piątek, 10 marca 2023

Pięć twarzy Stuhra, czyli krasnoludki i Marsjanie

 

 

Eksploracja serwisu 35mm.online pozwoliła mi zapełnić pewne luki w znajomości polskiego kina, a parę filmów sobie przypomnieć po latach. Tym razem w każdym występował, w mniejszej lub większej roli, Jerzy Stuhr.


 

Kiler-ów 2-óch, reż. Juliusz Machulski, 1998

Po niewiarygodnym sukcesie Kilera Machulski nie oparł się pokusie nakręcenia kontynuacji. Oto Jurek Kiler po wydarzeniach z pierwszej części został sławnym filantropem. Tymczasem Siara i Lipski uciekają z więzienia i planują zemstę (czy to się wam nie kojarzy z jakimś innym filmem Machulskiego o numerze 2?) Odegra w niej istotną rolę latynoski sobowtór Kilera, Jose Arcadio Morales – też grany przez Pazurę, choć w napisach występuje osobno, pod przetłumaczonym nazwiskiem: Cesar Andres Garro. Do tego dochodzi trójkąt (czworokąt?) miłosny w formie komedii pomyłek, nie najwyższych zresztą lotów.

Scenariusz, niestety, nie dorównuje pierwszej części (zauważa się też mniej kultowych dialogów). W pierwszym Kilerze wyciosał go Piotr Wereśniak, podczas gdy scenariusz sekwela ulepili Machulski z Ryszardem Zatorskim (który później wyspecjalizował się w polskich komediach romantycznych, co wiele wyjaśnia i nic nie usprawiedliwia). Rola komisarza Ryby została zredukowana, a cały film ciągnie właściwie dwójwirat gangsterów Siary (Rewiński) i Lipskiego (Englert). Scena, w której Siara i jego goryl Wąski uczą Moralesa paru słów po polsku, wydała mi się najzabawniejszym momentem filmu. Największa natomiast słabość to utekturowienie ról żeńskich. Jolanta Fraszyńska jako postrzelona córka Lipskiego jest wprawdzie nową postacią. Udział Katarzyny Figury sprowadza się tylko do fanserwisu i nie wnosi nic do fabuły, a Ewa, dziewczyna Kilera, ma tak mało wspólnego ze sobą z pierwszego filmu, że przez moment wydawało mi się, że to nie jest Małgorzata Kożuchowska, tylko cichcem podmienili aktorkę.

Nie zabrakło drobnych aluzji do wcześniejszych filmów Machulskiego. Poza tym Dorociński z Milowiczem w roli drobniejszych zbirów wpuszczają odrobinę tarantinowskiego klimatu i – jak sądzę – robią sobie jaja z Młodych wilków (zwłaszcza drugi, o fryzurze bardzo podobnej do firmowego owłosienia Króla Katalizatorów). Jest to dość paździerzowa wersja Tarantino, ale nie dziwota, skoro polskie kino gangsterskie jako takie było paździerzowe. Prócz tego z Kiler-ów 2-óch zapamiętuję kiczowate kolorowe marynarki Jurka Kilera, kolejne piosenki Elektrycznych Gitar, Aleksandra Kwaśniewskiego granego przez bardzo podobnego aktora (Andrzej Grabarczyk) i product placement piwa Piast.

 

Wojna światów – następne stulecie, reż. Piotr Szulkin, 1981

Kolejna – po Golemie – część antyutopijnej tetralogii Piotra Szulkina nawiązuje otwarcie do H.G. Wellesa i Orsona Wellsa, czy tam odwrotnie. Akcja rozgrywa się pod koniec wieku, w kilkanaście dni po przybyciu Marsjan na Ziemię. Roman Wilhelmi wciela się w Irona Idema, telewizyjnego prezentera, który pewnego dnia przekonuje się, że musi zostać tubą propagandową wychwalającą Marsjan, a od tego momentu jego życie zmienia się gwałtownie w jedną wielką kafkarnię. Co zauważalne, Marsjanie pojawiają się gdzieś w tle i nie widać, żeby zajmowali się czymś szczególnie krwiożerczym, tylko ludzie ludziom gotują ten los.

Jest to film mniej ryjący muuzg niż Golem, mniej nawiązujący do ekspresjonizmu, choć nadal odlotowy i nadal można nazywać tę stylistykę „menelpunkiem”. Jak się okazuje, żeby zrobić film sajęs fikszyn, nie trzeba wcale wywalać 3/4 budżetu na kostiumy i scenografię. Peerelowska szarzyzna i bylejakość doskonale kreowała ogólny klimat antyutopii. Co prawda akcja, zgodnie z tradycją polskiego SF, rozgrywa się w nieokreślonym kraju anglojęzycznym, ale cenzura nie dała się nabrać i film dwa lata przeleżał na półce. Nie ma się co dziwić – przedstawiona przez Szulkina wizja mediów znajduje niepokojący oddźwięk również i dzisiaj.

To było wtedy, jak Anioł i Gargamel rzucali cegłami w megafon

Oprócz Wilhelmiego pojawiają się aktorzy znani z Golema. Marek Walczewski, tam w roli głównej, tu gra epizod, ale znaczący. Większe znaczenie dla fabuły mają postacie Mariusza Dmochowskiego i Wiesława Drzewicza. Oprócz tego film zawiera Krystynę Jandę jako dwie kobiety, Jerzy’ego Stuhra w epizodzie oraz Stanisława Tyma w roli goryla (serio, w dialogach nie jest nazywany inaczej). Kto grał Marsjan, trudno powiedzieć.

            Muzykę napisał Józef Skrzek i we własnej osobie pojawia się w filmie jako lider fikcyjnego zespołu The Instant Glue, którego koncert transmituje telewizja. Ścieżka dźwiękowa ukazała się jako solowy album Skrzeka Wojna światów – następne stulecie. Z powodu kryzysowych braków papieru, album zapakowano w wywrócone na lewą stronę okładki od innych płyt, na które łatwo było nanieść prostą, czarno-białą grafikę. Mój egzemplarz nadrukowano na okładce płyty Agnieszki Kossakowskiej z ariami z operetek. Latoś wyszła reedycja, która oczywiście nie zawiera takich niespodzianek.

 

O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji, reż. Piotr Szulkin, 1984

Menelpunk? Ja wam dopiero pokażę menelpunk! Tym razem w wydaniu postapokaliptycznym, gdyż akcja dzieje się po wojnie atomowej. Niedobitki ludzkości wegetują w rozległym schronie, stanowiącym ochronę przed skażeniem radioaktywnym. Przy życiu trzyma ich nadzieja na przybycie z kosmosu Arki, która zabierze wszystkich w lepsze miejsce (legendę tę rozpropagowano w celu lepszej kontroli społeczeństwa). Grany przez Stuhra główny bohater, Soft, to, mówiąc wprost, funkcjonariusz służby bezpieczeństwa, odpowiedzialny za monitorowanie nastrojów. Ponieważ okazuje się, że powłoka schronu jest u kresu wytrzymałości i może wkrótce pęknąć, Soft otrzymuje od przełożonego (Marek Walczewski) zadanie zrobienia czegoś z tym. Na swojej drodze spotyka cały szereg mniej lub bardziej groteskowych indywiduów.

O-bi, o-ba jest najbardziej przygnębiającym z filmów Szulkina. Nakręcono go w warszawskiej gazowni na Kasprzaka, zaadaptowanej na postapokaliptyczny bunkier. Wszędzie panuje brud, bałagan i bardak, tłumy grubo okutanych ludzi patałętają się bez celu po głównej hali i industrialnych korytarzach. Co niektórym udaje się jeszcze korzystać z nagromadzonych „luksusów”. Zdjęcia wykonał Witold Sobociński przy użyciu niebieskiego filtru, który nadaje całości niezdrową, zimną atmosferę.

Zawiera Ryszarda Kotysa w roli robotnika mieszającego celulozę.

 

Ga, ga. Chwała bohaterom, reż. Piotr Szulkin, 1984

W czwartej antyutopii Szulkina główną rolę odgrywa Daniel Olbrychski, wcielając się w skazańca, którego, zgodnie ze zwyczajem, wysyłają z więziennego statku kosmicznego jako odkrywcę na obcą planetę; jeśli przeżyje, darowany mu zostanie wyrok i będzie żył w luksusie. Na miejscu Scope zostaje powitany z honorami jako bohater. Pod kuratelą oślizłego dziennikarza (znowu Stuhr) szybko się przekonuje, że „bohater” to taki ktoś, kto ma wkrótce popełnić przestępstwo i zostać za nie stracony w publicznej egzekucji, zaaranżowanej jako monumentalne widowisko.

"O rany, znowu na pal..." - pomyślał niewątpliwie Daniel Olbrychski

W najlżejszym i najbardziej groteskowym filmie z tetralogii Piotra Szulkina skupiają się wątki z jego poprzednich dzieł. Jest więc kafkowska atmosfera, w której człowiek staje się zaledwie trybikiem w maszynie, niemającym żadnego wpływu na swoją sytuację. Jest groteskowa przypowieść o społecznej roli mediów. Akcja tym razem rozgrywa się w obleśnych kamienicach i na zaśnieżonych ulicach zapuszczonego przedmieścia (i w ogóle cała obca planeta ma sznyt cokolwiek drobnomieszczański), ale początkowe sceny na statku kosmicznym to znowu estetyka zapyziałej kotłowni. Warto odnotować Jana Nowickiego w jakże adekwatnej roli alfonsa oraz Krzysztofa Majchrzaka jako policjanta, któremu Scope niespodziewanie urywa rękę. Zakończenie filmu jest natomiast dużo bardziej podobne do happy endu niż w poprzednich trzech.

Jerzy S. spowodował wypadek z udziałem motocyklisty


Kingsajz, reż. Juliusz Machulski, 1987

Trzecia komedia Machulskiego była filmem o krasnoludkach. Konkretnie – o Szuflandii, krainie krasnoludków w zapomnianym archiwum jednego z warszawskich instytutów naukowych. Rządzi tam żelazną ręką nadszyszkownik Kilkujadek (Jerzy Stuhr), a największym przywilejem jest dostęp do kingsajzu, czyli substancji pozwalającej powiększyć  się do postaci człowieka, reglamentowany praktycznie tylko dla przedstawicieli władzy. Główny bohater, Olo (Jacek Chmielnik), należy do grupy dysydentów, żyjących w świecie dużych ludzi dzięki zastępowaniu kingsajzu polokoktą. Pewnego dnia musi ratować przyjaciela, chemika, który odkrył recepturę kingsajzu, przez co stał się obiektem zainteresowania tajnych służb Szuflandii.

Oglądając Kingsajz zaraz po Szulkinie, można odnieść wrażenie, że to parodia jego filmów. Podobnie jak tam, mamy tu antyutopijne, totalitarne i nieco turpistyczne społeczeństwo, w którym istotną rolę pełni Jerzy Stuhr. Zresztą wprawne oko wypatrzy etykietki  „Ga-Ga” i „Obi-Oba” na szufladach katalogowych w Szuflandii. Tyle że, jak to u Machulskiego, jest to komedia. Katarzyna Figura i w mniejszym stopniu Liza Machulska zapewniają dawkę ikonografii średniowiecza, dla Żeńskiego Spojrzenia pozostają za to sceny, w których Olo w postaci krasnoludka lata w samych gaciach. Sceno- i kostiumografowie napracowali się nie byle jak przy kreacji zminiaturyzowanego świata, zresztą z wydatną pomocą czeskiego studia Barrandov.

Tradycyjnie Machulski dorzuca aluzje do swoich wcześniejszych filmów. Dwaj konspiratorzy pomagający Olowi przedostać się do Szuflandii parodiują bohaterów „Vabanku”, a nawet grani są przez tych samych aktorów. Bardziej mroczne skojarzenia budzi z dzisiejszej perspektywy scena, w której jeden z nich ginie porażony prądem, a to dlatego, że po wielu latach od porażenia zginął sam Jacek Chmielnik.

W filmie można też usłyszeć parę piosenek, wykonywanych przez Annę Jurksztowicz i Majkę Jeżowską (w napisach podpisaną jako Maria). Zawiera Ryszarda Kotysa jako więźnia mówiącego przez nos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz