12.
Robert van Gulik, Sędzia Di i chiński wzór,
przeł. Ewa Westwalewicz-Mogilska, Warszawa 2006
Powieść
wydana w roku 1965, przed Zjawą, ale według chronologii świata
przedstawionego jest przedostatnia w serii: sędzia Di pracuje tu już jako
przewodniczący sądu stołecznego. Przypomnijmy, że Pekin jeszcze nie istniał, a
stolicą dynastii Tang był Chang’an. Na domiar złego panuje zaraza i głód,
cesarz ewakuował się, po opustoszałym mieście grasują bandy zakapturzonych
tragarzy zwłok, sytuacja grozi wybuchem zamieszek, a zarządzanie stolicą spadło
na barki sędziego oraz jego towarzyszy: Chiao Tai i Ma Joong są już
pułkownikami gwardii, a Tao Gan – sekretarzem sądu stołecznego i lubi grzebać w
archiwach.
W
takich to okolicznościach nagle ginie, spadając ze schodów, ostatni
przedstawiciel jednego z trzech najstarszych rodów, odgrywający wielką rolę w
dystrybucji żywności w czasie zarazy. Oczywiście my wiemy, że został
zamordowany, bo w pierwszym rozdziale jesteśmy (jak to już kilkakrotnie bywało)
świadkami rozmowy sprawców, nie znając ich tożsamości. Sędzia na razie nie ma
podstaw, aby podejrzewać działanie osób trzecich, tym bardziej, że angażuje go
tymczasem niewątpliwe morderstwo popełnione na seniorze drugiego z
arystokratycznych rodów, potomku dawnych feudalnych panów tego regionu. Na
placu boju pozostał przedstawiciel trzeciego rodu, na którego w związku z tym
kieruje się część podejrzeń. Istotną rolę w intrydze odgrywa tytułowy deseń na
ceramice, z którego pochodzeniem wiążą się różne legendy, oraz bliźniaczki, z
których jedna specjalizuje się w walce obciążonymi rękawami – mamy tu więc
kolejną waleczną postać kobiecą.
Tytułowy wzór to w oryginale
„willow pattern”, a więc wzór z wierzbami. Tymczasem w tłumaczeniu zmieniony
został wszędzie na „chiński wzór”, co brzmi nieco dziwnie, biorąc pod uwagę, że
akcja dzieje się w Chinach, a bohaterami są sami Chińczycy. Autor przyznaje, że
dopuścił się tu anachronizmu – deseń nie jest czysto chiński, jeno pochodzi z
XVIII-wiecznej porcelany brytyjskiej, powstałej w ramach mody na chińszczyznę.
Poza tą kontrowersyjną decyzją napotkałem tylko jedno przegięcie tłumaczeniowe:
„August Założyciel Obecnej Dynastii”. Skąd w Chinach jakiś August, może jeszcze
Mocny? W tym przypadku angielskie august to przymiotnik będący
określeniem władcy, oznaczające tyle co „dostojny” lub „szacowny”, por.
rosyjskie awgustiejszyj odnoszące się do cesarza.
Dzięki osadzeniu
akcji w warunkach stanu wyjątkowego książka trochę się wyłamuje ze standardowej
formuły serii van Gulika, choć nie aż tak jak mój ulubiony Nawiedzony
klasztor. Nie jest w stanie go przebić również ze względu na rozciągnięte
zakończenie. W posłowiu van Gulik zdradza, że jest autorem pracy Sexual Life
in Ancient China, wydanej w Lejdzie w 1961. Pewnie byłaby to ciekawa
lektura, ale skąd ją wytrzasnąć?
13.
Piotr Krukowski, Nad Wieprzem 1920, Warszawa 2016
(z serii Historyczne bitwy)
Skoro
dużą część wakacji przyszło mi spędzić na Lubelszczyźnie, chwyciłem się za
kolejnego habełka z tego regionu. Nie jest do końca jasne, dlaczemu autor
odbiegł od formy tytułu standardowo przyjętej w tej serii na rzecz wyrażenia
kojarzącego się z Elizą Orzeszkową. Czyżby wydawnictwo obawiało się, że książka
pod tytułem Wieprz będzie omyłkowo brana za poradnik dla hodowców trzody
chlewnej?
Jak wiadomo,
centralnym momentem wojny polsko-bolszewickiej była bitwa warszawska. Tym, co
zadecydowało o klęsce Armii Czerwonej, okazało się jednak kontruderzenie
wyprowadzone przez siły polsko-ukraińskie znad Wieprza.
Autor daje z
początku krótki zarys działań wojennych do czerwca 1920, nie pomijając nawet współpracy
polsko-łotewskiej. Po nie do końca udanej kampanii kijowskiej Armia Czerwona
odzyskała inicjatywę i poszła na Zachód pod dowództwem Michaiła Tuchaczewskiego.
Siły polskie przez dłuższy czas nie były w stanie ochłonąć na tyle, aby
zorganizować skuteczną obronę. Klęski poniesione od 1. Armii Konnej skłoniły
Piłsudskiego do stworzenia jej polskiego odpowiednika – Grupy Operacyjnej
Jazdy. Tymczasem na północy inicjatywę strategiczną dawał Sowietom związek nie
mniej groźny: III Korpus Kawalerii pod dowództwem Gaja Bżyszkiana, Ormianina
znanego również jako Gaj Wiktorowicz Gaj lub Gaj-chan.
Równocześnie zaczął
dojrzewać pomysł uderzenia Sowietów w miękkie: podczas gdy główne siły
Tuchaczewskiego atakowały Warszawę, z Lubelszczyzny miała wyjść kontrofensywa.
Nie od razu się to udało, bo wojska polskie znajdowały się pod stałym naporem
nieprzyjaciela, ale stępiwszy jego ostrze w bitwie nad Bugiem, Front Środkowy
pod osobistym nadzorem Ziuka przeszedł do ataku. Rosjanie przekonani byli, że Polacy
już nie mogą przejąć inicjatywy, a zresztą ich siły główne znajdują się na
północ od Warszawy. Srodze się pomylili: starannie przygotowana operacja
doprowadziła do rozbicia szeregu jednostek Armii Czerwonej, a w dalszej
perspektywie zmusiła Tuchaczewskiego do odwrotu.
Wszystko to opisane
jest manierą bezdusznego sztabowca, z ciągłą litanią numerów jednostek, nazwisk
dowódców i nazw miejscowości, nic więc dziwnego, że lektura szła mi jak po
grudzie (już chyba Lech Wyszczelski byłby bardziej strawny). Widać tu strzałki
przesuwające się po mapie, nie widać żołnierskiej krwi, ukrytej pod
ogólnikowymi sformułowaniami w rodzaju „zażarte walki w rejonie X”. Momentami
trafiały się ciekawsze passusy, jak ten o organizacji tyłów frontu na Lubelszczyźnie:
bataliony etapowe, rezerwowe, wartownicze itp. Warto też wspomnieć, że w
działaniach brała udział ukraińska 6. Dywizja pod dowództwem gen. Bezruczki
(reszta Ukraińców strzegła Galicji Wschodniej), grupa operacyjna białoruskiego
awanturnika gen. Bałachowicza-Bułaka, a także jednostki Kozaków Dońskich, wśród
polskiej zaś piechoty znalazła się i dywizja strzelców podhalańskich. W
przypisach pojawia się wątek planowanego przez endeków zamachu stanu przeciw
Piłsudskiego, w którego wyniku wodzem naczelnym miał zostać Dowbor-Muśnicki –
licząc na to, odmówił przyjęcia stanowiska dowódcy jednego z frontów.
Lektury nie ułatwia
ogólna niechlujność redakcyjno-korektorska. W książce co rusz natrafia się na literówki
(np. „właściciel majtku”), niezgodność przypadków czy rodzajów (wygląda to tak,
jakby autor zapisywał nazwy jednostek skrótami, a potem na chybcika rozwijał,
nie patrząc na zgodność). Zdarza się też powtarzanie tej samej informacji. Na
jednej ze stron widzimy zdanie „Rejonem koncentracji brygady miał być Cyców”, a
kilka linijek niżej – „Cyców miał być miejscem koncentracji brygady”. Trafiłem
też na zdanie „Pod Kochowem opór ułanom stawił 505 pułk strzelecki rtm.
Schmidta”. Tyle że to ułanów dowódcą był Schmidt, powinno więc to brzmieć:
„opór ułanom rtm. Schmidta stawił 505 pułk strzelecki”. Że wielokrotnie pojawia
się „Ostrów Mazowiecki”, to pół biedy, bo Ostrów oficjalnie zmieniła piec
dopiero w 1926 r., ale już „Zwiahl” mógłby ktoś poprawić. Co gorsza, co
najmniej w dwóch przypadkach Front Północno-Wschodni (Polska) pomylił się
autorowi z Północno-Zachodnim (RSFSR).
Przede wszystkim
Krukowski nie miał pamięci do nazwisk. Radzieckiego dowódcę Vytautasa Putnę
przekręcił na „Putnego” – cud, że nie na „Putina”. Wobec tego nabrałem
podejrzeń, natrafiwszy na radzieckiego dowódcę dywizji o swojskim nazwisku
Łągwa – ale tym razem to był faktycznie Polak, Łągwa Roman Wojciechowicz. O
wspomnianym wyżej przewrocie mowa, że organizował go przedstawiciel
nacjonalistów Tadeusz Dmowski. Kto to był? Na pewno nie brat Romana.
Próbowałem coś o nim znaleźć w internetach, ale bezskutecznie (podobnie jak o
wspominanym kilkakrotnie przywódcy komunistycznym nazwiskiem Sklansky), więc
nadal nie mam pewności, czy po prostu autor nie pomylił imienia, skoro dalej
mowa o „gen. T. Szeptyckim” i „Antonie Wranglu”. Biorąc pod uwagę, że w tej
wojnie brało udział dwóch gen. Hallerów – strach pomyśleć, co on jeszcze mógł
namieszać.
Bibliografia wygląda
dość przyzwoicie, choć pewnym kuriozem jest obecność Konarmii Izaaka
Babla, i to w sekcji „Wspomnienia i pamiętniki” (pomyliło mu się z Dziennikiem
1920?) Wkładka z ilustracjami jest jedna: Piłsudski, dwaj polscy
generałowie, parę zdjęć z czasów wojny polsko-bolszewickiej, zupełny brak
ilustracji przedstawiających stronę radziecką a poza tym koledzy autora z grupy
rekonstrukcyjnej. Zdjęcia takie mogą mieć walor edukacyjny, ale nie zastąpią
materiału z epoki. A jeśli z tej konkretnej operacji takiego materiału nie było
– zawsze można było wrzucić jeszcze parę portretów dowódców, nawet do drugiej
wkładki.
14. Piotr
Łopuszański, Pan Samochodzik i jego autor. O książkach Zbigniewa Nienackiego
dla młodzieży, Warszawa 2009
Zeszłoroczny chwilowy powrót do Pana Auciaka kazał
mi przyjrzeć się bliżej postaci Zbigniewa Nienackiego i na szybko odświeżyć
ogólne ramy serii. Z pomocą przyszło opracowanie publicysty Piotra Łopuszańskiego.
We
wstępie autor, jadąc momentami tzw. kiedysizmem („kiedyś to było”), przedstawia
krótki zarys historii literatury dla młodzieży w PRL – Niziurski, Bahdaj, Musierowicz,
parę mniej znanych nazwisk… Aż poczułem się zmotywowany do uzupełnienia listy
lektur (w wieku dziecięco-młodzieżowym czytałem zaskakująco mało powieści
młodzieżowych).
Dalej następuje życiorys
samego Zbigniewa Tomasza Nowickiego, znanego powszechnie jako Nienacki. Jak
wiadomo, był ci on zwolennikiem władzy ludowej, m.in. poparł stan wojenny.
Jednak za stalinizmu wdał się w konflikty frakcyjne, przez co dostał wilczy
bilet na publikację. Wtedy to, za namową samego Putramenta, przybrał pseudonim
artystyczny. Na temat działalności Nowickiego/Nienackiego w utrwalaniu władzy
ludowej z bronią w ręku nie rozpisano się zbyt szeroko, zapewne z braku
źródeł, jednak pisarz od tamtych czasów bał się obcych i swój mazurski dom
przekształcił niemalże w twierdzę. Badał też sprawę Stanisława Sojczyńskiego
„Warszyca”, dowódcy Konspiracyjnego Wojska Polskiego, aby przedstawić ją
(trzykrotnie!) w sposób bliski optyce władzy ludowej, czytaj – dzielni ubecy
kontra reakcyjna banda: najpierw w serii reportaży prasowych pod żeńskim
pseudonimem, potem w powieści Worek Judaszów, a wreszcie we filmie Akcja
„Brutus” (niezależnie od tego ostatniego, w NRD nakręcono osobny film na motywach).
W dalszym życiu Nienackiego punktem zwrotnym była przeprowadzka z Łodzi do
Jerzwałdu nad Jeziorakiem.
Najobszerniejszy
rozdział poświęcony jest poszczególnym powieściom z cyklu. Polega to na dość
drobiazgowym streszczeniu akcji, któremu towarzyszy krótkie podsumowanie, charakterystyka
postaci, wskazanie niektórych dziur fabularnych czy błędów (autor wydaje się
oburzony, że w Wyspie złoczyńców odnaleziony skarb przekazano do muzeum,
zamiast oddać prawowitemu właścicielowi – no, ciekawe, dlaczego?) Napisane to
jest dość przyciężkawo, często nie pilnując czasu gramatycznego: „W nocy ktoś
włamuje się do domu i ukradł dokument”. Autor przytacza też fragmenty recenzji
z epoki, niekiedy z nimi polemizuje. Bez zaskoczeń, za najlepsze tomy w serii
uważa Zagadki Fromborka i Templariuszy, a za największą kichę – Człowieka
z UFO. Stwierdza, że Tajemnica tajemnic była ostatnim tomem, który
Nienacki pisał z przyjemnością. Dalsze już były na tyle wymęczone, że sam
Łopuszański stracił chęć do szczegółowego opisywania fabuły. W kolejnym rozdziale
wyszczególnił chronologię wydań, a także wspomniał – krytycznie – o
„neo-Samochodzikach”, które po śmierci Nienackiego pisali inni autorzy. Do
momentu powstania tej książki napłodzili ich ponad 90, przy czym jest to w
zasadzie kilka cyklów, tworzonych równolegle przez paru pisarzy bez wzajemnej
koordynacji. Jedynym, co by mnie tu ewentualnie interesowało, byłby Pan
Samochodzik i więzień Jasnej Góry Tomasza Olszakowskiego (czyli Andrzeja
Pilipiuka), żeby zobaczyć, jak sportretował Częstochowę.
Dość rozbudowany
jest także rozdział poświęcony zmianom w poszczególnych wydaniach. Łopuszański
wymienia szczegółowo fragmenty przez Nienackiego opuszczone lub dopisane, na
równi z drobnymi zmianami stylistycznymi, a nawet dostrzega w Świętym
relikwiarzu błąd drukarski z kolejnością stron, który był tylko w jego
egzemplarzu, a np. w moim już nie. Najbardziej problematyczne jest uwspółcześnianie
realiów – usuwanie dat świadczących o czasie akcji, zmiany kwot pieniężnych czy
nazw instytucji, prowadzone zresztą bardzo niekonsekwentnie. Poza tym retkonowano
przebieg kariery zawodowej Auciaka, który w późniejszych wydaniach nie jest już
dziennikarzem i pracownikiem prowincjonalnego muzeum, tylko od razu pracuje w
ministerstwie. Najbardziej zmienione zostało Uroczysko vel Święty
relikwiarz, w edycji Warmii z lat 90. przerobiony z samodzielnej powieści
na prequel serii. Najbardziej zmasakrowana niekonsekwentnymi zmianami została Księga
strachów, zawierająca tyle akcentów ideologicznych, że uwspółcześnianie po
prostu nie miało sensu.
Inne rozdziały
poświęcone są rekonstrukcji życiorysu pana Tomasza, jego przeciwnikom, odnajdywanym
skarbom, wehikułowi czy kobietom, które poznał na swojej drodze (zazwyczaj nie
dogadywał się z nimi za dobrze). Jest to na ogół dość suche zreferowanie w
porządku chronologicznym informacji z poszczególnych książek. W rozdziale
„Poboczne tematy powieści”, chyba niepotrzebnym, bo powielającym raz kolejny
to, co już było powiedziane, autor wymienia rozmaite książki czytane a to przez
Nienackiego, a to przez pana Tomasza czy inne postacie literackie. Z kolei
rozdział „Miejsca i czas akcji” przedstawia, w mało porywającym stylu
przewodnika turystycznego, miejscowości, w których rozgrywa się akcja. Ciekawe
są próby identyfikacji miejsc fikcyjnych, które Nienacki poskładał z kilku różnych
rzeczywiście istniejących. Np. Skiroławki wykraczają poza zakres tej pracy, ale
wzorowane są na Jerzwałdzie, a nazwa wzięta pewnie z pobliskich Skitławek. Jest
jeszcze leksykon wszystkich (?) postaci z wszystkich oryginalnych tomów cyklu. Takie
cuś powinno się znaleźć raczej na końcu książki, tymczasem po leksykonie
następują jeszcze dwa rozdziały – o szacie graficznej i ekranizacjach.
Na forum fanów Pana
Samochodzika książka została niemal jednogłośnie zjechana. Samo w sobie nie
musi to o czymkolwiek świadczyć, bo forum gromadzi fanów i fanatyków, którzy
wszelką krytykę ulubionego autora przyjmują osobiście i nie zauważają miejsc,
gdzie Łopuszański wypowiada się pozytywnie. W większości zresztą czepiają się u
niego literówek i innych błędów redakcyjnych, chociaż można by znaleźć wiele
więcej. Spośród wysuniętych na forumie najpoważniejszy zarzut jest taki, że
Łopuszański spisał sporą część informacji z innej strony fanowskiej, bez
podania źródła. Faktycznie, książka pozbawiona jest porządnej bibliografii, choć
tu i tekst wskazuje np. artykuły prasowe, do których autor się odwoływał. I tu
akcent częstochowski: jednym ze źródeł do biografii Nienackiego jest
wspomnienie jego szkolnego kolegi – Tadeusza Gierymskiego, opublikowane ongiś w
piśmie kulturalnym „Aleje 3”. I poeta, i pismo byli mi znani osobiście.
O ile potknięcia
redakcyjno-korektorskie się zdarzają – najbardziej kompromitujące: w żywej
paginie na całej długości książki widać „Łopuszańki” – to autor nie wystrzega
się błędów rzeczowych. Stwierdza, że łodzianin Nowicki zapisał się do Związku
Młodzieży Wiejskiej – zamiast do Związku Walki Młodych, chociaż dalej używa
skrótu ZWM. Podobnie KBW nazywa Komitetem, zamiast Korpusem Bezpieczeństwa
Wewnętrznego. „Warszycowi” każe działać w powiecie radomskim, a nie radomszczańskim
(względnie, bardziej archaicznie, radomskowskim). Pisząc o – poruszonym przez
jednego z następców Nienackiego – temacie domniemanego złota Inków, lokalizuje
skarb w Nidzicy zamiast w Niedzicy. Co za różnica, w Prusiech czy na Węgrzech… Nawet
we wstępie popełnia błąd: powieść Małgorzaty Musierowicz rozgrywająca się za
schyłkowego komunizma nosi tytuł Brulion Bebe B., nie zaś Brulion Be.
Be. W Jeżycjadzie przez wielkie Be była dopiero McDusia.
Co gorsza, autor
wykazuje się niechlujnością nawet w dziedzinie zasadniczej, czyli Pana Auciaka:
dwukrotnie przekręca nową wersję tytułu Księgi strachów jako Pan
Samochodzik i dziwne tajemnice (zamiast „dziwne szachownice”).
Wynotowuje rozmaite błędy merytoryczne, lecz bezkrytycznie zapisuje za
Nienackim nazwisko twórcy Jamesa Bonda jako „Flemming”. Słusznie zauważa (dwa razy), że wspominany w jednej z powieści
„Pierre Manson” to nie był Pierre, tylko Perry – ale w obu przypadkach zapomina
dodać, że nie Manson, lecz Mason. Zwraca uwagę na anachronizmy, a sam twierdzi,
że Nieszawa została odzyskana przez Władysława Jagiełłę w roku 1442. Mówcie, co
chcecie – Jogajła to był naprawdę mocny zawodnik, skoro udało mu się pokonać
Krzyżaców, gdy już od ośmiu lat leżał w krypcie na Wąwelu. Powinno być oczywiście 1422.
Szczególnie denerwujące
jest powtarzanie przez autora po kilka razy tej samej informacji i nietrzymanie
się tematu: np. kwestia ekranizacji przewija się zarówno w rozdziale o
biografii Nienackiego, jak i w omówieniach poszczególnych powieści, a do tego
filmom poświęcon został osobny rozdział. Nawet gdyby przyjąć, że książka ma w
zamierzeniu służyć jako podręczne kompendium, którego poszczególne rozdziały
można czytać autonomicznie, to i tak za dużo tych powtórzeń – przykładowo, na
kilku stronach poświęconych „neo-Samochodzikom” trzy razy czytam, że Sebastian
Mierzyński używał pseudonimu Miernicki).
Książka
jest to zdecydowanie bardziej o Panu Samochodziku niż o Jego Autorze, którego
dotyczy jeden rozdział z piętnastu; przydałaby się nieco bardziej pogłębiona
biografia Nienackiego. Przy tym powieści o Tomaszu N. też nie są tu poddane jakiejś
specjalnej analizie – większość treści opiera się na zreferowaniu materii
treściowej z pewnymi elementami dość subiektywnej oceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz