Mam wrażenie, że oduczyłem się oglądać filmy pełnometrażowe, bo przez większość tygodnia mam tyle rozmaitych zajęć, że starcza mi tylko na seriale.
Zakończył się wreszcie Snowfall po 6 sezonach
– i wystarczy. Stopniowa przemiana Franklina Sainta z dobrego chłopaka, tylko
pogubionego, w bezwzględnego narkotykowego bossa, dokonała się na tyle
wcześniej, że można było sobie darować ze dwa sezony. Tymczasem scenarzyści już
gonili w piętkę, wprowadzając nowe wątki, które coraz bardziej zamudlały akcję,
i postacie, które nie miały szansy wybrzmieć. Np. scena, w której Franklin z
kumplem, uciekając przez przedmieścia, trafiają na posesję niezrównoważonego
posiadacza tygrysa, to już ewidentny objaw przefajnowania (tzw. „skok przez
rekina”). Trzeba jednak przyznać, że zakończenie historii Franklina trafiło się
dość satysfakcjonujące. W przeciwnym kierunku zmienił się jego ziom Leon: od
dobrego, lecz nieco pstrogłowego kumpla, przez gangusa, który podjął kilka bardzo
tragicznych decyzji, po zaangażowanego działacza społecznego.
Tymczasem wjechał trzeci sezon Wojownika. Finał
drugiego to jedna z moich ulubionych serialowych jatek i od tej pory historia o
chińskich gangach w XIX-wiecznym San Francisco, ze sporą dawką sztuk kopanych,
całkiem mnie już wciągła. Zauważam, że raz na sezon scenarzyści wysyłają
naszych kungfujów poza miasto, aby sprokurować odcinek w konwencji westernowej.
Do moich faworytów należy Hong, który ma nie całkiem równo pod sufitem, a przy
tym jest wesołym zabijaką a la Jackie Chan (do tego gejem, ale dopiero w III
sezonie zaczął robić gejowe rzeczy). Finał trzeciego sezonu też był całkiem
mocny – na tyle, że jeśli czwarty jednak nie powstanie, to pomimo pourywanych
niektórych wątków trzeci może zapewnić widzowi wystarczające domknięcie.
Obydwa wątki LGBT w jednym kadrze |
Nie chyciła mnie za to okrzyczana Sukcesja,
opowieść o nie tylko obrzydliwie bogatej, ale po prostu obrzydliwej rodzinie
magnatów medialnych. Po kilku odcinkach miałem już dość tej całej bucery. Niektórzy
sugerują odczytywać Sukcesję jako komedię, w której źródłem komizmu jest
kontrast pomiędzy deklaracjami bohaterów a ich faktycznym postępowaniem. Krótko
mówiąc – coś jak Kiepscy, tyle że o klasie wyższej.
Kolejne rozczarowanie
to Vinyl, serial o biznesie muzycznym, reklamowany swego
czasu w „Teraz Rocku”. Współtwórcami byli Mick Jagger i Martin Scorsese. Syn
pierwszego, James Jagger, występuje w roli lidera zespołu protopunkowego, a co
do Skorsezjusza, to efekt końcowy faktycznie jest w jego stylu: obślompany Nowy
Jork lat siedemdziesiątych, bohaterowie ciągle na haju i rzucający mięsem. Mimo
wszystko nie podobało mi się, bo trudno kibicować zaćpanemu ordynusowi, jakim
jest główny bohater, szef wytwórni płytowej grany przez Bobby’ego Cannavale.
Może – zapytacie – przynajmniej jest on entuzjastycznym fanem muzyki, który
lubi swoją robotę? A gdzie tam, zespoły i płyty to dla niego towar, który ma
generować zyski. Bez różnicy, czy sprzedaje – jak powiedział Kazimierz
Staszewski – kasetę, kapustę czy kiełbasę. Może i oddany jest klimat epoki, ale
za mało w tym wszystkim o muzyce, a wątek sensacyjny jest dość rachityczny i
wydaje się dolepiony na siłę. Trudno się dziwić, że po jednym sezonie serial
został skasowany. Dodajmy, że matka jednej z bohaterek jest Polką i momentami
mówi do niej po polsku, ale konia-zrzędę temu, kto by ją zrozumiał.
Co nie wyszło w Vinylu, nadrabiają Kroniki Times Square, trójsezonowy serial osadzony w tym samym mieście i epoce, a poświęcony zasadniczo prostytucji i branży porno. Za realizację wzięła się ekipa od The Wire i widać tu podobne podejście do fabuły w stylu klasycznego realizmu, zwierciadło obnoszone po gościńcu i te rzeczy. Podobnie jak tam, wątków jest tyle, że bohaterowie, których by można nazwać głównymi, nie dominują specjalnie nad resztą. Najważniejsi to bliźniacy Marino (James Franco w podwójnej roli): utracjusz Frank i ciężko pracujący barman Vinnie, zbierający za niego po uszach, a także Candy (Maggie Gyllenhall) – początkowo panna uliczna pracująca na własny rachunek, później aktorka porno, a wreszcie scenarzystka z ambicjami. Poza tym mamy różne typy dziewczyn i alfonsów, nerwowego reżysera, barmana-geja oraz włoskich mafiosów (a wśród nich aktora znanego z Rodziny Soprano) i w ogóle szeroki obraz Manhattanu w tamtym momencie dziejów, chociaż trzeci sezon to już lata 80., kiedy klasycznej branży porno śmiertelny cios zadała epidemia AIDS z jednej strony, a rozpowszechnienie się technologii wideo z drugiej. Powtarzają się nawet niektórzy aktorzy z The Wire: z Chrisa Partlowa i Grudy vel Method Mana zrobili się alfonsi, z Franka Sobotki – ordynarny szwagier braci Marino, z D’Angelo Barksdale’a dla odmiany policjant ze stylowymi pekaesami. Tematyka cielesna jest oczywiście wszędzie, ale podana w sposób niekoniecznie podniecający - w końcu praca seksualna to praca, w dodatku ciężka i z dużym ryzykiem wyzysku.
Z gruntu inną konwencję reprezentuje Stargirl
(3 sezony) – połączenie serialu superbohaterskiego z teen dramą, przy czym w
wersji dość słodziastej. Uniwersum DC wykorzystało tutaj zrecyklowanych
bohaterów jeszcze z lat 40., nadając im nowe, licealne (na ogół) oblicze.
Główną bohaterką jest nastoletnia Courtney, która przeprowadza się z rodziną do
małego miasteczka w Omaha. Tam nie tylko poznaje nowych przyjaciół, ale także
obdarzony własną świadomością Kosmiczny Kostur. Dzięki jego mocy przyjmuje tożsamość
Stargirl, spadkobierczyni poległego przed laty Starmana, którego najbliższym
towarzyszem broni był jej ojczym Pat. Pod jego mentorstwem Courtney i
przyjaciele, przywdziawszy kostiumy po od dawna nieistniejącej grupie
superbohaterów, muszą się zmierzyć z rządzącą idyllicznym z pozoru miasteczkiem
złowrogą kliką. Psychologia postaci, jak to w produkcjach dla młodego widza,
zawiera pewne uproszczenia, ale godne uwagi jest to, że również postacie negatywne
są przedstawione jako ktoś, kto ma swoje racje, ale te metody… Niektórzy nawet
mogą się okazać nie do końca źli i mają szansę na poprawę. Efekta specjalne
momentami widać, że niskobudżetowe. Natomiast po pierwszym sezonie nie wyszła
na dobre zmiana tłumacza: żeby „staff” (kostur) tłumaczyć na „sprzęt” i przez
dwa sezony się nie zorientować, że coś jest nie tak? Witch, please…
Rycerze Gotham to inny serial komiksowo-nastoletni z uniwersum DC,
ale w wydaniu mrocznym i angstowym. Głównym bohaterem jest nastoletni Tyler,
którego przybrany ojciec zostaje zamordowany. Dopiero po jego śmierci wszyscy,
łącznie z Tylerem, dowiadują się, że to on był Batmanem. Oskarżony o morderstwo
wychowanek Bruce’a Wayne’a poznaje trójkę młodocianych włamywaczy, którzy
również zostali wrobieni w tę sprawę, a wśród nich córkę Jokera. Zróżnicowana
płciowo, rasowo i seksualnie drużyna, w której znajdzie się także Robin – w tej
wersji jako czarna dziewczyna – musi zmierzyć się z rządzącą Gotham złowrogą
kliką, ale najpierw zaufać sobie nawzajem. Ich niepewnym sojusznikiem staje się
przyjaciel Wayne’a, Harvey Dent (zanim jeszcze stał się Dwuulicowym) – w tej
roli Misha Collins (znany z serialu Supernatural). Bohaterowie jadą
marysujstwem na większą skalę niż w Stargirl, prawie wszystko idzie im z
dużą łatwością, szczególnie Stephanie, uzdolnionej informatycznie przyjaciółce
Tylera. Produkcja okazała się niezbyt popularna (zwłaszcza że to kolejny w ostatnich latach "Batman bez Batmana") i została skasowana po jednym
sezonie, z dyndającymi i pourywanymi wątkami.
Ile osób zauważyło zbroję "husarską" w gabinecie Wayne'a? |
Trzeba też wspomnieć o The Last of Us,
produkcji głośnej m.in. dlatego, że to dla odmiany adaptacja gry wideo. Akcja
rozgrywa się jakiś czas po epidemii zakaźnych grzybów, które przeistaczają
nosiciela w bezmyślnego zombusa (podobnie jak w realnym lajfie niektóre gatunki
robią z owadami). Pedro Pascal (pamiętny Oberyn Martell z Gry o tron)
wciela się tu w mężczyznę po przejściach, żyjącego z przemytu w miejskiej
enklawie zarządzanej przez totalitarne resztki rządu amerykańskiego. Pewnego
dnia otrzymuje od miejscowego ruchu oporu zlecenie odeskortowania nastoletniej
dziewczynki odpornej na zarazę (Bella Ramsey, czyli Lyanna Mormont), aby można
było opracować antidotum. Wyruszają więc w niebezpieczną podróż przez
spustoszoną Amerykę. Serial ma w sobie odpowiednią dawkę brutalności i makabry
wizualnej, ale osią jest rozwój relacji Joela i Ellie, którzy najpierw nie
pałają do siebie sympatią, a potem stopniowo zmieniają się w coś w rodzaju przybranej
rodziny.
Z naszej strony oceanu podeszło mi W cieniu –
serial sensacyjny produkcji rumuńskiej. Głównym bohaterem jest Relu
(zdrobnienie od Aurel), taksówkarz z Bukaresztu. Mieszka on w domu z pustaków,
o wykrawanym ogrodzeniu, z żoną, dwójką dzieci i obleśnym ni to wujkiem, ni to
dziadkiem. Tylko ten ostatni wie, że Relu nie jest zwykłym „złotówą”, lecz
dorabia jako windykator dla gangstera zwanego Kapitanem. Pewnego dnia proste
zadanie odzyskania długu przybiera tragiczny obrót. Mimo to Kapitan, zamiast
ukarać Relu, powierza mu odpowiedzialne zadanie: ma „zrobić mężczyznę” z jego
syna Teddy’ego. Serial odznacza się zarówno brutalnością, jak i swojską,
środkowowschodnioeuropejską przaśnością, przywodzącą na myśl węgierskie Złote
życie czy chorwacki Sukces. Przy tym pierwszy sezon jest adaptacją australijskiego
serialu o zabarwieniu bardziej komediowym i ma w sobie sporo czarnego humoru.
Drugi powstał już według scenariusza oryginalnego i coś się w nim psuje –
większa część humoru wyparowała, za to więcej się męczą. Np. Teddy, który w
pierwszym sezonie zaskakiwał głównego bohatera, dowodząc, że jest sprytniejszy,
niż wygląda, w drugim zajmuje się głównie angstowaniem. Większość groteski
skupia w sobie wiecznie nafurany policjant Emilian, postać na wskroś
obrzydliwa. Przy okazji oglądania nauczyłem się paru słów rumuńskich, takich
jak „interlop” (przestępca).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz