Rok
czytelniczy rozpocząłem od tandemu biografii najbardziej morderczego (w
liczbach bezwzględnych) dyktatora wszechczasów, a potem pozostałem jeszcze w
jego rodzinnych stronach.
1. Simon Sebag Montefiore, Stalin. Młode lata despoty,
przeł. Maciej Antosiewicz, Warszawa 2008
Młode
lata despoty powstały później niż ceniona (i
grubsza) praca Stalin. Dwór czerwonego cara, ale ze względów
chronologicznych wziąłem je na warsztat w pierwszej kolejności. Montefiore
stawia tezę, że znajomość młodości Stalina jest kluczem do zrozumienia całych
jego rządów – bo już na całe życie pozostały mu przyzwyczajenia z czasów
konspiracji i działalności przestępczej.
Autor przyznaje, że biografowi Dżugaszwilego trudno wyłuskać prawdę
spomiędzy kultu jednostki a przesadzonej momentami czarnej legendy. W dodatku
moskiewskie archiwa słyną z nieprzystępności… ale mało kto badał gruzińskie. Sam
Montefiore siedział zresztą nad biografią Soso ponad dziesięć lat i skorzystał
z okienka czasowego, w którym dostęp do archiwów był na Rosji przez jakiś czas
ułatwiony. Dzięki temu dobrał się np. do niepublikowanych nigdzie wspomnień
gruzińskich krewnych i znajomych Koby. Źródłem do jego dzieciństwa są choćby
mało znane wspomnienia Keke Dżugaszwili de domo Geładze, matki dyktatora.
Zadziwiające, jak wielu ludzi radzieckich zdecydowało się spisywać wspomnienia
w latach trzydziestych, kiedy byle literówka mogła ich skazać na dziesięć lat
łagru – a jednak ich relacje przetrwały nienaruszone do upadku ZSRR. Z drugiej
strony mamy wspomnienia, które propaganda radziecka znała, ale wykorzystała
tylko w tej bardziej panegirycznej części. Przy tym Montefiore podchodzi do
źródeł krytycznie i dementuje niektóre szeroko rozpowszechnione teorie
spiskowe, jako to, że Stalin był agentem Ochrany albo że był kiedyś w Walii.
Pracę rozpoczyna mocny akcent w postaci napadu na konwój z
pieniędzmi w Tyflisie w roku 1907, którego Stalin był organizatorem, choć sam
udziału nie brał – w tym epizodzie można już dostrzec jego późniejsze cechy
charakteru i styl rządzenia. Potem zaczyna się narracja chronologiczna. Wiele kontrowersji
budzi kwestia ojcostwa Wissarionowicza. Montefiore odrzuca tu całą chmurę
teorii spiskowych, skupiając się na trzech najbardziej prawdopodobnych
kandydatach, co do których wprawdzie brak stuprocentowych dowodów; w każdym
razie zarówno szewc Beso, jak i jego syn mieli w tej sprawie poważne
wątpliwości, co nie pozostało bez wpływu na ich psychikę. Warto też wspomnieć,
że sztywna lewa ręka Górala to nie – jak niektórzy twierdzą – efekt pobicia
przez żandarmów na zesłaniu, lecz czepiania się dorożek w dzieciństwie.
W socjalizm wkręcił się Czopura jeszcze w gimnazjum i dość
szybko stał się istotnym konspiratorem w strukturach SDPRR na Kaukazie –
zarówno w stolicy Gruzji, jak w nafciarskim Baku i czarnomorskim Batumi.
Wykazał się też wystarczającą charyzmą, żeby zgromadzić grono oddanych
zwolenników. W okresie pierwszej rewolucji zapoznał się z Leninem i zobaczył
kawałek świata poza Rosją (Sztokholm, Berlin, Londyn). Przy okazji Montefiore
podaje nazwisko prawdopodobnie pierwszego człowieka zabitego na rozkaz
Ospowatego Ośki – był nim policjant Karzchija, który próbował zinfiltrować
batumską organizację. Trzymając się w cieniu, „Wasiljew” stanął w roku 1917 w
gronie najbardziej zaufanych popleczników Lenina, a zatem na szczytach władzy nowo
powstałej Rosji Radzieckiej. W tym momencie kończy się narracja.
Ogólnie rzecz biorąc, Soselo ukształtował się w atmosferze
toksycznej męskości. Powszechnie wiadomo, że Wissarion Dżugaszwili był
stuprocentowym szewcem, to znaczy nie tylko szył buty, ale ostro pił i wpadał w
szewską pasję. Mieszkańcy Kaukazu to w ogóle nawet w spokojnych czasach ludzie
bardzo krewcy i skłonni do przemocy, co się okazało z całą intensywnością w
czasie rewolucji 1905 r., kiedy Koba dowodził regularnym gangiem
bandycko-terrorystycznym i najwyraźniej miał na koncie nawet piractwo. Wychował
się jednak na ulicach miasta Gori, które nawet w Gruzji słynęło z
zabijaków i rozbójników. Chłopcy uczyli się tam walk na pięści od
trzeciego roku życia, a dorastając, trafiali do gangów. Nauka w seminarium
duchownym w Tyflisie też nie łagodziła obyczajów – jeden z rektorów został
zasztyletowany przez ucznia. Nie trzeba dodawać, że duży wpływ na późniejszy
charakter Mleczarza miało życie w konspiracji, w ciągłej czujności, która
przerodziła się w paranoję, a później na zesłaniu, gdzie trzymał się chętniej
wśród kryminalistów niż inteligentów. Swoją drogą carskie zesłanie, w
porównaniu ze stalinowskimi łagrami, przypominało wczasy i Koba uciekał z
niego, jak chciał – można się domyślić, że po dojściu do władzy zadbał, żeby
jego przeciwnikom nie było już tak łatwo. Sytuacja zmieniła się dopiero w 1913,
kiedy żandarmi w końcu się wkurzyli i wysłali go do Turuchańska na Dalekiej
Północy, skąd było wszędzie tak daleko, że po prostu nie dało się uciec. Kiedy przyjechał
do Pitra, carat już zdążył upaść.
Element toksycznej męskości stanowią nierówne relacje z kobietami. Przyszłego
Chorążego Narodów biła także matka – mniej sadystycznie, a bardziej
„wychowawczo”, nie mogąc sobie poradzić z rozbisurmanionym potomkiem, którego
skądinąd rozpieszczała. Później stał się ulubieńcem młodych rewolucjonistek. W
okresie pierwszej rewolucji poślubił Jekatierinę Swanidze, którą co prawda
uwielbiał, ale nieustannie zaniedbywał i nawet uciekł z jej pogrzebu. Jak
twierdził sam Gruzin, po jej śmierci całkiem już się wyzbył jakiejkolwiek
czułości. Potwierdzają to losy jego syna Jakowa, którym się potem nie
interesował (wychowywało go wujostwo). Życie w konspiracji sprzyjało przelotnym
związkom, w międzyczasie więc przytrafiło mu się kilka dziewczyn i co najmniej jedno
nieślubne dziecko. Bywało, że na zesłaniu romansował równocześnie z córką
gospodarza i służącą w tym samym domu. Nie jest też pewne, czy pseudonim
„Stalin” nie pochodził czasem od jego przelotnej dziewczyny, Ludmiły Stahl
(której ojciec w dodatku miał stalownię). Drugą żoną Stalina została wreszcie
Nadieżda Alliłujewa, z której matką możliwe, że też miał wcześniej romans – co nie
znaczy, że był ojcem własnej żony, bo całą rodzinę Alliłujewów poznał już po
jej urodzeniu.
Tekst uzupełnia materiał ikonograficzny – fotografie samego
głównego niemilca i różnych członków rodziny czy współpracowników. Mamy też
drzewo genealogiczne i parę map.
Lenin bez brody, lecz za to w perudze |
Tłumaczowi trochę brakuje kontekstu rosyjskiego i zdarza się, że gdy autor używa określeń jasnych dla czytelnika anglojęzycznego, to w przekładzie oddane są dosłownie, zamiast odpowiednika obecnego w naszym kręgu kulturowym, jak np. już na pierwszych stronach prologu „kapitan kawalerii” zamiast rotmistrza. Dalej mamy wielokrotnie „tawerny” zamiast karczem, „intelektualistów” zamiast inteligentów i „robotników kolejowych” zamiast po prostu kolejarzy. Nie natrafiłem na większe błędy transkrypcyjne prócz miasta „Sołwyczegodska” (powinno być „Solwyczegodsk”, bo ta osada nad Wyczegdą była w dawnych czasach ośrodkiem handlu solą). Natomiast korekta zaspała przy podpisach zdjęć: pojawiają się „baskijskie szyby naftowe” i Kunkuła „zatrzymany przez baskijską żandarmerię”, bo jak wiadomo, Azerbejdżan tłumaczy się po naszemu jako Kraj Basków. W tekście właściwym tego błędu już nie ma. Jeśli chodzi o wpadki samego autora, to znalazłem tylko stwierdzenie, że Osip to zdrobnienie od Josifa (są to dwie odrębne formy tego samego imienia), a „junkrami” nazywano potocznie oficerów „od pruskiej kasty wojskowej” – podczas gdy na Rosji junkrzy to byli podchorążowie; tych z kolei Montefiore nazywa kadetami.
Jestem sceptycznie nastawiony do teorii, że uprzedzenia u ludzi
wynikają wyłącznie z osobistych doświadczeń, ale atrakcyjnie brzmi teoria, że niechęć
Stalina do Polaków wzięła się podobno stąd, że został olany przez kelnera w
restauracji w Trzebini.
2. Simon Sebag Montefiore, Stalin. Dwór czerwonego cara,
przeł. Maciej Antosiewicz, Warszawa 2008
Wokół niego hałastra cienkoszyich wodzów:
Bawi go tych usłużnych półludzików mozół.
Jeden łka, drugi czka, trzeci skrzeczy,
A on sam szturcha ich i złorzeczy.
(Osip
Mandelsztam)
Nadszedł
czas na wcześniej napisaną, późniejszą chronologicznie, a przede wszystkim
grubszą (ponad 700 stron z przypisami) pracę Montefiorego o Stalinie. Właściwie
należałoby powiedzieć – o Stalinie i jego najbliższym otoczeniu, na równi bowiem
z Czopurą bohaterami tej ponurej historii są jego żona, dzieci, szwagrowie i
szwagierki, komisarze ludowi, marszałkowie Armii Czerwonej, szefowie tajnej
policji, sekretarze, ochroniarze, nadworni artyści i kto jeszcze. Grono to się
zmieniało w miarę tego, jak z biegiem lat jedni wykańczali drugich: na początku
lat trzydziestych do świty Stalina należeli Sergo Ordżonikidze i Walerian
Kujbyszew. Po II wojnie światowej obaj już dawno nie żyli, a znaczenia nabrali
Nikołaj Bułganin, Gieorgij Malenkow, a także Nikita Chruszczow, którego dziś
kojarzy się z destalinizacją, a okresie Wielkiej Czystki miał przecież wiele
osób na sumieniu.
Narracja ma charakter chronologiczny
od stosunkowo spokojnych lat przed śmiercią Nadii, przez stopniowe zaciskanie
pętli – pierwsze procesy, zabójstwo Kirowa – po mroczne lata czystek pod
kierownictwem Jeżowa, a potem Berii, zbliżenie z Hilterem przed wojną; okres
wojenny, z uwzględnieniem spotkań z Churchillem i Rooseveltem, i powojenny,
kiedy Stalin był najpotężniejszy politycznie, a zarazem coraz mniej
zrównoważony. Wciągająca jest zaś na tyle, że czyta się niemal jak powieść (a
wręcz jak sagę rodzinną), chociaż prawie każde zdanie jest uźródłowione.
Stalin jawi się tu jako rasowy toksyk: czasem brutalny i nieczuły, czasem jowialny i dobroduszny, zapalony czytelnik i niezły tenor. W porównaniu z nim Wawrzyniec Beria wydawał się chodzącym mrokiem, chociaż podobno był kochającym mężem i ojcem. Za to Jeżow sprawiał wrażenie „always chaotic evil”, a Woroszyłow pełnił rolę etatowego głupka, który na okrągło się kompromitował (vide akcja z mieczem Jerzego VI). Wszyscy oni tam byli pracoholikami: nie umieli oddzielać życia osobistego od zawodowego. Nawet wakacje ze Stalinem oznaczały ciężką robotę. Wielu umarło w stosunkowo młodym wieku, nie tylko od kuli, ale wskutek zniszczenia zdrowia nieustanną pracą, stresem oraz oczywiście alkoholem. Kopali też pod sobą dołki, np. Mołotow pozostawał w ciągłym konflikcie z Kaganowiczem. W okresie wojennym i powojennym główną dynamikę wykazywała rywalizacja Berii i Malenkowa z Andriejem „Pianistą” Żdanowem. Również i wśród kobiet wybuchały konflikty: siostry Swanidze nie dogadywały się z siostrami Alliłujewymi. Doszło do tego, że aresztowania i egzekucje nie ominęły nawet członków rodzin Stalina i jego współpracowników. Używał tego jako wymówki, kiedy ktoś go prosił o wstawiennictwo: „Co ja mogę, towarzyszu, moi krewni też siedzą w więzieniach!” Z drugiej jednak strony bywało, że darował komuś życie po starej znajomości albo z kaprysu, a potem sam już nie pamiętał, kogo kazał rozstrzelać, a kogo nie.
Jako niespełniony poeta i
zapalony czytelnik, szczególną wagę przywiązywał Stalin do pisarzy radzieckich.
Jego stosunek do Gorkiego, Bułhakowa czy Pasternaka zasługuje na osobne
opracowanie, dość powiedzieć, że Annie Wilkes nie ma do niego startu.
Interesował się też kinem i często oglądał nowe filmy jako pierwszy widz w
Sajuzie. Autor sugeruje, że napisał nawet pierwszą zwrotkę Marsza wiesiołych
riebiat Izaaka Dunajewskiego z filmu Świat się śmieje – w jego
archiwach znaleziono rękopis ze skreśleniami i poprawkami. Potwierdzeniem może
być inny przypadek, kiedy syn szewca dopisał anonimowo fragment do czyjegoś
wiersza. Z całą pewnością miał duży wpływ na ostateczny kształt hymnu ZSRR –
zorganizowanemu w 1943 konkursowi, w którym Mołotow, Beria i Woroszyłow pełnili
funkcję jurorów muzycznych, poświęcono osobny rozdział.
Życie seksualne na Kremlu kwitło. Szefowie NKWD byli przeważnie
kolekcjonerami damskiej garderoby, a każdy z nich był obleśny na swój sposób – pornofan
Jagoda, biseksualny drapieżca Jeżow (którego żona zresztą nie miała zahamowani w
znajomościach z pisarzami), gwałciciel Beria… Kalinin i Kirow mieli za to
skłonność do baletnic. O Stalinie krążyły plotki, że po śmierci Nadii ożenił
się po raz trzeci albo miał taką czy inną kochankę, ale autor nie uznaje ich za
wiarygodne, poza gospodynią Walą Istominą. Za czasów Berii charakterystyczne
było też terroryzowanie dworzan poprzez represjonowanie ich żon. Wszystko to działo
się równocześnie z purytańską ascezą na pokaz. Sam Stalin był purytaninem także
w najbliższym otoczeniu i domagał się wycinania „momentów” z filmów, które
oglądał z towarzyszami. Uderza też kontrast między rozpasanym kultem jednostki
a skromnym życiem codziennym władców ZSRR: Stalin i inni członkowie Politbiura
niejednokrotnie musieli pożyczać od siebie nawzajem kasę na bieżące wydatki. Zmieniło
się to po wojnie, kiedy otoczenie The Józefa oddało się rozpasanej konsumpcji.
Stalin z całą trójką biologicznego potomstwa i Żdanowem |
Od czasu do czasu pojawiają się wątki polskie. Bliżej nieokreślony
polski komunista był sąsiadem rodziny Stalina na jednej z dacz, tymczasem na
Ukrainie rządził sekretarz Kosior i roiło się tam rzekomo od polskich agentów.
Wygląda na to, że Stalin wciąż miał do Polakow urazę za 1920 (i za kelnera w Trzebini).
Mimo to Polakiem był jego szwagier, Stanisław Redens (mąż jednej z sióstr
Alliłujewych), który zresztą źle skończył. Polskie korzenie miał też Andriej
Wyszyński, a za Polkę uchodziła żona Poskriebyszowa, choć była raczej Żydówką
litewską. Jeśli chodzi o politykę Stalina wobec Polaków, wspomniana jest nie
tylko zbrodnia katyńska, ale też wcześniejsza i mniej znana „operacja polska”
NKWD oraz Wera Kostrzewa z KPP, która padła ofiarą represji chyba dlatego, że
Stalin pozazdrościł jej róży w ogrodzie (sam był zapalonym ogrodnikiem). W
okresie powojennym czołowi oficjele PRL bywali uczestnikami całonocnych biesiad
pijackich u Stalina, których poziom Montefiore porównuje z „wieczorem
kawalerskim neandertalczyków” (przykład: Beria wkładał elegantowi Mikojanowi
pomidory do kieszeni, a potem przyciskał go do ściany). Bolesław Bierut
wykazywał się wystarczającym oportunizmem, żeby nigdy nie rozdrażnić Stalina,
co nie udało się zbyt nerwowemu Gomułce, natomiast Berman został porwany do
walca przez Mołotowa. Wątek chiński pojawia się wyłącznie przy okazji 70. urodzin
Stalina, na które przybył przewodniczący Mao.
Przekład jest dobry, ale tłumacz trochę się boi polskich wersji
niektórych nazw miejscowych, vide Nowgorod (zresztą samemu autorowi zdarza się
pomylić Niżny z Twerem). W kwestii transliteracji też zdarzają się potknięcia, szczególnie
Leonid Utiesow zamiast Utiosow (wielokrotnie). Z kolei węgierski podstalinek
Rakosi nosi tu imię Matthias (powinno być Mattyas). Co do niedociągnięć
realioznawczych – jak wie każdy, kto zna się trochę na stalinizmie albo chociaż
czytał Requiem Anny Achmatowej, członkowie NKWD nie nosili czapek „z
niebieskim otokiem”, tylko z niebieskim wierzchem, a otokiem czerwonym.
Montefiore wykonał niesamowitą
robotę, docierając do źródeł i świadków. Przypisy czysto
bibliograficzno-źródłowe znajdują się na końcu książki, natomiast u dołu strony
umieszczono te, które rozszerzają informacje zawarte w tekście głównym. Źródeł
jest mnóstwo, m.in. wielokrotnie cytowane listy poszczególnych dygnitarzy,
wspomnienia i liczne dokumenty archiwalne, nawet donosy kierowane bezpośrednio
do Stalina, które zachowywał dla siebie.
Ikonografia
liczy 4 wkładki zdjęć Stalina, jego rodziny i najbliższych towarzyszy, ale na
żadnym nie ma adoptowanego syna, Artioma Siergiejewa.
3. Wojciech Materski, Gruzja, Warszawa 2000
(z serii Historia państw świata w XX wieku)
Biografie Stalina (zwłaszcza Młode lata despoty) rozbudziły
moje zainteresowanie jego rodzinnymi stronami. Wobec tego postanowiłem sięgnąć
po opracowanie z serii wydawnictwa Trio, która już tu bywała omawiana.
Historia Gruzji przed XX w. została omówiona pokrótce: od starożytnych
królestw Kolchidy i Iberii, przez rozkwit za czasów królowej Tamar i Szoty
Rustawelego, po podbój przez Rosję (nic się te łobuzy przez 300 lat nie
zmieniły!) Pod koniec XIX wieku Gruzja już była krajem rozwijającego się
przemysłu i pączkującego socjalizmu, a rusyfikatorskie zapędy piterskich władców
w pewnym stopniu hamowało odrodzenie kultury gruzińskiej. Po rozłamie w
rosyjskiej socjaldemokracji większość gruzińskich działaczy stanęła po stronie
mienszewików, łącząc (wzorem PPS) postulaty socjalistyczne z
niepodległościowymi. Z drugiej strony ważną rolę odegrał Kościół ze dążeniem do
przywrócenia autokefalii.
Nie dziwota, że w burzliwym roku 1918 to właśnie mienszewicy odegrali
kluczową rolę w utworzeniu Federacji Zakaukaskiej, a po niej – Demokratycznej
Republiki Gruzji. W powołanej Konstytuancie mieli 109 mandatów na 125,
wprowadzili też szereg szeroko zakrojonych, postępowych reform. Ale co można
było zrobić między młotem Rosji Radzieckiej a kowadłem Turcji? Młode państwo
trafiło najpierw pod protektorat niemiecki, potem pod brytyjski, potem musiało
radzić sobie samo. Gdy po upadku „białych” zagrożenie radzieckie znów
zamajaczyło nad Gruzją, mienszewicy usiłowali uzyskać pomoc mocarstw Ententy,
ta jednak niespecjalnie przejęła się jej losem. Niepodległa republika gruzińska
trwała niecałe trzy lata, zanim została pochłonięta przez system sowiecki,
początkowo pod pozorami odrębności.
Premier/prezydent Noe Żordania |
Okres radziecki dzieli się na dwa wyraźne etapy, którym odpowiadają
rozdziały książki: do 1936 Gruzja wchodziła z woli Moskwy w skład Zakaukaskiej
FSRR (razem z Armenią i Azerskim Bejdżanem), a później stała się osobną
republiką związkową. Przy okazji wydzielono w niej republiki autonomiczne, z
których tylko Adżaria nie budziła większych kontrowersji. Sprawą zupełnie u nas
nieznaną jest powstanie zbrojne w 1924 r., oczywiście nieudane. Autor omawia
zarówno rozwój gospodarczy Gruzji radzieckiej, jak zbrodniczą politykę Berii i
jego ekipy, nie zapomina wymienić czołowych twórców kultury, a także poświęca
trochę miejsca gruzińskiemu rządowi na wychodźstwie, który starał się zwrócić
uwagę społeczności międzynarodowej na los kraju.
Po uchwaleniu konstytucji radzieckiej Gruzja uzyskała status
republiki związkowej i zachowała go aż do wyjścia z Sajuza. Choć Beria trafił
tymczasem do Moskwy, to aż do śmierci wywierał na republikę złowrogi wpływ. Zniszczenia
wojenne ominęły kraj Kartwelów, ale musiał on sobie radzić z wzrostem ludności
(uchodźcy i ewakuanci) i wzmożoną pracą na rzecz frontu. Wspomniana też została
kolaboracja Gruzinów z Rzeszą, głównie z inicjatywy emigrantów, chociaż
stwierdzenie, że z ochotników kaukaskich sformowano dywizję Waffen-SS, jest
mocno przesadzone – była to tzw. Waffengruppe, czyli najwyraźniej coś w rodzaju
słabej brygady.
Autor nie zadowala się zreferowaniem wydarzeń politycznych i omawia
przemiany gospodarcze w republice, posługując się tabelami. W okresie
powojennym Gruzja była w Sajuzie praktycznie monopolistą w dziedzinie herbaty i
cytrusów. Mowa też o stanie gruzińskiego sportu, edukacji i kultury. W tej
dziedzinie szczególną pozycję osiągnęło kino, z takimi reżyserami jak Abuładze,
Joseliani, Czcheidze czy cały klan Szengełaja.
Gruzinki zaś na skalę światową mocne były w szachach |
Ogólny rozkład systemu radzieckiego doprowadził do wybicia się
Gruzji na niepodległość. Katalizatorem zmian była masakra w Tbilisi 9 kwietnia
1989, kiedy żołnierze brutalnie rozpędzili pokojową manifestację saperkami.
Szok po tym zdarzeniu doprowadził do odgórnej wymiany władz republiki przez
Gruzina najwyżej postawionego w Sajuzie od czasów stalinowskich – Eduarda
Szewardnadzego, a także do wykrystalizowania się jawnych ugrupowań
opozycyjnych, które w następnym roku, już po wypowiedzeniu przez Gruzję umowy
związkowej, wygrały wybory do Rady Najwyższej. Nie oznaczało to jednak końca
kłopotów. Megalomania nowego prezydenta, Zwiada Gamsachurdii, separatystyczne
tendencje Abchazji i Osetii, samowola bojówek paramilitarnych takich jak
Mchedrioni – pierwsza połowa lat 90. upłynęła w maelstromie konfliktów.
Stosunkowo spokojnie było tylko w Adżarii, traktowanej jako udzielne księstwo
przez Asłana Abaszydzego. Narracja kończy się na wyborach w 1995, nie ma tu
więc jeszcze ani słowa o takich sprawach jak „rewolucja róż”, wojna
rosyjsko-gruzińska czy wzlot i upadek Grigorija Micheila Saakaszwilego.
Ostatni rozdział poświęcony jest stosunkom gruzińsko-polskim na
przestrzeni wieku, nie ograniczającym się bynajmniej do Grigorija z Pancernych.
Polacy w Gruzji byli to przeważnie księża, żołnierze albo zesłańcy, zaś w
międzywojennym Wojsku Polskim wyraźną grupę stanowili gruzińscy oficerowie
kontraktowi. Warto też wspomnieć księcia Nakaszydzego, pioniera przemysłu
motoryzacyjnego na ziemiach polskich, oraz fakt, że Noe Żordania studiował w
Warszawie weterynarię. Autor wspomina, że pierwszym prezesem Komitetu
Gruzińskiego był aż do śmierci w 1925 Sergo Kuruliszwili – a na sąsiedniej
stronie widnieje reprodukcja listu Komitetu do MSZ z 1923, z informacją o
wyrzuceniu tegoż Kuruliszwilego z powodu zagadkowych „postępków (…)
dyskredytujących powagę Zarządu Komitetu, łącznie z całą kolonją Gruzińską w
Polsce”. Toś mnie pan poradził zaciekawić.
Językowo – przystępne, ale mogłoby być więcej przecinków. Od czasu
do czasu pojawiają się potknięcia typu „kontynuować dalej” czy „zaczęło
braknąć”. Poza tym charakterystyczne jest konsekwentne używanie litery „l”
zamiast „ł” w gruzińskich nazwach własnych – ma to uzasadnienie, ale może
wyglądać dziwnie, jeśli ktoś jest przyzwyczajony do pisowni typu Cchałtubo czy
Łominadze. Autor lubi sformułowanie „sowiecka federacja”, które występuje
nieledwie częściej niż „ZSRR” i pokrewne. Dużo najwyraźniej korzystał ze źródeł
anglojęzycznych, o czym świadczą kalki językowe. Czytamy więc, że na Morzu
Czarnym działały „Dwa niemieckie krążowniki (lekki „Breslau” i bojowy
„Goeben”)”. Każdy krążownik jest z definicji bojowy, natomiast „Goeben” był
krążownikiem liniowym, czyli ogniwem pośrednim między pancernikiem a
krążownikiem – autor machinalnie przetłumaczył angielski termin battlecruiser.
Napotykamy poza tym „basen węgla kamiennego” zamiast zagłębia. O kalkowaniu z
angielskiego świadczy skłonność do słowa „ekspulsować” oraz „adwokat” w
znaczeniu „orędownik”, jak również fakt, że Czarkwiani, następca Berii na
stanowisku pierwszego sekretarza Gruzji, występuje tu jako „Charkwiani”. W
dodatku nosi jeszcze imię Kandida zamiast Kandid. Gruziński odpowiednik Fredzi
Phi-Phi? Należy dodać, że podobne kalki z angielskiego znikają mniej więcej od
połowy pracy – Materski, redaktor pisma „Pro Georgia”, ewidentnie najlepiej
sobie radzi z historią po 1945.
Tradycyjnie dla serii wydawnictwa Trio, na końcu książki
zamieszczone jest kalendarium najważniejszych wydarzeń (doprowadzone do grudnia
1999), wskazówki bibliograficzne i porządnie zrobiony indeks osobowy. Nie ma
natomiast, jak w innych tomach, wykazu głów państw i szefów rządów. Fakt, że te
głowy zebrałyby się ze cztery (Ramiszwili, Żordania, Gamsachurdia i
Szewardnadze). Znalazły się zestawienia dyrektorów republiki radzieckiej, ale
nie na końcu, tylko w środku książki; w odpowiednich miejscach są też tabele z
wynikami wyborów. Ilustracji jest kilkadziesiąt – portrety, widoki i nie tylko.
Jak to zwykle w tej serii, „gazetowa” szata graficzna okładki
wykorzystuje barwy flagi narodowej danego kraju. Książka została wydana jeszcze
przed „rewolucją róż” z 2003, więc litera „G” i niektóre partie tekstu są bordowe
– zgodnie z flagą Gruzji mienszewickiej oraz postsowieckiej. Po rewolucji
nastąpiła zmiana flagi na średniowieczną, białą z czerwonymi krzyżami, a zatem
późniejsze wydania książki Materskiego zamiast bordo miały już na okładce
czerwień.
4. Szota Rustaweli, Witeź w tygrysiej skórze,
spolszczył Igor Sikirycki, Warszawa 1978
Sięgnąłem
w końcu po narodowy epos Gruzji. Szota Rustaweli to ikona kultury gruzińskiej –
jego imię nosi główna aleja Tbilisi, a 800-lecie urodzin obchodzono w 1966 z
wielką pompą.
Co prawda w moje ręce wpadł Witeź zaadaptowany z rosyjskiego
opracowania dla młodzieży I. Zabołockiego. Istnieje również polski przekład
bezpośrednio z oryginału, zatytułowany Rycerz w tygrysiej skórze, ale Witeź
pasował mi formatem i tłumaczem do ormiańskiego Dawida z Sasunu, którego
miałem już wcześniej. W wersji Igora Sikiryckiego mamy do czynienie z ośmiozgłoskowcem
po osiem wersów w strofie – czyli dość prymitywnym formatem wiersza, podczas
gdy w oryginale był szesnastozgłoskowiec. Opracowanie jest też uproszczone,
pozbawione np. rozbudowanego wstępu z dedykacją dla królowej Tamary czy wielu
dygresji, m.in. o charakterze religijnym.
Pozostaje epos rycerski. Akcja
rozgrywa się w potraktowanej dość umownie scenerii Arabii i Indii. Tytułowy
witeź ma na imię Tariel i odznacza się niezwykłą walecznością, odwagą i honorem,
ale w sumie to nie on jest głównym bohaterem, lecz Awtandił, wódz wojsk króla
arabskiego Rostewana. Zakochany w jego córce Tinatinie, której ojciec powierzył
władzę w królestwie, poprzysięga odnaleźć tajemniczego witezia, tęskniącego z
kolei za księżniczką Nestan-Daredżan, uprowadzoną w nieznane strony częściowo z
jego winy. Obaj herosi zaprzyjaźniają się i pomagają sobie nawzajemnie osiągnąć
upragniony cel. Trójcy męskiej dopełnia ich sojusznik, król Fridon, a żeńskiej –
Asmat, siostra Tariela.
Główni bohaterowie są zasadniczo wzorami
cnót, budzą powszechny podziw, a Tariel góruje nad pozostałymi. Ma nadludzką
siłę – samodzielnie pokonuje na raz setki nieprzyjaciół i gołymi rękami przewraca
okręty. Z drugiej strony nie wstydzi się okazywania uczuć – płacze tak wiele,
że podążają za nim dzikie zwierzęta, pojąc się jego łzami. Postacie żeńskie są
waleczne mniej, ale również idealizowane, szlachetne i pomysłowe, w Nestan-Daredżan
nietrudno się dopatrywać inspiracji królową Tamar. Są też elementy fantastyki: czarnoskórzy
słudzy-czarodzieje, zdolni stawać się niewidzialnymi i latać w powietrzu, czy bliżej
nieokreślone strzygi, na których Tariel zdobył skarby bogate.
Jest to niewątpliwie przykład eposu
rycerskiego zapowiadającego już aksjologię późniejszą niż średniowieczna (w
postaci Tariela można się dopatrywać nawet pierwowzoru bohatera romantycznego,
jeśli chodzi o skłonność do angstu), ale żeby docenić „gruziński charakter”
dzieła Rustawelego, powinienem kiedy zapoznać się z wersją bliższą oryginału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz