Kwestie
zawodowe zmusiły mnie do zajęcia się starożytnym Bliskim Wschodem, ale kiedy
sięgnąłem po temat Fenicjan, to jakoś tak wyszło, że zwekslowałem w stronę
Kartaginy.
7. Sabatino Moscati, Świat Fenicjan, przeł. Michał Gawlikowski, Warszawa 1971
Tak się
złożyło, że parę lat temu przyciągnąłem z Faradaguła opracowanie o Fenicjanach
autorstwa włoskiego archeologa specjalizującego się w tej dziedzinie.
Autor wykazuje argumenty na rzecz istnienia
kultury fenickiej jako takiej, choć wcześniejsi autorzy podawali ją w
wątpliwość, już to z powodu licznych wpływów zewnętrznych (Egipt, Asyria,
Hetyci), już to wewnętrznego rozdrobnienia. Nie istniała przecież Fenicja jako
jeden organizm, tylko szereg miast-państw – Tyr, Sydon, Arados, Berytos
(Bejrut) i inne – i to najwyraźniej pozbawionych poczucia wspólnoty, jakie
mieli, nie mniej rozdrobnieni, Grecy. Za to kultura tego odcinka wybrzeża
zawiera wystarczająco dużo cech wspólnych, żeby można było ją widzieć jako
całość.
Praca składa się z trzech części. Pierwsza omawia fenicką ojczyznę, czyli pas nadmorski między Szukszu a Akką, w podziale tematycznym: rys historyczny, religia, sztuka, gospodarka, pismo, a do tego kolonizacja na dalszych terenach. Część druga dotyczy najpotężniejszej z kolonii fenickich – Kartaginy – i innych osad w Afryce. Choć autor zapowiedział, że Kartaginę potraktuje bardziej skrótowo, jako lepiej opisaną przez innych badaczy, to poświęcił jej niewiele mniej miejsca co Fenicji jako takiej. Najobszerniejsze są fragmenty o sztuce, chociaż mogą być dla niektórych dość nużące ze względu na szczegółowe omawianie takich czy innych dzbanów, figurek czy kawałków grzebienia. Co ciekawe, wyrobem charakterystycznym dla Kartaginy były ozdobne brzytwy, których nie spotyka się w Fenicji. Trzecia część, najmniejsza, omawia pokrótce pozostałe kolonie fenickie – Sardynia, Sycylia, Hiszpania.
Ilustracji jest ponad setka. Są to zarówno
fotografie na kilku grubych wkładkach, jak i rysunki w samym tekście bardzo
ułatwiające zrozumienie rozdziałów o sztuce fenickiej i punickiej (tekst
zawiera odnośniki do ikonografii). Zauważa się, że sztuka fenicka faktycznie
zdradza wyraźne wpływy egipskie i mezopotamskie, co nie powinno dziwić choćby
dlatego, że często wykonywano ją na zamówienie dla zagranicznych władców.
Oczywiście książka pochodzi z 1965
roku, czyli już sprzed ponad półwiecza, w czasie którego stan badań uległ wielu
zmianom.
Dalej
idą dwie książki z serii Historyczne bitwy:
8. Bernard Nowaczyk, Kartagina 149-146 p.n.e., Warszawa 2008
Skoro
już wszedłem na temat kartagiński, zapodałem sobie habełka poświęconego
upadkowi Grodu Dydony. Opinie o pracach Nowaczyka krążą nie za pozytywne, sam
też się swego czasu wyzłośliwiłem nad Chojnicami-Świecinem, ale skoro
książka była już w domu, to uznałem, że przeczytam.
Autor zaczyna książkę zdaniem:
„Dlaczego właśnie Kartagina i to nie pierwsza czy druga wojna punicka, ale Kartagina w latach
149–146 p.n.e.?” Po czym opisuje właśnie pierwszą i drugą wojnę punicką. Kartagina
jest w zasadzie brykiem z całego konfliktu rzymsko-kartagińskiego i choć w
tytule mamy trzecią wojnę punicką, to na 278 stron tekstu zajmuje ona nieco
ponad 50, za to druga, ta z Hannibalem – około dwa razy więcej.
Zaczyna się od Adama i Ewy, a raczej
od Dydony i Eneasza – autor wrzuca zarys początków państwa kartagińskiego, o
którym właśnie czytałem u Moscatiego. Dalej omówione są siły zbrojne obydwu
stron, przy czym rzymskie pełniej niż kartagińskie. Nowaczyk dopuszcza się tu
zasadniczego błędu, twierdząc, że w ówczesnym szyku bojowym pierwszy rząd
tworzyli triarii (najstarsi legioniści, uzbrojeni we włócznie zamiast
oszczepów), drugi – młodsza grupa wiekowa principes, a trzeci –
najmłodsi hastati. W rzeczywistości było całkiem odwrotnie; już sama
nazwa przecież wskazuje, że triariusze stali w trzecim rzędzie. Było nawet powiedzenie
res ad triarios venit – „sprawa doszła do triarii”, czyli zaczęły
się schody.
Dalej mamy opis kolejnych wojen punickich.
W pierwszej poszło zasadniczo o panowanie nad Sycylią. Początkowo Kartagińczycy
byli lepsi na morzu, a Rzymianie na lądzie, więc ci ostatni wzięli się w garść
i po pierwsze, zbudowali porządną flotę, a po drugie, już wtedy uruchomili
patent z przeniesieniem działań na terytorium przeciwnika. Skutkiem klęski był,
opisany dalej, bunt nieopłaconych najemników i podporządkowanych plemion. W II
wojnie punickiej czołową rolę odegrał Hannibal Barkas, jeden z największych
wodzów świata starożytnego. Swoją drogą, można odnieść wrażenie, że większość Kartagińczyków
na przestrzeni wieków nosiła imiona Hannibal, Hazdrubal, Hamilkar albo Hannon. Chociaż
zaś Hannibal narobił z Rzymian kapusty i poważnie zagroził egzystencji samego
Miasta, to wojnę przegrał i Kartagina stała się praktycznie rzymskim państwem
klienckim. Mimo wszystko część rzymskich oficjeli, z Katonem Starszym na czele,
chciała na wszelki wypadek całkiem ją zlikwidować. W tym celu sprowokowano – niby
to tytułową w tej pracy – III wojnę punicką. Tu przysłużył się Rzymianom niesforny
sojusznik, numidyjski król Maszynista Masynissa, a chociaż Kartagina
została w końcu zaorana (dosłownie!), to zdobywanie jej zajęło Rzymianom trzy
lata.
Sympatie autora leżą po stronie
Kartaginy. Już na pierwszej stronie pisze o rzymskim imperializmie, pysze,
wiarołomstwie i zbrodni. Język nie jest specjalnie natchniony, a tam, gdzie
trzeba przejść do detali, autor po prostu oddaje głos historykom starożytnym. Gramatyka
jest gdzieniegdzie chromiąca, a przez niezbyt chlujną korektę trudno się
zorientować, czy np. na stronie 66 dowódcą floty był Gajusz Juliusz, czy Gajusz
Duliusz. Autor wykazuje też pewne braki w wiedzy o epoce. Poza wspomnianą
sprawą z triarii można dodać przypisy, w których zarzuca starożytnym
autorom błędy, ponieważ pisali o świątyniach Zeusa czy Eskulapa w Kartaginie.
Tymczasem Grecy standardowo nazywali obcych bogów (a już na pewno fenickich) imionami
z własnego panteonu. P. Nowaczyk wiedziałby o tym, gdyby przeczytał choćby
pracę Moscatiego, ale nie ma jej w bibliografii, może dlatego, że skoro miała w
tytule Fenicjan, to skąd miał wiedzieć, że opisuje też Kartaginę.
W ogóle bibliografia przedstawia
obraz nędzy i rozpaczy. Owszem, znalazło się w niej parę dzieł źródłowych, jako
to Polibiusz, Tytus Liwiusz, Appian i inni – przy czym przypisy w tekście
podają numer strony z użytego przez p. Nowaczyka wydania, zamiast, według
przyjętego dla takich źródeł zwyczaju, księgi i rozdziału! Opracowania to kilka
habełków starożytnych (w tym omówiony poniżej), kilka Ospreyów, parę opracowań
popularnonaukowych – w tym dziełko Daniela Gazdy, autora uważanego przez
bardziej zorientowanych za dyletanta nie mniejszego niż Nowaczyk. Szczególnie
zabawne są zdania w stylu „Polibiusz uważa, że X, a Gazda, że Y”. Są też ogólne
historie Rzymu, historie wojskowości czy historie powszechne (np. Jaczynowska),
a nawet Encyklopedia Historii Świata Dla Całej Rodziny! (wielkie litery
w oryginale). Występuje też H. Świderek (kto by się domyślił, że chodzi o Annę
Świderkównę?) i dwie radzieckie prace z lat 50. (ściągnięte zapewne z bibliografii
książki, o której piszę niżej) Byle magistrant, a pewnie i niejeden licencjusz
zestawiłby lepszą literaturę przedmiotu. Ilustracje na trzech wkładkach ściągnięte
są a to z Ospreya o wojnach punickich i z paru innych, a to z Akcjum Murawskiego,
jest też zdjęcie okolic Kartaginy z lat 30. – wszystko bez podania źródła (spis
ilustracji zawiera tylko skopiowane podpisy).
Krótko mówiąc – książka uszłaby jako
bryk, nawet zawiera dość błędów, żeby spełniać jego definicję.
Taką minę ma starożytnik po przeczytaniu tej książki |
9. Janusz Sikorski, Kanny 216 p.n.e., Warszawa 1984
W
następnej kolei sięgnąłem po pierwszy w ogóle habełek dotyczący starożytności. W
tym przypadku mowa o przełomowej dla sztuki wojennej bitwie w okresie II wojny
punickiej.
Na Minerwę, Gnejuszu, coś ty na siebie założył |
Po Nowaczyku pracę Sikorskiego
czytało się lekko, zwłaszcza że wiele informacji się powtarzało, chociaż autor
lepiej czuje epokę i przeczytał ciut lepsze opracowania (że Nowaczyk mocno się
inspirował Sikorskim, to inna sprawa). W każdym razie mamy tylko krótki zarys I
wojny punickiej i wojny z najemnikami – przy okazji dowiaduję się, że dowódca
rzymski, o którym czytałem w Kartaginie, to nie był Juliusz ani Duliusz,
tylko Gajusz Duiliusz.
Osobny rozdział poświęcono organizacji armii przeciwników, przy
czym, naturalnie, o Rzymie znacznie więcej niż o Kartaginie. Kiedy czytałem ten
rozdział, przedszkolęciem będąc, wydawał mi się całkiem przejrzysty i teraz
uważam tak samo, chociaż z konnymi procarzami kartagińskimi autor trochę puścił
– nomen omen – wodze fantazji. Wspomina też, że procarze balearscy w tym
okresie służyli u Rzymian – chyba jednak dopiero później, bo w czasach wojen
punickich wręcz przeciwnie.
Zasadnicza narracja dotyczy II wojny: wyjście Hannibala z
Hiszpanii, przeprawa przez Alpy, Trebbia, Jezioro Trazymeńskie, ogólna panika w
Rzymie. Wreszcie sama bitwa pod Kannami, gdzie Hannibalowi udało się rozbić
silniejsze liczebnie wojska rzymskie dzięki podwójnemu okrążeniu nieprzyjaciela
od strony skrzydeł. Z czasem okazało się jednak, że Rzymianie podchwycili jego
pomysł i zaczęli stosować podobną taktykę przeciw Kartagińczykom, w tym w
kończącej zasadniczo wojnę bitwie pod Zamą. Opisane jest toto dość sprawnie,
ale – jak twierdzą specjaliści – autor nie ustrzegł się wielu uproszczeń.
Zanadto np. zaufał stwierdzeniu starożytnego historyka, że „Kapua była Kannami
dla Hannibala”, bo jego żołnierze rozleniwili się na leżach zimowych i stracili
ducha bojowego. Skoro tak, to jakim cudem Hannibal utrzymał się w Italii
jeszcze kilkanaście lat, okazjonalnie bijąc Rzymian jeszcze kilka razy, o czym
Sikorski nie wspomina?
Ostatni rozdział poświęcony jest wpływowi bitwy na sztukę wojenną i
skłonności późniejszych generałów, zwłaszcza niemieckich, zwłaszcza od drugiej
połowy XIX wieku, do inspirowania się manewrem
kannejskim. Głównym przypadkiem był tu Alfred von Schlieffen, który
analizował takie przypadki w historii i sam postanowił wprowadzić w życie
taktykę Hannibala w skali operacyjnej, co się Niemcom w 1914 r. jednak nie
udało. Ilustracją do tego rozdziału jest mapa planu Schlieffena, przez
niektórych czytelników brana za błędnie wklejoną z innej książki!
Właściwego tekstu autorskiego jest ledwie 130 stron. Pozostałe około
80 stanowią aneksy źródłowe: opisy bitwy pod Kannami u Polibiusza z
Megalopolis, Tytusa Liwiusza i Appiana z Aleksandrii, a do tego jeszcze
Polibiusza opis wojskowości rzymskiej.
Nie ma się co scypać |
Prócz trzech map ikonografię tworzą trzy wkładki z ilustracjami –
zaczerpniętymi m.in. z pracy Petera Connolly’ego The Roman Army; książka
powstała w czasach, kiedy spis ilustracji istniał m.in. po to, żeby było
wiadomo, skąd są zaczerpnięte. Natomiast krytyki domaga się okładka. Widać na
niej legionistę ubranego w pancerz typu lorica segmentata, który,
owszem, należy do stereotypowego wizerunku Rzymian, ale zaczęli go używać
dopiero ze dwa wieki później. Poza tym tarcza coś za krótka… Ale nie to jest
najstraszniejsze. Ten legionista nosi spodnie!
9,5. Nic Fields, Steve Noon, Wojownik Kartaginy 264-146 przed
Chr.,
przeł. Dorota Sakowicz, Oświęcim 2018 (Osprey
Warrior 150)
Skoro
już byłem przy tematyce kartagińskiej, postanowiłem przestudiować stosownego
Ospreya, wydanego oryginalnie w roku 2010, a osiem lat później w wersji
polskiej. Wygaszona parę lat temu seria „Warrior” (z bordową obwódką) była
bardziej schematyczna niż inne sztandarowe serie wydawnictwa, jak „Men at Arms”
czy „Elite”, i skupiała się nie tyle na szczegółach umundurowania, uzbrojenia i
wyposażenia, czy też na organizacji, co na typowym doświadczeniu wojaka danego
kraju i epoki (stąd tytuły przeważnie w liczbie pojedynczej). Na temat Rzymian
wyszło co najmniej kilka Warriorów, Kartagińczyków załatwiono w pojedynczym.
Największa wada tomiku poświęconego wojskom
kartagińskim polega na tym, że… jest mało kartagiński. Trudno się jednak
dziwić, biorąc pod uwagę, że źródeł na ich temat mamy, w porównaniu z przeciwnikami,
tyle, co kot napłakał. Po pierwszym rozdziale, w którym pokrótce przedstawiony
został ustrój Kart Hadaszt, pojawia się krótka analiza składu etnicznego
najemników. Potem autor raczej ekstrapoluje na wojska kartagińskie to, co wiemy
o innych armiach tego okresu, ale także o najemnikach ogólnie, nawet
nowożytnych, próbując także odtworzyć ich mentalność. Także omówienie broni i
uzbrojenia ochronnego jest dość generyczne. Ponieważ np. w armiach Hannibala i
jego rodaków służyli Celtowie, to tekst odwołuje się do skądinąd znanych
informacji o Celtach i ich mieczach. W rozdziale poświęconym warunkom służby na
wyprawie wojennej sporo miejsca zajmuje kwestia diety starożytnej.
Tłumaczenie jest niestety mocno kanciaste, z niedoróbkami.
Tłumaczka lubi słowo „posiadać” i tak na przykład Celtowie posiadali budzącą
przerażenie reputację i długie wąsy. Pojawia się też „ćwierćpokład” (kalka
„quarterdeck”, chodzi o pokład rufowy) oraz saharyjski lud „Tauregów” – dobrze,
że nie Taurogów.
Jak to w Ospreyach, rdzeń tomiku
stanowią plansze barwne. W tym przypadku jest ich tradycyjnie 8 (co nie zawsze
było normą w późniejszych tomach serii), a wykonał je Steve Noon. Znalazły się
wśród nich trzy pojedyncze postacie, a reszta to sceny z różnych momentów
historii wojsk kartagińskich. Nie ma Kann, Zamy ani przejścia przez Alpy, są za
to Ksantippos pod Tunisem w czasie I wojny, Hannon przemawiający do najemników,
klęska Świętego Zastępu na Sycylii, rekrutacja procarzy balearskich i walki na
dachach w ostatnich dniach Kartaginy. Jeśli chodzi o postacie, to ukazany nam
został obywatel kartagiński w typowym rynsztunku hellenistycznym, iberyjski
oszczepnik i najemnik z Italii w charakterystycznym zdobionym napierśniku, który
jest samograjem, jeśli chodzi o wojskowość ludów italskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz