Od ładnych
paru lat plagą telewizji są programy oparte na założeniu, że dowolna czynność
staje się automatycznie bardziej interesująca, gdy wykonują ją znani ludzie. Rzecz
w tym, żeby osobnicy ci bynajmniej nie robili w programach tego, czym zajmują
się zawodowo. Jedni więc śpiewają, drudzy tańczą, jeszcze inni tańczą na
lodzie, a widzom tymczasem kartofle w piwnicy gniją. Warto dodać, że kryterium
„sławy” jest tu bardzo szerokie, a więc w programach tych spotykujemy trzeci-czwarty
garnitur znanych Polaków. Taki stan rzeczy nasuwa pytanie, co jeszcze da się wymyślić.
W ostatnim
czasie głośno się zrobiło o audycji „Celebrity Splash”, w której osoby podobno
znane… skaczą do wody z trampoliny. Skoczyć se na główkę i dostać sto tysięcy? Z
pozoru niezły deal. „Money for nothing
and chicks for free…” Różne opinie na temat tego dziełka skłoniły mnie do zapoznania
się z pierwszym odcinkiem.
Cały tachel
rozgrywa się w Poznaniu, mieście Jeżycjady, Milenki-Marlenki i Nagłego Ataku
Spawacza. W roli prowadzących wystąpili jacyś dwaj fąfle, którym się wydaje, że
są zabawni. Jak zwykle bleblają, co im jeno ślina na język przyniesie, bo to
przecie telewizja i musowo być kool. Do ich
wypowiedzi najlepszym komentarzem jest cytat z pewnego opka: „Rictrusempra,
drentwota, drentwota, experialmus, drentwota!”
Rozpoczęli
buńczucznie: „Czas na program, o którym mówi cała Polska”. Ano mówi, ale twórcy
programu chyba nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, co mówi konkretnie. Potem,
przy wtórze Don’t Stop Me Now Queen, wyjszli
uczestnicy, pojawiły się fajerwerki i kiwki pływaczek synchronicznych we
wodzie. Po kolejnej drętwej gadce panów prowadzących nastąpił montaż filmików z
amatorskimi skokami do wody, opisanych: „źródło: Youtube”, a wzbogaconych o
„komiczne” efekty dźwiękowe i śmiech z puszki. Szkoda, że nie było „krzyku
Wilhelma”. Wiadomo, podbudowa przed wielką imprezą musi być. Prowadzący z dumą obwieścił,
że „zanim nasz program pojawił się tutaj w Polsce, podbił 50 krajów na całym
świecie”. Uwaga, będzie Godwin: Hitler też podbił pewną liczbę krajów, choć, w
odróżnieniu od „Celebryckiego rozprysku”, akurat nie Wielką Brytanię i USA.
W skład jury weszli:
Otylia Jędrzejczak, Tomasz Zimoch (a więc można się było spodziewać przegiętych
metafor) i Danuta Stenka. Oczywiście jurorzy też się wygłupiali, bo to przecie
telewizja i musowo być kool, a Zimoch ponadto rozdawał wszystkim kobietom
kwiaty.
Na pierwszy
ogień poszedł Przemysław Saleta
(szlafrok czerwony, przy dźwiękach Ich
will zrzucony). W miarę najbardziej znany z całej ekipy, jest bokserem, a
właściwie „boxerem”, bo tak go podpisali (przez moment widzimy go boksującego
pod wodą). W związku z tym skakał w bokserkach, szkoda jedynie, że bez rękawic,
byłoby ciekawiej. W każdym razie – skoczył tyłem na główkę, ale nie udało mu
się utrzymać pionu, nogi w tył mu wygło. Oczywiście jurorzy zaraz zaczęli
smyrać go w ego, Zimoch nazwał Saletę „orłem polskiej wody”, a Stenka zdradziła,
że jest pod wrażeniem jego umiejętności zagospodarowywania kawału faceta w
powietrzu przez sekundę z hakiem. W rezultacie 17 punktuff.
Druga skakała Ola Ciupa (szlafrok amarantowy i nad
wyraz kusy), zaanonsowana jako „najpiękniejsza Słowianka”. WTF? A, to ta
dziewoja z teledysku niejakiego Donatana. W związku ze swą życiową misją
propagowania ikonografii średniowiecza, dość szybko zrzuciła szatki, pozostając
w różanym wianku. Wyłącznie? Nie, to jednak program emitowany przed 22, a więc uczestniczka pod
szlafrokiem okazała się mieć kostium typu monokini plus coś jakby
mikrospódniczka. Na krótkim montażu widzimy, jak posyła widzom całusa pod wodą.
Rispekt, że się wody nie nałykała… Tym bardziej, że sama stwierdza, że woda ją przeraża
i jest to kompletnie nie jej bajka. Po treningu miała ponoć na nogach
„pięćdziesiąt twarzy Greya”. Widząc epatowanie do kamery jej płaczliwymi
grymasami lęku z okresu treningów przed programem, miałem ochotę wykrzyknąć za
Tytusem de Zoo: „To średniowiecze!” Mimo wszystko zadeklarowała, że ma „duszę
wojownika”. I cóż ten wojownik? Zadanie dla Ciupy polegało na skoku z saltem,
gdzie pozycją wyjściową jest stanie na rękach. Tuż przed skokiem sprawiała
wrażenie, jakby ze stresu odpaliła jej się nerwica anankastyczna, ale w końcu runęła.
Trochę pod kątem, choć komentator nie widział problemu, ale oni nigdy nie widzą
problemów, bo to przecie telewizja i musowo być kool. Ponoć „cała Polska
wstrzymała oddech” – to gdzie ja właściwie jestem, w Kenii? Poza tym „przyspieszyło
bicie milionów męskich serc”, bo w końcu kobiety nie mogą kibicować kobietom,
right? Oczywiście przy okazji kostium jej się pod wodą nieco zsunął, bo to
przecie telewizja i musowo być kontrowersyjnie, ale dziwnym trafem się nie
nagrało, bo w końcu emisja przed 22. Dostała 14 punkty. PS.: wianek do skoku
jednak zdjęła.
Andrzej Młynarczyk (szlafrok
niebieski), aktor. U braci Coen ani u Tarantino chyba nie grał, bo jego
nazwisko nic mi nie mówi. Prowadzący nie mogą się zdecydować, czy kochają go
miliony kobiet, czy raczej tysiące. Sądząc z zajawki, występ w „Sława Chlust”
nie jest debiutem jego gołej klaty. Zdaniem trenera – „jego problem jest
troszeczkę z głową”. Mimo to zdecydował się skoczyć półtora salta w przód i
poszło mu podobnie jak poprzednikom – dobry początek, a końcówka położona.
Zarobił 17 punkty. Zarówno przed skokiem, jak i po nim akteur Młynarczyk bardzo
intensywnie suszył zęby i zdradzał tendencję do oklaskiwania samego siebie.
Ilona Felicjańska (szlafrok srebrny),
aŁtorka gniota pt. Wszystkie odcienie czerni (próbka: „Na stołach skrawki serów kopulują z poszarpanymi
wędlinami, koreczkami, łososiami i całą masą innych przekąsek”), podobno
również modelka i „życiowa wojowniczka”, cokolwiek by to. Mimo że na treningu
uderzyła się własnym kolanem we własne czoło (i tu znowu Godwin: niemieccy
spadochroniarze w II wojnie światowej kopali się w zęby, bo szarpnięcie, które
powodował otwierający się spadochron, ze względu na konstrukcję uprzęży było
przyłożone w pasie, przez co zginali się wpół). Do skoku, przy wtórze Just a Girl, podeszła w żółtym kostiumie
jednoczęściowym, mocno wydekoltowanym, ale za to z rękawami. Dostała chyba
najprostszy skok – z przechyłu w przód, po którym Stenka popadła w totalny egzalt,
a Zimoch zwyzywał Felicjańską od dziokond, co dało jej pozycję (he, he,
powiedziałem „pozycję”!) lidera.
Darek Kuźniak (szlafrok pomarańczowy),
kucharz, we wstępie zaprezentował oryginalną metodę mycia patelni poprzez
uderzanie nią z forhendu w nadlatujący strumień wody, natomiast gdy przyszła na
niego kolej, pokazał się w czarnych gatkach ze wzorem w płomienie. Trener
określił go mianem „sprężyny ADHD” i rzeczywiście, na zdjęciach z treningu „top
szef” wykazywał się taką dynamiką, jakby istotnie portki się mu fajczyły. Nadpobudliwy
kucharz błaznował i darł się, po czym wysmażył podwójne salto do tyłu. „Ten
skok sprawił, że też chcę mieć na imię Darek” – przyznał bez żenady komentator.
Zimoch stwierdził, że Kuźniak bzyka fantastycznie, a Stenka, łamiącym się
głosem, że w poprzednim wcieleniu musiał być kołowrotkiem. Wobec tego jurorzy
zaserwowali mu pierwsze miejsce.
Najbardziej
kontrowersyjnym uczestnikiem tego odcinka był z pewnością Adam Kraśko (szlafrok czarny i zdecydowanie najdłuższy). Kontrowersje
dotyczyły jego statusu celebryty. Czy można go zwać gwiazdą? Cóż, jest
rolnikiem, a takowych w Polsce mamy coś koło dwóch milionów, niektórzy nawet z
pewnością autentycznie szukają żony, ale mają takiego pecha (albo szczęście),
że do telewizorni nie trafiają. Ów poczciwy korpulent zdawał się wytypowany
przez pomysłodawców programu na ofiarę losu i Element Komiczny: jego
nieatletyczna sylwetka stanowi niemal pewną gwarancję niewybrednej beki, choć
oficjalnie idzie o przezwyciężanie słabości i emancypację otyłych, bo to
przecie telewizja i musowo być krzepiąco. Co gorsza, „najsłynniejszy rolnik w
Polsce” zainstalował sobie osobliwe szlaczki po bokach głowy, a po ściągnięciu
szlafroka zademonstrował światu białe galoty w traktory, pod którymi miał coś
jakby czarne kalesonsy. A jak skakał? Nagrania z treningu obnażają do czarnych
gatek jego sporą tremę. Zawodnik słabo pływa i ma lęk wysokości, więc stanęło
na tym, że posadzili go na najniższej, 5-metrowej wieży i kazali skakać
najprostszą techniką, tą, co Felicjańska. Z trybuny dopingował go jednak cały
jego potencjalny harem, więc nie pozostało mu nic innego, jak skoczyć. Zimoch
skomentował, że właśnie w ten sposób należy pokonywać odwagę. Rolnik nie
znalazł pod wodą żony, ale zainkasował 17 punktów.
Skończyły
się skoki, a zostało jeszcze pół godziny do końca programu. Z pewną grozą
zastanawiałem się, co oni tam jeszcze upchną. No jasne, nawoływanie do
głosowania przez SMS, bo jurorzy jurorami, a trzeba dopuścić do głosu voxa
populego, bo to przecie telewizja i bo to właśnie są rzodkiewki. Ponieważ
jednak widzów może ogarnąć nuda, na czas liczenia głosów zorganizowano pokazy
tańca podwodnego, nadwodnego i w powietrzu w perwersyjnych kostiumach. Nie, nie
uczestnicy tańczyli, jeno wynajęci profesjonaliści.
W końcu wszystko
podliczono i okazało się, że rolnik, mimo braku umiejętności, przechodzi do
ćwierćfinału. Saleta odpadł i przez nikogo nie przymuszany kicnął do basenu, natomiast
kucharz też trafił do ćwierćfinału i z radości pokazał język. Felicjańska odpadła
jako druga, dzięki czemu będzie mogła pisać kolejne bezselery o wietrze
kopulującym z falami. W ten sposób głosowanie SMS-owe uwaliło zawodniczkę drugą
od góry, a wywindowało na szczyt drugiego od dołu.
Pozostała
dwójka przeszła do dogrywki. Ola Ciupa „weszła w wodę jak w słowiańskie masło”,
aż jej średniowiecze wyszło, a ten drugi koleś, choć mu się łydy trzęsły, a
zamiast pozycji kucznej zrobił po prostu przysiad w powietrzu, wsio rawno
skoczył. Tym razem język pokazał konferansjer. Jurorzy się podzielili, a Danuta
Stenka, przepoczwarzając się w języczek u wagi, zdecydowała o awansie
Dziewczyny z Haplogrupą R1a1. I bardzo słusznie, bo mało w tym kraju
ikonografii średniowiecza.
Podsumowując:
o ile program ogólnie jest żalski, to jednak nie czułem się w zasadzie powalony
żenadą, chyba dlatego, że jestem dobrze świadom i przyzwyczajon do narcyzmu
polskich „osobowości” telewizyjnych. Muszę jednak przyznać, że ze znacznie
większym zajęciem oglądałbym program, w którym celebryci walczą na pięści. Albo
nawet dać im kija, jeszcze spektakularniej będzie.
Moja ciekawość zaspokojona. Dobrze, że mogłam przeczytać relację mądrego człowieka i nie musiałam oglądać fragmentów. :)
OdpowiedzUsuń