·
Dominowały opracowania
historyczne, których było 13 (59%), w tym 9 habełków i 2
biografie. Beletrystyki było 8 (36%), prawie same kryminały. Jedna pozycja
reprezentowała literaturę faktu.
·
Tematykę chińską
reprezentował tylko sędzia Di, którego wreszcie zakończyłem (5 książek – 23%),
japońskiej nadal nie było. Kontynuowałem wątek pomorski, na który przypadły 3
książki (14%), przy czym Krzyżacy pojawili tylko w jednej. Kolejne 4 przypadły
na Lubelszczyznę i Zamojszczyznę, 2 na Los Angeles (oba kryminały Kellermana),
a 2 na Węgry (habełki Marcina Sowy). Dwie książki dotyczyły częściowo rejonu
warmińsko-mazurskiego, poza tym zajrzałem do Belgii, Wilna, Jerozolimy oraz
Warszawy i na Ziemie Zachodnie.
· Wszystkie książki przeczytałem po polsku. 15 z nich (68%) od
razu powstało w tym języku. Przekłady (7) pochodziłyo z języka angielskiego, z
czego autor pięciu był holenderskim orientalistą, a dwóch pozostałych –
Amerykaninem.
· Najstarsza była Bitwa pod Zamościem 26-27 sierpnia 1914 r. Edwarda
Izdebskiego, wydana początkowo w 1929 r., przy czym ja czytałem reedycję z 2018.
Najnowsze było Nad Wieprzem Piotra Krukowskiego, wydane w 2016. Kupiłem
też książkę wydaną w 2021, ale jeszcze nie zacząłem jej czytać.
·
W sumie przeczytałem 5604
strony. Najcieńsza była Bitwa pod Zamościem 26-27 sierpnia 1914 r. (46
stron), najgrubsza – Najtrudniej jest spotkać Lilit (445), ale większość
książek mieściła się w przedziale 200-300 stron.
·
Książka roku? Najbardziej
wciągnęło mnie Najtrudniej jest spotkać Lilit Hanki Grupińskiej.
·
Najbardziej zbliżone do
guguły były Nad Wieprzem 1920 Piotra Krukowskiego oraz Pan
Samochodzik i jego autor Piotra Łopuszańskiego – w obu przypadkach temat
położony przez dziurawe wykonanie.
A teraz, na kóniec programu…
21. Karol
Górski, Mikołaj Kopernik. Środowisko społeczne i samotność,
Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1973
Już
po zeszłorocznej wizycie we Fromborku (a także przeczytaniu dyskusji o
Koperniku na blogu Wojciecha Orlińskiego) postanowiłem zdobyć tę książkę, a
wizyta w Toruniu – także w Domu Kopernika – skłoniła mnie w końcu do jej
przeczytania.
Praca
ukazała się w 1973 r. – w 500-lecie urodzin Copernicusa, uczczone u nas także VIII
księgą Tytusa, Romka i A’Tomka oraz filmem (takim se) Ewy i Czesława
Petelskich – i do tej pory uchodzi za fundamentalną jego biografię. Karol
Górski podjął tu próbę prześledzenia, w jaki sposób wielkiego astronoma kształtowały
różne środowiska, w których się obracał, ich – autor lubi to wyrażenie –
„klimat intelektualny”.
Rozdział pierwszy charakteryzuje
Prusy Królewskie i ich charakterystyczną mentalność. Na tym obszarze
pogranicznym mieszali się Niemcy, Polacy i Prusowie. Wbrew stereotypowemu
przekonaniu, ci ostatni nie zostali od razu w XIII wieku wyrżnięci przez
Krzyżaców, jeno ulegli asymilacji: ostatni użytkownicy języka staropruskiego
wymarli pod koniec wieku XVII, a jeszcze w XIV wieku był on na tyle powszechny,
że niemieccy księża musieli spowiadać przez tłumacza. Jednakże Prusowie
należeli głównie do chłopstwa i drobnego rycerstwa, a główną siłę
rozwojową stanowiło grubsze rycerstwo i mieszczanie, czyli większością Niemcy i
Polacy. Wskutek pogrunwaldzkiego osłabienia żelaznej ręki Zakonu stany pruskie
zaczęły coraz głośniej domagać się wolności i ukrócenia nadużyć, co znalazło
kulminację w utworzeniu Związku Pruskiego i wojnie trzynastoletniej. Lecz nawet
po wcieleniu zachodnich Prus do Polski tamtejsi mieszkańcy pozostali bardzo
zadziorni i gotowi bronić drogo nabytych praw także i przed władzą krakowską. W
procesach tych Toruń odegrał istotną rolę, jako jedno z największych miast w
Prusach Królewskich.
Tam na rogu mieszkał Jan Bażyński |
Górski nie rozstrzyga jednoznacznie, czy był Koperkiewicz Polakiem, czy Niemcem, bo przy istniejących źródłach się tego jednoznacznie ustalić nie da; był przecież człowiekiem pogranicza i na pewno władał obydwoma językami. Nie przywiązując większej wagi do teorii, że „Kopernik” to pierwotnie przezwisko handlarza miedzią, wywodzi nazwisko kanonika fromborskiego od dolnośląskiej wsi Koperniki. Była tam parafia św. Mikołaja, co sprawiało, że całe mnóstwo Koperników od Nysy po Lwów nosiło to imię – również ojciec astronoma, handlujący zresztą także miedzią. Wypłynął on w źródłach jako kupiec krakowski, po czym jeszcze w czasie wojny przeniósł się do Torunia (tu Górski poświęca fragment omówieniu samego miasta). Ożenił się wówczas z córką bogatego kupca Łukasza Watzenrode – i w posagu zyskał m.in. szwagra, też Łukasza.
Szwagry |
Ponieważ Kopernik
nie pozostawił żadnych wspomnień, a i historiografia za jego czasów stała na
dużo niższym poziomie niż dziś, kwestia szczegółów z jego życia bardzo długo
budziła spore kontrowersje. Jeszcze w XVI w. wielu torunian uważało, że zmarł i
został pochowany u nich, w kościele św. Jana! Z kolei w wieku XVIII uznano, że
miejscem narodzin wielkiego uczonego był dom pod dzisiejszym adresem Kopernika
30, który przez dłuższy czas pozostawał obiektem kultu swojego mieszkańca. W
1881 odnalazły się nowe dokumenty, według których własnością Kopernika seniora
w czasach, gdy urodził mu się syn, był dom na Kopernika 17, czyli dzisiejsze
muzeum – Dom Kopernika. Ponieważ jednak pod starym adresem (gdzie w
rzeczywistości mieszkał niejaki balwierz Jerzy Czepernik) już wmurowano tablicę
pamiątkową, nie wszyscy pozytywnie przyjęli nowe ustalenia. Tak czy owak, już
po kilku latach Kopernikowie przenieśli się do kamienicy w Rynku Staromiejskim.
Dom Kopernika |
Na temat młodości
Kopernika mało mamy danych, więc Górski sporo ekstrapoluje z ogólnych
informacji na temat życia w Toruniu w drugiej połowie XV w. Po śmierci ojca
(przyszły astronom miał wtedy 10 lat) rodzina podupadła finansowo, tym
bardziej, że Toruń znajdował się w kryzysie. Wyjściem z sytuacji dla Mikołaja i
jego starszego brata Andrzeja (z sióstr jedna wyszła za mąż, druga do
klasztoru) była droga naukowa. Jak wiemy, studiowali najpierw na UJ, a potem
wyjechali do Włoch: Bolonia, Rzym, Padwa… Mikołaj promował się w 1503 w
Ferrarze, bo tam było taniej. Dla szczupłości danych autor prowadzi wywód
okrężną drogą: skoro Koperkiewicz w danych latach studiował prawo, astronomię i
medycynę na tej czy innej uczelni, to musiał z pewnością, albo z mniejszym lub
większym prawdopodobieństwem, chodzić na wykłady tych czy innych profesorów.
Wiadomo też, że w tym okresie sam wygłosił wykład – jedyny raz w życiu, będąc
sporym introwertem.
Pa2 |
Po powrocie do Polsky w roku 1503 Kopernik trafił na Warmię, gdzie urządził mu posadę wpływowy wuj, Łukasz Watzenrode. Autor przedstawia zatem krótki życiorys tego ambitnego biskupa warmińskiego, który był ogromnym przeciwnikiem Kazimierza Jagiellończyka, ale już znacznie lepiej – choć nie od razu – dogadywał się z Janem Olbrachtem. Generalnie jednak biskup Łukasz miał trudny charakter i zrażał sobie prawie wszystkich, więc w pewnym momencie kanonik Mikołaj wyprowadził się z jego dworu w Lidzbarku do Fromborga. Dany tu jest opis życia na zamku lidzbarskim, łącznie z zachowanym w dokumentach wyszczególnieniem, kto gdzie siedział w czasie uczt.
Herb Watzenrodów |
Jako
kanonik warmiński miał Koperkiewicz mnóstwo roboty, zarówno papierkowej, jak i
administracyjnej; a to pisał do króla, a to jeździł na zjazdy stanów pruskich, a
to zajmował się sprawami gruntowymi. Wszystko to musiał robić w środowisku
podatnym na intrygi i wciąż politycznie rozdartym między Krakowem, Królewcem,
Gdańskiem a Toruniem. Szczególnie ważna rola przypadła mu w czasie ostatniej
wojny polsko-krzyżackiej, kiedy to wielki mistrz Albrecht Hohenzollern
postanowił odzyskać Prusy z rąk swojego unkla Zygmunta Starego. Wojna trwała
niby to w latach 1520-1525, ale walki toczyły się w praktyce tylko przez
pierwsze dwa lata, a potem podpisali rozejm. Zresztą jeszcze za
poprzedniego mistrza Krzyżacy stosowali, jak to się dziś modnie mówi, wojnę
hybrydową, to znaczy wspierali pospolitych rozbójników, którzy napadali na
tereny Prus Królewskich. Kopernik m.in. dowodził obroną Olsztyna przed
Krzyżacami, podczas gdy postawa reszty kanoników była dość chwiejna. Kiedy zaś zmarł
następca Watzenrodego, Fabian Luzjański, Copernicusa wybrano na generalnego
administratora diecezji. Nie został biskupem, bo nie chciał (że nie miał
święceń, to żaden problem – Luzjańskiemu załatwili święcenia kapłańskie w przeddzień
biskupich).
Po wojnie dużym przedsięwzięciem Kopernika była reforma monetarna w Prusach Królewskich, gdzie wśród szalejącej inflacji krążyło 17 różnych typów monet. Pracował nad tym intensywnie, ale nie wszyscy go zrozumieli, co być może zniechęciło go do dalszego angażowania się w sprawy królestwa, zamiast tego skupił się na bliższym otoczeniu. Zajmował się m.in. medycyną i nawet był z niej za życia bardziej znany niż z dokonań astronomicznych – dlatego najstarsze portrety przedstawiają go z konwalią w dłoni. Swoją drogą, kwestii portretów poświęcił Górski osobną notę na końcu książki. Jakiś musiał powstać za czasów Kopernika, którym inspirowali się późniejsi malarze, ale nie zachował się do dziś.
Choć
Kopernik nie był szczególnym miłośnikiem intryg, popadł wreszcie w konflikt z
czwartym już za swojej kadencji biskupem warmińskim, Janem Dantyszkiem,
skądinąd słynnym dyplomatą, który odgrywał się na astronomie za knowania jego kolegi
z kapituły, Aleksandra Scultetiego, i między innymi kazał mu odesłać z
Fromborka Annę Schilling, którą Górski nazywa gospodynią, ale nie wszyscy są
pewni, czy dotyczące jej zarzuty Dantyszka były tak do końca zmyślone. W każdym
razie biskupa ruszyło potem sumienie i postanowił się zrewanżować, lansując w
korespondencji Kopernika i jego teorie, ale nie wystarczyło to, żeby uleczyć
urazę astronoma.
Bardzo niewielka część książki poświęcona jest pracom Kopernika nad dziełem życia – teorią heliocentryczną. Nie można się stąd dowiedzieć, jak dochodził do swoich twierdzeń, jak je przedstawiał, jaki aparat pomocniczy sobie wyciosał ani jak jego poglądy naukowe były odbierane. Można odnieść wrażenie, że było to coś w rodzaju hobby, którym się zajmował, kiedy miał czas, a kiedy nie miał, to się nie zajmował. Dopiero w ostatnich, samotnych latach życia, we Fromborku, znalazł go dość dużo, żeby poświęcić się matematyce i astronomii. Górski stawia tezę, że właśnie ta samotność była u niego czynnikiem pozwalającym rozwinąć skrzydła.
Phromborc (Ginekopolis) |
Wszystko to mogłoby jednak
pójść w powietrze, gdyby teoriami Kopernika nie zajął się Jan Retyk z
Przedarulanii, który specjalnie załatwił sobie urlop z uniwersytetu w
Wittenberdze, żeby pojechać do Kopernika i zostać jego uczniem (niektórzy widzą
tu nawet potencjał yaoi). To właśnie on wraz z Giesem namówił kanonika do wydania
De revolutionibus drukiem, a potem brał udział w przygotowywaniu dzieła.
Nie obyło się oczywiście bez kontrowersji. Kwestia, czy za heliocentryzm
groziły kary jak za herezje, nie jest tak ostra, skoro były to czasy
reformacji, a Kopernika propsował biskup Dantyszek, który, gdyby miał podstawy
wytknąć mu jakoweś heretyzmy, pewnie by wykorzystał okazję podczas
wcześniejszego konfliktu. Tymczasem wydawca zmienił bez zgody autora przedmowę
i tytuł (dorzucając orbium coelestium), widocznie chciał zarobić na
najbardziej kontrowersyjnym fragmencie pracy. De revo ukazało się na
krótko przed jego śmiercią i tej pory nie udało się ustalić, czy zdążył chociaż
zobaczyć wydrukowany egzemplarz.
Jak wielkie było znaczenie tego dzieła? Jak jasny piernik! |
Ponieważ informacje
o wcześniejszych latach życia Kopernika są mocno fragmentaryczne, Górski
usiłuje scharakteryzować go poprzez środowiska, w których bywał. Po
przeczytaniu rzuca się w oczy charakterystyczna cecha psychiczna. Pełniąc rozmaite
urzędy w diecezji warmińskiej, Kopernik sumiennie wykonywał wszystko, co mu
polecono, ale choć miał okazje do większej kariery, nie miał w sobie zupełnie
żądzy władzy. Wyśmiewano go nawet publicznie jako oderwanego od spraw ziemskich
astronoma, ale wygląda na to, że monotonne życie w zamkniętym mikrokosmosie
kapituły, kiedy mógł się zajmować tym, co go interesowało, było dla niego
wystarczające.
"I am the centre of the universe, the wind of time is blowing through me..." |
Książka jest napisana językiem naukowym, poprawnym stylistycznie, choć tu i ówdzie zdarza się dzika interpunkcja, a w jednym miejscu zauważyłem „wojnę trzydziestoletnią” zamiast trzynastoletniej. Uzupełnieniem jest kilkadziesiąt czarno-białych fotografii, tablica ginekologiczna Koperników i Watzenrodów oraz schemat przypuszczalnego pochodzenia portretów. Warto by natomiast przeczytać jakąś nowszą pracę, bo przez prawie 50 lat badania na pewno poszły do przodu. Np. dziś już wiemy, w którym miejscu katedry Mikołaj Kopernik został pochowany, a nawet zostały zbadane jego szczątki i zrekonstruowano komputerowo jego wygląd pod koniec życia.
Rekonstrukcja przedstawiona na bilecie wstępu do fromborskiej katedry |
22.
Jonathan Kellerman, Wina, przeł. Stanisław Rek, Warszawa 2012
I znowu out in L.A.! Tym razem młoda
kobieta w ciąży znajduje w ogrodzie nowo kupionego domu w Cheviot Hills zakopane
szczątki niemowlęcia. Wraz z porucznikiem Sturgisem przyjeżdża na miejsce
zdarzenia doktor Delaware, nie tyle jako pomoc psychologiczna, co po prostu
dlatego, że Milo otrzymał powiadomienie, kiedy jedli razem lunch. Z pozoru wszystko
zdaje się proste: szkielecik był otulony skrawkami gazet z 1951, więc wystarczy
znaleźć ludzi, którzy wtedy mieszkali na posesji. To już sprawia pewne
trudności, a na ustalenie DNA ofiary trzeba se jeszcze poczekać, bo tak dawna
sprawa ma niewielki priorytet. Wtem, po dwóch dniach, podwładny Sturgisa,
detektyw Reed, dzwoni, że znaleziono kolejny szkielet niemowlęcia, i to w tej
samej dzielnicy. Zanim policjanci i towarzyszący im psycholog zdążą się dobrze
zastanowić nad sprawą, kawałek dalej odnajdują się zwłoki, tym razem świeże,
dorosłej kobiety.
Ponownie
mamy do czynienia ze sprawą, w której doktor Alex pomaga policji po starej
znajomości. Tak się m.in. składa, że zna się na samochodach, a właśnie jedyny
użyteczny świadek sprzed pół wieku pamięta, jako jedną z nielicznych rzeczy, że
przed domem, gdzie znaleziono szkielecik, stojał często wypasiony niebieski
duesenberg SJ. Z czasem jednak sprawa tamtych dawnych szczątków schodzi na
dalszy plan, a naszych bohaterów intrygują świeże morderstwa. W ramach śledztwa
muszą jechać do San Diego, sprawa zatacza kręgi sięgające Idaho, a nawet
Luizjany. Z bardzo fragmentarycznych poszlak udaje się sklecić powiązanie z
bardzo tajemniczym małżeństwem przebrzmiałych gwiazd filmowych. Tak się składa,
że przed paru laty ktoś od nich zwrócił się do Delaware’a o pomoc. Doktor
zrobił wtedy pewien research, ale ostatecznie do współpracy nie doszło, dzięki
czemu nie jest związany tajemnicą zawodową i może teraz dopomóc co nieco w
śledztwie. Ale mimo wszystko jego terapeutyczne kompetencje odegrają pewną rolę
w docieraniu do prawdy.
Oprócz podwładnych
porucznika, detektywów Reeda i Binchy’ego, którzy robią swoje w tle i nie
zabierają niepotrzebnie czasu antenowego, pojawia się (co prawda tylko przez
telefon) od dawna niewidziany Delano Hardy, już na emeryturze. Bohaterowie idą
też na obiad ze zgryźliwym komendantem, który pojawiał się wielokrotnie w Kłamstwach.
Nową postacią jest ogromnie bezczelna dziennikarka, usiłująca wyciągnąć od Mila
jakieś informacje, najlepiej jeszcze zanim on sam je zdobędzie. W wolnych
chwilach Alex prowadzi terapię dziewczyny, która znalazła szczątki, oraz spędza
czas ze swoją partnerką Robin i psem. Robin zaś pomaga mu nieco, wykorzystując znajomości
w świecie celebrytów.
Z przeczytanych
ostatnio Kellermanów ten ma najgorsze tłumaczenie. Na internetowej stronie luksusowej
agencji pośrednictwa pracy widnieją „butlery, lokaje, kucharze”. Pojawiają się
popularne kalki językowe: pacjentka mówi o psie Delaware’a, że „jest mięciutka
jak wypchane zwierzątko” (zamiast pluszowe), policjantka zostaje nazwana „panią
oficer”, mowa też wielokrotnie o „kultach” (zamiast o sektach). Adwokat
„podciąga skarpetkę na bezwłosym goleniu”, a pewien dżentelmen na starym
zdjęciu nosi chusteczkę w butonierce. O wuju Dela Hardy’ego narrator wspomina, że
„dorastał w jednej z parafii zmiecionych przez Katrinę”. Nie chodzi tu o parafię
kościelną, tylko o okręg administracyjny – w Luizjanie parafiami nazywa się to,
co w pozostałych stanach nosi miano hrabstw. Tłumacz ma też osobliwe podejście
do ichtiologii. Delaware i Robin w swoim ogrodowym stawie karmią za każdym
razem „rybki”, co może brzmieć pieszczotliwie, a może brzmieć, jakby tłumacz nie
doczytał, że nie chodzi o drobnicę rozmiaru akwariowego, tylko o japońskie
karpie koi. Z drugiej strony trudno sądzić, żeby w stawie w parku miejskim pływały
samogłowy, bo to istne byki, ważące od 200 kg do dwóch ton, w dodatku
oceaniczne. Bardziej prawdopodobne, że jako „sunfish” autor miał na myśli
jakieś gatunki bassowatych.
Redaktor polskiego wydania się natomiast nie popisał, dorzucając przypisy, które niewiele wyjaśniają. Gdy narrator wymienia nazwę Ozark, w przypisie czytam, że jest to „kraina naturalna w środkowej części USA (…) ze specyficznym środowiskiem kulturowym”. Specyficznym, to znaczy jakim?! Kiedy zaś w dialogu pada nazwisko O.J. Simpsona, redaktor uprzejmie wyjaśnia: „Zawodnik futbolu amerykańskiego i aktor filmowy oskarżony o kradzieże organizowane ze swoim gangiem Wojowników Perskich”. Oczywiście, O.J. Simpson kojarzy się przede wszystkim z jakimiś tam kradzieżami popełnionymi w wieku nastoletnim, a nie z kontrowersyjnym procesem o zabójstwo byłej żony? Dajcie spokój…
W ciągu całej
powieści Milo Sturgis zjadł:
·
stek z polędwicy wołowej,
sałatkę, trzy kulki lodów pralinkowych w polewie karmelowej i sosie ananasowym;
whisky (chivas) nie wypił, bo prowadził;
·
cielęcinę z curry, kraba, kurczę i „tyle
warzyw, że wystarczyłoby na plantację”, mowa też o jagnięcinie, ale nie jestem
pewien, czy to nie błąd tłumacza; do picia herbata;
·
nogę kurczaka, miskę
suchych płatków i resztę mleka z butelki;
·
bajgla z jajkiem, chili i
cebulą, popitego zimną kawą;
·
twaróg z sosem barbecue,
ale nie smakowało mu i nie dokończył, popił wodą z kranu;
·
obiad we włoskiej
restauracji po drodze do San Diego, bez szczegółów;
·
stek z kością;
·
cielęcinę, kurczaki, homara
i kraba, kulki mięsne „wystarczającej ilości, żeby nimi rzucać na Dogger
Stadium” oraz „Himalaje podpłomyków, warzyw i misy tajemniczego sosu”;
·
„jakieś coś na śniadanie”;
·
żeberka, stek pieprzowy,
ryż ze smażonymi krewetkami i smażonego kurczaka (komendant jednak wciągnął
więcej).
Wbrew tytułowi, wina nie pojawiały się zbyt często. Pierwszy z indagowanych potencjalnych świadków, potomek właścicieli domu, pił wprawdzie sok z winogron. Milo proponował wino Alexowi w drodze do San Diego, Alex jednak wypił kawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz