Pierwsze w tym roku nabytki płytowe są dziełami wykonawców zaczynających się na B.
Blade Loki, Torpedo los!!!, 2009
Na
początek coś z polskiego punku, i to z kobietą przy mikrofonie. Torpedo
los!!! jest piątym albumem wrocławskiej grupy, która zdążyła wyrobić sobie
markę na krajowej scenie.
Większość
utworów to punkowe galopy, które od innych punkowych galopów różnią dwie
rzeczy. Po pierwsze, udział sekcji wzdętej (trąbka i puzon). W składzie są też
klawisze, ale niezbyt wyeksponowane. Po drugie, potężne brzmienie, odległe od
garażowo-piwnicznego standardu, budzące za to skojarzenia z Kultem i Armią. W dodatku
jeden z muzyków nazywa się Ważny, choć to nie puzonista, jeno klawiszowiec.
Najlepszy
(bo najbardziej melodyjny) jest sam początek płyty: Biegnij, biegnij, Torpedo
los i szczególnie Wszyscy diabli. Reszta jest melodyjna mniej, ale
zespołowi nie brakuje energii, w sam raz do jazdy jakimś dużym i ciężkim
pojazdem, może być AMX-10 RC, względnie do wyciskania gąbek na głowy
milicjantów. Momentami się robi monotonnie ze względu na podobne progresje
akordowe w poszczególnych piosenkach. Utwór Wszystko mnie wkurwia jest
dokładnie tak wściekły, jak zapowiada tekst, Polic zdziera gardło, ale i tu nie
obywa się bez trąb. Apokalipsa wykorzystuje wiersz Juliana Tuwima, zaś Przeróbka
Skóry Aya RL (z genderową zamianą ról w tekście) nie różni się
stylistycznie od reszty albumu. W Dzieci podwórek wpleciono kolaż
wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, łącznie ze śpiewaniem hymnu.
W
czasie prac nad Torpedo los!!! z zespołu odeszła (na jakiś czas) Agata
Polic. Zastąpiła ją Agnieszka „Maja” Niemczynowska. Jako bonusy do albumu
dołączono trzy alternatywne wersje utworów, zawierające już jej wokal.
Niestetyż, nie ma takiej stylowej chrypki, a w dodatku sepleni.
The Beautiful South, 0898 Beautiful South, 1992
Kontynuuję
zapoznawanie się z twórczością tego zespołu. Tym razem przyszła pora na trzeci
album, pod tytułem nawiązującym do prefiksu brytyjskich sekstelefonów. Oprócz
Heatona i Hemingwaya śpiewała tu Briana Corrigan, choć w książeczce członkowie
zespołu figurują pod tak ekscentrycznymi pseudonimami, że trudno się domyślić.
Jak
zwykle, mamy tu przewrotność pod maską eleganckiego pop rocka. Zaczyna się od
dźwięków fortepianu przywodzących na myśl A Song for Whoever, ale potem
otwieracz Old Red Eyes Is Back już przyspiesza. Zasadniczy skład
wspomagają to trąby, to smyki. Czasem grupa przybiera konwencję balladową (Something
That You Said z harmonijką), czasem bliższą rocka (We Are Each Other,
We’ll Deal with You Later), czasem skontrastowaną (36D). Mniej jest
może elementów jazzujących. Briana Corrigan, o wysokim głosie pełnym słodyczy
podszytej perwersją, role pierwszoplanowe przyjmuje w The Rocking Chair i
największym przeboju z płyty – Bell-Bottomed Tear, dla mnie osobiście
mniej tu ciekawym. Kiedy indziej wykonuje duety lub po prostu śpiewa
back-wokale. Trochę nowofalowego mroku słychać w Here It Is Again,
natomiast You Play Glockenspiel, I’ll Play Drums opiera się na partii
klawiszy budzącej skojarzenia z AOR.
Dodatkowy
atut albumu stanowi szata graficzna w postaci surrealistycznych obrazów Davida
Cuttera.
The Beautiful South, Quench,
1998
Quench
był szóstym
albumem zespołu ogólnie, a trzecim z Jacqueline Abbot w składzie. W porównaniu
z Horrigan obdarzona jest ona głosem nieco niższym i mniej słodkim, a odrobinę bardziej
„po przejściach”, ale niestety mniej też zauważalna na płycie. Zespół nie
porzuca swojego elegancko-ironicznego stylu – jak klasyczna, w miarę motoryczna
piosenka Beautiful South brzmi chociażby Lure of the Sea. Fortepianowe
ballady reprezentują Big Coin i jeden z czterech singli, The Table.
Zauważa
się nieco więcej brzmień jazzowatych. Skojarzenia takie ewokuje – pojawiający
się już od pierwszego utworu – fortepian elektryczny, a także sekcja dęta. How
Long’s a Tear Take to Dry jest nieźle rozswingowane, a otwiera je zagrywka
gitary w technice slide, nieco dezorientująca, bo potem takich brzmień już nie
uświadczysz. Gdzieniegdzie pojawiają się rytmy samboidalne: Perfect 10, Look
What I Found in My Beer, gdzie nawet słychać santanowate zagrywki gitarowe,
czy wreszcie Losing Things inkrustowany partiami trąbki z tłumikiem. Natomiast
finałowy Your Father and I, z dostojeństwem godnym Roxy Music, wykorzystuje
sitar.
Najciekawsza
jest mniej więcej połowa płyty: Dumb z rozkołysanym refrenem w stylu
estrady lat 50., żwawszy Perfect 10 z kontrastem dynamicznym między
zwrotką a refrenem (oba wydane na singlach) oraz The Slide,
wyposażone nie tylko w orkiestrę, ale i gospelsowy chór. Pockets to z
kolei „wieczorna” ballada, jaka pasowałaby do Knopflera albo późnego Claptona; gościnnie
gra tu na gitarze Paul Weller.
Na
okładce znalazł się groteskowy obraz boksera, pędzla Petera Howsona, który
potem zażyczył sobie tantiem za jego wykorzystanie w materiałach promocyjnych. Książeczka
wymienia byłego kolegę z Housemartins, Normana Cooka – który tymczasem wyrobił
już sobie markę jako spec od muzyki elektronicznej Fatboy Slim – w roli
„konsultanta rytmicznego”.
Blur, The Great Escape,
1995
W
ciągu ostatnich dwóch lat uzupełniłem płytotekę o wiele ważnych płyt
britpopowych – a jednego z dwóch najważniejszych zespołów tego nurtu ciągle
brakowało.
The
Great Escape była
następczynią jednej z najlepszych płyt Blur – Parklife. Wobec tego
okazała się albumem bardzo wyczekiwanym, a jej recepcja była niejednorodna. Taki
na przykład „TRock” w 1998 zdecydował się włączyć właśnie ją, a nie Parklife
do zestawienia dziesięciu najważniejszych płyt britpopu, a już pięć lat
później, we wkładce o Blur, inny recenzent tego pisma ocenił ją jako wyraźny
krok w tył. Prawda, że na albumach jeszcze kolejnych zespół Damona Albarna
odleciał tak daleko, że The Great Escape blednie w porównaniu.
Piosenki
są dość zróżnicowane aranżacyjnie, często z wykorzystaniem instrumentów
klawiszowych. W Fade Away pojawiają się dęciaki, gdzie indziej kwartet
smyczkowy. Albarn śpiewa z urzekającym brytyjskim akcentem, w którym nawet bez
rozumienia tekstów słychać ironię, a koledzy nierzadko wspomagają go wokalami
tła, zwykle falsetowymi, ale np. kanwą Top Man jest zadumane pohukiwanie.
Szybko do przodu jedzie Globe Alone, który by można nazywać
punkowym, kiejby nie groteskowy syntezator. Tymczasem Ernold Same to
przerywnik o nieco musichallowym nastroju, z melorecytacją na tle partii
smyczkowych i gitarzystą Grahamem Coxonem grającym dla odmiany na banjo. Najbardziej
przebojowy walor mają Country House, z bardzo zaraźliwym refrenem, oraz dynamiczniejszy
Charmless Man. Ze spokojniejszej części repertuaru wyróżniają się
wzbogacone smyczkami Best Days i The Universal. Co prawda zdarza
się trochę monotonii: otwieracz Stereotypes, wspomniany Top Man i
późniejszy Mr. Robinson’s Quango są utrzymane w podobnym średnim tempie
i na podobnych patentach. Płytę kończy oniryczne Yuko and Hiro z
gościnnym śpiewem Cathy Gillat, ale potem jest jeszcze krótki ukryty instrumental.
Billy Joel, An Innocent Man, 1983
Kolejna
w ostatnim czasie płyta Billy’ego Joela to swego rodzaju podróż w czasie, mająca
na celu odtworzenie atmosfery lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – nastoletnich
czasów autora.
Tu
się znajduje Uptown Girl, piosenka tak niezwykle przebojowa, że można ją
u nas od czasu do czasu usłyszeć w normalnym radiu, lecz płyta jest ogólnie
bardzo równa. Easy Money to jak dotąd mój ulubiony otwieracz spośród
płyt Joela – energiczny, krzepki soul-funk w tradycji Jamesa Browna, z
odpowiednio dynamicznymi trąbami.
Zgodnie
z koncepcją albumu, jest tu wszystkiego po trochu: nieco detroickiego soulu (Tell
Her About It), nieco doo-wopu (The Longest Time, Careless Talk),
nieco korzennego rokendrola typu Chuck Berry (Christie Lee). Utwór
tytułowy jest kolejnym przykładem rozlewnej ballady „do pomylenia z Eltonem
Johnem”, z monumentalnym smyczkowym crescendem. Chociaż This Night ma
wszelkie cechy „czarnego” R&B nawiązującego do lat 50., to refren zaczerpnięty
został z Sonaty patetycznej Beethovena. W soulowym Leave a Tender
Moment Alone pojawia się solo na harmonijce chromatycznej w wykonaniu
belgijskiego mistrza Tootsa Thielemansa (zasadził dąb w Inowrocławiu). Instrument
nadaje całości charakteru nieco steviewonderowatego, chociaż inspiracją był
Smokey Robinson.
W
osobistym rankingu płyt Billy Joela An Innocent Man wychodzi na drugie
miejsce po The Stranger.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz