Jak co roku, 1 listopada wspominam artystów rockowych i okolicznych, którzy odeszli w ciągu minionych 12 miesięcy. Ze względów objętościowych uwzględniam, z nielicznymi wyjątkami, tylko tych, których nagrania mam we własnej płytotece.
Oprócz tego przez ostatni rok zmarło także wiele osób znanych z innych dziedzin twórczości. Przedwczoraj dowiedziałem się o śmierci dr. hab. Jarosława Centka, autora habełków Verdun 1916 i Somma 1916 - jedynego spośród autorów omawianych przeze mnie książek, który zauważył te pararecenzje i odniósł się do nich nawet przychylnie. Świeć Klio nad jego duszą.
8 listopada 2022 zmarł Dan McCafferty, wokalista zespołu Nazareth, obdarzony charakterystycznym, niemal groteskowo zachrypniętym głosem. Szkocka grupa należała do drugiej ligi brytyjskiego hard rocka, ale przydarzyło jej się sporo całkiem niezłych utworów własnych oraz masa pomysłowych kowerów. Pod wpływem znajdował się np. taki zespół jak Guns N’Roses. McCafferty śpiewał w Nazareth do 2013, kiedy to odszedł ze względu na stan zdrowia (koledzy zatrudnili potem wokalistę młodszego pokolenia). Mimo to w ciągu ostatnich 9 lat zdołał nagrać trzy płyty solowe. Po jego śmierci ostatnim żywym członkiem klasycznego pierwszego składu Nazareth pozostaje basista Pete Agnew.
Dwa dni później zmarł Nik Turner, saksofonista brytyjskiej grupy Hawkwind, która położyła podwaliny pod tak zwany space rock, oparty na psychodelicznych długich formach ze sporą ilością improwizacji i w konwencji science fiction. Wyleciał w 1976, podobno dlatego, że na koncertach zagłuszał kolegów.
30 listopada zmarła Christine McVie, znana przede wszystkim jako członkini Fleetwood Mac. Jeszcze pod rodowym nazwiskiem, jako Christine Perfect, dała się poznać na brytyjskiej scenie lat 60. jako pianistka zespołu Chicken Shack. Grała też gościnnie z Fleetwood Mac, który był wówczas grupą bluesrockową pod kierownictwem Petera Greena. Przy okazji poślubiła basistę Johna McVie. Po kilku latach, kiedy zespół odszedł od bluesa, została jego stałą członkinią. W tym również po wielkim przełomie w 1975, kiedy Fleetwood Mac, zasilony przez Stevie Nicks i Lindseya Buckinghama, stał się zespołem mierzącym już bezczelnie w listy przebojów. W nowym układzie Christine McVie oczywiście grała na klawiszowych i była jedną z trzech „głów smoka” oprócz dwojga wyżej wymienionych. Zaśpiewała m.in. takie przeboje jak Little Lies, Everywhere czy Say You Love Me. W ostatniej płycie Fleetwood Mac z 2003 wzięła udział tylko na zasadzie gościnnej, ale za to czternaście lat później nagrała album w duecie z Buckinghamem.
18 grudnia zmarł Martin Duffy, klawiszowiec
grupy Primal Scream, znanej z łączenia w różnych proporcjach rocka z
elektroniczną muzyką taneczną. Był z nią związany prawie od początku (ostatnią
płytę wydali w 2016), a wcześniej należał do zespołu Felt.
2 marca zmarł Wayne Shorter, saksofonista przede wszystkim sopranowy, współpracownik samego Milesa i lider fusionowej grupy Weather Report. W mojej płytotece pojawia się tylko okazjonalnie, grając solo na jednym z albumów Rolling Stonesów.
Tego samego dnia zmarł inny jazzman – krakowski
perkusista Benedykt Radecki. Był on członkiem pierwszego składu Dżambli,
zanim zastąpił go Jerzy Bezucha. Przewinął się też – razem z Andrzejem Zauchą –
przez zespół Anawa (przy statusie „sympatyka zespołu”, jak również przez Extra
Ball Jarosława Śmietany.
5 marca odszedł gitarzysta Gary Rossington,
ostatni z członków pierwotnego składu southern-rockowej legendy imieniem Lynyrd
Skynyrd. W okresie dziesięcioletniego nieistnienia zespołu po tragicznej
katastrofie lotniczej z 1977 r., współtworzył też z gitarzystą Allenem
Collinsem grupę o dość oczywistej nazwie Rossington Collins Band.
13 marca w więziennym szpitalu
psychiatrycznym w Kalifornii zmarł Jim Gordon, perkusista Derek and the
Dominos – pamiętnego jednorazowego projektu Erica Claptona. Największym
przebojem tego składu, i jednym z największych Claptona w ogóle – stała się Layla,
której współautorem był właśnie Gordon. Niestety, jego późniejsza historia nie
była dobra – cierpiał na schizofrenię i zamordował matkę, za co trafił do
więzienia.
23 marca zmarł Keith Reid, autor tekstów piosenek
Procol Harum (m.in. słynnego A Whiter Shade of Pale). Nie grał ani nie
śpiewał, ale od zawsze był uważany za integralnego członka zespołu, np.
pojawiał się na wszelkich zdjęciach grupowych. Tylko ostatni album Procol
Harum, wydany w 2019, nie zawierał jego tekstów.
30 marca zmarł Ray Shulman, najmłodszy z trzech
braci współtworzących Gentle Giant – jedną z najbardziej erudycyjnych (i przez
to stosunkowo mało popularną) grup rocka progresywnego lat 70., czerpiącą z
muzyki dawnej, folku, Gargantui i Pantagruela i czego tam jeszcze.
Podobnie jak bracia Philip i Derek, był on multiinstrumentalistą i grał na
basie, gitarze, skrzypcach, trąbce, flecie prostym i jeszcze paru innych.
7 kwietnia odszedł gitarzysta Ian Bairnson,
muzyk sesyjny znany z udziału w Alan Parsons Project. Grał również m.in. na
wczesnych albumach Kate Bush i Chrisa de Burgha.
19 maja zmarł poeta Pete Brown, autor tekstów
dla grupy Cream, a po jej rozpadzie – dla Jacka Bruce’a. Na przełomie lat 70. i
80. stał również na czele dwóch własnych grup: Pete Brown’s Piblokto! oraz Pete
Brown’s Battered Ornaments. To właśnie on również napisał teksty na ten jedyny
album Procol Harum, w którego powstawaniu nie brał udziału Keith Reid.
Tego samego dnia odszedł Andy Rourke, basista
The Smiths. Razem z perkusistą Mikiem Joyce’em pozostawał w cieniu dwóch
dominujących osobowości – Morrisseya i Johnny’ego Marra. Po rozpadzie
„Kowalskich” procesował się z nimi o tantiemy, co nie przeszkadzało mu grać na
solowych płytach Morrisseya. Występował także, między innymi, u…
zmarłej 26 lipca Sinéad O’Connor – nie
mam żadnej jej płyty, ale to postać zbyt wielkiego formatu, żeby ją pominąć. Ta
irlandzka wokalistka budziła tyle kontrowersji i dawała taką pożywkę mediom
plotkarskim, że jej muzyka wydawała się schodzić na plan dalszy, ale spróbujcie
coś zarzucić takiemu przebojowi jak Mandinka. Największą kontrowersją,
oprócz ogolenia się na łyso, było podarcie w telewizji zdjęcia Jana Pawła II.
Wiele osób odbierało to jako szokowanie dla samego szokowania – do polskich
mediów wolniej przesączała się informacja, że chodziło o sprzeciw wobec
tuszowania pedofilii w Kościele. W późniejszym czasie O’Connor ciągle
poszukiwała dla siebie tożsamości: a to przyjmowała święcenia kapłańskie, a to
przeszła na islam. Nagrywała jednak aż do roku 2014, kiedy ukazała się jej
ostatnia płyta.
Tak samo ze względu na format nie mogłem pominąć Tiny
Turner, która zmarła 24 maja. Urodzona przed wojną na prowincji w
Tennessee, debiutowała już w 1956 z mężem, Ike Turnerem, który okazał się
jednak toksykiem. Po rozstaniu z nim kontynuowała działalność jako solistka.
Miała w karierze kilka wzlotów, największy około 1983, kiedy to na stałe
przylgnął do niej tytuł „Królowej Rock and Rolla”, chociaż związki z rockiem
miewała później już raczej okazjonalne – jakkolwiek np. wielki hit Private Dancer napisał
dla niej Mark Knopfler. W ostatnich latach życia mieszkała w Szwajcarii.
18 czerwca zmarł Krzysztof Olesiński, basista
Maanamu i brat gitarzysty Ryszarda Olesińskiego. Na pierwszej płycie miał
status współpracownika zespołu (i nie znajdował się na okładce), po czym
zastąpił go Bogdan Kowalewski. Lata osiemdziesiąte spędził na scenie jazzowej,
m.in. w grupie Laboratorium. Gdy Kowalewski, po obrażeniach poniesionych w
wypadku drogowym, nie mógł wziąć udziału w reaktywacji Maanamu na początku lat
90., Olesiński dołączył na stałe – aż do radykalnej zmiany składu przed płytą Znaki
szczególne.
Jaime Robbie Robertson, lider zespołu The Band, który zdobył sławę jako
grupa akompaniująca Bobowi Dylanowi, a potem zaczął działać na własny rachunek,
prezentując własne spojrzenie na amerykańską tradycję muzyczną. Po rozpadzie The Band Robertson nagrywał płyty
solowe, eksplorując swoje rdzennokanadyjskie korzenie. Po jego śmierci ostatnim
żywym ze składu The Band pozostaje klawiszowiec Garth Hudson.
8 września zmarł Rafał Paczkowski, znany producent muzyczny, odpowiedzialny za brzmienie takich płyt jak debiut Obywatela G.C. czy kilka albumów Lady Pank (na Tacy sami sam zagrał na klawiszach).
2 października zmarł Janusz Grudziński, wieloletni klawiszowiec Kultu i drugi po Kaziku Staszewskim pod względem długości stażu w tym zespole. Brzmienie jego organów było dla Kulcich równie fundamentalne jak śpiew Kazika – trudno sobie bez nich wyobrazić choćby Arahję czy Baranka. Okazjonalnie zdarzało mu się samemu śpiewać, jak w Totalnej stabilizacji czy archiwalnym utworze Wyrok. Tytułowe zawołanie w Łączmy się w pary, kochajmy się to także jego wysamplowany głos. „Gruda” dołączył do Kultu w roku 1982 i początkowo grywał również na gitarze. Po raz pierwszy odszedł w 1998, po śmierci Andrzeja Szymańczaka, ale po kilku miesiącach wrócił. Następnie opuścił zespół w roku 2020 – jak się okazało, już na zawsze.
21 października zmarł Wojciech Korda, w latach 60. i 70. wokalista grupy Niebiesko-Czarni, jednego z najbardziej profesjonalnych i ambitnych przedstawicieli bigbitu oraz kuźni talentów polskiej muzyki rozrywkowej. Prywatnie był mężem Ady Rusowicz, która w 1991 zginęła w wypadku drogowym. Ich córką jest występująca współcześnie Ania Rusowicz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz