piątek, 1 lutego 2019

Jak było w 2018


No i minął kolejny rok. Jeśli chodzi o wydarzenia w kraju i na świecie, to panujące od dwóch lat syfistwo uległo trochę jakby minimalnemu złagodzeniu (choć początek roku 2019 to inna historia), nie licząc grobalnego ocieplenia, ale na to już, jak mawiał Inżynier Kostka, nic nie pumoże.
Za to dla mnie miniony rok był dość udany, nie odniosłem większych klęsek. Nominalnie przestałem należeć do młodzieży, za to w końcu mogę legalnie na nią narzekać. Postanowień noworocznych nie zrealizowałem, głównie dlatego, że żadnych nie sformułowałem, za to udało mi się osiągnąć parę celów z lat poprzednich oraz kilka wytyczonych już w ciągu roku. Odwiedziłem parę interesujących kawałków Polski i pogłaskałem kilkanaście interesujących kotów. Życie towarzyskie nie odznaczało się może jakąś zawrotną dynamiką, ale nawiązałem nowe kontakty, m.in. w lokalnym środowisku artystycznym. W dziedzinie zawodowej przez większość roku orałem nad jedną książką, w twórczości ludowej – nad ponad trzema projektami powieścioidalnymi. Na niniejszym blogu nawaliłem 20 notek, czyli mniej niż w zeszłym roku, ale więcej niż w każdym wcześniejszym. Na innych blogasach nie udało mi się wprawdzie utrzymać tempa jednej noci miesięcznie, ale też parę lepszych scen mi się udało.
Czy wino z dzikiej róży też się udało, to sprawa dyskusyjna.
Nieźle było w dziedzinie konsumpcji dóbr kultury. Szczegółowe podsumowanie książek i płyt pojawi się w następnych notkach. Wspomnę jedynie, że po 21 latach, odkąd dostałem pod choinkę płytę Heavy Horses, udało mi się skompletować praktycznie całą studyjną dyskografię Jethro Tull. Obejrzałem też sporo filmów i seriali, głównie dzięki dostępowi do HBO – w tym dwie pierwsze trylogie Starych Warsów. Na pierwsze miejsce zdecydowanie wysuwa się jednak Gra o tron. Na granie w grę miałem stosunkowo mało czasu, ale kiedy już go znalazłem, to był to prawie wyłącznie Skyrim, dopiero pod koniec grudnia powróciłem do GTA V, w które grałem gościnnie dwa lata temu, ale w grudniu znalazłem w promocyjnej cenie w Czerwonym Chrząszczu.
"Trevory na traktory"
Jeśli chodzi o operacje Niezatapialnej Armady Kolonasa Waazona, trochę się oddaliłem od  zepsołu, szczególnie ostatnio, Ciężar przesunął się głównie na opka wydane drukiem, takie jak Mgnieniesłaby kryminał z akcją osadzoną w Toruniu, w którym złoczyńca nazywa się identycznie jak ktoś, kogo znam. Było też analizowane bez mojego udziału Tempt Me Twice Eden Bradley, czyli porno przepuszczone przez translator, jak i z moim udziałem 365 dni Blanki Lipińskiej, czyli porno bez translatora, za to z jedną wielką – jakby powiedział Jarosław K. – patalogią.


Styczeń
Zimy są ostatnio dosyć mało śnieżne, a szkoda.
Zdarzały się wyjątki.
W styczniu udało mi się przeczytać całego Bloga de Barta, a pod koniec miesiąca wybrałem się z małżonką do Lublina, przede wszystkim po to, żeby obejrzeć wystawę ceramiki z epoki Tang, przywiezioną tam z samego Luoyangu. Wystawa, urządzona w bibliotece miejskiej, zawierała wiele ciekawych eksponatów. Mniej było stricte naczyń, a więcej rozmaitych figurek: urzędnicy, kobiety, barbarzyńcy z północy, wielbłądy, istoty fantastyczne…
Rumpelsztylsztyk, miłośnik wątrobiej kiełbasy
Przy okazji widziałem się ze znajomymi z kręgów analizatorsko-wydawniczych i w ogóle zobaczyłem kawałek miasta. Stoję na stanowisku, że „starówka” jest tylko w Warszawie, a wszędzie indziej – „stare miasto”, ale dla Lublina mogę zrobić wyjątek, skoro znajduje się tam już Krakowskie Przedmieście i Ogród Saski.
Obowiązkowa była wizyta w Mrau Cafe
Zwraca też uwagę obecność w mieście wpływów ukraińskich. Z dworca autobusowego jeżdżą kursy od Lwowa po Połtawę, a może i jeszcze dalej. Opodal znajduje się Skwer Tarasa Szewczenki, na którym stoi pomnik ofiar Hołodomoru; widać stamtąd Zamkowe nomen omen też Tarasy.

Problem natomiast pojawił się z powrotem do domu, bo kiedy przyszliśmy na dworzec, się okazało, że pociąg do Rzeszowa został odwołany. Alternatywę stanowił autobus, tylko że lubelski dworzec autobusowy znajduje się strasznie daleko od kolejowego. Z kolei opcja autobusowa polegała na przejeździe do Katowic, a tam łapaniu sprintem ostatniego pociągu do domu.
Urzędnik, pewnie odpowiedzialny za transport publiczny
Prócz tego sprawiłem sobie wreszcie nowy komputyzer, dzięki czemu w późniejszych miesiącach dużo grałem w Skyrim, gdzie moją postacią został wąsaty Redguard o imieniu Antoyne.
...A w ramach podróży poślubnej rozsiekamy kilkanaście draugrów!

Luty
Na początku lutego musiałem się wstawić w sądzie we Wrocławiu, a ponieważ godzina była za wczesna, żebym zdołał się tam dostać połączeniem bezpośrednim, musiałem jechać z przesiadką przez Cluchborc. Przesłuchanie poszło stosunkowo szybko i zdążyłem wrócić do domu przed zmrokiem, jeszcze sobie dwie płyty kupiłem i zjadłem gruzińskie czachobili.
Sąsiedzki efemeryk, wybrał wolność

Marzec-kwiecień
Wiosną nie działo się nic nadzwyczajnego albo po prostu byłem tak strasznie zarobiony. Na Histerykach dramę rozkręcił nowy user, który w sygnaturze podał numer konta, gdyż jest ubogim politologiem i nie może znaleźć roboty. Jeden z użytkowników zaproponował mu pracę przy koniach z zakwaterowaniem i wyżywieniem. Tymczasem w dziale merytorycznym autor tematu „Czy miał miejsce najazd Chin na Polan?” kulturalnie przyjął do wiadomości, że nie miał.
„Na wiosnę dbajcie o ogon”
A w Chinach zakazali urządzania striptizów na pogrzebach. Poważnie, w ichniej koncepcji im większy tłum na pogrzebie, tym większy honor dla nieboszczyka, a striptiz to łatwa metoda zwiększenia frekwencji.
A wild rogács appears!


Maj
Weekend majowy spędziłem w Zakopanem, wśród przewalających się hord turystów, a przy okazji zahaczyliśmy też na moment o Poronin i Biały Dunajec. Kwaterę miałem bardzo blisko dworca, udało się też wjechać na Gubałówkę i Kasprowy Wierch. W kolejce do kolejki na ten drugi staliśmy chyba ze dwie godziny, przy czym przyszliśmy godzinę przed otwarciem, ale widoki na górze okazały się warte pewnych wyrzeczeń. I nie chodziło jedynie o widok turystów opalających się z odsłoniętymi rękawami lub innymi partiami ciała, podczas gdy obok leżał śnieg.


Od mniej więcej jedenastego roku życia jestem faunem Władysława Hasiora i jego rzeźb opartych o przedmioty gotowe – taki artystyczny recykling. Wizyta w Zakopcu nie mogła się więc obyć bez wizyty w muzeum tego plastyka. Ekspozycja jest bardzo bogata, zawiera wiele dzieł dobrze mi znanych, choć większość z nich tylko z reprodukcji, jak i te, których jeszcze nie widziałem.

W czasie przelotnego pobytu w Krakowie odwiedziłem tamtejszą kocią kawiarnię i po raz pierwszy widziałem na własne oczy maine coona. Z Mazur zaś przyszła wiadomość, że Una, kotka, która dołączyła do stada w zeszłym roku, urodziła dwoje biało-burych kociąt, roboczo nazwanych Kundzią i Mundzią. Nie ma jednak pewności, czy Pola Okruszka, również przybyła w listopadzie razem z Uną, faktycznie jest jej córką, a przez to, czy doczekała się młodszego rodzeństwa.
Tymczasem uratowałem myszę przed drapieżcą.

Czerwiec
            Sporą część czerwca spędziłem tradycyjnie na Mazurach, gdzie miałem niemal stały kontakt z kotami. O ile Domino, zeszłoroczny przybłęda, znacznie się spasł od czerwca do listopada, to do kolejnego czerwca zdołał mocno schuść. Natomiast Pola Okruszka awansowała na kota domowego.

W sieni przebywała chwilowo tylko Una z młodymi. Kundzia i Mundzia okazały się ostatecznie Kundziem i Mundziem. Przechodziły socjalizację z resztą stada za pomocą wykonanych z moim udziałem drzwi z siatką, które pozwalały im na kontakty bez ryzyka oberwania.
Una i Unaki
Wiejskie prace gospodarskie obejmowały malowanie stolika w altanie, sprzątanie piwnicy i oglądanie mundialu. Oglądany był także serial Zakazane imperium ze Stevem Buscemim, o którym coś tu już było. W czasie wizyty w najbliższym ośrodku cywilizacji kupiłem u jednego gospodarza przewodnik po zabytkach Szlezwiku-Holsztyna oraz lichtensztajński podręcznik savoir-vivre z 1954 roku.
"Różnica pomiędzy tym jegomościem a kanibalem zawiera się tylko w »co«, a nie »jak«"
  
Lipiec

W lipcu po raz pierwszy odbył się w Częstochowie, a ściśle w Alejach NMP, marsz ludzi LGBT i ich sojuszników. Przybyły nań osoby ze ścisłego kierownictwa partii Razem, pojawili się też przedstawiciele lokalnych ugrupowań prodemokratycznych. Marsz był mocno obstawiony przez policję z uwagi na narodowo-katolickich kontrdemonstrantów. Ludzie od księdza Natanka, leżąc krzyżem przed czołem pochodu i machając wielkim drewnianym krucyfiksem, zdołali zatrzymać pochód na początku III Alei. Później na łamach „Gazety Częstochowskiej”, znanej również nieoficjalnie jako „Pierdoła Dzień Dobry”, redaktorka naczelna (prywatnie żona byłego naczelnego łamane przez posła) twierdziła, że to sami demonstranci kładli się na ziemi. Zapamiętałem przede wszystkim, jak jedna grupa uczestników marszu skandowała „Homofobia – to się leczy”, a druga równocześnie „Częstochowa tęczy nie chowa”, co w ogólnym zgiełku dawało efekt „Częstochowa – to się leczy”.
Templariuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuusz!
    Wybrałem się z małżonką na parę dni do Bielska-Białej. Dowiedziałem się, że dopiero w 1951 r. doszło do połączenia śląskiego Bielska z małopolską Białą Krakowską w jeden organizm miejski. Pierwsze z nich za czasów austro-węgierskich należało do austriackiej części Śląska i miało ludność przeważnie niemiecką, druga leżała w Galicji, zamieszkana głównie przez Polaków. Dziś są jednym miastem, zamieszkanym głównie przez Polaków, ale ślady dawnego dualizmu wciąż można dostrzec – poczynając od heraldyki. Byłc-Bejł ma bowiem, jako jedyne miasto w Polsce, a przynajmniej jedyne duże, dwa równorzędne herby, występujące razem. I tak w Bielsku mamy zabytkowy rynek (z nie tak zabytkową fontanną z posągiem Neptuna, który ma taką minę, jakby tu stał za karę), a w Białej – monumentalny ratusz i ciekawy blok mieszkalny z lat 30., zwany „okrąglakiem”.

Sierpień
W sieprniu przyszła pora na zasadniczy wyjazd wakacyjny. Tą razą naszym celem stała się Wiôlgô Wies alias Władysławowowowowo na Nordowych Kaszubach, gdzie ostatnio byłem 24 lata temu.
Po przybyciu doznałem oszołomienia od przewalających się tłumów turystów (tego roku padł w ogóle rekord dla tej miejscowości) oraz mnóstwa straganów z wszelakim „pamiątkarskim” badziewiactwem pochodzenia głównie chińskiego.
Dajta żreććć!
Wziąłem ze sobą zielone indyjskie szarawary, bardzo stylowe, ale bez kieszeni, więc dla równowagi w remizie OSP, na kiermaszu używanej odzieży militarnej, kupiłem sobie kamizelkę moro (chyba milicyjną), żeby to w niej nosić dobytek.

Mniej więcej w centrum, niedaleko głównego wyjścia na plażę, znajduje się Promenada Gwiazd Sportu z wmurowanymi w chodnik gwiazdami upamiętniającymi naszych wyczynowców z różnych dyscyplin, a pośrodku niej stoi bazaltowy pomnik polskich himalaistów. Jednego dnia miał tu miejsce jarmark regionalny, a kiedy indziej rozstawiali się uliczni artyści w rodzaju orkiestry wzdętej, chrześcijańskiego rapera czy faceta grającego na armaturze kanalizacyjnej.
Sporo czasu spędzaliśmy na plaży, łażąc w tę i nazad wzdłuż linii brzegowej. Przy okazji można się było przekonać, że tatuaże są ostatnio wśród Polaków całkiem modne.
Rozrywkę plażowiczom zapewniali: Winnie the Masz-Jakiś-Problem,
Niesamowicie Wodogłowy Plująk-Man, Amarantowy Kosmorożec i Kim Dzong Bałwan
Do ciekawszych miejsc we „Władku” należał Dom Rybaka z potężną wieżą, z której rozciągała się panorama na całe miasto. Na poszczególnych piętrach wieży mieszczą się różne lokale: jakieś wystawy, lokalna telewizja, klub absystentów… A na samej górze taras widokowy. Nie, czekaj, jeszcze wyżej jest drugi, znacznie mniejszy, zdecydowanie nie dla ludzi z lękiem wysokości. Oczywiście niekoniecznie trzeba wychodzić po stromej drabinie na wąską placformę otoczoną niską barierką i targaną wiatrem, bo widoki da się podziwiać także i z wnętrza szklanej kopuły wieńczącej budowlę, lecz tu wrażenie jest jednak mniej imponujące, bo szyby brudne.

Do zwiedzenia, jak ktoś ma ochotę, może być też Hallerówka, czyli dawna chałpa gen. Józefa Hallera, obecnie przerobiona na muzeum. Charakterystyczną dzielnicą Władysławowa jest Cetniewo, gdzie Aleksander Kwaśniewski coś tam coś tam i gdzie polscy sportowcy piją przed zawodami.
Józef Haller, Augustyn Necel i Leon Golla
Z Wielgiej Wse jeździliśmy na wycieczki, w tym niestety także i do Gdyni oraz Sopotu (Gduńsk już trochę za daleko). Nowiną w Gdyni była wizyta w kociej kawiarni, gdzie spotkałem przeuroczego czarnego. Obecnie już wyadoptowany, zresztą razem z bratem.

Poza tym w Gdyni wszystko po staremu: Skwar Kościuszki, „Błyskawica”, „Dar Pomorza”… Spotkałem koleżankę ze studiów i drugą z liceum, a w zasadzie ze starej dzielnicy. Na promenadzie nadmorskiej nadziałem się na targi książkowe, gdzie widziałem rozdającego autografy Jerzego Bralczyka. W Sopocie jeszcze mniej zmian: Monciak Cassino, molo im. Jana Pawła, turyści.
Przeciwnym kierunkiem był Hel. Sporo kontrowersyj wzbudził tego lata fakt, że na półwysep kursuje z Karwi autobuz nr 666, co zdaniem konserwatywnych potylików stanowi promocję satanizmu. Przejechaliśmy się i tą linią, przy czym w drodze powrotnej z Helu do Władka. Autobus jak autobus, a piekło było wieczorem we władysławowskiej Biedronce.
„Mój tatk je fanatik”

W samym mieście Helu byliśmy dwa razy, przy czym raz trafiliśmy na ulewę, a potem nie. Do atrakcji miasta należało fokarium. Oprócz tego, że turyści za niewielką opłatą mogą tam oglądać pływające po basenach foki szare (nie uznaję określenia „szarytka bałtycka”, chromolić reformę nazw ssaków z 2015!), dokształcić się z tablic informacyjnych i zobaczyć karmienie, ośrodek ogólnie wykonuje dobrą robotę na rzecz konserwacji tego gatunku, zajmując się rozmnażaniem i leczeniem. Poza fokarium zwizytowaliśmy placówki muzealne: Dom Morświna i mieszczące się w dawnym protestanckim kościele muzeum rybołówstwa.
USZCZELNIĆ
Na samym Półwyspie Helskim jest też parę innych miejscowości, jak bezczelnie kurortowa Jurata, na którą szał był już w latach międzywojennych.
Są też i Chałupy
W drodze powrotnej jechałem przez Aleksandrów Kujawski, gdzie po peronie łaził bosy Walijczyk z bębenkiem.
"Have you seen Jack-in-the-Green?"
Poza tym pod koniec miesiąca przybył do Częstochowy z samego Poznania Ray Wilson, który wystąpił na Placu Biegańskiego z okazji 90-lecia miejskich wodociągów. Koncert był bardzo udany, a potem nawet dostałem autograf.

Wrzesień
            Przełom sierpnia i września przyniósł znaczące zmiany w życiu rodzinnym od strony małżonki. Najpierw zmarła jej babcia, a tydzień później szwagier wyszedł za żonę. Obie związane z tym imprezy miały spory rozmach. Ponieważ babcia była równocześnie matką prałata, to na pogrzeb zjechało się, oprócz rozmaitych krewnych rodziny i wielu mieszkańców wsi, także kilkudziesięciu księży, łącznie z biskupem tytularnym Chusiry i bibliotekarzem seminarium duchownego. A jak już weszliśmy na cmentarz, to jeszcze kociak do nas dołączył.

Co do ślubu i wesela, to odbyło się w rodzinnych stronach panny młodej, z grubsza pod Radomskiem, a goście przyjechali aże z samego Widnia. Najpierw jednak zaproszono nas, jako najbliższą rodzinę młodego, do domu rodziców przyszłej szwagierki, gdzie jakiś kolejarz katował nas przyśpiewkami z akompaniamentem harmonii. Na weselu dominowało discepolo i inne tego typu atrakcje, ale przynajmniej żarcie było znośne. Jasnym punktem w ścieżce dźwiękowej okazała się wiązanka przebojów z lat pięćdziesiątych – zresztą ciekawostka przyrodnicza, że one zawsze na weselach występują w postaci wiązanki. Napatoczył się mocno już strynkowany kuzyn sensu largo (dla zmarłej babci był on ciotecznym zięciem, a z zawodu traktorzystą) i uparcie chwalił mnie za dobór muzyki, nie dając sobie wytłumaczyć, że nie miałem z tym nic wspólnego. Bez przerwy też nawijał, że ma dużo płyt i może mi jakieś załatwić. Bardziej inteligentną rozmowę prowadziłem z mężem innej kuzynki, dla odmiany sztygarem.
Prawdopodobnie państwo młodzi z fotografem, ale równie dobrze
może to być inżynier Kostka sprzedający uran Jugosłowakom
W internetach rozpętała się psychodruma na tle serialu „Wiedźmin” – nie tego z Żebrowskim, tylko zachodniego, który dopiero ma powstać. Poszły bowiem słuchy, że do roli Ciri szuka się aktorki pochodzącej z mniejszości etnicznej, co husaria internetowa od razu sobie przetłumaczyła na „Ciri będzie czarna” – tak jakby „mniejszość etniczna” nie mogła oznaczać np. Irlandczyków. Od razu wyroiły się protesty, że przecież jak tak można, Geralt był Słowianinem, a cały cykl wiedźmiński to „opowieść o wierzeniach i wyobrażeniach naszych bab i dziadów” (powiedzmy sobie wprost – babcine opowieści, jid. bobe-majse). Tymczasem na Histerykach jeden użytkownik, dziwnym zbiegiem okoliczności o poglądach mocno prawicowych, przyznał się na pełnym bezczelu, że lubi mocno nieletnie partnerki i wszystkim poleca, po czym wyleciał z hukiem.
W odróżnieniu od usera, kilka roślin na działce udało się posadzić.
Pojechaliśmy też do Krakowa, gdzie skupiliśmy swoją uwagę na Kopiecu Kościuszki, wspinając się na sam szczyt, zwiedzając wystawy w kazamatach i bezskutecznie usiłując zwabić dwa pilnujące terenu czarne koty w celu pogłaskania.
Strażnicy Kopca


Październik
W październiku oddałem głos w wyborach samorządowych i tym razem moim kandydatom się udało.
Może nie najlepszym rozwiązaniem z marketingowego punktu widzenia
jest wykonanie plakatów wyborczych przypominających klepsydry
Poza tym załatwiliśmy z małżonką kolejną wycieczkę, tym razem do Wrocławia. Odwiedziliśmy Antykwariat Naukowy, gdzie rezyduje kot Fuko, następca nieżyjącego już Dantego i chyba zresztą jego brat.
Któregoś razu, wracając z działki, dostrzegłem pod Pałacem Ślubów (w sobotę) furgonetki Służby Więziennej i funkcjonariuszy uzbrojonych w strzelby gładkolufowe. Najwyraźniej miał się tam odbyć ślub jakiegoś zbrodzienia. Rosyjskie media podały natomiast, że na antarktycznej stacji badawczej im. Bellingshausena jeden z polarników dźgnął drugiego nożem. W pierwszej chwili przyszło mi do głowy Coś Johna Carpentera. Potem wyszła na jaw przyczyna tego zajścia: nożownik był zapalonym czytelnikiem, a poszkodowany złośliwie zdradzał mu zakończenia książek.
Achtung Banditen
W dziedzinie stosunków sąsiedzkich jesień przyniosła nowy konflikt światowy, tym razem pomiędzy kuzynem a sąsiadem z tyłu. Poszło między innymi o to, że sąsiad zakłócał kuzynowi spokój za pomocą elektronicznego bekadła na krety, przez co kuzyn wybudował wzdłuż granicy prowizoryczny płot zwany „Palestyną”, później w przypływie dobrej woli go rozmontował, a kiedy ustępstwo sąsiada okazało się pozorne, tak się wnerwił, że w parę godzin postawił płot z powrotem. Sytuacja wyeskalowała do tego stopnia, że w pewnym momencie sąsiad wysunął roszczenie terytorialne w wymiarze 20 cm.
„You cannot fast travel when enemies are nearby"
Tymczasem na Histerykach: w dyskusji na temat szczepień forumowy hodowca koni twierdzi, że nie powinno się szczepić noworodków w pierwszej dobie życia, bo źrebiąt się też nie szczepi przed szóstym miesiącem.
„I am the watcher on the walls”


Listopad
Pierwszego dnia miesiąca wybrałem się tradycyjnie na cmyntarz na południowych kresach wojeŁództwa – ale już nie z babcią, tylko na jej grób. Tak czy inaczej, Wszystkich Świętych to jest w tamtych stronach gruba uroczystość, na którą zjeżdżają się ludzie z całej gminy i jeszcze dalszych regionów. Wszyscy na wszystkich mają baczenie, a więc nagrobek musi być równo obstawiony zniczami i wszystkie muszą się palić, wypada też mieć czyste auto i być ubranym Jak Trzeba.
Znowu pojechałem na Mazury. Pogoda była tak zgniła, że aż zgnita, wilgoć w powietrzu osiągnęła tak wysoki poziom, że mało brakowało do praskania rybami z nieba. Za wiele prac gospodarczych na zewnątrz nie zrobiliśmy, ale przynajmniej na spacer się dało chodzić.
Liczba psów w gospodarstwie wzrosła o 100%, bo do mieszkającego od 2012 r. Jeżyna dołączył Barney alias Bernie. Któregoś dnia po prostu się przybłąkał i już został. Główny z nim problem polega na tym, że niezależnie od pogody, kudłaty nie chce ani wejść do domu, ani siedzieć w budzie. Za schronienie obrał sobie jeden z kocich koszyków rozstawionych na ganku. Z częścią kotów się zaprzyjaźnił, przede wszystkim z Dominem, inne jeszcze ganiał. Jeżyn dobrze się z nim dogadywał, kiedy razem siedzieli na dworze, ale przed każdym spacerem robił się zazdrosny i dostawał małpiego rozumu.
Okazało się, że Domino znów zaokrąglił się przed jesienią. Młode koty też sporo urosły: Mundzio chętnie chodzi na spacery razem z psami, Kundzio woli przebywać blisko domu, ale bywa też, że grasują razem.

W tym samym czasie zaobserwowałem wejścia na niniejszego bloga nie skądinąd, a z samych Histeryków.org, gdzie do moich pararecenzji swoich książek dał linka Jarosław „Redbaron” Centek. Niniejszym chciałbym pomachać wszystkim zaglądającym tu userom Poważnego Forum Historycznego i zapowiedzieć, że w przyszłym roku mam na rozkładzie co najmniej jedną publikację innego autora się tam udzielającego. :D
Archanioł Michał

Grudziec
            Praktycznie aż do samych świąt ostro orałem, bo zlecenia sypały się jedno za drugim. Przy okazji urodzin wyrwałem się z małżonką całkiem blisko, bo do Złotego Potoku alias Potoku Złotego, małej miejscowości na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, znanego z dworku, gdzie przez parę miesięcy mieszkał Napoleon „Zygmunt” Krasiński, zwany Trzecim Wieszczem.
Obiad jedliśmy w restauracji hotelu „Kmicio”, gdzie byliśmy jedynymi gośćmi. Panowała tam leniwa, melancholijna atmosfera pozasezonu, a zarówno przed hotelem, jak i po holu kręciły się koty. W drugim przypadku była to Malwinka, kotka właścicielki. Ta ostatnia wyglądała na autentycznie zdziwioną, że Malwinka dała mi się pogłaskać, bo normalnie to się nie daje.

Na Histerykach, poza tym, że po raz pierwszy ktoś dostał ostrzeżenie za nazwanie współdyskutanta „dzbanem”, wybuchł kolejny tej jesieni skandal seksualny. Kiedy do mediów trafiły informacje o złoczynach pewnego duchownego, którego nazwisko nie jest tu istotne, ale chodzi o znanego prałata z gdańskiego kościoła św. Brygidy, jeden z userów stwierdził, że ściskanie za pośladki to nie jest czynność o charakterze seksualnym, więc o co tyle szumu. Na to jeden z moderatorów oświadczył, że chwilowo zrzeka się uprawnień moderatorskich, żeby napisać, że chętnie dałby mu w zęby, i wie, co za to grozi wedle regulaminu. Potem przyszedł leśniczy z Bostonu i wygonił wszystkich z lasu, czyli skasował cały ten fragment wątka. Moderator nie poniósł chyba konsekwencji, natomiast obleśnemu userowi pogrożono dwumiesięcznym urlopem, ale nie za obleśność, tylko za fakt, że był to kolejny w jego wydaniu przykład pisania nie na temat. Pod sam koniec grudnia jeszcze inny użytkownik, były moderator sam siebie tytułujący Żywą Legendą Forum, wniósł o usunięcie swojego konta. Na początku roku bił na alarm, że udział w forum zaczyna być postrzegany jako obciach i rzecz wstydliwa. Co ja narobiłem…
Oszczędzaj w PKP!
Święta minęły w nowej konfiguracji rodzinnej, bo bez babci, za to ze szwagierką. Świąteczne msze odbyliśmy w kościele Pierwszych Męczenników Polskich, którego proboszcz przez cały rok nadal nie uzbierał na kawę dla organisty. W ostatnią niedzielę roku byłem zaś w bazylice jasnogórskiej, gdzie nadziałem się znów na tego samego egzorcystę, co w dwóch poprzednich latach – i on, sądząc po wygłoszonym kazaniu, musiał się napędzać czymś mocniejszym niż kawa. W pewnym momencie zupełnie straciłem wątek, ale zaczął w każdym razie od stwierdzenia, że on się woli modlić w swoim pokoju niż w kościele, bo się jacyś ludzie kręcą i organy huczą.
Łupy choinkowe
            Jak wyglądają perspektywy na rok 2019? Pierwszy miesiąc był dość przygnębiający, ale mam zamiar przeczytać parę książek, kupić nie za dużo płyt, żeby nadążać z ich opisywaniem na blogu, a także wbić kolejny level jako tłumacz.


Słowo roku: „obleśny”.





1 komentarz:

  1. Rok pełen wrażeń, obserwacji, a przede wszystkim wniosków. Celujących jakby

    OdpowiedzUsuń