Na wakacyjny wyjazd w rejony kujawskie wziąłem sobie habłeka dotyczącego tamtych regionów, a będąc już na miejscu, zapoznałem się z urobkiem lokalnych historyków.
9. Piotr
Strzyż, Płowce 1331, Warszawa
2009
(z serii Historyczne bitwy)
Paradoks Płowiec polega na tym, że jest to
jedyna polska bitwa z XIV wieku, której przebieg jest z grubsza znany, a i tak
nie wiadomo, kto wygrał: według polskich historyków Władysław Łokietek, a
według niemieckich – Krzyżacy. Mało tego, ona wcale nie tak do końca została
stoczona pod Płowcami, bo częściowo pod Radziejowem. Po habełku Piotra Strzyża
można się spodziewać zwięzłego przedstawienia problematyki.
Autor zaczyna od omówienia dziejów Zakonu Pierwszej Krzyżowej i jak doszło do tego, że drugorzędny zakon rycerski z Ziemi Świętej trafił w XII w. na Kujawy. Jak to często bywa w dziejach konfliktów zbrojnych – wtedy wydawało się, że to dobry pomysł. Łupieżcze najazdy plemion pruskich docierały aż pod Sandomierz i ktoś kompetentny musiał je zatrzymać. W ciągu kilkudziesięciu lat Krzyżacy zajęli więc całe Prusy, a przy okazji zaczęli się wadzić z książętami Pomorza Gdańskiego. W międzyczasie na arenę dziejów wkroczył Władysław Łokietek, który w próbach konsolidacji swojego panowania łapał po dziesięć srok za ogon. Równocześnie Pomorze Wschodnie stało się obiektem ekspansji Brandenburczyków, a w ogólnym zamęcie, jaki wówczas zapanował w tamtych stronach, tym razem Łokietkowi przyszło do głowy, że to dobry pomysł poprosić Krzyżaców o pomoc przeciwko nim. Zakon oczywiście wykorzystał okazję i zagarnął Pomorze dla siebie, żeby zyskać połączenie lądowe z Rzeszą. Przez jakiś czas Władysław usiłował odzyskać utracone terytoria bez przemocy – na drodze procesu w Inowrocławiu, a potem działaniami dyplomatycznymi. Kiedy to nie przyniosło skutku, chwycił za miecz.
Tu się odbywał proces |
Autor uwzględnił rozdział o wojskowości obu stron, dość wyczerpujący, choć ani na temat uzbrojenia polskiego, ani zakonnego nie dowiedziałem się niczego przełomowego. Pewnym novum była dla mnie charakterystyka rynsztunku Prusów służących w armii krzyżackiej (choć poddani zostali chrystianizacji, to jednak na wojnie zdarzały im się ekscesy antyklerykalne). Sporo miejsca poświęcono temu, jakie grupy ludności na jakich zasadach były po obu stronach zobowiązane do służby wojskowej. Ciekawostka: w kampanii 1331 r. na gościnnych występach u boku Zakonu pojawiła się setka angielskich krzyżowców pod wodzą sir Thomasa Ufforda.
Zasadniczy tok narracji dotyczy nie tylko
Płowiec, ale całości Łokietkowych wojen z Krzyżakami, toczonych w latach
1327-1332. Sojusznikami Polaków byli okazjonalnie Litwini, Krzyżaców – wojska
czeskie Jana Luksemburskiego. Łokciowi nie szło za dobrze, skoro w próbach
odbicia ziemi chełmińskiej stracił również dobrzyńską.
Co do samych Płowiec – dość dobrze opisana jest
pierwsza faza bitwy, ta pod Radziejowem, w której Łokietek rozbił mniejszą
część sił krzyżackich, zabijając kilku komturów i biorąc do niewoli wielkiego
marszałka. W przypadku drugiej źródła są mniej jednoznaczne, ale polska armia
poszła wtedy w rozsypkę.
Pod względem językowym praca stoi na poziomie
przyzwoitym, chociaż zdarzają się literówki czy pomylona odmiana. Czytam np.: „Z
obronnością miast łączyły się też robocizny w postaci szwarku”. A student z
Mozambiku na to: „Co to jest szwarku?” Chodziło być może o szarwark. Pojawia
się też gdzieś po drodze miasto Kurnik i Jezioro Kurnickie, a także Wilhelm
Durget, „żupan Spiżu i Ujvaru”. Jeśli chodzi o ikonografię, wklejki są
dwie, głównie zawierające wyobrażenia ówczesnej wojskowości – zarówno z epoki,
jak i współczesne rysunki. Do tego pomniki bitwy w samych Płowcach i statuja
Łokietka w Brześciu Kujawskim.
Ostatnie rozdziały poświęca
autor podsumowaniu działań wojennych w opisywanych latach i recepcji bitwy w
późniejszych wiekach. No i kto w końcu wygrał? Wojska zakonne komtura
chełmińskiego Ottona von Luterberga zadały Polakom ciężkie straty, zmuszając
ich do odwrotu, ale same ucierpiały na tyle, że też musiały się wycofać, co w
zasadzie zakończyło kampanię. Bitwa pod Płowcami zadała kłam opinii o
niezwyciężoności Zakonu, ale nie zapobiegła zajęciu Kujaw w następnym roku.
10. Inowrocław
w Polsce Ludowej. Zbiór studiów pod redakcją Tomasza Łaszkiewicza, Inowrocław
2009
Na wczasach
mieszkałem w Inowrocławiu, ale to w Antykwariacie Naukowym w Bydgoszczy
natrafiłem na pracę zbiorową dotyczącą tego miasta za czasów PRL. Książka jest
niezbyt gruba i redaktorzy sami zaznaczają, że pionierska w swojej dziedzinie.
Autorzy korzystali z licznych źródeł, np. Archiwum Państwowego w Bydgoszczu czy
z IPN.
Artykułów jest sześć. Na pierwszy
ogień idzie Tomasz Krzemiński (PAN w Toruniu), prezentując początki
inowrocławskiej MO. Na milicjantów szli zaraz po wojnie głównie ludzie z nizin
społecznych, którzy nie mieli pojęcia o pracy policyjnej, za to skłonność do
rozmaitych złoczynów, a także do wódki. Zastępca komendanta powiatowego nazywał
się nawet Ignacy Kieliszek.
W tym budynku mieściła się ongiś komenda milicji |
Redaktor całego tomu, Tomasz
Łaszkiewicz (również toruński PAN), zajmuje się problematyką inowrocławskich
pochodów pierwszomajowych za stalinizmu, opierając się zarówno na relacjach
prasowych, jak i na podsumowaniach w dokumentacji partyjnej i ubeckiej. 1 Maja
to był poważny biznes i władze miejskie starannie tę uroczystość
przygotowywały, a potem równie starannie rozliczały efekty. Mimo jednak
poświęcenia wielu godzin na lekcje wokalne, ludność miejscowa nie śpiewała na
pochodzie z wystarczającym entuzjazmem. Autorowi należy zapisać na plus, że
poświęca parę słów pepeesowskim obchodom 1 Maja sprzed wojny. Dla
kontrastu omówione też zostały oddolne próby obchodzenia 3 Maja w
pierwszych latach powojennych.
Problematyką podziemia
antykomunistycznego zajął się Waldemar Ptak z bydgoskiego IPN, dzieląc ją na
dwa okresy. Pierwszy to działalność oddziałów partyzanckich, które były trzy i
żaden nie funkcjonował wyłącznie w samym powiecie inowrocławskim. Około 1947
zostały one już rozbite, a działalność konspiracyjna przeszła w ręce
organizacji młodzieżowych. Były to dość naiwne próby „robienia podziemia” przez
ludzi bardzo młodych. W jednym przypadku wydaje się nawet, że dziesięcioletnich,
bo Hieronim Adamczyk, ur. 1939, założył organizację „Jednostka Leśna” w 1949 –
ale tu mógł autor coś pokręcić, skoro w następnym roku Adamczyk ukończył szkołę
podstawową (gimnazjów już wówczas nie było, a nawet gdyby były, to i tak by nie
pasowały). Do najlepiej urządzonych organizacji młodzieżowych należało
„Stronnictwo Narodowe” z Kruszwicy, kierowane przez tamtejszego nauczyciela. Zakres
działalności był nieznaczny: niektórzy tylko rozmawiali o polityce i planowali,
co dalej, przeważnie chodziło o zrywanie czerwonych flag i rozwieszanie ulotek,
albo, jak w przypadku „Młodzieżowej Armii Krajowej Nadziei”, zniszczenie
portretu Rokossowskiego w stołówce zakładowej w czerwcu, a Bieruta w grudniu.
Co śmielsi zdobywali pojedyncze sztuki broni albo zaczynali budować bunkier w
lesie. Oczywiście UB wyłapywało takie organizacje w prawie pełnym składzie, a
czasem nawet, ze względu na młody wiek i znikome efekty działania, puszczało niektórych
wolno, generalnie jednak szło się do więzienia. Wśród partyzantów było więcej
ofiar śmiertelnych, ale i tacy, którym udało się wymknąć.
Kruszwicka cukrownia - miejsce spotkań "Stronnictwa Narodowego" |
Pozostałe trzy artykuły są dziełem badaczów związanych z inowrocławskim oddziałem Polskiego Towarzystwa Historycznego. Edmund Mikołajczak zajmuje się więc Pomnikiem Wdzięczności Armii Czerwonej i Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni, którego powstawanie trwało aż cztery lata (1949-1953) z powodu różnych problemów, w tym odwołania w atmosferze skandalu pierwotnych członków komitetu budowy. Na chwilę wydania pracy pomnik jeszcze stał na Skwerze Obrońców Inowrocławia (wcześniej Obrońców Stalingradu) i toczyły się spory, co z nim zrobić. Mikołajczak opowiada się za pozostawieniem pomnika z nowym napisem na cokole, jednak w 2018 monument został zdemontowany.
Można go jeszcze dostrzec na Google Streetview |
Najobszerniejszy jest artykuł Piotra Strachanowskiego „Partia kieruje i rządzi” (z protokołów egzekutywy Komitetu Miejskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Inowrocławiu w 1966 roku). Wybierając rok Tysiąclecia jako reprezentatywny dla pokazania, jak wyglądały miejskie mechanizmy władzy, autor poprzedza to ogólnym omówieniem roli PZPR w Polsce Ludowej i danymi liczbowymi na temat Inowrocławia. Miasto było upartyjnione w około 28%, co mieściło się w normach wyznaczonych dla całego kraju. Do egzekutywy partyjnej należeli najważniejsi ludzie w mieście (przewodniczący Rady Narodowej, komendant MO, przedstawiciel armii, reprezentanci kopalni soli i zakładów sodowych…) Wśród spraw omawianych na zebraniach często przewijał się problem, co zrobić, żeby do partii wstępowało więcej robotników, bo inteligentów już jest za dużo, i w jaki sposób nakłaniać członków partii do trzymania się światopoglądu laickiego. W roku 1966 zasadniczą kwestią były szeroko zakrojone obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego, państwowa konkurencja dla kościelnego Millennium Chrztu Polski. Zastanawiano się też nad metodami zwiększenia wydajności różnych miejskich przedsiębiorstw, pacaneum na wszystko upatrując w większym upartyjnieniu i szkoleniach ideologicznych. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się trochę nie do uwiary, że ludzie na zamkniętych zebraniach porozumiewali się czystą nowomową.
Artykułowi Strachanowskiego towarzyszą biogramy
niektórych osób w nim wymienionych – nie tylko partyjnych, bo np. także księdza
Zientarskiego, proboszcza parafii Zwiastowania NMP. Biogramy są dość suche, ale
dają pojęcie o typowej karierze w nomenklaturze PRL. Taki np. Mieczysław Bubacz,
sekretarz KM do spraw organizacyjnych, po wojnie służył jako milicjant, potem
kierował m.in. spółdzielnią bieliźniarsko-krawiecką i drukarnią wydawnictwa
Samopomocy Chłopskiej, a do tego był prezesem klubu sportowego Cuiavia.
Ostatni i najkrótszy jest artykuł Rafała
Łaszkiewicza, poświęcony nadaniu Szkole Podstawowej nr 8 imienia XXX-lecia PRL.
Co charakterystyczne, dwa lata wcześniej jedna z lokalnych gazet ogłosiła plebiscyt
na patrona. Zgłoszono 44 kandydatury, a władze miejskie i tak zrobiły po
swojemu… Dziś szkoła nosi imię 4. Kujawskiego Pułku Artylerii Lekkiej (kto z
laików by to spamiętał?)
Książkę uzupełnia wkładka ze
zdjęciami ze zbiorów Muzeum im. Jana Kasprowicza – wśród nich pochody
pierwszomajowe, różne uroczystości, sekretarz Knitter, zdjęcia aresztowanych
członków kruszwickiego „Stronnictwa Narodowego”… Nie ma oryginalnego Pomnika
Wdzięczności, ale jest makieta, ustawiona w 1949 na Rynku. Projekt okładki
wykorzystuje zdjęcie z pochodu pierwszomajowego po ul. Królowej Jadwigi w 1960.
Nie wiem na sto procent, ale podoba mi się myśl, że fotografia została wykonana
z okna tego samego budynku, w którym mieszkałem.
11. Bydgoszcz wojskowa. Szkice z dziejów
garnizonu bydgoskiego od czasów najdawniejszych do współczesności, red.
Albert S. Kotowski, Sławomir Sadowski, Bydgoszcz 2017
Ta z
kolei praca zbiorowa jest pamiątką z bydgoskiego Muzeum Wojsk Lądowych i przez
nie została wydana. Dlatego w ramach przerywników wrzucę parę zdjęć z ekspozycji MWL i nie tylko.
Większość
opracowania zajmuje chronologiczne omówienie militarnych dziejów Bydgostu. Gród,
który dał początek dzisiejszemu miastu, powstał prawdonajpodobniej w okresie
tzw. reakcji pogańskiej i w następnych paru wiekach był statystą na scenie
historii, jako jedna z wielu fortyfikacji na pograniczu polsko-pomorskim, mniej
nawet ważny niż pobliski Wyszogród, który dziś jest jego dzielnicą. Rola
Bydgoszczy wzrosła po wybudowaniu stałego zamku, w okresie wojen krzyżackich: w
1410 stacjonowało tam zgrupowanie wojsk polskich pod dowództwem Janusza
Brzozogłowego. W XVII-XVIII w. miasta nie oszczędziły wojny ze Szwecją, a potem
konfederacja barska i wojny napoleońskie. Pod panowaniem pruskim w Gydboszczy
po raz pierwszy pojawiły się stałe koszary i inne instalacje wojskowe. O ile
piszący o średniowieczu Tomasz Nowakowski porusza się, co zrozumiałe dla tej
epoki, wśród mroków spekulacji, to odpowiedzialny za okres XVI-1815 Zbigniew
Zyglewski daje po prostu suchą relację opartą na wszelkich wzmiankach źródłowych
o tym, że kiedykolwiek w Bymgoszczy w ogóle stojało jakieś wojsko (czasami
nawet, gdy mowa o wojnie, nie precyzuje, czyje ono było). Do tego jeszcze pisze
niektóre nazwy miejscowe małymi literami, nie dba o jednolitość pisowni
nazwisk, a w dodatku myli huzarów z husarzami – dla publikacji wydanej przez
MWL wstyd lekkopółśredni.
- Bydgoszcz? Nie słyszałem... |
Artykuł
A.S. Kotowskiego przybliża funkcjonowanie garnizonu bydgoskiego w okresie
pruskim od 1815 r.: początkowo żołnierze kwaterowali po domach prywatnych, co
stwarzało wiele problemów związanych z finansowaniem kwater. Za budowę koszar z
prawdziwego zdarzenia wzięto się dopiero po utworzeniu Cesarstwa Niemieckiego,
ale wtedy mieszkańcy i tak musieli przyjmować pod swój dach żołnierzy z
jednostek przybywających na manewry albo przejeżdżających przez miasto. Artykuł
omawia poszczególne jednostki stacjonujące w Fydgoszczy, kwestię udziału
Polaków w garnizonie i stosunek wojska niemieckiego do ludności polskiej (ledwo
zarysowane, bo nikt wcześniej tego na poważnie nie badał) oraz uroczystości z
udziałem wojska. Przykładowo, na powitanie pułku artylerii pieszej w 1913 r.
magistrat zafundował poczęstunek – po kilka piw i bułek z kiełbasą na łeb. Szczególnie
hucznie obchodzono setną rocznicę urodzin Wilhelma I w 1897 r. i
dwusetlecie Pułku Grenadierów Konnych „Von Derfflinger” w 1904, na które do Będgoszczy
przyjechał sam cysorz. Obecność wojsk niemieckich w mieście kończył w roku 1919
pobyt jednostek Grenzschutzu, mających zwalczać powstańców wielkopolskich
(zdjęcie ich kompanii kaemów trafiło na okładkę pracy).
Po
grenchutzach koszary bydgoskie zajęło w końcu Wojsko Polskie, a co tam robiło,
pisze Włodzimierz Jastrzębski. Miasto nad Prbdą stało się siedzibą kilku
jednostek, przede wszystkim 62. Pułku Piechoty, 61. pp, 15. Pułku Artylerii
Lekkiej, 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich („Z beczki piją, nie pijani, / To
bydgoscy są ułani”), licznych ośrodków szkoleniowych lotnictwa, a nawet
przewinęła się szkoła podchorążych marynarki. Artykuł omawia zatem obecność
polskich jednostek w Bydgoście, najważniejszych dowódców, broń i wyposażenie,
życie codzienne oraz aktywność kulturalną czy sportową. Popełnia przy tym
jednak trochę pomyłek, pisząc o „Zegalskim” zamiast Zygalskiego czy o armatach
„Boforta” zamiast Boforsa. Stwierdza też, że artylerzyści uzbrojeni byli w
„kbk-esy”, myląc skróty „kbk” (karabinek) i „kbks” (karabinek sportowy). Co by
mu szkodziło napisać po prostu „karabinki”? Z kolei dywizjon pancerny miał
zostać dozbrojony „w 46 czołgów rozpoznawczych typu TK-3 oraz tankietki” –
przecież to jest jedno i to samo. Mimo wszystko artykuł należy do ciekawszych w
pierwszej części zbioru.
Dyrekcja Kolei, gdzie odbywały się odczyty obronnościowe |
Garnizonem
Wehrmachtu w okresie II wojny światowej zajmuje się Krzysztof Drozdowski i robi
to dość niechlujnie: stopnie wojskowe i tytuły szlacheckie raz po polsku, raz
po niemiecku (a nawet mieszane: „kpt. zur See”, po naszemu komandor), brak
wyjaśnienia okupacyjnych niemieckich nazw ulic Bydgoszczy czy sąsiednich
miejscowości. Tekst zawiera obszerne cytaty z tekstów źródłowych, których
tłumaczenia stoją jednak na poziomie ciut wyższym od internetowego translatora.
Próbka: „Z tego wszystkiego wynika, że to, co osiągnięte na podstawie wojskowej
dyscypliny i dokładności oraz to, co wymagane w rytmie i muzykalności, prawie
nie do przecenienia jest. Szczególny udział w zakończeniu wieczoru miałoby
sześciu fanfarzystów i jeden dziarski bębniarz. Spontaniczne oklaski były
podziękowaniem wykupionej co do miejsca publiczności”. Trzy zdania, a ile
radości! W sam raz na komentarz-copypastę
do koncertu Sabatona, Laibacha czy inkszego Nitzer Ebb.
Przynajmniej nikt nie powie, że nie było korekty! |
Najbardziej
obszerny jest tekst Sławomira Sadowskiego, drugiego z redaktorów, poświęcony
garnizonowi w okresie PRL. Ponieważ Wojsko Polskie (razem z Sowietami) wróciło
do Phydgoszczy jeszcze w styczniu 1945, to przez kilka miesięcy miasto służyło
jako zaplecze wojsk walczących w Rzeszy. Po wojnie Bydgosk stał się natomiast jednym
z najważniejszych ośrodków wojskowych Polski jako siedziba Pomorskiego Okręgu
Wojskowego, którego struktura organizacyjna, a nawet terytorialna, zmieniała
się do 1989 r. wielokrotnie, wraz ze zmianami w polskiej armii i podziale
administracyjnym. Autor omawia rozbudowę instalacji wojskowych i wymienia
najważniejszych oficerów garnizonu na przestrzeni lat. Nie zapomina przy tym o
instytucjach medycznych, politycznych czy kulturalno-oświatowych, w tym o
zespole muzycznym „Czarne Berety” i klubie sportowym Zawisza. MWL powstało
zresztą na bazie Muzeum Tradycji POW. Bardziej monotonny jest za to rozdział
poświęcony garnizonowi lotnictwa i obrony powietrznej.
Tu w 1945 r. powstała Rejonowa Komenda Uzupełnień |
W drugim
tekście Sadowski zajmuje się też okresem po 1989, ale tam już napotykujemy dużo
teoryzowania, trudnego dla niewprawionych czytelników, w związku z ciągłymi
zmianami koncepcji obronności przez ostatnie ponad ćwierć wieku. Na moment
pisania książki Bygdoszcz była siedzibą m.in. Inspektoratu Wsparcia Sił
Zbrojnych, Centralnej Wojskowej Pracowni Psychologicznej i Joint Force Training
Center.
Druga
część pracy to kilka krótszych tekstów poświęconych zagadnieniom bardziej
szczegółowym. Marek Zwiefka omawia zwięźle bydgoską architekturę wojskową do
1939. Drugi tekst A.S. Kotowskiego dotyczy uroczystości stulecia stacjonującego
w mieście pruskiego Pułku Piechoty nr 14 „Graf Schwerin” (3. Pomorskiego) w
1913 r. Jako źródła wykorzystano relację z gazety „Bromberger Zeitung” oraz
odnalezioną przez autora w bibliotece publicznej broszurę, zawierającą program
uroczystości oraz przemówienia różnych oficjeli (zastępcy dowódcy pułku,
dowódcy korpusu, burmistrza, proboszcza). Artykuł cytuje ich obszerne fragmenty,
które dają pojęcie o mentalności niemieckich wojskowych u progu wojny
światowej. Trzeba powiedzieć, że można je było przetłumaczyć lepiej i jeszcze np.
wyjaśnienie, że Königgratz to inaczej Hradec Králové, uzupełnić informacją, że
stoczona tam w 1866 bitwa po naszemu nazywa się pod Sadową. Kotowski relacjonuje
też za gazetowym materiałem parady żołnierzy i weteranów: „tzw. Zapfenstreich”
i „Wielkie Budzenie (Großes Wecken)”. Żeby specjalista od wojskowości
nie znał słów „capstrzyk” i „pobudka”?
Życiem
międzywojennym garnizonu zajęli się Marek Holak i Krzysztof Drozdowski.
Pierwszy omówił wojskowy sport jeździecki i choć od pewnego momentu robi się z
tego wyliczanka poszczególnych zawodów oraz bydgoskich oficerów i podoficerów,
którzy zajęli w nich punktowane miejsca, to widać, że 16. Pułk Ułanów
Wielkopolskich przez prawie całe dwudziestolecie mieścił się w czołówce. Drugi z
autorów zajął się konkursem orkiestr wojskowych na szczeblu okręgu korpusu w
1923 r. II wojny światowej dotyczy tylko jeden artykuł – najbardziej znany spośród
autorów pracy, Łukasz Mamert Nadolski, pochylił się nad zniszczeniami wojennymi
Bydgostu w 1945, chociaż w zasadzie jest to krótki opis walk o miasto z
dodanymi informacjami na temat zburzonych budynków.
Posiłek ułański |
Dwa
kolejne teksty dotyczą bydgoskiej generalicji: Sadowski Sławomir (sic!)
opracował okres międzywojenny, a Joanna M. Iwaszkiewicz – PRL. Pomimo
stosunkowo dużego znaczenia, w obu okresach przez Bydgoszcz przewinęło się
stosunkowo mało generałów. Co ciekawe, w II RP żaden nie pochodził z miasta ani
w ogóle z zaboru pruskiego, tylko Galicjanie i ludzie spod carskiego berła. Do najbardziej
znanych należeli późniejsi bohaterowie wojny obronnej, Stanisław
Grzmot-Skotnicki i Wiktor Thommée. Bardziej egzotyczne przypadki stanowili
oficer kontraktowy, gen. Zachariasz Bakhradze, weteran ekspedycji przeciw
powstaniu bokserów oraz wojny o niepodległość Gruzji, oraz kontradmirał Wacław
Kłoczkowski, który miał za sobą udział w bitwie pod Cuszimą i stanowisko
dowódcy floty Państwa Ukraińskiego, a w Bydgoszczy został… dowódcą piechoty
dywizyjnej, bo mu po prostu brakowało paru miesięcy do emerytury. Joanna M.
Iwaszkiewicz analizuje generalicję bydgoską w Polsce Ludowej pod różnymi
względami – wykształcenia, długości służby, pochodzenia społecznego i
geograficznego, związków z miastem itp. Z głośniejszych nazwisk służyli nad
Prbdą Władysław Hermaszewski, starszy brat kosmonauty, oraz Józef Baryła,
późniejszy szef Głównego Zarządu Potylicznego WP i członek WRON (vide tzw.
generałowie alkoholowi – Baryła, Oliwa i Żyto).
Kończy
książkę kawałek tekstu źródłowego, a mianowicie zapiski ks. płk. w st. spocz.
Tadeusza Łukaszczyka, który robił w Bythgoszczy za kapelana, z lat 1992-1993. Padre
przedstawia tu swoje notatki po pewnej obróbce, nie ujawniając nazwisk ludzi,
o których pisze („Biskup-Generał Sławoj Leszek G.” – nie mam zupełnie pojęcia,
o kogóż tu może chodzić?). Pomiędzy dość normalnymi zapiskami o katechezach,
mszach i kolędach można wyczytać parę ciekawostek. Choćby niewypowiedziany
konflikt z księdzem dziekanem, który przydzielił nowemu wikaremu mieszkanie bez
mebli, a innym razem – zapewne w celu kompromitacji – powiadomił go w ostatniej
chwili, że ma wygłaszać kazanie na ważnej uroczystości.
Kropidło |
Pracę
uzupełnia kilkanaście ilustracji, często tak pikselowanych, że nawet na własnej
domowej drukarce uzyskałbym lepszy efekt. Szczególną uwagę zwraca fot. 43,
przedstawiająca wyjątkowo spasiony okaz samolotu szturmowego Su-22… Albo komuś
się pokićkały proporcje zdjęcia. Nieco wcześniej widzimy zdjęcie trzech mężczyzn,
podpisane: „Wizyta prez. RP Aleksandra Kwaśniewskiego w dowództwie POW (w
środku gen. Dyw. Tadeusz Bazydło). Nie wiadomo, co zawinił stojący obok wyżej
wymienionych mężczyzna w dresie, że skazano go na anonimowość.
Chonky boi from Bygosh |
Książka
z jednej strony ma aspiracje do przekrojówki całej militarnej historii
Bydgoszczy, wzbogaconej o parę ciekawostkowych wycinków, ale z drugiej strony
jest zbyt hermetyczna i szczególarska jak na popularna lekturę.
Cytat: „Nie ma
chyba żadnego nawet najbardziej zaludnionego miasta, które byłoby gorszym
przykładem bezgranicznego i niepohamowanego chamstwa, nieobyczajności i
bezczelnego braku szacunku dla prawa, jak Bydgoszcz” (płk Wittlich, dowódca
pułku piechoty w 1864, w związku z problemem kwaterowania żołnierzy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz