sobota, 2 lipca 2016

Kim jest moja Brzechwa (z frontu czytelniczego, cz. 3)



2 lipca przypada równa pięćdziesiąta rocznica śmierci Jana Brzechwy. Zupełnym przypadkiem tak się złożyło, że będąc na wsi, natrafiłem na biografię tego zasłużonego autora, więc skorzystam z okazji rocznicowej.


7. Mariusz Urbanek, Brzechwa nie dla dzieci, Warszawa 2013

Zanim zacząłem się interesować Poważną Literaturą, taką jak Gospodarski chów kur, Poradnik hodowcy królików czy Instrukcja o sygnalizacji na Polskich Kolejach Państwowych, jedną z moich ulubionych książek stanowił zbiór Brzechwa dzieciom, czyli „greatest hits” słynnego poety, o czym świadczy zachowane w rodzinnym idiolekcie hasło: „Gdzie jest moja Brzechwa?!”
W tamtych latach Jan Brzechwa i Julian Tuwim zlewali mi się w jeden korpus klasycznej poezji dla dzieci (wraz z Konopnicą, ale to jednak inna epoka). Nie ulegało jednak wątpliwości, że to Tuwim, a nie Brzechwa napisał Lokomotywę, choć, jak się dowiaduję z biografii pióra znanego biografa, Jan Wiktor Lesman (znany też jako Szer-Szeń, Stanisław Rudawa, Henryk Klonowicz, a także niestety Brzytwa, Grzywka, Rzuchwa itp.) był synem inżyniera kolejowego i dzieciństwo minęło mu w rytmie pociągów przemykających przez niewielką stację na linii Moskwa-Ventspils. Jego ojciec był zresztą postacią nietuzinkową i autor przypuszcza, że to on, oprócz Franciszka Fiszera, stanowił główną inspirację dla postaci Ambrożego Kleksa.
Dzieciństwo i wczesna młodość minęły przyszłemu poecie w różnych częściach imperium rosyjskiego: w Wielkich Łukach, Ługańsku, Kazaniu, czasem w Warszawie. No i w samym Pitrze, gdzie debiutował jako poeta, przyjmując pseudonim Brzechwa za namową stryjecznego brata, Bolesława Leśmiana. Do Polski wrócił w 1918 roku i załapał się na rozbrajanie Niemców oraz wojnę polsko-bolszewicką, choć niespecjalnie nadawał się na żołnierza.
Bardzo długo człowiek zwany Statecznikiem wycierał kurze w przedpokojach Euterpe. Krytyka nie była mu łaskawa, oskarżając go o wtórność i toporność, a przede wszystkim nieustannie porównując ze sławnym kuzynem. Znacznie lepiej radził sobie jako Szer-Szeń, autor tekstów do przedstawień rewiowych i kabaretowych. W to, co dało mu sławę nieśmiertelną – poezję dla dzieci – zaangażował się dopiero pod koniec lat 30., a zresztą i te wiersze wciąż lądowały na patelni krytyki. Często powtarzał się zarzut, że są zbyt inteligentne jak dla najmłodszych czytelników. W okresie powojennym władza ludowa krytykowała poetę za brak ideologicznego zaangażowania tego segmentu jego dorobku. Znowuż endecy zarzucali mu demoralizację nieletnich przez popularyzację wśród dzieci brzydkich słów, w takich wierszach jak Nie pieprz Pietrze albo Na straganie.
Jeśli chodzi o życie miłosne, poeta nie był stały w uczuciach. Żenił się trzykrotnie, a do tego miał mnóstwo kochanek potwierdzonych, niepewnych i potencjalnych, znalazła się wśród nich nawet współpracownica Oskara Schindlera (co do Zofii Nałkowskiej, historycy do dziś etc. etc.) Ze swoją przyszłą drugą żoną zbliżył się, szukając jej męża po knajpach. Najmocniej jednak bełt Erosa ugodził go w przypadku Janiny Serockiej. Brzechwa dostał na jej punkcie tak gigantycznego bzika, że prawie w ogóle nie zwracał uwagi na pewne niedogodności życiowe będące skutkiem hitlerowskiej okupacji, choć przez tzw. niearyjski wygląd był szczególnie zagrożony. W swoich zalotach traktował Serocką niezbyt w porzo, m.in. szantażując, że jeżeli Janina nie porzuci dlań swego męża, zostanie sportretowana bardzo negatywnie w jego noweli. Mąż ten był zresztą fryzjerem, co rzuca pewne światło na genezę postaci Golarza Filipa. Natomiast do bycia pierwowzorem Pchły Szachrajki przyznawało się co najmniej kilka pań.
Od jakiegoś czasu fascynuje mnie życie literatów w pierwszej połowie PRL, począwszy od tego pierwszego, gorączkowego okresu zaraz po wojnie, gdy cały kraj próbował jakoś ułożyć sobie życie na nowo, przez mroczne lata socrealizmu, aż po „małą stabilizację”, czas pierwszych Opól i Sopotów. Być pisarzem – to znaczyło być człowiekiem, o którego reżim szczególnie dbał, a zarazem szczególnie miał go na widelcu, a przy tym, paradoksalnie, człowiekiem bez stałego zajęcia. Podobnie było i z Brzechwą, choć on akurat zajęcie znalazł sobie dość szybko – jako prezes ZAiKS, organizacji, którą przed wojną współtworzył, i wysoki funkcyjny w Związku Literatów Polskich miał pełne ręce roboty.
Co z głośną w niektórych kręgach kwestią kolaboracji Brzechwy z reżimem komunistyczno-peerelowskim? Nie wygląda na to, żeby na kogoś donosił, chyba nie miał na to czasu, za to przynajmniej jednej starszej pani pomagał pisać takie raporty dla UB, żeby nic z nich nie wynikało. Zdecydowanie natomiast był oportunistą, kiery tonami tłukł propagandowe wierszyska na zamówienie, co mu nie przeszkadzało czasem podszczypywać reżim. Dzisiejsi lustratorzy nie chcą pamiętać, że komunistyczna krytyka zarzucała Brzechwie brak zaangażowania ideologicznego i drobnomieszczańskie nawyki. Co prawda i w dziedzinie dziecięcej zdarzyło mu się popełnić „zaangażowane” dziełko Opowiedział dzięcioł sowie, zawierające pochwałę spółdzielczości, gdzie bohaterami negatywnymi są wilk Barnaba i ryś Bazyli, nieuczciwi prywaciarze. W międzyczasie stworzył, do spółki z Szancerem, Stonkę i Bronkę, wysoko oceniany instruktaż wierszem na temat zwalczania stonki ziemniaczanej. Wiadomo nawet o katastrofalnej próbie zaprzęgnięcia w służbę socjalizmu jego absurdalnego poczucia humoru, jakim był jeden z numerów jak najbardziej łopatologicznie propagandowej rewii Teatru Satyryków z 1952 r., „…monolog grabarza, który kolejno wymordował całą swą rodzinę, starając się wykonać planowaną normę produkcji w jego zawodzie”. Oczywiście usunięty z programu.
Lata 60. Jan Brzechwa spędził, zmagając się z chorobą serca, która w końcu go pokonała. Jego gniewne felietony wskazywały, że powoli przestaje rozumieć nowoczesną sztukę – malarstwo, muzykę, a zwłaszcza poezję, której zarzucał „wydupniałość”, czyli, według słownikowej definicji, „wewnętrzną próżnię, czczość, wydrążenie”.
Na koniec programu wspomniana jest seria kontrowersyj, jakie wzbudził Brzechwa pośmiertnie, już w XXI wieku, gdy niektórzy spośród prawicowych potylików uznali, że poeta ten nie nadaje się na patrona szkoły, ulicy ani w ogóle niczego. Mariusz Urbanek napisał wówczas (w 2007) prześmiewczy fejleton o konieczności lustracji autora Kaczki dziwaczki, przez wielu internautów wzięty na poważnie jako autentyczna wypowiedź kogoś z kierownictwa LPR, oraz drugi, opisujący reakcję społeczną na ten pierwszy. Zachwyty nad komentarzami sieciopływców pod tym tekstem trącą pewną naiwnością; biograf Brzechwy zdaje się nie mieć świadomości, że wezwanie „Wpisujcie miasta!” to od dawna jeden ze stałych elementów internetowego folkloru i trudno na jego podstawie wnioskować o rzeczywistym poparciu lub potępieniu dla jakiejś idei. Tymczasem, co ciekawe, nikt nie dopatruje się promocji homoseksualizmu w wersie „Stąd nauka / Jest dla żuka: / Żuk na żonę żuka szuka”, choć we wczesnym PRL-u, dla odmiany, uznano go za rasistowski.
Biograf lekkie ma pióro i jego narrację czyta się sprawnie, ale czasami zdarzają mu się uproszczenia. Pisząc na przykład o tym, jak Brzechwa z kolegami rozbrajał Niemców w listopadzie 1918 r., używa anachronicznego określenia „Wehrmacht”. Nieco wcześniej (s. 30) czytamy o pobycie młodego człowieka w Kazaniu: „Należał do straży studenckiej chroniącej budynki uczelni przed złodziejami, wykorzystującymi rozprzężenie w kraju po zabiciu rodziny carskiej”. Tyle że Mikołaja II z rodziną zabito w lipcu 1918 r., podczas gdy Brzechwa, jak czytamy tuż poniżej, w maju był już w Warszawie. Przytoczona została recenzja, w której Jan Kott stwierdza, że wiersze mu się podobają, ponieważ nie jest dzieckiem, podobnie jak nie jest, m.in., „kangurem, biskupem, ciotką, redaktorką „Świerszczyka”, Czerwonym Kapturkiem, buchalterem, muchomorem, duchem Blanka…” – chyba Banka?
Gdzie indziej autor mówi o szopce noworocznej z 1946 r., z udziałem kukły „Bohdana Piaseckiego, twórcy Falangi”. Tymczasem to Bolesław Piasecki był twórcą zarówno ONR-Falangi, jak i Bohdana, który w 1946 r. miał jakoś ze cztery lata. Mankamenty pojawiają się nadto w indeksie, gdzie już na początku wymienieni zostają Konstanty Balmont i Włodzimierz Balmont. Zaciekawion, kim był ten drugi, spojrzałem na właściwą stronę… aby się przekonać, że chodzi o tego samego Konstantego Balmonta, któremu twórca indeksu przydzielił imię wspomnianego tuż obok Majakowskiego. Poza tym nie mogę przejść obojętnie nad patosem, który polega na tym, że tytuł prawie każdego rozdziału kończy się wielokropkiem…
Jest i wątek chiński, i nie myślę wyłącznie o doktorze Paj-Chi-Wo. Na temat Dwóch gaduł, w kontekście powojennych „aktualizacji” niektórych utworów Brzechwy, czytamy: „W 1938 roku panie pocieszają się, że jak skończy się wojna chińska, to w sklepach wreszcie będzie taniej, po 1945 o wojnie chińskiej nie ma już mowy (ludowe Chiny znalazły się w obozie pokoju!)” Nadziewam się, że z tym „1945” to tylko taki skrót myślowy.
Oprócz felietonu Precz z Brzechwą, drugi bonus stanowi wywiad z córką poety Krystyną Brzechwą. Jest to jedyne miejsce w książce, gdzie wspomina się o kuriozalnym oskarżeniu, jakoby cykl o Harrym Potterze miał być plagiatem Akademii Pana Kleksa. Swoją drogą, zanim w latach 80. Akademia doczekała się słynnej ekranizacji z niesławną sekwencją inwazji wilków, to jeszcze za życia zaproponowano Brzechwie sfilmowanie powieści – i to w Hollywoodzie, ale odmówił, bo kazali mu się podpisać pseudonimem. Co prawda o całej sprawie wspominał tylko raz, więc nie wiadomo, czy to prawda.


Cytat:
„ – O czym Pan marzy jako prezes ZAiKS-u? – zapytano go w jednym z wywiadów.
– Żeby przestać być prezesem – odparł.”




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz