Eksploracja serwisu 35mm.online pozwoliła mi zapełnić pewne luki w znajomości
polskiego kina, a parę filmów sobie przypomnieć po latach. Tym razem w każdym
występował, w mniejszej lub większej roli, Jerzy Stuhr.
Kiler-ów 2-óch, reż. Juliusz
Machulski, 1998
Po niewiarygodnym sukcesie Kilera Machulski nie oparł się
pokusie nakręcenia kontynuacji. Oto Jurek Kiler po wydarzeniach z pierwszej
części został sławnym filantropem. Tymczasem Siara i Lipski uciekają z
więzienia i planują zemstę (czy to się wam nie kojarzy z jakimś innym filmem Machulskiego
o numerze 2?) Odegra w niej istotną rolę latynoski sobowtór Kilera, Jose
Arcadio Morales – też grany przez Pazurę, choć w napisach występuje osobno, pod
przetłumaczonym nazwiskiem: Cesar Andres Garro. Do tego dochodzi trójkąt
(czworokąt?) miłosny w formie komedii pomyłek, nie najwyższych zresztą lotów.
Scenariusz, niestety, nie dorównuje
pierwszej części (zauważa się też mniej kultowych dialogów). W pierwszym Kilerze
wyciosał go Piotr Wereśniak, podczas gdy scenariusz sekwela ulepili Machulski
z Ryszardem Zatorskim (który później wyspecjalizował się w polskich komediach
romantycznych, co wiele wyjaśnia i nic nie usprawiedliwia). Rola komisarza Ryby
została zredukowana, a cały film ciągnie właściwie dwójwirat gangsterów Siary
(Rewiński) i Lipskiego (Englert). Scena, w której Siara i jego goryl Wąski uczą
Moralesa paru słów po polsku, wydała mi się najzabawniejszym momentem filmu. Największa
natomiast słabość to utekturowienie ról żeńskich. Jolanta Fraszyńska jako
postrzelona córka Lipskiego jest wprawdzie nową postacią. Udział Katarzyny
Figury sprowadza się tylko do fanserwisu i nie wnosi nic do fabuły, a Ewa,
dziewczyna Kilera, ma tak mało wspólnego ze sobą z pierwszego filmu, że przez
moment wydawało mi się, że to nie jest Małgorzata Kożuchowska, tylko cichcem
podmienili aktorkę.
Nie zabrakło drobnych aluzji do
wcześniejszych filmów Machulskiego. Poza tym Dorociński z Milowiczem w roli
drobniejszych zbirów wpuszczają odrobinę tarantinowskiego klimatu i – jak sądzę
– robią sobie jaja z Młodych wilków (zwłaszcza drugi, o fryzurze bardzo
podobnej do firmowego owłosienia Króla Katalizatorów). Jest to dość paździerzowa
wersja Tarantino, ale nie dziwota, skoro polskie kino gangsterskie jako takie
było paździerzowe. Prócz tego z Kiler-ów 2-óch zapamiętuję kiczowate
kolorowe marynarki Jurka Kilera, kolejne piosenki Elektrycznych Gitar, Aleksandra
Kwaśniewskiego granego przez bardzo podobnego aktora (Andrzej Grabarczyk) i product
placement piwa Piast.
Wojna światów – następne stulecie, reż. Piotr Szulkin, 1981
Kolejna – po Golemie – część antyutopijnej
tetralogii Piotra Szulkina nawiązuje otwarcie do H.G. Wellesa i Orsona Wellsa,
czy tam odwrotnie. Akcja rozgrywa się pod koniec wieku, w kilkanaście dni
po przybyciu Marsjan na Ziemię. Roman Wilhelmi wciela się w Irona Idema,
telewizyjnego prezentera, który pewnego dnia przekonuje się, że musi zostać
tubą propagandową wychwalającą Marsjan, a od tego momentu jego życie zmienia
się gwałtownie w jedną wielką kafkarnię. Co zauważalne, Marsjanie pojawiają się
gdzieś w tle i nie widać, żeby zajmowali się czymś szczególnie krwiożerczym, tylko
ludzie ludziom gotują ten los.
Jest to film mniej ryjący muuzg niż Golem,
mniej nawiązujący do ekspresjonizmu, choć nadal odlotowy i nadal można nazywać
tę stylistykę „menelpunkiem”. Jak się okazuje, żeby zrobić film sajęs fikszyn,
nie trzeba wcale wywalać 3/4 budżetu na kostiumy i scenografię. Peerelowska
szarzyzna i bylejakość doskonale kreowała ogólny klimat antyutopii. Co prawda
akcja, zgodnie z tradycją polskiego SF, rozgrywa się w nieokreślonym kraju
anglojęzycznym, ale cenzura nie dała się nabrać i film dwa lata przeleżał na
półce. Nie ma się co dziwić – przedstawiona przez Szulkina wizja mediów
znajduje niepokojący oddźwięk również i dzisiaj.
To było wtedy, jak Anioł i Gargamel rzucali cegłami w megafon |
Oprócz Wilhelmiego pojawiają się
aktorzy znani z Golema. Marek Walczewski, tam w roli głównej, tu gra
epizod, ale znaczący. Większe znaczenie dla fabuły mają postacie Mariusza
Dmochowskiego i Wiesława Drzewicza. Oprócz tego film zawiera Krystynę Jandę jako
dwie kobiety, Jerzy’ego Stuhra w epizodzie oraz Stanisława Tyma w roli goryla
(serio, w dialogach nie jest nazywany inaczej). Kto grał Marsjan, trudno
powiedzieć.
Muzykę napisał
Józef Skrzek i we własnej osobie pojawia się w filmie jako lider fikcyjnego
zespołu The Instant Glue, którego koncert transmituje telewizja. Ścieżka
dźwiękowa ukazała się jako solowy album Skrzeka Wojna światów – następne
stulecie. Z powodu kryzysowych braków papieru, album zapakowano w wywrócone
na lewą stronę okładki od innych płyt, na które łatwo było nanieść prostą,
czarno-białą grafikę. Mój egzemplarz nadrukowano na okładce płyty Agnieszki
Kossakowskiej z ariami z operetek. Latoś wyszła reedycja, która oczywiście nie
zawiera takich niespodzianek.
O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji, reż. Piotr Szulkin, 1984
Menelpunk? Ja wam dopiero pokażę
menelpunk! Tym razem w wydaniu postapokaliptycznym, gdyż akcja dzieje się po
wojnie atomowej. Niedobitki ludzkości wegetują w rozległym schronie, stanowiącym
ochronę przed skażeniem radioaktywnym. Przy życiu trzyma ich nadzieja na
przybycie z kosmosu Arki, która zabierze wszystkich w lepsze miejsce (legendę
tę rozpropagowano w celu lepszej kontroli społeczeństwa). Grany przez Stuhra główny
bohater, Soft, to, mówiąc wprost, funkcjonariusz służby bezpieczeństwa,
odpowiedzialny za monitorowanie nastrojów. Ponieważ okazuje się, że powłoka
schronu jest u kresu wytrzymałości i może wkrótce pęknąć, Soft otrzymuje od przełożonego
(Marek Walczewski) zadanie zrobienia czegoś z tym. Na swojej drodze spotyka cały
szereg mniej lub bardziej groteskowych indywiduów.
O-bi, o-ba jest najbardziej przygnębiającym z filmów Szulkina. Nakręcono go w warszawskiej
gazowni na Kasprzaka, zaadaptowanej na postapokaliptyczny bunkier. Wszędzie
panuje brud, bałagan i bardak, tłumy grubo okutanych ludzi patałętają się bez
celu po głównej hali i industrialnych korytarzach. Co niektórym udaje się
jeszcze korzystać z nagromadzonych „luksusów”. Zdjęcia wykonał Witold
Sobociński przy użyciu niebieskiego filtru, który nadaje całości niezdrową,
zimną atmosferę.
Zawiera Ryszarda Kotysa w roli
robotnika mieszającego celulozę.
Ga, ga. Chwała bohaterom,
reż. Piotr Szulkin, 1984
W czwartej antyutopii Szulkina
główną rolę odgrywa Daniel Olbrychski, wcielając się w skazańca, którego,
zgodnie ze zwyczajem, wysyłają z więziennego statku kosmicznego jako odkrywcę
na obcą planetę; jeśli przeżyje, darowany mu zostanie wyrok i będzie żył w
luksusie. Na miejscu Scope zostaje powitany z honorami jako bohater. Pod
kuratelą oślizłego dziennikarza (znowu Stuhr) szybko się przekonuje, że
„bohater” to taki ktoś, kto ma wkrótce popełnić przestępstwo i zostać za nie
stracony w publicznej egzekucji, zaaranżowanej jako monumentalne widowisko.
"O rany, znowu na pal..." - pomyślał niewątpliwie Daniel Olbrychski |
W najlżejszym i najbardziej groteskowym filmie z tetralogii Piotra Szulkina skupiają się wątki z jego poprzednich dzieł. Jest więc kafkowska atmosfera, w której człowiek staje się zaledwie trybikiem w maszynie, niemającym żadnego wpływu na swoją sytuację. Jest groteskowa przypowieść o społecznej roli mediów. Akcja tym razem rozgrywa się w obleśnych kamienicach i na zaśnieżonych ulicach zapuszczonego przedmieścia (i w ogóle cała obca planeta ma sznyt cokolwiek drobnomieszczański), ale początkowe sceny na statku kosmicznym to znowu estetyka zapyziałej kotłowni. Warto odnotować Jana Nowickiego w jakże adekwatnej roli alfonsa oraz Krzysztofa Majchrzaka jako policjanta, któremu Scope niespodziewanie urywa rękę. Zakończenie filmu jest natomiast dużo bardziej podobne do happy endu niż w poprzednich trzech.
Jerzy S. spowodował wypadek z udziałem motocyklisty |
Kingsajz, reż. Juliusz
Machulski, 1987
Trzecia komedia Machulskiego była
filmem o krasnoludkach. Konkretnie – o Szuflandii, krainie krasnoludków w
zapomnianym archiwum jednego z warszawskich instytutów naukowych. Rządzi tam
żelazną ręką nadszyszkownik Kilkujadek (Jerzy Stuhr), a największym przywilejem
jest dostęp do kingsajzu, czyli substancji pozwalającej powiększyć się do postaci człowieka, reglamentowany
praktycznie tylko dla przedstawicieli władzy. Główny bohater, Olo (Jacek
Chmielnik), należy do grupy dysydentów, żyjących w świecie dużych ludzi dzięki zastępowaniu
kingsajzu polokoktą. Pewnego dnia musi ratować przyjaciela, chemika, który odkrył
recepturę kingsajzu, przez co stał się obiektem zainteresowania tajnych służb
Szuflandii.
Oglądając Kingsajz zaraz po
Szulkinie, można odnieść wrażenie, że to parodia jego filmów. Podobnie jak tam,
mamy tu antyutopijne, totalitarne i nieco turpistyczne społeczeństwo, w którym
istotną rolę pełni Jerzy Stuhr. Zresztą wprawne oko wypatrzy etykietki „Ga-Ga” i „Obi-Oba” na szufladach katalogowych
w Szuflandii. Tyle że, jak to u Machulskiego, jest to komedia. Katarzyna Figura
i w mniejszym stopniu Liza Machulska zapewniają dawkę ikonografii średniowiecza,
dla Żeńskiego Spojrzenia pozostają za to sceny, w których Olo w postaci krasnoludka
lata w samych gaciach. Sceno- i kostiumografowie napracowali się nie byle jak
przy kreacji zminiaturyzowanego świata, zresztą z wydatną pomocą czeskiego studia
Barrandov.
Tradycyjnie Machulski dorzuca aluzje
do swoich wcześniejszych filmów. Dwaj konspiratorzy pomagający Olowi przedostać
się do Szuflandii parodiują bohaterów „Vabanku”, a nawet grani są przez tych
samych aktorów. Bardziej mroczne skojarzenia budzi z dzisiejszej perspektywy scena,
w której jeden z nich ginie porażony prądem, a to dlatego, że po wielu latach
od porażenia zginął sam Jacek Chmielnik.
W filmie można też usłyszeć parę
piosenek, wykonywanych przez Annę Jurksztowicz i Majkę Jeżowską (w napisach
podpisaną jako Maria). Zawiera Ryszarda Kotysa jako więźnia mówiącego przez nos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz