Rozwój sytuacji u naszych wschodnich braci
skłonił mnie do odświeżenia sobie biblioteczki ukrainoznawczej, natomiast ze
względów zawodowych zmuszony byłem sięgnąć po coś z dziedziny wojen
hellenistycznych.
5.
Andrew Wilson, Ukraińcy, tłum. Marek Urbański, Warszawa
2002
Na pierwszy ogień poszło coś, co kupiłem sobie
na samym początku studiów: praca autorstwa ukrainisty z London University
College. Nie jest to zwykły chronologiczny przebieg dziejów Ukrainy, lecz coś z
pogranicza historii idei: autor miał ambicję pokazać kształtowanie się narodu
ukraińskiego, relacje z narodami sąsiednimi, a zwłaszcza z Rosją, jak też
rozmaite wizje historii, funkcjonujące w powszechnej świadomości.
Zaczyna się od Rusi
Kijowskiej i jej interpretacji. O ile Rosjanie widzą w Kijowie „mać grodów
ruskich”, to wśród Ukraińców nierzadka jest interpretacja Rusi Kujawskiej jako
państwa protoukraińskiego, a nawet, co tam, bez żadnego proto. Lubią też podkreślać
zróżnicowanie etniczne ziem ruskich, a szczególnie teorię o konflikcie pomiędzy
Rusią północną (Moskwa) a południową (Kijów). Autor referuje zarówno argumenty
za spójnością, jak i zróżnicowaniem Rusi, oba zaś stanowiska są pewnymi
uproszczeniami. Drugi rozdział omawia mniej lub bardziej fantastyczne próby szukania
przez Ukraińców odpowiednio imponującej etnogenezy. Oczywiście, mowa tu o
historiach turbosłowiańskich, które w kraju ukrainnym doszły do głosu już w
latach 90. Turboukraińcy lubią się powoływać na kulturę trypilską z IV
tysiąclecia p.n.e., Scytów i inkszych koczowników stepowych, a momentami nawet
na Hunów. Pojawia się też wątek, jakoby Ukraina była schrystianizowana dużo
wcześniej niż w 988 r.
Kolejnym kluczowym
momentem przeszłości był okres Rzeczypospolitej, co jeszcze bardziej poluzowało
więzi z Rusią Moskiewską i zbliżyło do cywilizacji zachodniej (przy okazji
autor zarysowuje początki różnic pomiędzy przodkami Ukraińców i Białorusów). Generowało
też jednak rozmaite tarcia, przede wszystkim na tle wyznaniowym, z kulminacją w
postaci unii brzeskiej. Oczywiście, mówiąc o kształtowaniu się narodu
ukraińskiego, nie można pominąć Kozaków i cezury roku 1648. W rezultacie
powstania Chmielnickiego pojawiły się zręby niepodległej Kozaczyzny, ale przy
okazji obleśne swe łapy w stronę Kijowa wyciągnęła Moskwa, która, zgodnie z
żywą do dziś tradycją, pozowała na protektora, a okazała się ciemiężycielem.
Od ugody
perejasławskiej minęło niecałe półtory wieku, nim Rosja zdążyła podporządkować
sobie większość ziem ukraińskich. Tamtejsi mieszkańcy włożyli sporo w rozwój
państwa i kultury rosyjskiej w XVIII-XIX w., co jednak nie oznaczało, że
nadawali im charakter bardziej ukraiński – wręcz przeciwnie, państwo wzięło się
z energią za rusyfikację ludu „małoruskiego”, któremu odmawiało nawet statusu
odrębnego narodu. Autor czyni tu porównanie pomiędzy stosunkami
rosyjsko-ukraińskimi a angielsko-szkockimi, choć moim zdaniem trafniejszym
zachodnim odpowiednikiem Ukraińców byliby Irlandczycy (nie tylko dlatego, że to
bardzo muzykalny naród). W kulturze rosyjskiej XIX i wczesnego XX wieku (Czechow,
Czajkowski) elementy ukraińskie występują li i jedynie jako lokalny folklor.
Zresztą już ze dwadzieścia lat temu doszedłem do wniosku, że z punktu widzenia Rosjaków
Ukraińcy to są tacy górole, którzy śmiesznie mówią i w ryj dać mogą dać, ale
żeby odrębny naród, to bez przesady.
XIX w. to już okres
kształtowania się nowoczesnej tożsamości ukraińskiej, chociaż na samowładnej
Rosji nie mogła się ona uzewnętrzniać w sposób polityczny i skupiała się na kulturze.
Odrębne podrozdziały poświęca więc autor Gogolowi i Szewczence, z których każdy
inaczej realizował ukraińskość. Inaczej przedstawiały się sprawy w austriackiej
Galicji, gdzie Rusini mogli mieć carski system w głębokiej pogardzie. Tamtejszą
ideę narodu definiował grekokatolicyzm i opozycja wobec Polaków; istniał też nurt
moskalofilski, ale przegrał. Pokrótce Wilson przedstawia sytuację na Bukowinie
i węgierskim Zakarpaciu (gdzie ukształtowała się odrębna identyfikacja
rusińska, której dzisiejszy stosunek do narodu ukraińskiego można porównać do
Ślązaków). W wieku kolejnym nastąpiła więc siłą rzeczy – od 1917 r. – erupcja
ukraińskich koncepcji państwowych: Centralna Rada, Hetmanat, Dyrektoriat, Ukraina
Zachodnia, no i opcja radziecka. Okres międzywojenny to pod panowaniem Moskwy najpierw
nieudana i szybko ucięta polityka „ukrainizacji”, potem Wielki Głód, czystki i
inne nieszczęścia, które, poza wszystkim innym, położyły kres „chłopomańskiemu”
nurtowi ukraińskiej idei narodowej. W polskiej Galicji tymczasem kształtował
się nacjonalizm, tak stereotypowo dziś wiązany z Ukraińcami – chociaż idea
narodu ukraińskiego jako obrońcy Europy przed Rosją rezonuje i dziś.
Okres powojenny
charakteryzował się dalszym ujednolicaniem Ukrainy do modelu radzieckiego,
najbardziej skutecznym na wschodzie, gdzie pojawił się nowy napływ ludności. Równocześnie
żywotny był ukraiński ruch dysydencki (podobno do 50% więźniów politycznych w
całym ZSRR), ale aż do czasów pieriestrojki miał bardzo wąski zasięg. Kiedy zaś
w końcu lat 80. doszło do wielkich przemian, Ukraina uzyskała niepodległość w
dużym stopniu dzięki zbiegowi okoliczności: opozycja była podzielona na różne
ugrupowania, w KPU frakcja „sowiecka” ścierała się z „narodową”, a kluczowe
okazało się osłabienie władzy w Moskwie i strajki górników Donbasu.
Po najważniejszych
wątkach historycznych Wilson omawia współczesność, a raczej – z dzisiejszej
perspektywy – ówczesność Ukrainy. Z omówienia sceny potylicznej w pierwszej
połowie dziewięćdziesiątisów wyłania się
obraz dość mętny, w którym żadna partia nie mogła zdobyć władzy, a o pomysłach
na reformy w ogóle szkoda gadać. Z jednej strony wyraziści, apelujący do
elektoratu wiernego, ale mniejszościowego, nacjonaliści (autor rozumie to
pojęcie szerzej niż po prostu zwykłych nazioli), z drugiej silniejsza liczebnie
„lewica”, czyli postsowieccy skrajni konserwatyści, z poparciem skupionym
głównie na rosyjskojęzycznym wschodzie, a między nimi amorficzne centrum bezideowych
partii służących jako przykrywki dla różnych grup interesów. Opcja liberalna
dopiero się kształtowała. Kiedy zaś prezydentem został Leonid Kuczma, doszło do
zwrotu w kierunku autorytaryzmu i zaawansowanej korupcji. Autor wspomina o nadziejach,
jakie część Ukraińców wiązała z Wiktorem Juszczenką, ale równocześnie
stwierdzał, że za wcześnie jeszcze wyrokować, czy ten polityk coś zmieni.
Człowieku…
Co jakiś czas
kulturę Ukraińców przedstawia się w zwierciadle kultury i sztuki: od kijowskiej
Sofii po kozacki barok XVII w. i od metropolity Iłariona, przez Gogola, do
grupy Bu-Ba-Bu. Dowiedziałem się, że do czołowych malarzy ukraińskich
dwudziestolecia międzywojennego należał Ołeksandr Bohomazow. Od XX w. dochodzi
do tego również film, uosabiany początkowo przez Aleksandra Dowżenkę. Nie
dostrzega natomiast Wilson muzyki popularnej o specyficznie ukraińskim
charakterze; zarówno Rusłana Łyżyczko, jak i Okean Elzy mieli dojść do sławy
dopiero kilka lat po wydaniu książki.
Niepodległość nie
uporządkowała kwestii tożsamości narodowej, która pozostaje eklektycznie wielowarstwowa.
Są więc Ukraińcy ukraińskojęzyczni i rosyjskojęzyczni, mniejszość rosyjska,
Rosjanie proukraińscy i Ukraińcy postsowieccy, etniczni Rosjanie będący
politycznie Ukraińcami, a także wszelkiego rodzaju wersje pośrednie. Autor
pomija zresztą Rusinów zakarpackich i ich różne podgrupy – Łemków, Bojków,
Hucułów – których tożsamość też jest złożona. Zawiłości te obrazuje zaś krótkim
przeglądem pomników w przestrzeni miejskiej Kijowa, gdzie stoją pospołu hetman Chmielnicki,
marszałek Watutin i apostoł Andrzej. Przy okazji omówienia symboli narodowych
napomyka, że z hymnu usunięto jakoby kontrowersyjny wers o worożeńkach, co
zginą jak rosa na słońcu. No raczej nie sądzę, zwłaszcza że oficjalnie Szcze
ne wmerła Ukrajina jako hymn narodowy uregulowano ustawą dopiero w 2003, a
już rok później słyszałem go chóralnie śpiewanego na placu niejakiego Wolnica w
Krakowie.
Osobny rozdział
poświęcono kwestii religijnej. Kijów z Moskwą spierają się o prymat nad
wschodniosłowiańskim prawosławiem praktycznie od początku, czyli od XV wieku,
kiedy Moskiew stała się znaczącym graczem w regionie, a po upadku Carogrodu
nadała sobie miano „Trzeciego Rzymu”. Koleje historii sprawiły, że i w tej
dziedzinie Ukraina prezentowała w latach 90. mętlik niemały. Same Kościoły
prawosławne były co najmniej trzy: patriarchat moskiewski (prorosyjski),
patriarchat kijowski (prozachodni) i Kościół autokefaliczny (marginalny). Do
tego dochodzili grekokatolicy o też niejednorodnych orientacjach tożsamościowych,
łącznie z zupełnie odrębnymi unitami zakarpackimi, od unii użhorodzkiej, a nie
brzeskiej. Wilson wspomina także o pomniejszych wyznaniach, łącznie z sektami
Republika Duchowa i Białe Bractwo (ale pomija tatarski islam).
Wśród wyzwań, jakie
stały przed ówczesną Ukrainą, autor poświęcił niemały rozdział sprawom
ekonomicznym, do których jak ulał pasowało określenie „gospodraka” – a więc
5371-procentowej inflacji, sektorowi publicznemu wiszącemu na włosku i wszechobecnej
korupcji. Następuje tu dość przejrzyste omówienie głównych ugrupowań oligarchów
ukraińskich i ich powiązań z oligarchami rosyjskimi – pada m.in. wielokrotnie
nazwisko Hryhorija Surkisa, znanego u nas w kontekście Euro 2012. Przy okazji
parę słów poświęcono przestępczości zorganizowanej w wielkich miastach i na
Krymie.
Na zakończenie
dostajemy przegląd roli Ukrainy w różnych koncepcjach geopolitycznych – od
tych, które przewidywały silniejsze związanie jej z Zachodem, po rosyjski
imperialny eurazjatyzm, a nawet eurazjatyzm ukraiński, dążący do utworzenia
alternatywnego wobec WNP bloku, którego przejawem był związek GUUAM.
Autor stara się
zachować obiektywizm i niekiedy przegina, pisząc „historycy ukraińscy
utrzymują” w odniesieniu do faktów mieszczących się w powszechnym konsensusie
naukowym – np. że Daniel Halicki otrzymał koronę od papieża, a obraz Czarnej
Madonny przywieziony został do chramu Yasunagura z Rusi. Pojawiają się też
niekiedy uproszczenia: pisze np. Wilson, że w okresie unii lubelskiej
„Rzeczpospolita nie miała dynastii panującej (…) Jej tron był elekcyjny”. Yes,
but actually no. Unia została zawarta na trzy lata przed śmiercią Zygmunta
Augusta, którego panowanie zostało przyklepane elekcją jeszcze za życia jego
ojca, ale równocześnie był ostatnim z panującej od prawie 200 lat dynastii. Za
uproszczenie należy też uznać nazwanie XVII wieku „schyłkiem średniowiecza” czy
stwierdzenie, że Mariupol leży „opodal Odessy” albo nad Morzem Czarnym.
Zdania są długie i
złożone, styl autora niepozbawiony momentami pewnej ironii, ale generalnie
ciężki i wolno się czyta. Co do tłumacza, to nadużywa on słowa „skądinąd”. Zdarzają
mu się też potknięcia merytoryczne, np. „scenografia do Turandota”
(wiecie, tej opery o chińskim księżniczku). Marek Urbański ma w ogóle skłonność
do wybierania mądrze brzmiących wyrazów obcych zamiast powszechnie zrozumiałych
rodzimych synonimów. Pojawia się więc wzmianka o „dziewiętnastowiecznym ruchu
itinerantów” (którzy to malarze funkcjonują u nas pod oryginalną rosyjską nazwą
„pieriedwiżników”) albo słowo „antedyluwialny” zamiast „przedpotopowy”. Ślizga
się potem na mydle Zabłockiego, kiedy do gry wchodzą literówki, czasem tak
kuriozalne jak „okcycedentalizacja” czy „rusofiskalska”. Gdzieniegdzie
rozjeżdża się transliteracja, a już wyjątkowego pecha ma Połtawa, czytamy
bowiem o poemacie Puszkina „Postawa” i operze Łysenki „Natalka Potałka”.
Mam bardzo brzydką
opinię o wydawcy, jeśli chodzi o stronę graficzną. Oryginał książki zawierał
bowiem dwie wkładki – 16 ilustracji czarno-białych i 29 kolorowych – które w
polskim się nie znalazły, chociaż zachowano spis ilustracji i odniesienia do
nich w tekście. Wobec tego dzieł architektury, malarstwa, rzeźby i plakatu, o
których autor się rozpisuje, muszę sam se poszukać w necie. A tak – za oprawę
graficzną robią 24 ilustracje w tekście, od rycin z rękopisów staroruskich po
różne kalikatury potyliczne, oraz 6 map. No i schody odeskie na okładce.
Narracja kończy się
na prognozach po wyborach w 1999 i drugiej kadencji Kuczmy. Od tego czasu
minęła cała epoka: zabójstwo Gieorgija Gongadze, Majdan, Rusłana, koko euro
spoko, Juszczenko, Tymoszenko, Janukowycz, Euromajdan, Donbas, Poroszenko,
Zełenski, inwazja Rusi… W indeksie osobowym Ukraińców próżno szukać
nawet Uładzimira Pucina. Wilson jednak poświęca uwagę roli Ukrainy w rosyjskiej
idei imperialnej, co pomaga zrozumieć, na co Rosyjczykom to było. Jeśli zaś
odnieść się do zreferowanych w książce koncepcji geopolitycznych, to Zbigniew
Brzeziński tylko częściowo się pomylił, twierdząc, że w latach 2005-2015 Ukraina „stanie się poważnym kandydatem do
pełnego członkostwa w NATO i Unii Europejskiej”. O członkostwie, i to dość
wstępnym, na poważnie zaczęło się mówić dopiero po wybuchu wojny, ale okres
prozachodniej reorientacji społeczeństwa ukraińskiego przypadł właśnie mniej
więcej na ukazany okres, między jednym a drugim Majdanem. Obecnie ukraińskiej
idei narodowej, wbrew prognozom Wilsona, przyświeca międzywojenne jeszcze hasło
Mykoły Chwylowego „Jak najdalej od Moskwy” (Het’ wid Moskwy!) – a co
najciekawsze, Moskwa sama do tego doprowadziła.
Taras Szewczenko |
5. Krzysztof
Kęciek, Magnezja 190 p.n.e., Warszawa 2003
Z powodów zawodowych
musiałem wchłonąć jeszcze jednego habełka, którego kupiłem zaraz po wydaniu w
mieście Białymstoku.
Jest to trzeci tom w
trylogii Krzysztofa Kęcieka o wojnach Rzymu z władcami hellenistycznymi
(przedtem był Benewent 275 p.n.e. i Kynoskefalaj 197 p.n.e.). Tym
razem padło na Antiocha III Wielkiego z dynastii Seleukidów, która wyciosała
sobie największe państwo spośród wszystkich diadochów. Imperium Seleukosa
Nikatora rozciągało się od Azji Mniejszej aż po granice Indii (toczył wojnę z
Czandraguptą Maurją), przy czym centrum stanowiły Syria i Babilonia. Antioch
Wielki odziedziczył je już mocno okrojone, ale postanowił powiększyć stan
posiadania. Jak mu to wyszło? Średnio.
Autor daje właściwie
krótki zarys historii Antiocha, zaczynając jednak od wprowadzenia tła –
pokrótce więc przelatujemy przez wcześniejsze dzieje państwa Seleucydów, po
czym przechodzimy do głównego bohatera i jego pierwszych kampanii. Osobny
rozdział poświęcony został omówieniu armii Antiocha. Podobnie jak samo
imperium, była ona niesamowicie różnorodna, złożona z kontyngentów z różnych
stron. Oprócz wszechobecnej macedońskiej falangi, stanowiącej kręgosłup
praktycznie wszystkich armii hellenistycznych, byli tam peltaści, oszczepnicy,
łucznicy, procarze, jazda ciężka, jazda lekka, Kreteńczycy, Medowie, Dahowie, Kardakowie, Kissjowie, Karmaniowie i Kaduzjowie… I tysiąc słoni! Nie, wróć, tylko nieco
ponad sto.
Z Lagidami Antioch
starł się już w 217 p.n.e. pod Rafią, gdzie mimo przewagi liczebnej wojsk Ptolemeusza
IV Filopatora miał wszelkie szanse na zwycięstwo, lecz nie wyjszło. Wobec tego
Wielki Król zajął się „zbieraniem ziem seleucydzkich” na innych kierunkach
(Indie, Baktria, Azja Mniejsza – najbardziej interesowała go ta ostatnia). Z
odzyskania Syrii zresztą nie zrezygnował i nawiązał przeciw Lagidom sojusz z
macedońskim Filipem V, chociaż specjalnie za sobą nie przepadali. Tu się
zaczęły schody, ponieważ Filip wspierał Kartaginę w wojnie z Rzymem i już w
kilkanaście lat po jej zakończeniu dostał facki od Tytusa Kwinkcjusza Flamininusa
pod Kynoskefalaj (o czym w osobnym habełku), a sojusz sprawił, że Synowie
Wilczycy zaczęli mieć baczenie i na króla Syrii. Antioch wybrał się znowu przeciw
Lagidom i spuściwszy im przesławne lanie pod Panion, odzyskał Celesyrię.
Następnie postanowił skonsumować posiadłości Ptolemeuszy w Azji Mniejszej, a
nawet po drugiej stronie Hellespontu. Stawiało go to na coraz bardziej
kolizyjnym kursie z Rzymem, który realizował w świecie greckim własne plany
ekspansji. Nastąpił okres konfliktu politycznego, a sprawy nie ułatwiał fakt,
że na dworze Antiocha przebywał przez dłuższy czas pokonany Hannibal, usiłując
rozwijać własne intrygi. Rzymianie przy tym posługiwali się hasłem obrony Greków
przed wschodnią tyranią.
Do wejścia w otwarty
konflikt z Rzymem zmusili Seleukidę jego sprzymierzeńcy, rozwydrzeni Etolowie,
gdy w 192 p.n.e. samowolnie rozpoczęli działania zaczepne w Grecji, przez co
Antioch musiał zaraz przerzucić tam wojska. Dalej nastąpił szereg wątpliwych
decyzji polityczno-militarnych, który skończył się tym, że stojący dotąd w
rozkroku Filip V opowiedział się jednoznacznie po stronie Rzymian, Hannibal
machnął ręką na tego syryjskiego amatora, a wojska rzymskie spotkały się z seleukidzkimi
pod Termopilami.
Termopile? A, jasne,
to ta bitwa, w której Leonid Breżniew zatrzymał wojska peruwiańskie… Okazuje
się, że nie tylko. Przełęcz była
miejscem na tyle strategicznym, że stoczono tam co najmniej kilka bitew. Ta w
191 p.n.e. znowu zakończyła się klęską obrońców, a tym samym, odwrotnie niż ta
w 480 p.n.e., klęską azjatyckiego króla. Nieco później flota Antiocha poniosła
klęskę pod Korykos i tak się zakończyła jego wyprawa grecka. Rzymianom było
jednak jeszcze mało i w następnym roku zorganizowali wyprawę azjatycką na czele
z konsulem Lucjuszem Korneliuszem Scypionem, któremu w charakterze doradcy
towarzyszył starszy i słynniejszy brat, Africanus (sam nie mógł objąć
dowództwa, bo za mało czasu minęło od jego ostatniej kadencji).
Po serii porażek
morskich Antioch nie był w stanie uniemożliwić Rzymianom przekroczenia
Hellespontu. Postanowił więc wciągnąć nieprzyjaciela w głąb kraju i wydać mu walną
bitwę. Rzymianie i sprzymierzony z nimi odwieczny wróg Antiocha, Eumenes II z
Pergamonu, starli się z wojskiem hellenistycznym pod Magnezją nad rzeką Hermus,
koło góry Sipylos (bo była i taka nad Meandrem). Bitwa zakończyła się zupełną
katastrofą – Antioch ledwo uszedł z życiem, a Seleukidzi nigdy już nie
odzyskali wcześniejszej potęgi. O ile opis bitwy jest dość krótki, to przedtem
autor szczegółowo omawia organizację obu stron, a potem – zasadnicze błędy
popełnione przez króla.
Językowo jest bardzo
dobrze, potoczyście, a nawet wciągająco – Kęciek to jeden z najlepszych
literacko autorów habeków, choć niektórych czytelników raził jego dobór
synonimów, a szczególnie „trąbowce” i „gruboskórce”. No jasne, że wybór
trąbowców jest w tym przypadku dość ograniczony, bo ani Antiochus, ani wspierający
Rzymian król Numidów, Maszynista czy jakoś tak, nie mieli mamutów. Antioch
używał słoni indyjskich, a Kartagińczycy czy egipscy Lagidzi – wcale nie
wielkich słoni afrykańskich, które nie poddają się oswojeniu, tylko wymarłych
już dzisiaj słoni leśnych, które żyły w Afryce Północnej i były najmniejszym z
trzech gatunków.
Bazie źródłowej poświęcony
jest pierwszy rozdział książki – chodzi głównie o dzieła Polibiusza i tych,
którzy od niego spisywali. Kęciek szczegółowo opisuje, ile nam dziś zostało z
prac tych historyków i na ile są oni wiarygodni, a na ile należy nie wierzyć im
jak psom. Zwraca np. uwagę, po czyjej stronie stały ich sympatie i czy znali
się na wojskowości.
O sympatiach, a
raczej antypatiach samego autora wyraźnie zaś mówi tytuł jednego z rozdziałów:
„Potwór znad Tybru”. Nie chodzi nawet o to, żeby Krzysztof Kęciek był jakimś
szczególnym fanem Antiocha – wręcz przeciwnie, często wyrzuca mu
krótkowzroczność i trudne do logicznego zrozumienia decyzje, choć opinie
starożytnych historyków, a nawet nie tak dawnego Tadeusza Wałka-Czerneckiego,
określa jako krzywdzące. Z całą pewnością za to negatywnie jest nastawiony do
Rzymian, widząc w nich państwo zbójeckie i bandę perfidnych synonimów obornika.
Z drugiej strony – łaskawy jest dla Lucjusza Scypiona, którego historycy
starożytni, jak i współcześni, na ogół uważają za beztalencie zawdzięczające
karierę słynnemu bratu. Kęciek stawia tezę, że taka opinia mogła wynikać m.in.
z porachunków na rzymskiej scenie potylicznej. Doszło nawet do tego, że skoro
Afrykan nie był obecny pod Magnezją, to według dziejopisów łymskich za zwycięstwo
odpowiadał jego człowiek, legat Gnejusz Domicjusz Ahenobarbus, który w
rzeczywistości nie miał nic do gadania.
Książkę uzupełniają
dwie wkładki z ilustracjami (głównie monety z portretami władców oraz wizerunki
ówczesnych żołnierów), dwie mapy (Azja Mniejsza w tamtych czasach i rekonstrukcja
bitwy) oraz schemat ustawienia wojsk obu stron.
6. Edward
Dąbrowa, Gaugamela 331 p.n.e., Warszawa 1988
Skoro już znalazłem się w tych rejonach, postanowiłem rzucić okiem około półtory wieku wewstecz, do czasów samego Aleksandra. Gaugamela to był mój pierwszy w ogóle habek – a po latach w dodatku zdarzyło mi się studiować u prof. Dąbrowy. Wojskowość starożytna to jeden z dwóch jego ulubionych zagadnień, prócz historii starożytnego Izraela (zwłaszcza w okresie Drugiej Świątyni), a wielu czytelników żałuje, że więcej publikuje on na rynek zagraniczny niż polski.
Jest to w zasadzie
skrótowe opracowanie wyprawy Aleksandra Wielkiego na Persów. Narracja zaczyna
się jednak w roku 338 p.n.e., a potem sięga jeszcze 20 lat wstecz, abyśmy się
dowiedzieli, jak to Filip II, król Macedonii, podporządkował sobie rozdrobnioną
Grecję, za czym rozpoczął przygotowania do ataku na Persję, wszystko to
wpisując w funkcjonującą już przez jakiś czas ideę powszechnego zjednoczenia
Greków. Niewiele udało mu się jednak zdziałać na froncie małoazjatyckim, bo
został zamordowany. Jego dzieło skontynuował Aleksander i jak mu to wyszło, to
sam pan wisz.
Gdzieś w Azji Mniejszej |
Kampania Aleksandra
omówiona jest zwięźle. O ile w opisie największych bitew, pod Granikiem i
Issos, autor oddaje głos dziejopisom antycznym, to poza tym zwraca uwagę też na
otoczkę ideologiczną Wielkiego, która przejawiała się w jego przemowach do
wojsk i miejscowej ludności, a także w składaniu określonych ofiar, np.
Heraklesowi. Macedończyk pozycjonował swoją wyprawę jako nową wojnę trojańską,
więc wkrótce po przejściu Hellespontu udał się na uroczystości do samego
Ilionu.
Co prawda kampania
wojenna poszła mu znacznie szybciej niż Agamemnonowi et consortes. Nie czadował
jednak cały czas do przodu, dbając o możliwości aprowizacyjne dla wojska.
Dlatego, zmusiwszy Dariusza III do ucieczki spod Issos, nie pogonił za nim,
tylko ruszył na południe, aby odebrać Persom Egipt, gdzie i warunki do
przezimowania były przyjemniejsze niż w górach Azji Mniejszej, i zboża jakby
więcej.
Do ostatecznego
starcia doszło w Międzypotamii, koło wsi Gaugamela nad Bumelusem, dopływem
Tygrysu, nie całkiem daleko od Mosulu. Co ciekawe, niektórzy antyczni historycy
nazywają je bitwą pod Arbelą, ponieważ, według wyjaśnień Arriana… „Gaugamela” nieładnie
im brzmiała, a w dodatku była to wieś, więc dla większego splendoru nazwali
bitwę od dalej położonego miasta. Teraz wiadomo, czym się inspirował Andrzej
Sapkowski ze swoją bitwą pod Starymi Pupami vel pod Brenną.
Prof. Dąbrowa
stosuje retardację w najlepszym homeryckim stylu: przed opisem samej bitwy
poświęca odrębny rozdział armiom przeciwników. Przy tym więcej miejsca przeznacza
na siły macedońskie: hetajrów, pedzetajrów, hypaspistów, jazdę tesalską…
Persowie omówieni są znacznie bardziej skrótowo. Autor powołuje się tu na
płaskorzeźby z Persepolis jako przykłady ikonografii wojsk perskich, zresztą
dwaj „nieśmiertelni” widnieją na okładce, a kilka zdjęć podobnych reliefów
znajduje się na wkładkach z ilustracjami. Gdym przedszkolęciem czytał tę
książkę, nie miałem zielonego pojęcia, że w czasach Aleksandra armia perska nie
wyglądała już tak samo jak pod Termopilami czy Maratonem i nie nosiła tych
powłóczystych szat. Wiemy już od Herodota i Ksenofonta, a także z pozaperskich
źródeł ikonograficznych, że pod koniec V w. p.n.e. Persowie przyjęli strój
medyjski: kaftan do kolan, wzorzyste spodnie, płaszcz i kaptur. Wyglądali więc raczej
tak jak na „Sarkofagu Aleksandra” albo jak Dariusz III na mozaice z Pompejów.
To, że gwardzistów ostatniego Wielkiego Króla sztuka perska dalej przedstawia
tak samo jak za Dariusza I sprzed dwustu lat, było kwestią konwencji
artystycznej, na podobnej zasadzie jak obrazy przedstawiające Kościuszkę czy
Głupiego Malarza w rycerskiej zbroi płytowej, której nigdy w życiu nie nosili.
Opis samej bitwy pod
Gaugamelą, w odróżnieniu od poprzednich, autor rekonstruuje własnymi słowami,
opierając się na kilku zachowanych relacjach źródłowych. Przytoczone są one w
aneksie: Arrian, Diodor Sycylijski, Kurcjusz Rufus i Plutarch, więc można
samemu się przekonać, jak trudne zadanie stoi przed starożytnikiem usiłującym
wyciągnąć z tak rozbieżnych źródeł jakiś spójny obraz.
Materiał
ikonograficzny obejmuje trzy wkładki ze zdjęciami (w spisie ilustracji każda
jest uźródłowiona, nie to, co w późniejszych habełkach), w tym wizerunki
władców i żołnierzy albo zdjęcia lotnicze ruin starożytnych miast i krajobrazy
miejsc, przez które szła armia Alepsandra. Do tego jedna mapka z najbliższym
rejonem bitwy oraz czteroczęściowy schemat przebiegu bitwy, z objaśnieniami do szyku
bojowego obu stron.
7. Marta
Studenna-Skrukwa, Ukraiński Donbas. Oblicza tożsamości regionalnej,
Poznań 2014
Powrót na Ukrainę, i
to prosto w najbardziej zapalny region, zapewniła mi praca Marty S.-S., wschodoznawcy
i adiunkta z Uniwersytetu Adama Mićkiewicza. Czy mieszkańcy Donbasa to
rosyjskojęzyczni Ukraińcy, czy ukraińscy Rosjanie, a może „ludność pogranicza”,
czyli jedno i drugie? Z dzisiejszego punktu widzenia trudno uwierzyć w
zapewnienia, że „tożsamość mieszkańców Donbasu nie jest ani antyukraińska, ani
prorosyjska” – aleć przecież od 2014 doszło tam do sporych zmian
demograficznych.
Na okładce wykorzystan obraz Iwana Minina |
Autorka wychodzi od trudnych rozważań teoretycznych na temat tożsamości narodowej ogólnie i ukraińskiej szczególnie. Zwraca przy tym uwagę na ciekawe paradoksy. Po pierwsze, ukraiński ruch narodowy lat 1917-1920 nie zdołał wprawdzie wywalczyć niepodległości, ale przynajmniej doprowadził do tego, że Ukraina została osobną republiką radziecką, co w jakimś tam stopniu mimo wszystko zahamowało proces sowietyzacji Ukraińców. Po drugie, choć często myśli się o Donbasie jako o największym zagłębiu homosowietykusów w całym kraju, to właśnie strajki tamtejszych górników były jednym z głównych czynników, które w 1991 przyniosły niepodległość Ukrainie. Nie mieli tu wprawdzie na uwadze samostijnej Ukrainy-neńki, tylko liczyli, że po wyjściu z ZSRR wyjdą też z kryzysu gospodarczego. Tak się jednak nie stało, stąd późniejszy spadek entuzjazmu Donbasu dla Kijowa.
Pierwszy rozdział
zawiera też omówienie dominujących trendów historiografii ukraińskiej, a
mianowicie narodowego i postradzieckiego. O dziwo, obie szkoły stosunkowo
wysoko oceniają Hetmanat Skoropadskiego, choć był on marionetkiem niemieckim –
ale miał przecież swoje zasługi. Poruszony jest też problem Galicji i Donbasu
jako dwóch przeciwległych modeli ukraińskości, wraz z kwestią wzajemnych
stosunków i stereotypów.
Dalej autorka omawia
zjawisko „ruskiej” kultury Ukrainy, wraz z omówieniem migracji obejmujących
Donbas i Ukrainę Wschodnią ogółem, wraz z rozmaitymi zmianami jednostek
administracyjnych. Rejon Donbasu znajdował się historycznie na styku Zaporoża i
terytoriów Kozaków Dońskich, a w XVIII, po wojnach z Turcją, w jego centralnej
części (z Ługańskiem i Bachmutem) władze carskie urządziły tzw.
Słowiano-Serbię. W XIX wieku migracja przybrała na sile po zniesieniu
poddaństwa chłopów, a potem, oczywiście, wskutek rozwoju przemysłu ciężkiego.
Zwraca uwagę, że Ukraińcy pozostawali w rolnictwie, a do przemysłu migrowali
głównie Rosjanie – ze względu na krótszy okres wegetacji byli przyzwyczajeni do
większej elastyczności zawodowej. Kiedy natomiast zdarzało się Ukraińcom
zatrudniać w górnictwie, to się szybko rusyfikowali: rosyjski miał charakter
języka technicznego, a łatwiej jest przecie powiedzieć „Karlik, podej mi ten
pyrlik”, kiedy cała załoga używa jednej mowy. Wszystko to miało wpływ na
kwestie etniczno-tożsamościowe. Autorka zauważa, że ukraińska idea narodowa, w
rozumieniu propagujących ją inteligentów, była przede wszystkim kulturą wiejską
– miasto, a już szczególnie przemysł, za bardzo się nie pojawia w narodowym
imaginarium Ukrainy.
Zagłębie Donieckie
to były swego rodzaju Dzikie Pola bis: na nowo kolonizowane przez Rosję ziemie
w XVIII w., jak i do rozwijającego się górnictwa w stuleciu następnym, ściągali
ludzie najrozmaitszego autoramentu. Nawet w czasach sowieckich, choć to niby
wizytówka socjalistycznego przemysłu ciężkiego, lgnęły tam różne rogate dusze,
byli skazańcy i ludzie bez dowodu. Spory rozdział poświęcon jest właśnie czasom
ZETESERER. Lata 1917-1920 były w całej zielonej Ukrainie czasem wielkiego
chaosu. Nawet ukraińscy bolszewicy byli srogo podzieleni, do tego stopnia, że
część działaczy, z niejakim Artiomem na czele, bez porozumienia z centralą ogłosiła
Doniecko-Krzyworoską Republikę Radziecką odrębnie od Ukraińskiej Ludowej
Republiki Rad (która oczywiście była czymś zupełnie innym niż „błękitno-żółta”
URL Centralnej Rady).
Po nastaniu
niepodległości powstała kwestia, co dalej z tym rosyjskojęzycznym fantem.
Ściertały się więc koncepcje ukraińskości oparte na zasadzie narodu
politycznego i etniczności. Żadna z koncepcji włączenia Donbasu w
ogólnoukraiński obieg kultury nie odniosła sukcesu; autorka przytacza anegdotę,
że kiedy zapytała studentów z Doniecka, co sądzą o twórczości popularnego u nas
Mykoły Riabczuka, odpowiedzią było zdumione „A co to za pederasta?”
Najciekawszy jest
rozdział „Kultura górnicza”. Zawiera i zarys historii górnictwa w Donbasie, i
omówienie tamtejszego życia codziennego w różnych okresach, i co nieco na temat
kultury, łącznie z cytatami z czastuszek i pieśni górniczych. Przy okazji autorka
przedstawia złożoną materię zmiany nazw miast (proces ten nie zakończył się w
XX wieku, bo jeszcze w 2016, w ramach dekomunizacji i derusyfikacji Ukrainy,
m.in. Artiomowsk wrócił do dawnej nazwy Bachmut) i ubolewa nad negatywnym
stereotypem mieszkańców Donbasu jako pijaków, gangsterów i dziczy sikającej na
klatkach. Odnosi też realia Zagłębia Donieckiego do Górnego Śląska, a nawet do
Sosnowca; warto tu wspomnieć, że Skarbnik w tamtych stronach nazywa się Szubin.
Po drodze pojawia się wątek częstochowski w postaci koncernu ISD, który na
początku wieku wykupił Hutę Częstochowa.
Książka napisana
jest językiem akademickim, ale dość przejrzystym. Autorka ma wprawdzie
skłonność do wschodniosłowiańskiego szyku z przymiotnikiem przed rzeczownikiem,
tamtejszego tworzenia przymiotników odmiejscowych („bachmutski”) i nie bardzo
ogarnia przyimko-zaimki typu „doń”. Korekta, jak to w wydawnictwach
uniwersyteckich, niskobudżetowa, z czego wychodzą literówki w rodzaju „odnotowywany
przez statystki” albo „negocjajce”. Tekst główny uzupełniają przypisy,
sięgające czasem proporcji monstrualnych: pięć linijek tekstu, reszta strony
przypis. Baza bibliograficzna jest dość rozbudowana, obejmuje m.in. Wilsona,
Hrycaka, Natalię Jakowenko i paru innych speców. Studenna-Skrukwa prowadzi
także własne analizy, np. charakteryzując elity Donbasa w świetle tego, kogo
stamtąd wybierano do parlamentu. Tekst uzupełnia około ośmiu map wykonanych
przez męża autorki, dość pikselowatych, jednak wyraźnie przedstawiających
zmiany jednostek administracyjnych.
Ostatni rozdział poświęcono
miejscu Donbasa w ukraińskim paradygmacie. Jak bajka o żelaznym wilku brzmią
dziś tezy, że tamtejszy separatyzm jest zjawiskiem marginalnym, a właściwie to
go nie ma, bo połączenie z Rosją nie jest na rękę ani ludności miejscowej, ani
elitom finansowo-przemysłowym, którym zależy na utrzymaniu nażytych majątków.
Cóż, trzeba mieć niezłego pecha, żeby napracować się nad taką książką, po czym
wydać ją w roku akurat 2014, kiedy cała rzeczywistość Ukrainy Wschodniej została
postawiona na głowie, legła w gruzach, a potem utonęła w bagnie. Padają też
słowa: „…donbaski separatyzm natychmiast pociągnąłby za sobą całkowity upadek
Ukrainy jako niepodległego państwa”. No i co? Nie do końca się sprawdziło. Co
prawda można mieć wątpliwości, w jakim stopniu separatyzm „republik ludowych”
jest autentyczny, a w jakim wyreżyserowany przez Moskiew, ale rzetelnej na to
odpowiedzi możemy w najbliższych latach nie poznać. W każdym razie praca może wciąż
służyć jako obraz Zagłębia Donieckiego przed tą datą i pozwolić się przekonać,
że przy okazji wojny w Donbasie zniszczeniu uległo coś więcej niż miasta, a
mianowicie cała pograniczna tożsamość.
8. Marcin
Gawęda, Hartowani ogniem. Ukraińskie siły specjalnego przeznaczenia w wojnie
o Donbas, Oświęcim 2018
To z kolei dość
nieduża publikacja (82 strony), wydana nakładem Napoleona V. Obecna wojna to
już inny etap konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, ale Ukraina z pewnością nie
byłaby w stanie stawiać Rusi tak twardego oporu, gdyby nie doświadczenie wyciągnięte
z walk z „separami”. Dotyczy to również sił specjalnych. Praca Marcina
Gawędy, który tą problematyką zajmował się już wcześniej, dotyczy ściśle
jednostek specjalnych ukraińskiej armii i marynarki wojennej, pomija więc siły
specjalne MSW, SBU, Gwardii Narodowej itp. Najwięcej informacji istnieje na
temat 3. i 8. Pułku Specjalnego Przeznaczenia, większą tajemnicą są okryte
jednostki morskie oraz najbardziej elitarne i wyspecjalizowane – 140. Centrum
Operacji Specjalnych i 10. Zagon Głównego Zarządu Wywiadowczego.
Na początku autor charakteryzuje ukraiński specnaz sprzed 2014 r. Łagodnie mówiąc, nie wypadał on najlepiej: do sił specjalnych trafiali poborowi, zwierzchnicy nie mieli pojęcia o specyfice działań tego rodzaju wojsk, wyposażenie było przestarzałe, a 10% jednostki specnazu morskiego w ogóle nie umiało pływać. I tak jednak komandosi błyszczeli jako diament w porównaniu ze zwykłą piechotą. Kiedy więc w 2014 wybuchła wojna, okazali się jedną z nielicznych zdolnych do walki formacji armii ukraińskiej. Ponosili przy tym dość wysokie straty, gdy wykorzystywano ich jako zwykłą piechotę, a nie do zadań, do których byli wyszkoleni. Ponieważ zaś mieli opinię elity, naczalstwo nie udzielało im wystarczającego wsparcia, oczekując, że jakoś przecież sobie poradzą.
Sytuacja zaczęła się
zmieniać w toku „operacji antyterrorystycznej” w Donbasie, w miarę tego, jak
specnazowcy nabywali praktyczne doświadczenie bojowe. Porządne wyposażenie natomiast
– od butów i koców, przez broń, po łączność i drony – trzeba było pozyskiwać w
drodze zrzutek. Dochodziło nawet do takich sytuacji, jak kiedy jedna z grup
specjalnych musiała na czas akcji pożyczyć cały sprzęt od komandosów Służby
Bezpieczeństwa Ukrainy, odzyskując go z rozbitego samochodu SBU.
Autor omawia co
bardziej charakterystyczne akcje, łącznie ze słynną obroną lotniska w Doniecku.
Bazuje przy tym na różnorodnych źródłach, w tym internetowych, a narrację
ubarwiają niekiedy cytaty z wypowiedzi „specjalsów”. Ponieważ działania sił
specjalnych, i to jeszcze w warunkach wciąż trwającego konfliktu, są w dużym
stopniu okryte tajemnicą, opinia publiczna dowiaduje się o niektórych
działaniach np. dopiero wtedy, kiedy polegnie któryś ze znaczących dowódców i
jego medialny nekrolog wspomina, w jakich działaniach uczestniczył. Wadą pracy
jest wielokrotne powtarzanie tych samych informacji, powodujące pewne
zamieszanie czasoprzestrzenne, a także pleonazmy w rodzaju „osłonę konwoju
osłaniała grupa bojowa” albo „ukryta skrytka”.
Punktem zwrotnym
było powstanie w armii ukraińskiej Dowództwa Sił Specjalnych w 2016. Oznaczało
to odejście do wzorców postsowieckich w stronę koncepcji wojsk specjalnych
zgodnej ze standardami NATO, ale ten kawałek autor omawia już bardziej
pobieżnie, ze względu na brak danych.
Tekst uzupełnia parę
kolorowych zdjęć i parę map. Jedna ukazuje dyslokację ukraińskich jednostek
specjalnych łącznie z emblematami poszczególnych jednostek, ale emblematy są
tak małe, że nie sposób pojąć, co przedstawiają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz