąłem się na pełną
dyskografię, wydaną pod tetułem Komplet. W eleganckim białym pudełku
mieści się 13 kompaktów w tekturowych okładkach oraz dość gruba książeczka z
tekstami wszystkich utworów i informacjami o realizacji albumów.
Nowe
sytuacje, 1983
Okładka debiutu Republiki ma
projekt dość minimalistyczny: ukośne czarno-białe pasy. Stały się one znakiem
rozpoznawczym zespołu – podobnie jak jednolite czarne ubiory muzyków – i w tej
czy innej formie wystąpiły na prawie każdej późniejszej jego płycie.
Stara Republika od zawsze
kojarzy mi się ze ścieżką dźwiękową do jakiejś antyutopii albo w najgorszym
razie ponurego science fiction, poświęconego problemowi odczłowieczenia. Muzyka
jest to „mechaniczna”, o kanciastym, dość dysonansowym brzmieniu, wywiedzionym
z nowej fali. Nastrój nerwowości, czasem klaustrofobii, kreuje częste w kompozycjach
Ciechowskiego ostinato: utwory opierają się na rytmicznych, uporczywie
powtarzanych motywach. Fortepian odgrywa w aranżacjach rolę na równi z gitarą.
Czasem zabrzmi solo na flecie, w stylu iście andersonowskim, np. w utworze
tytułowym, który swoją zabieganą atmosferą przypomina wydany na singlu Kombinat.
Gitarzysta Zbigniew Krzywański raczej nie ma okazji do podobnych popisów,
biorąc udział w tkaniu aranżacji pospołu z sekcją rytmiczną
Kuczyński-Ciesielski. Zauważalna solówka zwróciła moją uwagę tylko w
rozpędzonym Będzie plan. Co się tyczy atrakcyjnych linii
basowych, to mamy trochę tego w kończącym płytę My lunatycy, poza tym
bas jest raczej wtopiony w tło. No i śpiew Ciechowskiego – równie zrytmizowany
jak partie instrumentalne, niekiedy bliski melorecytacji, z wielokrotnym
powtarzaniem fraz, a nawet pojedynczych sylab (Prąd, Mój imperializm)
– ewokuje atmosferę szumu informacyjnego i zagubienia człowieka w
cywilizacji.
Nie znaczy to, że muzyka
Republiki jest całkiem beznamiętna. Pełen dramatycznego napięcia jest chyba
najlepszy utwór na płycie – Śmierć w bikini: cały jego rytm i obsesyjny
riff sugerują, że zaraz stanie się coś strasznego. Czasami pojawiają się kontrastowe
dynamicznie refreny, choćby w Arktyce. Pierwotnie miała się nazywać Syberia,
ale cenzor kazał zmienić, choć nie przeszkadzało mu wielokrotne użycie słowa
„Syberia” w całym tekście, nawet kiedy pod koniec padło: „Syberia przegra!” W
niektórych szybszych utworach panuje specyficzna groteskowa atmosfera. Należy
tu System nerwowy czy nowofalowo-rockandrollowy Znak „=”, albo wreszcie
My lunatycy. Z kolei pędzący przed siebie Mój imperializm
przedstawia niszczycielską siłę pożądania płciowego, opisaną w dość
nieszablonowy sposób.
Styl Republiki na
debiutanckim albumie jest dość jednolity, trochę brakuje przebojowych melodii,
a utwory ze swą programową brzydotą zlewają się jeden z drugim – niemniej
zespół ten nie przypominał wówczas żadnego innego w krajowej czołówce. Jego
propozycja okazała się na tyle intrygująca, że wkrótce fani Republiki pojawili
się pod każdym kamieniem. Wokół zespołu kręcili się ludzie traktujący go
powierzchownie i nie kumający, o co w tym wszystkim chodzi, aż w końcu Ciechowski musiał
przeprowadzić odsiew fanów i z pomocą kolegi radiowca zmistyfikował reportaż, w
którym wykreował się na zidiociałego gwiazdora, zatruwającego życie swoim
sąsiadom z bloku przy ul. Karola Młota w Toruniu.
1984,
1983
Na początku lat
osiemdziesiątych niektóre zespoły z naszej rockowej czołówki próbowały zrobić
karierę na Zachodzie. Anglojęzyczne wersje swoich albumów nagrali więc Lady
Pank, TSA, Kat czy Turbo. Również i Republika podjęła taką próbę. 1984 to
eksportowa wersja Nowych sytuacji, wydana w Wielkiej Brytanii nakładem
wytwórni Mega Records. Tytuł nawiązuje oczywiście do Orwella, a na okładce,
oprócz znajomych pasów, pojawiło się logo zespołu, emblemat flagi w te same
czarno-białe pasy (nie mylić z Białą flagą), oraz nalepka dumnie
głosząca: „Poland’s Top Band”. Mimo wszystko płyta lepiej się sprzedawała w
Polsce niż w Anglii, jak pisał Ciechowski w „Tylko Rocku” 10/1994, s. 8.
Pod względem muzycznym nic
się nie zmieniło – wykorzystano oryginalne podkłady z Nowych sytuacji.
Jedyną różnicę stanowią teksty, przetłumaczone przez Annę Baranównę
i odśpiewane przez Ciechowskiego po angielsku. Łatwo się domyślić, jakie
były pierwowzory utworów New Situations, Bikini Death czy My
Imperialism, Todays Sleepwalkers to My lunatycy, zaś Arktyka
w wersji angielskiej nazywa się jednak Siberia (zresztą pozostawiono
w niej kawałek po polsku). Lider robi, co może, ale po angielsku jednak
wydaje się out of his element, zwłaszcza że akcent ma cokolwiek
słowiański. „Czułem się jak Samson obcięty na jeża” – komentował po latach.
Nieustanne tango, 1984
Popularność Republiki miała
zaskakujące skutki uboczne. Na festiwalu w Jarocinie dochodziło nawet do
palenia jej płyt! Właśnie spalona w większości koperta Nowych sytuacji stała
się podstawą projektu graficznego drugiego albumu grupy, a incydent
zainspirował również utwór Fanatycy ognia, notabene moim zdaniem
najmniej tu ciekawy.
Na Nieustannym tangu zespół
jakby dojrzał. Utwory są bardziej zróżnicowane i bardziej atrakcyjne pod
względem melodii. Poza tym całość brzmi lepiej niż debiut. Kiedy przed laty
usłyszałem w Trójce po raz pierwszy połowę tego albumu, przyszło mi do głowy
skojarzenie „krzyżówka Lady Pank z Brygadą Kryzys”, ale oczywiście płyta jest
spójna z ogólnym stylem Republiki.
Tytułowy utwór, a zarazem
otwierający, to faktycznie tango, ale „po ciechowsku” kanciaste i turpistyczne.
Z restauracyjnego gwaru wyłania się najpierw groźny werbel, a potem cała reszta
utworu, porównującego życie do niekończącego się tańca („Nie strzelajcie do
orkiestry – jeśli oni zginą, przyjdą lepsi”). Krzywański pozwala tu sobie na
dość rozbudowane, lecz schowane w tle solo. W Psach Pawłowa powraca
ostinato, jednak tym razem fortepian lidera brzmi potężniej niż na tamtej
płycie, gitara znów ma więcej do powiedzenia, a refren wpada w ucho, choć
Ciechowski wyrzuca z siebie słowa w tak gorączkowym tempie, że za pierwszym
razem zrozumiałem „czekam na neonowy znak” (zamiast „czekam na nowy-nowy
znak”). Sporą dawkę przebojowości ma też w sobie motoryczne Zróbmy to
(teraz).
Na płycie widać, bardziej
niż na poprzedniej, reminiscencje stanu wojennego. Przykładem jest Na
barykadach walka trwa, gdzie dość wolne tempo nie wyklucza atmosfery
niepokoju, nerwowości i chęci zapomnienia o rzeczywistości za oknem. Ten utwór
połączony jest z podejmującym temat w sposób bardziej groteskowy Hibernatusem
(„Syreny wyły, więc do snu umyłem zęby”).
Druga strona płyty jeszcze
mi się wystarczająco nie osłuchała, poza jednym utworem, zresztą sporym
przebojem: Obcy astronom to najsłynniejszy podglądacz w dziejach
polskiej piosenki do czasu Lornetki Golców. Wielki hipnotyzer opiera
się na riffie basowym i jednak bywa trochę męczący, zaś wieńcząca album Poranna
wiadomość jest utworem instrumentalnym, nie licząc odliczania w dwóch
językach (swoją drogą, zawsze mnie irytowała ta kobita powtarzająca „ziɹoł”)
oraz rozmowy szeptem dwojga ludzi; ze swoim narastającym napięciem ma po raz
kolejny ewokować atmosferę zagrożenia rodem ze stanu wojennego, przed którym
tamci dwoje najwyraźniej się ukryli.
81-85,
1993
Na początku lat
osiemdziesiątych winylowe single Tonpressu stały się tak popularne, że, jak
pisze Olga Drenda w swych Wyrobach, praktycznie wyrugowały pocztówkę
dźwiękową. Popularność tego nośnika zbiegła się w czasie z eksplozją polskiego
rocka. Przy tym polski wydawca przyjął podobną politykę, jak panowała w latach
sześćdziesiątych, a jeszcze na parę lat przed Tonpressem praktykowała brytyjska
wytwórnia Factory: przeboje różnych wykonawców nierzadko ukazywały się wyłącznie
na singlach. Tak więc na albumach Klausa Mitffocha, Lady Pank czy Maanamu
próżno było szukać Jezu, jak się cieszę, Małej Lady Punk albo Cykad
na Cykladach. Podobnie wyglądała sprawa z Republiką, której singlowe
nagrania były wielkimi przebojami, ale na dużej płycie można było ich posłuchać
dopiero od 1993.
Nagrania zostały ułożone
chronologicznie – pierwsze z nich pochodzą jeszcze sprzed Nowych sytuacji.
Kombinat, wydany w 1982, to wręcz modelowy utwór Republiki, o
natarczywości bezlitośnie pracującego mechanizmu, którego trybami są istoty
ludzkie; nie brakuje solówki na flecie. Na stronie B singla pojawiły się
orwellowate Gadające głowy, brzmiące jak The Stranglers na amfetaminie –
w sensie wykorzystania klawiszy. Z tej samej sesji pochodzi mniej hałaśliwy,
ale i tak złowieszczy Układ sił – ciekawostka, bo to kompozycja
perkusisty Sławomira Ciesielskiego.
Kolejne trzy utwory, nagrane
już po debiutanckim albumie, odzwierciedlają zwiększenie melodyjności zespołu
po pierwszej płycie. Są to Sexy doll i Telefony, a przede
wszystkim Biała flaga, z brutalnym riffem fortepianu, na którym
Ciechowski gra też w środku dysonansowe, wściekłe solo. Pamiętam, że po jego
śmierci w jednym z prasowych nekrologów padły słowa: „Grzegorzu, zawsze
będziemy stać pod Twoją Białą Flagą”. Ktoś tu czegoś potężnie nie przemyślał,
bo przecież biała flaga jest znakiem
kapitulacji, a przebój Republiki to gorzka wypowiedź na temat
konformizmu i oportunizmu. Zwraca uwagę wers: „Co to za pan tak kulturalnie
opowiada”. Pierwotnie miał brzmieć „…w tych kulturalnych okularach”, ale cenzór
kazał zmienić, bo mu się z Jaruzelskim skojarzyło.
W 1984 roku Ciechowskiego
zgarnęło wojsko, ale tylko na kurs oficerów rezerwy. Kiedy wyszedł w lipcu
1985, Republika niemal od razu zarejestrowała kolejne dwa utwory: Zawsze ty
(Klatka) oraz Tak długo czekam (Ciało). Oba były już spokojniejsze
od poprzednich, choć odznaczały się nieco duszną atmosferą, jak to zwykle
erotyki Ciechowskiego. Pierwszy ma poza tym interesującą linię basu, zaś drugi
trafił potem na album Obywatela G.C. W kolejnej sesji z 1985 r. powstały dwa
ostatnie utwory z albumu, które prowokują do zastanowienia, jak mogłaby
wyglądać ewolucja zespołu, gdyby trzecia płyta wtedy powstała. Motoryczny Sam
na linie z melodyjnym chóralnym zaśpiewem – przy tym gitarowy, bez
większego udziału fortepianu – z pewnością prezentuje przebojowe oblicze
Republiki. Za to Moja krew to rzecz mocno awangardowa: prosta melodia,
właściwie złożona z dwóch naprzemiennie powtarzanych nut, wyśpiewywana do
oszczędnych akordów fortepianu, najpierw przez Ciechowskiego, a potem dołączają
kolejne głosy i kolejne instrumenty. W obu utworach wystąpił gościnnie Jan
Błędowski, skrzypek grupy Krzak, tyle że na saksofonie.
Czarno-białe pasy na okładce
płyty pojawiają się tym razem dyskretnie – jako krawat Pawła Kuczyńskiego.
1991
W 1986 roku Republika weszła
do studia, by nagrać trzecią płytę długogrającą. Po jakichś trzech dniach
wybuchła jednak kłótnia, która doprowadziła do rozpadu zespołu. Grzegorz
Ciechowski, żeby się kasa za wynajęcie nie zmarnowała, skrzyknął paru muzyków
sesyjnych i nagrał planowane piosenki jako Obywatel G.C. Zespół reaktywował się
dopiero w roku 1991, ale już bez Pawła Kuczyńskiego. W opisie nagranej wówczas
płyty 1991 nie podano, kto zagrał na basie, choć niewątpliwie ktoś na
nim gra. W każdym razie zespół był wówczas tryjem, na okładce też widać trzech
facetów, a jako gościnny podany jest tylko Jacek Rodziewicz, saksofonista,
który kilka lat później będzie tymczasowym zastępcą Grudzińskiego w Kulcie.
Zespół postanowił odświeżyć repertuar,
nic więc dziwnego, że spora część płyty pokrywa się z poprzednią (a w zasadzie
następną, jeśli patrzeć na rok wydania kompilacji 81-85). Po prostu
zebrali piosenki, które dotąd były rozproszone na singlach i w nagraniach
radiowych, a całość przyprawili utworami też pochodzącymi z pierwszego okresu
działalności grupy, ale wcześniej niepublikowanymi, zatrzymanymi przez cenzurę.
Jak wypadły nowe wersje
starych przebojów? Na ogół ciekawie. Kombinat brzmi jakoś dziwnie, jakby
Ciechowskiego urzekły nowoczesne brzmienia, jakieś housy i acidy, generalnie w
tle buzuje elektronika, a i znajomy riff się zmienił. Biała flaga doczekała
się alternatywnego tekstu, tym razem poświęconego emigracji; do tego pojawia
się wstawka quasi-rapowa. Z Sexy doll zrobiono balladę z prawdziwego
zdarzenia, jeszcze z jazzującym fortepianem i gitarowymi unisonami, ale wersja
pierwotna bardziej mi odpowiada. Układ sił ma mocno zmienioną aranżację
z dudniącym rytmem, do tego dochodzi partia saksofonów i sample z dziwnych
orientalnych zaśpiewów. Kolejna wersja Zawsze ty też jest unowocześniona
i dość bogato zaaranżowana.
Co do utworów wcześniej
nieznanych – najlepsza jest motoryczna Lawa, reprezentująca nurt
„groteskowy” – mogłaby być hitem na miarę Telefonów. Republika to
też dość wczesny utwór, szorstki niczym z Nowych sytuacji, choć w latach
osiemdziesiątych pewnie nie wprowadzono by do niego akordeonu. Mniej
interesująco wypada Balon, zaaranżowany na modłę konfekcji późnych lat
80. (ten klangowany bas) – Ciechowski w nim szepcze, a czasami równocześnie z
tym krzyczy. Zawroty głowy zaś nie pozostawiają szczególnego wrażenia.
Bez prądu, 1993
Odpryskiem mody na
„unplugged” były koncerty z serii Bez prądu, organizowane przez Radio
Łódź. Wtedy między innymi po raz pierwszy z graniem akustycznym zmierzyła się
grupa Hey, z czego później nie była zadowolona. Niektóre z tych występów
zostały wówczas oficjalnie wydane (np. Skawalker), inne – jak Dżem czy Edyta
Bartosiewicz – wychynęły w 2016 w Czerwonym Chrząszczu, ale je wycofano,
kiedy się zrobił dym, że to wydania pirackie, bez wiedzy i zgody wykonawców.
Na łódzkie koncerty załapała
się także i Republika, już z drugim stałym basistą, Leszkiem Biolikiem. Koncert
14 lutego 1993 z radiowego studia transmitowała telewizyjna Dwójka, a poza tym
został w limitowanym nakładzie wydany na płycie. Przez wiele lat niedostępna, doczekała
się reedycji dopiero w ramach Kompletu. Jest to zresztą pierwsza płyta
Republiki, na której okładce nie widać czarno-białych pasów – przyjęto jednolity
wzór dla całej serii Bez prądu, z gitarą akustyczną opartą o
stołek.
Kwartet wspiera dodatkowo
Rodziewicz, którego saksofonowe fanfary rozpoczynają Nieustanne tango, a
więc i cały koncert. Drugim gościem jest Kayah: robi za drugi głos
w utworze Tobie wybaczam (Misja), pierwotnie z repertuaru
Obywatela G.C., a potem dostaje sześć minut dla siebie, wykonując własny utwór Mówili
o mnie. Skoro mowa o Obywatelu, w repertuarze koncertu pojawił się też
jeden z jego dwóch największych hitów – Nie pytaj o Polskę, przekształcony
w fortepianową balladę w wolnym tempie i też z „Kayasią”. To, w jaki sposób ten
utwór się rozwija, jest jednym z najlepszych momentów nagrania.
Ciechowski i jego
koledzy zaprezentowali dość reprezentatywny przekrój przez dotychczasową karierę.
Jak to ogólnie wypadło? Zamiana gitar na akustyczne nie zmieniła tak znowu
wiele, zważywszy, że fundament brzmienia zespołu tworzyła sekcja rytmiczna i fortepian.
Niekiedy tempa wydają się wolniejsze – choćby w Śmierci w bikini, gdzie
słyszymy najdłuższy na tym koncercie popis Ciechowskiego jako flecisty. Obcy
astronom został wzbogacony długą solówką saksofonu i podniosłą wokalizą
Kayah, zaś w Białej fladze pojawia się w końcu „pan w tych kulturalnych
okularach”. Na ogół jednak różnica w stosunku do starych wersji nie jest tak
drastyczna jak na albumie 1991 (finałowa Sexy doll występuje
zresztą w tamtejszej aranżacji). Można więc traktować Bez prądu jako
reprezentatywny przykład koncertowej formy Republiki z pierwszej połowy lat
90., mniejsza już o instrumentarium.
Wbrew tytułowi, na płycie
znalazł się jednak utwór Prąd.
Siódma pieczęć, 1993
Przyszła wreszcie kolej na
płytę z muzyką całkiem premierową. Ciechowski, Krzywański, Biolik i Ciesielski
przygotowali ją pod koniec 1993. O tym, że dla odmiany zespół postanowił trochę
odbiec od wytyczonego przed dekadą szlaku, świadczy już okładka: nazwa zespołu
i tytuł zapisane czcionką gotycką i brak czarno-białych pasów, chyba żeby uznać
za nie klawiaturę fortepianu Rhodesa; no, jeszcze jest ta pieczęć w prawym
górnym rogu, ale w niej ukośne pasy nie są czarno-białe, tylko
czerwono-przezroczyste.
Siódma pieczęć to zupełny skok w bok w stosunku do poprzednich
albumów. Brzmi cieplej i bardziej ludzko, bez tego mechanicznego chłodu; w
aranżacji ważne miejsce zajmują szlachetne brzmienia klawiszy: organów Hammonda
i fortepianu elektrycznego Rhodesa. Prawie się też nie pojawia znajome
ostinato, a utwory są bardziej piosenkowe. Słychać, że muzycy (kompozycje
podpisane są grupowo) sięgnęli do muzyki lat siedemdziesiątych. Pierwszy na
płycie – pomijając niespełna minutowe nagranie z próby – Nostradamus otwiera
się rytmem fortepianu niczym z Doorsowskiego Soul Kitchen. Niekiedy
muzyka nabiera intensywności wręcz hardrockowej: przykłady to Prośba do
następcy z potężnymi organami i wybuchowym refrenem albo Reinkarnacje.
W ogrodzie Luizy to piosenka wręcz pogodna, a fortepian
elektryczny budzi w niej nieco soulowe skojarzenia. Nurt szeptany reprezentuje Nasza
pornografia, przy czym szept Ciechowskiego jest w nim skontrastowany z dynamicznymi
motywami gitary i organów, a dalej pojawiają się soulowo-funkowe rytmy i dość
ładna partia fletu. Zwodniczą beztroskę słychać w również funkującym utworze
tytułowym, z solówą gitarową kojarzącą mi się z Johnem Frusciante, harmonijką,
na której też gra Krzywański, i oczywiście fletem pod Andersona.
Nie zabrakło i ballad. Tu
jestem w niebie mieści w czterech minutach ładne parę zmian rytmu i
melodii. Amen zaś to dawka orientalizującej psychodelii: trochę
jakby Pink Floyd, trochę łagodne oblicze Jane’s Addiction, gitara imituje
sitar. Stojąc w kolejce urzeka grupowymi partiami wokalnymi i wiodącą
rolą fortepianu, choć refren ma dynamiczny.
W tekstach dominuje temat
przemijania – nieco wcześniej nagle zmarł ojciec Ciechowskiego, któremu
dedykowane są wszystkie utwory. W książeczce lider zresztą wyprorokował, że sam
też odejdzie w sposób nieoczekiwany. Najbardziej osobiście temat został podjęty
w kończącym płytę – i urywającym się nagle – Przeklinam cię za to, którego
adresatem jest sama śmierć. To samo w Siódmej pieczęci, gdzie podmiot
liryczny chce się z nią bawić w ciuciubabkę lub berka („Złap nas, gdy
testamenty będą wypełnione”) Reinkarnacje to eschatologiczny erotyk, Podróż
do Indii mówi o niemożliwości powrotu do dzieciństwa („Umarli Staś i Nel, w
Bullerbyn nie ma dzieci”) zaś w Prośbie do następcy podmiot udziela
przyjacielskiego posłania następnemu partnerowi swojej ukochanej.
Siódma pieczęć wydaje się całkiem w bok w stosunku do reszty
dyskografii, ale to w sumie fajna płyta. Jako bonusy dorzucono dwa utwory,
wedle opisu odzyskane z taśm nieprofesjonalnych: Betlejem jest wszędzie
oraz koncertową wersję Tu jestem w niebie.
Republika marzeń, 1995
Kolejna płyta Republiki
okazała się – po innowacjach z Siódmej pieczęci – jakby syntezą starego
z nowym. Znów powracają powtarzalne motywy, ale teraz są już bardziej podobne
do standardowych riffów. Pod względem tekstowym – po upadku poprzedniego
systemu tematyka totalitarno-antyutopijna trochę straciła na aktualności, więc
Ciechowski eksploruje tu przede wszystkim liryki miłosne. Kończąca płytę,
półtoraminutowa ballada Jej brzuch to słowa do potomka będącego „w
drodze”. Kwestia uwikłania jednostki pojawia się, jak łatwo zgadnąć, w
wariackim Józefie K., którego podmiot liryczny znalazł się nagle pod
ostrzałem medialnej nagonki.
Album zaczyna się fajnie –
utworem tytułowym, którego natarczywy riff nawiązuje do stylu z pierwszych
płyt, ale ciepła aranżacja (z wydatnym udziałem organów i gitarą slide) oraz
komunikatywny, miłosny tekst wyglądają na efekt późniejszego rozwoju. Przy tym
melodia jest tu wystarczająco nośna, żeby swego czasu utwór stał się przebojem.
Zdaje mi się, że dość często też słyszałem w radiu typowy „ciechowski erotyk” z
duszną atmosferą – minimalistyczny tekstowo Zapytaj mnie, czy cię kocham.
W ogóle sporo na płycie
gitary. A to funkujące podcinanie w Trzeba uśpić psa (trigger
disclaimer: pies jest tu metaforą przebrzmiałej miłości), a to solidne riffy w
hałaśliwych Synonimach, choć ten ostatni utwór wydaje mi się nieco
niedopracowany. Z drugiego krańca nietypowo wypada Dar dla pana B.,
gdzie główną rolę odgrywają gitary akustyczne i flety, a do tego słychać
(podobnie jak w Józefie K.) solo harmonijki. Warto też zwrócić uwagę na Jestem
poławiaczem pereł, gdzie bujany, funkujący rytm przeplata się z
melodyjnym refrenem z melorecytacją. Za najsłabszy uznaję Celibat – melorecytowany
przez słuchawkę, jeszcze jakby z chóralną modlitwą. Mantra ma, pomimo
fajnego brzmienia fortepianu Rhodesa, oraz Rak miłości też nie
pozostawiają wyraźniejszego wrażenia.
Jako bonusy dorzucono
akustyczny, orientalizujący Obejmij mnie Czeczenio oraz jego wersję
instrumentalną (były to wszakże czasy, gdy wojna w Czeczenii nie schodziła z
czołówek gazet), a do tego singlową wersję Republiki marzeń i utaneczniony
remiks Zapytaj mnie, czy cię kocham.
Generalnie ta płyta z całej
studyjnej dyskografii zespołu wydaje mi się najsłabsza – nie całościowo, tylko
nierówna, bo obok utworów bardzo dobrych są też średnie i takie sobie. Zdaje
się, że Ciechowski też niezbyt wysoko ją oceniał.
Masakra,
1998
W drugiej połowie lat
dziewięćdziesiątych Grzegorz Ciechowski był w apogeum działalności
artystycznej. Oprócz Republiki wzbogacił polską muzykę o OjDADAna,
projekt postfolkowy wydany pod szyldem „Grzegorz z Ciechowa”, skomponował też,
napisał i wyprodukował debiutancką płytę Justyny Steczkowskiej. Miał dobrą
passę, więc ostatnia pełnowymiarowa płyta studyjna Republiki okazała się
łabędzim śpiewem – pokazała grupę w dobrej formie i przyniosła kilka przebojów.
Tym razem na okładce pręży się bycuś w czarno-białe łaty.
Największym hitem stała się Mamona.
Typowa dla Ciechowskiego melodyka, wpadający w ucho riff (kojarzące się z Tak,
tak… to ja), do tego przebojowy i zarazem prowokacyjny refren: „Ta piosenka
jest śpiewana dla pieniędzy…”. Niektórzy słuchacze nie poniali i oburzali się:
„Nie dość, że śpiewa tylko dla kasy, to jeszcze się tym chwali”. Tymczasem
inspiracją dla autora była sytuacja, kiedy wielokrotnie słyszał artystów
śpiewających piosenki o miłości, ale oczywiste było, że występują tylko dla piniędzy
– podmiot liryczny Mamony przynajmniej jest szczery: „Ja tu śpiewam w
przekonaniu / Że nic nie przeżywam, tylko muszę coś zarobić”. Drugim singlem
było „duszne” Raz na milion lat.
Na Masakrze przede
wszystkim zwracają uwagę elementy elektroniczne – już w pierwszym utworze,
tytułowym, słuchacza oprócz pokotłowanej gitary atakuje motyw syntezatora i
perkusja również brzmiąca sztucznie. Elektroniczny beat – i inne dźwięki – w
utworze 13 cyfr dokładają się do ogólnie dysonansowego brzmienia, a z
kolei towarzysząc gitarze akustycznej w Odchodząc i fortepianowi
elektrycznemu w niedocenionym Przeczekajmy noc, dodają nastrojowości.
Motoryczne z kolei jest Gramy dalej, które tekstowo można
by uznać za kontynuację motywu Nieustannego tanga, przy czym wstawka z
konferansjerem i oklaskami jako żywo przywołuje utwór Sam na linie. Sado-maso
piosenka to znów połączenie szeptanej zwrotki z ciężkim, riffowym refrenem,
a tekst dotyczy nie tyle BDSM jako takiego, co ludzi, dla których wspólne życie
jest udręką, a mimo to z tych czy innych powodów pozostają w związkach. Jest
jeszcze Strażnik snu, który chyba tylko dlatego nie stał się przebojem,
że zespół nie chciał go dawać do promocji, bo jest całkiem fajny, nawet, jeśli z
początku się wydaje, że ciężkie tłuczenie perkusji pasuje do reszty jak kwiatek
do nosa.
Bonusami są tym razem Moja
Angelika z filmu pod tym samym tytułem oraz trzy kawałki z wydanej w 2001
reedycji Nowych sytuacji pod tytułem Nowe „Nowe sytuacje”. Dwa z nich to remiksy: Śmierć w bikini tym
razem dość nastrojowa (jedynie z urywkami oryginalnej partii wokalnej), za to z
Białej flagi zrobili łupankę. Ciekawiej wypada utwór premierowy, Nie
pójdę do szkoły (w tekście powrót motywu nieodwracalności przemijania),
z głosem zniekształconym przez modny wówczas wokoder. Specyficznie się
tego słucha ze świadomością, że to ostatni premierowy utwór Republiki wydany za
życia Ciechowskiego.
Koncerty w Trójce, 2002
Po nagłej śmierci Grzegorza
Ciechowskiego 22 grudnia 2001 Republika musiała zakończyć działalność. W
następnym roku ukazał się pożegnalny dwupłytowy zestaw, zatytułowany po prostu Republika.
Na okładce miał skrytą w półmroku, opustoszałą scenę ze sprzętem grupy, na
którą padają z ukosa smugi światła, dając efekt znajomych „republikańskich”
pasów. W ramach Kompletu każda z obu płyt znajduje się w osobnej
kopercie.
Koncerty w Trójce to, jak sama nazwa wskazuje, nagrania live ze Studia
im. Agnieszki Osieckiej, konkretnie zaś – z trzech różnych występów. Większość
materiału pochodzi z roku 1998 (i to jeszcze w dniu moich urodzin), cztery
utwory (reprezentacja Siódmej pieczęci oraz Halucynacje) – ze
stycznia 1994, zaś Mamona i Sexy doll wykonane zostały na
koncercie z okazji tysięcznego wydania Listy Przebojów Programu Trzeciego,
w marcu 2001 roku (słuchałem tego wtedy w radiu), jednak całość została zgrana
w taki sposób, że brzmi jak nagranie z jednego występu.
Oczywiście na tym etapie
kariery musiał to być zestaw w rodzaju „greatest hits live”. Zaczyna się od całkiem
czadowego Kombinatu, potem Śmierć w bikini z rozbudowaną solówką
na flecie – jeden mocny moment za drugim. Chwilę oddechu daje Tak długo
czekam, zanurzone w syntezatorowej mgle. Pewien wyłom tworzą utwory z Siódmej
pieczęci: Reinkarnacje z dość prostym akompaniamentem organów i
akustyczne Tu jestem w niebie, gdzie Ciechowski znów „robi Andersona” na
flecie poprzecznym, zaś Biolik i Ciesielski akompaniują… na prostych. Również Prośba
do następcy dostaje nieco więcej tzw. czadu w porównaniu z wersją studyjną.
Halucynacje dla odmiany stały się „szeptanką”, jednak dość nerwową i
wyposażoną w ostre solówki gitary. Z Republiki marzeń nie pojawiło się
nic, za to Masakrę też reprezentują trzy utwory: tytułowy
zachował motyw syntezatora, lecz po perkusji słychać tym razem, że jest
prawdziwa, a całości dopełnia frippowska solówka Krzywańskiego. Odchodząc niewiele
się różni od oryginału, a Mamona brzmi skoczniej i z większą
bezczelnością. Nie zabrakło Nieustannego tanga, a zestaw kończą cztery
hity z lat osiemdziesiątych. Sam na linie jest bardziej gitarowy, a
konferansjera zastępuje solo perkusisty, Sexy doll występuje w wersji
oryginalnej, a nie tej balladowej, w Telefonach Ciechowski przedstawia
zespół, natomiast całość wieńczy Biała flaga, z tekstem znów
zaprezentowanym w wersji nieocenzurowanej. Całkiem przyzwoita koncertówka, i
mówię to pomimo przekonania, że płyty koncertowe ogólnie mi się przejadły.
Ostatnia płyta, 2002
Śmierć zaskoczyła
Ciechowskiego w trakcie prac nad kolejnym albumem studyjnym Republiki: już
latem 2001 na Kaszubach miały miejsce nagrania partii instrumentalnych, jednak lider
nie zdążył dograć wszystkich wokali. Pozostali muzycy i ich menażer zdecydowali
się nie wydawać całego materiału – Ciechowski by nie chciał wypuszczania
niedoróbek. Na pożegnanie jednak opublikowane zostały, pierwotnie jako dodatek
do koncertów z Trójki, cztery utwory, które mniej więcej zdążył ukończyć.
Jedyną nowością z
prawdziwego zdarzenia jest tu Śmierć na pięć – przejmujący
„eschatologiczny walczyk”, który stał się ostatnim wejściem Republiki na listy
przebojów. Poza tym dwa utwory pochodzą aż z początku lat osiemdziesiątych,
tyle że nigdy przedtem nie zostały nagrane: rozbujane Zielone usta,
kojarzące się nieco z Lady Pankiem, oraz złowróżbnie krocząca, jakby
naznaczona piętnem stanu wojennego Noc wampira, przy czym
zelektronizowana na tyle, że nikt by nie zgadł, że to tak stara kompozycja.
Ostatni utwór, Fast, to w zasadzie instrumental, też mocno podbity
elektroniką, jedynie z fragmentami wokalizy. Książeczka zestawu zawiera dwa
teksty, których nie zdążono połączyć z muzyką: Nie tak jak ja oraz Żyć
nie umierać.
Demo,
2002
W ramach Kompletu znalazły
się dwie płyty bonusowe (szkoda tylko, że projekt okładki żadnej z nich nie zawiera
pasów). Na pierwszej zgromadzono nagrania demo z lat osiemdziesiątych, i to z
dwóch sesji. Pierwsza połowa to przymiarka do Nieustannego tanga z końca
1983 – surowa, jak to demówka, do tego instrumentalny podkład do utworu Republika,
który wersję z prawdziwego zdarzenia pokazał dopiero na 1991. Druga
pochodzi z lipca 1985 – cztery utwory miały się znaleźć na trzeciej płycie
Republiki, ale rok później, w trakcie właściwej sesji nagraniowej, zespół
się rozpadł i ostatecznie nagrał je już Obywatel G.C. Cóż można powiedzieć?
Płyta-widmo pewnie odznaczałaby się większym udziałem syntezatora niż dwie
pierwsze. Najlepiej wypada tu Paryż-Moskwa 17:15. W tym i paru innych
utworach Republika zbliża się praktycznie do ambitniejszej odmiany new
romantic. Dodatek stanowi nagrana w tym samym okresie balladowa wersja Sexy
doll, z chóralnym śpiewem i „pozytywkowym” akompaniamentem.
Roskilde,
2002
Drugi z bonusów to nagranie
koncertowe z festiwalu w Roskilde z czerwca 1984 – był to właściwie punkt
kulminacyjny „zachodniej kariery” Republiki. Większość repertuaru została
zaśpiewana po angielsku – nie tylko rzeczy z płyty 1984, ale też
tłumaczenia Układu sił (swoją drogą mocniejszego niż oryginał, dzięki
bardziej wysuniętemu basowi) oraz paru utworów z Nieustannego tanga,
choć akurat utwór tytułowy Ciechowski zaśpiewał po polsku. Na ziemi duńskiej
nie trzeba się było przejmować cenzurą, więc w Białej fladze znów był
„pan w kulturalnych okularach”, znalazł się też polskojęzyczny fragment w Siberii.
Lider próbuje też nieco konferansjerki po angielsku, choć często sprowadza się
ona do powtarzania tytułu, w razie, gdyby zagramaniczna publiczność nie zrozumiała.
Można się pokusić o
stwierdzenie, że na żywo „Samson obcięty na jeża”, czyli Ciechowski po
angielsku, wypadł lepiej niż w studio, ale i tak wolę Koncerty w Trójce jako
portret Republiki live, choćby ze względu na bardziej profesjonalne brzmienie.
***
Nie zaleca się słuchać całej
dyskografii hurtem, a to ze względu na powtarzalność części materiału.
Przykładowo, Biała flaga: w całym boksie pojawia się kolejno oryginalna
wersja singlowa, wersja z 1991 ze zmienionym tekstem, wykonanie z
koncertu unplugged, remiks, koncert w Trójce i koncert na Roskilde – razem 6
wersji. Podobnie Sexy doll, tyle że tu zamiast Roskilde mamy demówkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz