W drugiej połowie wakacji wybrałem się do Kudowej-Zdroju.
Święty Jołzefie, miej nas w opiece... |
Przez całą
podróż konduktor ani razu nie sprawdzał biletów, bo nie przecisnąłby się przez
tłum, kiedy zaś po drodze wysiadać miała kobieta z niemowlęciem w wózku, to
najpierw szła ona z dzieckiem na rękach, a za nią inni pasażerowie podawali
sobie wózek nad głowami. Dopiero za Wałbrzychem trochę się poluzowało.
Wagon osobowy typu Bębnopuz |
A dworzec Kudowa-Zdrój był bezładem i pustkowiem.
Z braku lepszego pomysłu zadzwoniliśmy po taxi. Gdy przyjechała, okazało się, że jacyś ludzie zamówili ten sam wóz co my, więc taksiarz wziął wszystkich razem i najpierw wysadził nas, bo mieliśmy bliżej.
- Trudno temu odmówić pewnej logiki. |
Taksówkarzy jest najwyraźniej w
Kudowej tylko kilku i chętnie wożą turystów na wycieczki do sąsiednich
miejscowości, służąc dodatkowo jako przewodnicy. Po mieście kursują też
autobusy z czeskiego Nachodu.
Rano zeszliśmy
na śniadanie – serwowali szewski stół, ale jadalnia okazała się dość niewielka,
a ludzie dosyć się stłoczyli. Jedzenie też spotykiwałem już lepsze.
Orion, won't you give me your star sign |
Zaledwie
kilkaset metrów dzieliło nas od parku zdrojowego. W centrum znajduje się
wybrukowany plac, na którym rozstawiono palmy w donicach. Wokół niego skupiają
się różne ważne punkty: sanatorium „Zameczek”, pijalnia wód, biuro podróży itp.
W holu pijalni moją uwagę zwróciła ogólna dekoracja – byliśmy zresztą
dwukrotnie w urządzonej tam kawiarni.
W pobliżu znajduje się muszla klozetowa. Za naszej bytności występował tam ksiądz Bogdan Skowroński, proboszcz parafii św. MB Różańcowej w Dusznikach (polskokatolickiej), śpiewając w duecie z samym sobą z plebejku. Jest to najwidoczniej miejscowy celebryta, bo z 2019 pamiętam rozwieszone plakaty reklamujące jego koncert.
Przyszło nam odwiedzić Muzeum
Zabawek, gdzie zresztą byliśmy już poprzednio. Najlepsze są oczywiście lalki o
specyficznych minach, ale zwróciłem także uwagę na koty, lwy, krokodyle oraz
małą figurkę Fryca Wielkiego (co współgrało akurat z moją lekturą).
Misio: - Zabierzcie ode mnie tę abonamentację! |
Nieopodal znajduje się Muzeum Minerałów, raczej symboliczne: parę sal z gablotami pełnymi rozmaitych kamieni, parę skamieniałości i eto wsio.
W kierunku południowym od centrum
idzie się ul. Zdrojową. Po drodze mijam Ogród Muzyczny z metalowym fortepianem,
harfą, kontrabasem (z progami?!) i pulpitem dyrygenckim. Nosi on imię druha harcmistrza Władysława Skoraczewskiego,
tutejszego działacza harcersko-muzycznego, który zainicjował Festiwal Moniuszkowski.
Zresztą samego Moniuszkę w postaci popiersia również da się w Kudowej znaleźć.
Mijając różnego
rodzaju wille i sklepy (w tym urząd miasta), dochodzi się do głównej trasy, która
prowadzi w lewo do Nachodu, a w prawo do Kłodzka.
Można tam znaleźć parę
supermarketów i stacji benzynowych. Ciekawsza była dla mnie wąska, niepozorna droga
za Lidlem, którą dochodzi się do kościoła św. Aleksandry. Obok znajdują się dwa
cmentarze: komunalny i parafialny. Nie znajdzie się tam raczej nic dla
miłośników zabytkowych nagrobków, bo większość płyt pochodzi z okresu po 1945.
Nagrobek niemieckiego proboszcza |
Z
kolei wychodząc na północ z placu zdrojowego, wchodzimy we fragment gęstego lasoparku.
Dalej znajduje się staw, który w 2019 był wyschnięty, a teraz już miał jakiś
poziom wody, co jednak nie oznacza, że nie należy się przejmować grobalnym
ociepleniem. Nad stawem uczyniono ku rozrywce koło wodne napędzane śrubą
Archimedesa. Idąc dalej, można dotrzeć do Czermnej, a dalej do Pstrążnej, o
czym później.
Da się również
iść ulicą Słoneczną na południowy wschód. W ten sposób dotrze się do dyrekcji
Parku Narodowego Gór Stołowych. Obok znajduje się Ekocentrum, w którym kiedyś było Muzeum Żaby,
obecnie zamienione na ogólną wystawę multimedialną poświęconą lokalnej
przyrodzie. Zwiedzanie odbywa się o wyznaczonych godzinach, ale w przypadku
spóźnienia można liczyć na wyrozumiałość pracownika.
Paśnik dla motyli na tyłach |
Na
drodze spotkałem kilka kiziaków, przeważnie na Zdrojowej. Koło kościoła
wypatrzyłem czarnego spaślaka śpiącego u kogoś w rabatkach. Nieopodal był kot
typu pingwin (w miarę głaskawy). Widziałem też cętkowano-białego kota śpiącego
na trawniku, który na mój widok podbiegł i zaczął się intensywnie miziać, a
potem ugryzł mnie w dłoń i uciekł. Z
kolei pod Muzeum Zabawek kręcił się biało-bury kiziak z kusym ogonem,
przyjazny, ale dość zaniedbany, chociaż w obroży.
Czermna, północna dzielnica
Kudowej, słynie przede wszystkim z Kaplicy Czaszek, położonej przy kościele parafialnym
św. Bartłomieja Apostoła. Od zewnątrz wygląda ona jak zwykły murowany budynek,
ale całe wnętrze zbudowane jest z czaszek i kości ofiar wojen śląskich oraz
XVII-wiecznych epidemii. Zwiedza się o określonych porach, wpuszczają po ok. 45
osób (pomieszczenie jest małe), nie można robić zdjęć, przewodnik trochę
opowiada.
Czachę wicher niesie, róg huka po lesie |
Obok kościoła znajduje się cmentarz
z garścią zabytkowych poniemieckich nagrobków. Biorąc pod uwagę, ile się mówi o
wypędzeniach Niemców, trochę się zdziwiłem, spostrzegłszy, że niemieckojęzyczne
nazwiska na nagrobkach (a nawet i całe epitafia) występują jeszcze w latach 60.
Drugą atrakcją Czermnej jest Szlak Ginących Zawodów. Cieszy się bardzo pozytywnymi opiniami, ale mnie się wydaje zbyt niedookreślony: trochę skansen, trochę minizoo, a trochę wystawa staroci (w jednym z budynków były wystawione rozmaite stare artefakty od narzędzi gospodarskich po gramofon z płytą Tercetu Egzotycznego).
O jakim ginącym zawodzie mowa w tym przypadku? |
W kilku budynkach gospodarczych
na terenie Szlaku odbywają się pokazy rzemiosła – my załapaliśmy się w kuźni na
demonstrację wykuwania podkowy.
Walenie w żelazo to nie byle robota |
Wśród wierząt pasących się na
zewnątrz występują kozy, ptactwo różne, owce, wielbłąd, krowy angusy, lamy i
alpagi, a także plastikowa fantomowa krowa do ćwiczenia dojenia.
Więcej niż jedno zwierzę |
Stoi też wiatrak bez śmigła i
różne stare maszyny rolnicze, wozy, sanie, a nawet traktór wyglądający na
samoróbkę.
Wracając do centrum, można skręcić do Małej Czermnej, która leży już po stronie czeskiej.
Pstrążna niby
też jest dzielnicą Kudowej, a jednak znajduje się tak daleko – literalnie za
górami i za lasami – że musieliśmy dojechać taksówką. W tamtejszym skansenie podobało
mi się dużo bardziej niż na Szlaku Ginących Zawodów.
Skansen jest ładnie
położony na wzgórzach. Ma to zasadniczą wadę: brak zasięgu komórkowego, a jeśli
już, to czeski. Na terenie znajduje się kilka chałup o dużej wartości
regionoznawczej, różne budynki gospodarcze…
Ul w kształcie najsłynniejszego pisarza z Kusiąt |
...nieco sztuki
ludowej.
Kulfon, Kulfon, no i co z ciebie wyrosło? |
W kuźni kowal
pokazuje swój fach, gdzie indziej dla chętnych pokazy prania czy wykonywania
czegoś z włóczki. Jest też zagroda z trzema owcami, które udało mi się
pogłaskać.
Na szczycie
znajduje się wiatrak (bez śmigła); wlazłem najpierw na wzgórze, potem do
wiatraka. Pogoda była na tyle ładna, że widziałem stamtąd pasmo Karkonoszy
łącznie ze Śnieżką.
O 14 miał być pokaz czeskiej grupy
rekonstrukcyjnej, inscenizującej brankę do cesarskiego wojska, ale ulotniliśmy
się już po 12:30.
Św. Franciszek z koalą |
Polanica-Zdrój
Przy okazji pobytu w Kudowej wybraliśmy się do
Polanicy-Zdroju, aby obejrzeć miejsca znane nam sprzed 3 lat. Droga wiodła
przez Levin Quodzki, znany jako miejsce zamieszkania Czesławy
Violetty Gospodarek-Villas.
W Polanicy prawie wszystko zastaliśmy po staremu. Deptak nadal biegnie w sporej części wzdłuż Bystrzycy, a potem wiedzie do parku zdrojowego.
W dalszym ciągu jest w mieście rozbudowany park, a po dłuższym
spacerze można dotrzeć do pomnika niedźwiedzia
polarnego, symbolizującego maksymalny zasięg lodowca na ziemiach polskich.
Zajrzeliśmy
także do pijalni wód. W muszli klozetowej trwały przygotowania do występu
artysty imieniem Mrozu.
- Przyzna pani, panno Marysiu, że nasza pogawędka nad błotnistą kałużą toczyła się całkiem sprawnie, dopóki to coś nie wylądowało nam za plecami |
Na deptaku nie spotkaliśmy już
cudnego spaślaka, za to koło teatru kręciła się czarno-biała kotka, która
okazała się całkiem miziasta.
W dalszym też ciągu przystanek autobusowy w mieście wprawia podróżnych w pewną dezorientację, ze względu na brak aktualnego rozkładu jazdy.
Nachod
Za pomocą lokalnego taksówkarza wybraliśmy się
na wycieczkę do Nachodu. Czeskie to miasto podobało mi się po prostu szalenie:
takie małe, a mieszanka różnych architektur.
Poszta |
Centralnym
punktem jest rynek, czyli plac Masakryka. Na środku stoi kościoł św. Wawrzyńca,
który można zwiedzać w wyznaczonych godzinach, a czasem nawet podobno odbywają
się nabożeństwa. Obok można zobaczyć ratusz z rzeźbą rycerza Hrona, założyciela miasta, i modernistyczną pocztę
Reklama dla poszukujących |
Wokół kościoła
mieści się kilka barakowych rzeźb oraz ławeczka urodzonego w Nachodzie wielkiego kanadyjskiego pisarza Josefa Škvoreckyego.
Czołgany batalion |
W bocznej
uliczce natrafiłem na sklep z instrumentami
muzycznymi i płytami, ale nic tam nie kupiłem, bo wybór był mały, a z czeskich
albumów jedyne, co by mnie interesowało, to debiut folkrockowego Marsyasa,
który już sobie kupiłem przed trzema laty w Pradze. Za to w samym rynku znalazłem antykwariat. Kupiłem tam czeską wersję Cyberiady Lema Stanisława (ja mówiłem
łamanym czeskim, antykwariusz łamanym polskim).
Główny deptak to Kamenice, gdzie naliczyłem ze 4 księgarnie i jeszcze bibliotekę. W jednej z nich, typu Tania Książka, zanabyłem dwa czeskie ospreye. W innej księgarni nic nie kupiłem, ale za to mieli rezydentnego psa.
Na herbatę poszliśmy do Kawiarni Literackiej, ale nie widzieliśmy żadnego literata. Może to i dobrze.
Płaskorzeźby na fasadzie bibloteki publicznej |
Do głównych
zabytków Nachodu należy zamek, położony rzecz jasna na wzgórzu. Pokonaliśmy
spory odcinek stromo pod górę, gdy się zorientowałem, że droga nie do
przejścia, bo remont. Trzeba było zejść na rynek, gdzie pani z informacji
turystycznej dała mi mapkę z zaznaczoną trasą. Ruszyliśmy więc inną drogą,
omijając zrujnowaną ciepłownię i bloki mieszkalne.
Podejście na
górę nie było łatwe, zważywszy, że trafiliśmy na upalny dzień, a droga należała
do stromych. Kiedy w końcu weszliśmy, okazało się, że i na zamku trwa remont.
Mały dzielny enerdowiec |
Mimo wszystko
udało się obejrzeć parę dziedzińców i kaplicę NMP. W zamkowej fosie mieszka
niedźwiedź, ale dzień był upalny, wokół hałasowali robotnicy, więc nie chciał
wychodzić.
Wróciliśmy do Kudowej dzięki uprzejmości taksówkarza, który przyjechał po nas na rynek o wyznaczonej godzinie, mimo że w Nachodzie miała się odbywać jakaś impreza masowa i część rynku zagrodzono.
Dom towarowyj |
Safari Zoo
W miejscowych
biurach podróży można zamówić rozmaite wycieczki, zarówno na terenie Polskiej,
jak i Czech. Planowaliśmy wyjazd do Kutnej Hory, ale nie zebrała się grupa i
musieliśmy wybrać wycieczkę do Safari Zoo w Dworze Królowej.
Autokar
odjeżdżał z głównego w mieście przystanku autobusowego. Po drodze zatrzymaliśmy
się, w celu skorzystania z toalety i kantoru, przy granicy, gdzie stoi pomnik przyjaźni harcerstwa polskiego z
pionierstwem czeskim.Sława zoo dotarła i do Muzeum Zabawek
- Powtarzaj za mną: "Kukułeczka kuka, chłopiec panny szuka" |
Dalsza droga wiodła przez Nachod i Jaromierz, natomiast
co do samego Dworu Królowej, przejechaliśmy tylko po peryferiach, aby wylądować
na rozległym parkingu.
Gdzieś tam po drodze |
Zoo powstało w 1909 jako zwykły zwierzyniec miejscowego potentaty, a od lat 60., pod kierownictwem doktora Wagnera, zaczęło przechodzić ewolucję w kierunku nowoczesnego ogrodu zoologicznego, zorientowanego wyłącznie na gatunki afrykańskie (może tylko orangut się zaplątał z innych stron świata).
Infrastruktura i kosze na śmieci są również stylizowane na Afrykę, dba się o
eko (segregacja odpadów, nie używa się oleju palmowego). Co prawda gastronomia,
inaczej niż we wrocławskim Afrykarium, nie jest czysto wegetariańska. Za to w
kiblu gra afrykańska muzyka.
Ufuna ukuphuzani mfana? |
Obszar Safari Zoo jest na tyle rozległy, że nie sposób obejść całego na piechotę – i zresztą nie jest to nawet możliwe. Dodatkową opcję w ofercie stanowi przejażdżka safaribusem, czyli autobusem bez bocznych szyb, jeżdżącym przez obszary, gdzie pasą się rozmaite ssaki kopytne – antylopy, bydło watussi, żebry, żyręfy i jeszcze inne. Jest wśród nich antylopa zwana kobem moczarowym lub lechwe, a po czesku – voduška červená, hodowana tu w celu reintrodukcji w naturalnym środowisku; w tym ogrodzie występuje ona w liczniejszych stadach niż gdziekolwiek na wolności.
Pasą się, pasą... |
Po zakończeniu przejażdżki przyszła pora na zwiedzanie piesze, przerywane zjedzeniem jakiegoś fastfuda i wypiciem południowoafrykańskiego piwa. Spośród menadżerii moją uwagę zwrócił lew, a szczególnie lwica z małymi, siedzące w pawilonie.
Z powodu jednak upału większość drapieżników (szelm, jak mawiają Czesi) poszła się klapnąć, podczas gdy na chodzie zostały roślinożerne: słonie, hipotany, norosożce, dżyrafy itp. W jednym z pawilonów widziałem fenka i cywetę, na zewnątrz – lamparty i higienę cętkowaną.A kto tak pomalował tego antylopa? Dzwońcie po Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami! |
W samej głębi
ogrodu stoi pałacyk, od którego się wszystko zaczęło. Mieści się tam ekspozycja
dotycząca ogólnie działalności doktora Wagnera, a także wystawa obrazów fauny
prehistorycznej pędzla Zdeńka Buriana.
Momenty były |
Ogólnie rzecz biorąc, wyjazd był udany, tylko szkoda, że tak gorąco.
Nachodzka moderna |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz