Sytuacja latoś jest dzika i paradoksalna. Niemniej udało mi się, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, zorganizować wyjazd wakacyjny na północ kraju.
Na
pierwszy ogień poszedł Elbląg – w końcu dawniej ważny port bałtycki, a w nieco
bliższych nam czasach miasto wojewódzkie. Przy okazji postanowiłem zwiedzić
parę innych miast Powiśla. Co prawda mój teść sceptycznie odnosił się do
takiego pomysłu, twierdząc, że w Elblągu i okolicach nie ma nic ciekawego – ale
jego stosunek do tych stron tłumaczy fakt, że właśnie tam odbębnił służbę
wojskową.
Główny Pocztamt na Placu Słomiańskim |
Jechano pociągiem; przesiadkę
mieliśmy w Olsztynie (ale nie tym pod Częstochową). Nie było za bardzo czasu na
zwiedzanie stolicy Warmiomazur; okazało się za to, że z powodu remontu
torowiska na drugim etapie podróży obowiązuje zastępcza komunikacja autobusowa.
Tak więc przejechaliśmy autobusem przez miasto Olsztyn… z jednego dworca na
drugi, gdzie w końcu można było abordażować pociąg.
Widok z Olsztynu |
Elbląg,
zwany też Elbingiem lub Jelbiągiem, od wieków już nie leży nad Zalewem
Wiślanym. Nie leży też, jak jeszcze w późnym średniowieczu, nad Nogatem,
którego koryto zostało w międzyczasie przekierowane, tylko nad rzeką Elbląg,
zwaną niekiedy Elblążką. Z lewego brzegu poznałem jednak tylko kawałek bulwara
między jednym mostem a drugim – większość czasu spędziłem na prawym.
Płynie Elbląg przez Elbląg |
"Wciąż nienasycony!" |
Ze Starego Miasta można przejść
na Nowe. Droga wiedzie przez Plac Słowiański, na którym znajduje się najbliższy
centrum przystanek tramwajowy oraz fontanna z rybami, która była ongiś cokołem
pomnika założyciela Jelbiąga, mistrza krajowego Hermanna von Balcka.
O ile Stare Miasto jest reprezentacyjnym centrum dla potrzeb turystów, to na Nowym Mieście znajdują się wszelakie sklepy. Mimo to uderzyło mnie, jak (stosunkowo) cicho robi się w Elblągu popołudniami. I to nie tylko w weekendy: niby miasto wojewódzkie, a już po siedemnastej na Nowym Mieście cisza jak makiem zasiał, ludzi w zasięgu wzroku idzie policzyć na palcach u rąk.
Bardzo kolorowy jest budynek szkoły muzycznej.
Musiałem załatwić sprawę na nieco dalszej północy, ruszyłem więc z buta, ogólnie wzdłuż kolejnej arterii, zwanej aleją Dąbka.
Kościół w stylu isengardzkim |
Po dłuższym marszu, m.in. przez park, doszedłem do Kamionki, dzielnicy mieszkalnej, gdzie domki jednorodzone sąsiadują z blokami. W czasie tego marszu zaciekawiła mnie, jak to ostatnio bywa, różnorodność furtek i krat, które podziwiałem z takim przejęciem, że zostałem pogoniony przez jednego z właścicieli.
Zdjęcie krzywo zrobione, bo uciekałem. |
Skoro mowa o metaloplastyce: do gimmicków
Elbląga należą rzeźby plenerowe, na ogół metalowe, różnych autorów – w tym
Małgorzaty Abakanowicz czy Maurycego Gomulickiego. Stoją one zarówno w pasie
zieleni otaczającym Stare Miasto, jak i gdzieniegdzie po parkach.
Nie miałem za bardzo okazji podziwiać infrastruktury wodnej, z różnych też względów nie udałem się na rejs śródlądowy z przewłoką po trawie. Na Elblążce w rejonie Starego Miasta odbywało się jakieś żeglarstwo dla dzieci, cała rzeka była pełna żaglówek klasy Optymist i innych kajaków. Za Bramą Kupiecką, w miejscu, gdzie już od średniowiecza znajdowała się Łasztownia (jak wówczas nazywano stocznie), a w czasach niemieckich – stocznia Schickaua, do dziś rozciągają się tereny industrialne.
Zwiedziłem za to Muzeum Archeologiczno-Historyczne. Jeden z budynków zawierał wystawę czasową o Jaćwingach – plansze informacyjne i niewiele eksponatów. Druga wystawa mówiła o zabytkowym budownictwie ceglanym nad Bałtykiem – tym razem same plansze informacyjne.
Auuuuuuu! |
Ciekawsza okazała się ekspozycja
prezentująca lokalne rzemiosło (szkło, ceramika, meble), rzeźby czy broń, a
także rekonstrukcja żuławskiego domu wiejskiego z czarną i białą kuchnią.
Centralnym elementem drugiego budynku była wystawa dotycząca niemieckiej przeszłości Elbląga, z wykorzystaniem wspomnień byłych elblążan-Niemców.
Elementarz z Trzeciej Rzeszy |
Plansze przedstawiające
wywiadowanych ludzi zostały przetłumaczone na język niemiecki i niestety rosyjski.
Dlaczego niestety? Ano dlatego, że tłumacz nie miał pojęcia o niemieckiej
wymowie i przetransliterował nazwiska tak, jak mu się wydawało. Np.
Fichtestrasse zmienia się w Fisztesztrasse; w oryginale był pan nazwiskiem
Muhlau i pani Nehm, a w wersji rosyjskiej zrobili się z nich Muchlau i Nechm.
Nie pierwszy to raz polski tłumacz rosyjskiego olewa każdy język niebędący
rosyjskim – np. w Sadze Moskiewskiej Aksjonowa tłumacz też zmaltretował
język niemiecki, w Małym palcu Buddy Pielewina – japoński, a w jednym z
kryminałów Marininy przekręcił nazwisko znanego zachodniego autora
publikowanego i u nas. Na szczęście na tej wystawie można było podziwiać
rozmaitą kulturę materialną związaną z niemieckim okresem historii Embląga, jak
też makietę Placu Słowiańskiego z czasów pruskich.
Co to ja miałam...? |
Na przestrzeni trzech ulic
naliczyłem około 10 kotów, a jedna nawet rankiem wchodziła nam na kwaterę i
próbowała pić mleko z muslich.
Co do transportu publicznego – po
Jelbiągu grasują kramwaje typu x, takie typowe „trumny” z lat 80., jakie
jeszcze dziś można spotkać w Częstochowie, a nawet w Krakowie, tylko że
jednowagonowe i dużo bardziej zapuszczone. Od zewnątrz zielone, a środek mają w
odcieniach brudnej szarości, co sprawia jeszcze bardziej ponure wrażenie.
Jeśli trafiał się nowocześniejszy, to z reguły też chonky boi. |
Z dworca jednego albo drugiego można było się wybrać na wycieczkę do miast okolicznych, choć rozkłady jazdy niektórych przewodników funkcjonowały na zasadzie czeskiego filmu.
Frombork, czyli Frauenburg, czyli Ginekopolis, stoi w cieniu Mikołaja Kopernika. Dosłownie: nad miasteczkiem góruje wzgórze z potężną, warowną katedrą. W czasie wojny trzynastoletniej bronił się tu przed Krzyżakami oddział czeskich najemników pod dowództwem Jana Skalskiego, a później trafił na swoją ostatnią placówkę Mikołaj Kopernik, który tu umarł i został pochowany.
- Hello there. |
Choć było od dawna wiadomo, że
gdzieś pod podłogą mieści się grób Kopernika, jego szczątki odnaleziono dopiero
w 2005 r., a w 2010 uroczyście pochowano na nowo. Dziś miejsce, gdzie spoczywa
wybitny toruński matematyk, oznaczono tablicą pamiątkową, a w podłodze jest
szklana płyta, przez którą można zobaczyć jego portret ustawiony na trumnie.
Wstrzymał Ziemię, ruszył koper. |
W kompleksie katedralnym mieści
się także muzeum. Samych wizerunków Copernicusa nazbierało się tyle, że można
by stworzyć projekt pod tytułem „50 twarzy Kopernika”. Jest np. osobna sekcja z
podobiznami fromborskiego kanonika na pieniądzach z całego świata – łącznie z banknotem
o nominale 2 kina nieuznawanej międzynarodowo wyspy Bougainville.
Kopernik Waniliowy; Kopernik Obłowłosy; Dr Gregory Kopernik; He-Kołaj, Master of the Universe; Blue Oyster Kopernik; Benekołaj Copperbatch |
Ale ekspozycja nie dotyczy wyłącznie tego wybitnego lekarza. Mamy więc rozmaitą kulturę materialną, podobnie jak w Elblągu – meble, rzeźby, rękodzieło, narzędzia lekarskie, starodruki z dziedziny medycyny i astronomii. Osobną salę poświęcono na wystawę czasową „Człowiek, osoba, persona. Portret w przestrzeni sakralnej”, poświęcona wizerunkom ludzi w sztuce funeralnej i nagrobnej.
"Oddalcie się chyżo" |
Po drodze do muzeum mijało się
szkołę z przeuroczą metalową bramą, zaprojektowaną na pamiątkę harcerskiej
operacji „1001-Frombork” z 1967.
I've seen a rainbow in the dark |
Stamtąd już droga prosta do przystani nad
Zatoką Świeżą, skąd kilkaset lat temu fromborscy kaprzy wyprawiali się
pustoszyć Gotlandię i brzegi Estonii. Po drodze przechodzi się przez tory
nieczynnej linii kolejowej. Zwraca uwagę budynek dworca z „astronomiczną”
muzajką.
Kolejnym miastem na rozkładzie
był Pasłęk. W moich stronach słynie on ze schroniska dla bezdomnych
zwierząt „Psi Raj”, z którego rozważałem nawet kiedyś adopcję kota. Chciałem
tam pójść w odwiedziny z workiem karmy, ale zrezygnowałem z tego pomysłu, kiedy
się okazało, że schronisko leży daleko na okrainie miasta i nie sposób tam
dotrzeć bez własnego transportu motorowego.
O cie Florek... |
Wysiadłszy gdzieś w mieście,
zaczęliśmy się przebijać w stronę centrum, położonego na wzgórzu i otoczonego
murem obronnym. Wejście prowadzi zasadniczo przez trzy bramy.
Atfosmera Pasłęka jest
najbardziej małomiasteczkowa ze wszystkich małych miasteczek, w jakich
kiedykolwiek byłem. Obiad zjedliśmy w restauracji „Boston”, gdzie – według
moich źródeł – odbywają się przede wszystkim stypy. Natomiast Zacisze specjalizuje
się w weselach, a Pod Bramą w komuniach. Wśród ogólnej senności uwagę zwracały
zabytkowe kamieniczki, gotycki kościół św. Bartłomieja (co ciekawe, parafia jest pod wezwaniem Józefa) i nieco mniej gotycki ratusz.
Obecnie informacja turystyczna. |
Zamek krzyżacki jest centrum
administracyjnym Pasłęka: mieści się tam urząd miasta, ośrodek pomocy
społecznej, kino, biblioteka i parę innych rzeczy.
Gdzieniegdzie natrafiało się też
na szyldy czy inne zdobnictwo.
Weźmy np. takie zgrafito. |
Celem kolejnej wycieczki był Malbork,
czyli Marienburg.
- Na Marienburg! |
Główną atrakcją jest tu
oczywiście monumentalny zamek krzyżacki, siedziba zakonu w latach 1307-1457
(wcześniej wielcy mistrze rezydowali w Benatkach, później w Kaliningradzie).
Przyjechaliśmy w poniedziałek, zatem zwiedzanie było bezpłatne (nie licząc
kosztu wypożyczenia audioprzewodnika), ALE! za to do zwiedzania tylko zamkowe
zewnętrza – do komnat nas nie wpuścili.
Średniowieczne centrum Malborku
zostało w czasie wojny tak dokumentnie zniszczone, że PRL-owscy odnowiciele nie
zdecydowali się rekonstruować historycznego charakteru dzielnicy. O ile w Jelbiągu
wybudowano neokamienice, a w takim Kamieniu Pomorskim niskie betonowe bloki
osobliwie wpasowano w średniowieczną siatkę ulic, to w Malborku nawet tym
się nie przejmowano i na Starym Mieście walnięte zostało zwyczajne blokowisko,
w dodatku uczęszczane przez bezdomnych ze względu na pawilon handlowy będący
siedzibą Caritasa i paru innych organizacji społecznych. Jedynymi reliktami
pozostają rozrzucone wśród bloków zabytkowe budynki: ratusz, Brama Garncarska,
Brama Sztumska, kościół św. Jana oraz całkiem nowoczesna, ale nawiązująca
wyglądem do wzorców gotyckich, Szkoła Łacińska w miejscu tej, co ją przedtem
założyli Krzyżacy.
Szczurzydom (Rathaus) |
Drugą połowę wakacji
spędziliśmy w znajomym środowisku
Trójmiasta, gdzie ostatnio byłem przed dwoma laty. Wtedy jednak nie
zaliczyliśmy Gduńska, bo dojeżdżano z Władysławowa i mieliśmy trochę za
daleko.
W życiu miasta takiego jak Gdańsko ważną rolę odgrywają bractwa rzemieślnicze, uczestniczące w rozmaitych uroczystościach miejskich |
Widok z Kamiennej Góry |
Kiedy przyjechaliśmy do
Trójmiasta, „Dar Młodzieży” jeszcze stał na redzie. Po dwóch dniach przybił już
do nabrzeża w Basenie Prezydenta. Poza tym, oczywiście, stoją tam po staremu
dwa naczynia muzealne: „Dar Pomorza” oraz ORP „Błyskawica”, ale nie
wchodziliśmy na pokład, bo już kiedyś zaliczone. Zresztą ekspozycja na „Darze”
ciekawsza niż na „Błyskawicy”.
ORP (Odpadki Rzucaj Prosto) |
Apartament owiec |
Trafiliśmy do Gduńska akurat w
okresie Jarmarku Dominikańskiego. Na dużej przestrzeni Głównego Miasta i
rejonów sąsiednich rozstawione były stragany z najrozmaitszymi towarami:
gastronomią, rękodziełem, sztuką, ubraniami… Małżonka moja zdobyła ręcznie
wykonaną wełnianą swetrokienkę, mnie zaś interesowały przede wszystkim stragany
ze starociami przy Długich Ogrodach, gdzie można było kupić najrozmaitsze rzeczy,
od przydatnych w domu i zagrodzie do absolutnie bezużytecznych.
Przede wszystkim zwracałem uwagę na używane płyty CD i militaria, wobec czego moim łupem padła furażerka armii duńskiej – ale nie mogłem ustalić, z jakiego okresu – oraz płyta OMD History of Modern.
Marszałek Piłsudski versus Strasna Zaba |
Wybraliśmy się także na Westerplatte,
zobaczyć miejsce, gdzie w zasadzie rozpoczęła się II wojna światowa. Na terenie
kompleksu nie widać tak strasznego bałaganu, o którym lubieją pisać niektóre
media – najwyraźniej ktoś nie zajarzył, że zrujnowane koszary czy wartownię
pozostawiono w takim stanie ze względów pamiątkowych. Centralnym punktem jest
monumentalny pomnik obrońców Wybrzeża, wyciosany w latach sześćdziesiątych.
Stoi on na kopcu, z którego rozciąguje się wcale niezły widok.
W autobusie powrotnym z Westerplatte do centrum stwierdziłem, że nikt nie przejmuje się zakazem zajmowania niektórych miejsc siedzących. Dobrze przynajmniej, że za to konsekwentnie nosili maski.
A ci w ogóle bez masek. |
Kiedy indziej zwiedzony został z grubsza teren Skoczni Gdańskiej, do której legancko można dojechać koleją miejską.
Pamiątka po wyborach 2019 |
Przez nieco zapuszczone tereny postprzemysłowe – za to z majestatycznie stojącymi żurawiami – doszliśmy w końcu do Hali BHP, w której urządzono bezpłatną wystawę. Stół prezydialny i jego otoczenie stoją prawie tak samo jak w 1980, poza tym jest rozległa makieta terenu Skoczni w tym okresie (z lampami w ważniejszych budynkach, zapalanymi naciśnięciem guzika) czy modele statków tutaj budowanych. Przed Halą stoi kiosek stylizowany na lata osiemdziesiąte, z prasą i towarami z epoki oraz sprzedawczycą i leżącym stoczniowcem w środku.
- Poszli już? Mogę dokończyć flaszkę? |
Innym razem wyskoczyło się do
Oliwy, ale to nie był najbardziej udany wypad – nie dość, że lało, to jeszcze
kocia kawiarnia była, jak co poniedziałek, zamknięta, więc musieliśmy się
zadowolić w kafiarni zwyczajnej, lecz za to wolnej od nienawiści. Mimo wszystko
przez Park Oliwski trochę się przeszedłem.
Świętopchełk i Mszczuj |
Przy okazji przytrafiła się wycieczka
do Kartuz. W tej stolicy południowych Kaszub, położonej nad czterema
jeziorami, trwał akurat półmaraton, uświetniony występem country.
My wybraliśmy się zobaczyć
jeziora i po drodze odkryłem jedną z niesławnych „ławeczek niepodległości”,
które kosztowały miliony monet z naszych podatków.
Jeziora są cztery: Małe Klasztorne, Duże Klasztorne, Karczemne i Mielenko. Nad Dużym Klasztornym znajduje się słynna kolegiata z dachem w kształcie trumny, pozostałość po klasztorze kartuzów, od których miejscowość bierze swoją nazwę. Chciałem zwiedzić cmentarz, ale trwał akurat pogrzeb, więc uznałem, że nie będę przeszkadzał.
Zrobiliśmy też rundę wokół Jez. Karczemnego, mając po lewej ręce drogę, a z prawej nawinęło się najmniejsze z jezior. Nie byłem pewien, czy ono się nazywa Mielenko, czy może Milenka, ale napotkana po drodze tablica rozwiała moje wątpliwości: Mielonko!
Droga powrotna SKM z Kartuz była zupełnie pokopana. Miałem zrobić przesiadkę na którejś gdańskiej stacji, ale konduktor mi powiedział, że można już na pierwszej. Kiedy wysiedliśmy, okazało się, że stacja stoi w szczerym polu, a do następnego pociągu w stronę Gdyni trzeba czekać trzy godziny. Wobec tego trzeba było jechać kilka razy w tę i nazad, docierając chyba w dodatku na dworzec we Wrzeszczu, dopóki w końcu nie znaleźliśmy połączenia gdyńskiego.
Z powrotem w Gdyni zaliczyliśmy jeszcze Muzeum Marynarki Wojennej. Dawniej przy promenadzie nadbrzeżnej dostępna była jeno ekspozycja plenerowa, a na niej działa, samoloty, śmigłowce oraz najstarszy zachowany polski okręt wojenny - kuter pościgowy „Batory”, który przed wojną służył jako jednostka Straży Granicznej, a po wojnie m.in. pływał po Zalewie Zegrzyńskim pod banderą LOK.
Nazwany nazwiskiem Krwawej Haźbiety... |
Przez ostatnie lata otwarto
jeszcze ekspozycję wewnątrz budynku. Przed wejściem leży POTĘŻNA kotwica
krążownika-hulka ORP „Bałtyk” (ex-„D’Entrecasteaux”), a w środku różne
eksponaty – barwa i broń, technika, modele okrętów. Co prawda opisy eksponatów
tłumaczył jakiś kolejny cep, nieodróżniający bomb głębinowych od min, karabinów
od armat, a torpedowca od kontrtorpedowca, obie klasy nazywając „kanonierkami
torpedowymi”. Ale już za samo pisanie „aircrafts” należałoby mu się tarzanie w
smole i pierzu.
Kufle rezerwistów Kaiserliche Marine |
Co nie wyszło w Gduńsku, to udało
się w Gdyniawie, gdzie odwiedziliśmy kocią kawiarnię. Większości rezydentów z
czasu mojej poprzedniej wizyty już nie było, za to dwa czarne kocurki, z którymi wtedy się
bawiłem, niestety wróciły z adopcji. Tym razem spały na ściennych półkach, a moją
uwagę przyciągnął fenomenalny rudziak, który pozwalał się głaskać, dawał
baranki, a nawet polizał.
Oczywiście łażenie po Trójmieście nie obyło się bez zwiedzania i czasem dokumentowania rozmaitych biznesów z oddolnie wytwarzanymi szyldami. Po drodze znaleźliśmy – i ominęliśmy po sporym łuku – covidową knajpę, o której było głośno w mediach.
Dża Dża Bęc - inny rodzaj zarazy |
Udało nam się wrócić w zdrowiu,
bo to były czasy, kiedy zachorowań na kowind przybywało dziennie po kilkaset, a
nie po kilkanaście tysięcy.
Zatoka Świeża |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz