Przyszła pora pokrótce podsumować postępy przy przemierzaniu papierowych pejzaży.
Norma, jak zwykle, wynosiła 15 książek, a udało
się przeczytać 25, a więc zrealizowałem 167% planu. Oznacza to średnio 2,08
książki miesięcznie (pomijam te, które przewaliłem służbowo). Wreszcie udało mi
się wrócić do Pieśni lodu i ognia GRR Martina.
·
Zdecydowanie
dominowały opracowania historyczne – było ich 19, czyli 76%, z tego aż 10
pozycji z serii Historyczne bitwy oraz opracowanie dotyczące historii
całkiem najnowszej (sprzed około 7 lat). Na beletrystykę przypadły 3 pozycje (12%),
a mianowicie dwie powieści fantasy, z czego jedna w dwóch tomach. Do tego
opracowanie na temat twórczości Kazimierza Staszewskiego i dwa tomy recenzjo-felietonów
Wisławy Szymborskiej.
·
Prawie
połowa książek (12) dotyczyła terytoriów Polski: po trzy pozycje związane były
z Kujawami i Dolnym Śląskiem, dwie z Ziemią Lugburską. Kolejne trzy lektury
dotyczyły starożytnego Bliskiego Wschodu, a jeszcze trzy – Ukrainy. Zajrzeliśmy
też do Czech i Rosji, nie było za to nic chińskiego ani japońskiego.
·
Z
wyjątkiem Nawałnicy mieczy, z którą zapoznawałem się w oryginale, wszystkie
pozostałe pozycje przeczytałem po polsku. 21 z nich od razu powstało w tym
języku, do tego należy doliczyć jeden przekład z angielskiego, a drugi z
węgierskiego.
·
Najstarszą
książką był Jan Olbracht Fryderyka Papée, wydany pierwotnie w
1936 r., ale ja go czytałem w reedycji z 1999. Najnowszy – Bóg Maszyna Joanny Winifredy Gajzler, wypuszczony
w 2021. Zanabyłem również książkę wydaną w 2022, ale jeszcze nie zacząłem
czytać.
·
W
sumie przeczytałem 6718 stron. Najcieńsza była praca Marcina Gawędy Hartowani
ogniem (82 strony), najgrubsza – Nawałnica mieczy (1230 stron w
dwóch tomach), przy czym jako pojedynczy tom wygrywa Bóg Mszyc o
objętości 697 stron. Większość lektur mieściła się w przedziale 100-400 stron.
·
Pierwsza
trójka to Nawałnica mieczy GRR Martina, Bóg Maszyna Joanny Winifredy
G. oraz Lektury nadobowiązkowe Szymborskiej.
·
Największą
gugułą okazała się Armia Lagidów. Organizacja i struktura Sławomira
Jędraszka, pomimo tak uznanego recenzenta naukowego jak Nicolas Sekunda. Na
szczęście przeczytałem też coś ciekawszego na ten sam temat, ale już poza
statystyką.
24-25. George R.R. Martin, A
Storm of Swords, London
2011
W końcu powrót do Pieśni lodu i ognia. Od
kiedy przeczytałem Starcie królów, minęło parę lat, a HBO wypuściło
pierwszy sezon Rodu Smoka – prequela osadzonego w czasach wojny domowej
zwanej Tańcem Smoków – który zatarł negatywne wrażenie spowodowane przez
niesławny ósmy sezon Gry o tron. Tymczasem zdążyłem już pozapominać, w
którym miejscu kończyły się poszczególne wątki Starcia królów i co
pamiętam z książki, a co z serialu.
Nawałnica
mieczy to jak dotąd najgrubszy z tomów cyklu – 82 rozdziały. W niektórych
wydaniach (także w moim) podzielony został na dwie części: Stal i śnieg
oraz Krew i złoto. Jest to jednak podział czysto techniczny i nie wiąże
się z osobnym punktem kulminacyjnym dla każdej z połówek.
Już od początku jest gęsto. Prolog obserwujemy z punktu widzenia
paskudnego incela z Nocnej Straży, który w czasie obozowania na Pięści
Pierwszych Ludzi snuje plan zamordowania lorda Mormonta, a przynajmniej Sama
Tarly’ego, gdy wtem jego zbrodnicze zamiary krzyżuje złowrogi dźwięk… Uuuuuuuuhoooooooooo.
Trzeci tom PLiO reprezentuje szczytową formę GRR Martina. Z Nawałnicy pochodzą jedne z najkultowszych scen w całej serii. Wędrówka Brienne z Tarthu z konwojowanym przez nią Jaime Lannisterem, który w efekcie okazuje się nie takim bucem, za jakiego uchodził. Cztery wesela, z czego dwa skutkujące pogrzebami. Pojedynek Oberyna Martella z Gregorem Clegane’em. Daenerys robiąca porządki z niewolnictwem w Astaporze. Ostatnia wizyta w kiblu Tywina Lannistera. Obrona Czarnego Zamku przed dzikimi. „Only Cat”…
The night is dark and full of Hodor |
Do dotychczasowych
bohaterów narracyjnych (choć nie narratorów, bo mamy, przypominam, narrację
towarzyszącą) dołączyli Jaime Lannister i Samwell Tarly, postaci o odwrotnie
proporcjonalnym stosunku sprawności fizycznej do kapacytetu umysłowego – choć z
biegiem akcji proporcja ta ulega zmianie. Dzięki temu, że Królobójca zaczął dźwigać na
plecach narrację, łatwiej jest śledzić jego przemianę wewnętrzną. Podobnie jak
w poprzednich tomach, prolog prowadzony jest z perspektywy postaci dalszego
planu, która wkrótce ginie; tym razem jednak mamy jeszcze epilog.
Świat Pieśni
lodu i ognia jest bardzo mroczny: morderstwa, gwałty, zdrady, wojna (należy
tu dodać, że brakuje u Martina niezdrowej fascynacji gwałtami, jaką przejawiają
brodacze polskiej fantastyki – wszyscy nałogowi gwałciciele są postaciami nad
wyraz odrażającymi, czy chodzi o brutala takiego jak Rorge, czy o oślizłego
grajka Marilliona). Ale i w tym piekle są miejsca o smole gęstszej niż
gdzie indziej. Tywin Lannister to lider apodyktyczny i bezwzględny – przeciwnik
bezsensownej przemocy, za to wielki zwolennik przemocy uzasadnionej, jak to
ongiś Terry Pratchett scharakteryzował swojego lorda Vetinariego (obu przywódców
grał zresztą ten sam aktor, Charles Dance). Mimo wszystko lepiej mieć sprawę z
nim niż z Vargo Hoatem czy, nie daj R’hllorze, Górą Clegane. Daenerys, choć
niejedno widziała w trakcie koczowania z Dothrakami, nie może stłumić
obrzydzenia na widok traktowania niewolników w Astaporze. Opis wychowywania i
szkolenia nieugiętych żołnierzy-eunuchów zwanych Nieskalanymi (fani książki
nazywają tak ludzi, którzy znają tylko serial) jest zresztą równie brutalny co…
nierentowny. Jeśli chodzi o walecznych kastratów, to już wolę Silnego Belwasa,
potężnego byłego gladiatora, wchodzącego w skład świty Danuty.
A mimo wszystko sporo tu osób o poczuciu humoru
– raz kąśliwym, raz wisielczym, raz sprośnym: Tyrion Lannister, lady Olenna Tyrell,
Tormund, Tom Siedmiostrunny… Widać je nawet w monologach wewnętrznych Jaimego,
chociaż z początku jest to humor okrutny i bucowaty.
Autor, zgodnie ze zwyczajem, nie poświęca
realizmu psychologicznego na ołtarzu atrakcyjności fabularnej. Kiedy młody król
żeni się wskutek chwilowego porywu namiętności, lekceważąc wcześniejszą umowę
dynastyczną, to konsekwencje mogą być srogie. Podobnie jak w sytuacji, kiedy
dziewczyna wstrząśnięta okrucieństwem w niewolniczych miastach-państwach
wyzwala hurtowo niewolników i wyrusza w dalszą drogę, nie zastanawiając się, co
za sobą pozostawi.
Im bardziej
zagłębiam się w lekturę, tym bardziej widzę, jak uproszczony w stosunku do
książki był serial. Oczywiście, tak wielkiej ilości postaci oraz tylu monologów
wewnętrznych nie dało się bezboleśnie przenieść na ekran. Jednakże wątek
Bractwa bez Chorągwi, robinhoodowatej partyzantki broniącej miejscowych przed
żołdakami wszystkich stron, w serialu został ściosany do minimum, a Dzielnych
Kompanionów nie było w ogóle. W ogóle zmian była cała mynga, a najbardziej
skopano finałową wymianę zdań między Lannisterami.
Pod względem
językowym lektura bardzo wciągająca – uwielbiam u Martina te różne aliteracje
czające się na każdym kroku. Do tego wszędzie pełno rozmaitych smaczków, które
trudno wychwycić za pierwszym czytaniem, jak aluzja do zaprzyjaźnionego z
Martinem Roberta Jordana: wśród rodów możnowładczych z Dorne, które przybywają
do Królewskiej Przyprawy u boku księcia Oberyna Martella, znaleźli się
Jordayne’owie z Tor, z gęsim piórem w herbie. Trudno też zgadnąć, kto spośród
całego mnóstwa trzecio- i czwartoplanowych postaci jest tylko statystą, a kto
się jeszcze pojawi z konkretną rolą do odegrania. Np. łucznik Anguy i ser
Lothor Brune, rycerz pośledniej rangi, w Grze o tron zostali przelotnie wymienieni
wśród licznych uczestników turnieju. W Nawałnicy pierwszy powraca
jako członek Bractwa bez Chorągwi, a drugi – jako prawa ręka Littlefingera.
Nic dziwnego, że tak pieczołowicie utkany
gobelin narracyjny daje szerokie pole do popisu fanom tworzącym rozmaite
teorie. Kim był Rycerz Roześmianego Drzewa, o którym Meera Reed opowiadała
Branowi? Kim naprawdę jest Cytryn? Co się stało z Tyrekiem Lannisterem,
zaginionym w czasie rozruchów w Królewskiej Przystani? Najłatwiej powiedzieć,
że został zabity, ale możliwe też, że wykorzystał okazję, żeby dać nogę z
niesatysfakcjonującego małżeństwa, albo że Varys trzyma go w piwnicy, tym
bardziej, że nikt Varysa w trakcie tych zajść nie widział. Niektórzy jednak
fani uważają – na podstawie jednego zdania, które potencjalnie da się odczytać
jako kalambur – że Tyrek zamienił się w konia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz