sobota, 7 kwietnia 2012

Glątwa Doliny Węży, czyli biedni ci nasi filmowcy


Do kina chodzę rzadko (ostatnio byłem na „Bitwie warszawskiej 1920”). Zdecydowanie bardziej wolę se odpalić coś na DVD: nikt nie wchrzania popcornu, można sobie zrobić przerwę albo cofnąć… Trochę jednak śledzę to, co się dzieje w polskim kinie. A nie dzieje się najlepiej.
O tym, że ostatnio nie powstaje już tyle dobrych filmów co kiedyś, pisało już wielu. Porównanie naszych produkcji z taką np. „Amelią” (a przecież paaanie, kiedy to było…) pozwala podejrzewać, że polscy reżyserzy oglądają wyłącznie swoje własne filmy. Leży u nas w szczególności kino rozrywkowe. Co do aktorów młodego pokolenia, to też szkoda gadać.
Ostatnio głośna była sprawa durnowatej komedii „Kac Wawa”. Już sam tytuł stanowi bezczelną próbę podpięcia się pod amerykański „Kac Vegas”; beznadziejną przy tym, bo w drugim tytule mamy grę słów, a w pierwszym już tylko papugowanie. Dlatego też w dalszej części notki tytuł będzie przekręcany. Jak można się zorientować po zwiastunie, reszta filmu jest niewiele lepsza. Próbując sobie wyrobić zdanie podczas tej całej afery, obejrzałem na Jutubie zwiastuna. Przez dłuższy czas nie byłem pewien, czy to prawdziwy, oficjalny trailer, czy może parodia, tendencyjnie zmontowana przez jakiegoś złośliwca. To chyba sporo mówi o poziomie tej produkcji.
Chodzi mi jednak nie o sam film, lecz o reakcję twórców na wypowiedź Tomasza Raczka. Krytyk, po obejrzeniu „Kawcawa”, napisał na FejZbuku dosadnie, co o tym filmie sądzi. Zwróćcie państwo uwagę: to nie była recenzja w specjalistycznym piśmie czy na portalu filmowym, tylko wypowiedź, hmm…, półprywatna. Mimo to reżyser „Kacfawa” mocno się wkurzył i zapowiedział pozew, że niby Raczek naraził go na ogromne straty finansowe. Wprawdzie później, gdy sprawa zyskała rozgłos, a „Kaczawa” stała się narodowym pośmiewiskiem, tłumaczył pono, że chodziło mu o zupełnie inny tekst, w którym Raczek porównał jego przedsięwzięcie „artystyczne” do afery solnej. Do rozróby włączył się także Borys Szyc, który na Zbuku zaatakował Raczka iście przedszkolnym argumentem: jak ci się nie podoba, to sam zrób lepiej. Cóż, nie trzeba być mistrzem piekarskim, żeby odróżnić świeży chleb od czerstwego, ne? (chyba, że się akurat jest w Czechach, ale to już offtop…). Było już jednak za późno. „Kaćwaha” miała do tego stopnia przegwizdane, że niedawno zdjęto ją z ekranów.
Ja rozumiem, że reżyser mógł poczuć się dotknięty niewybrednymi sformułowaniami krytyka. Jednak gadając o pozwie, autorzy „Kacławy” tylko napytali sobie biedy. Gdyby olali sprawę, wypowiedź Raczka na FB nie przyciągnęłaby większej uwagi niż jakakolwiek inna.
Tymczasem 1 kwietnia przyznane zostały Węże – nagrody dla najgorszych filmów polskich. Jako miłośnik kuriozalnie złego kina, zainteresowałem się tym. Ktoś pytał, czemu pomysłodawcy nagradzają najgorsze filmy, zamiast najlepszych. Paaaanie, nagród dla najlepszych filmów to u nas w kraju jest od metra, filmowcom łatwo uwierzyć, że debeściaki z nich. „Bitwa warszawska 1920” wygrała w cuglach, zdobywając 5 nagród na 11 nominacji. Co prawda nie zgarnęła Węża za najgorszy film, ale za to może się poszczycić zwycięstwem w kategorii „Najgorszy film 3D”. Nie, żeby miała w niej jakąkolwiek konkurencję.
Szczególnie ucieszyło mnie zwycięstwo „Bitwy warszawskiej” w kategorii „Żenująca scena”. Chodzi o Nataszę U. strzelającą z cekaemu. Faktycznie żenada, ino że ja bym tę scenę zrobił całkiem inaczej. Poszedłbym w kierunku sceny erotycznej (których w „Bitwie warszawskiej” ogólnie brakowało, bo zbiorowy gwałt na białoruskiej chłopce czy widok genitaliów komisarza Bykowskiego trudno za takowe uznać). Gdy wspomniałem o tym na pewnym forum, na którym często bywam, współdyskutant zaproponował, żeby odrzut karabinu maszynowego zrywał jej kolejne części garderoby. Miałem na myśli co innego: raczej „Szał uniesień”, tylko że z cekaemem zamiast konia. Niech nawet będzie całkiem tekstylny, cała rzecz w odpowiednio sugestywnej grze aktorskiej.
Węże zostały rzucone – i znowu to samo. Nasi filmowcy są strasznie seriozni,  pewnie dlatego nie wychodzą im komedie. Węże, jak wskazuje cała otoczka im towarzysząca, należy traktować z przymrużeniem oka, tymczasem sławny Sławomir Idziak, odpowiedzialny za zdjęcia w „Bitwie warszawskiej”, wystosował do Akademii Węży sążnistą epistołę.
W przypadku zetknięcia się z ostrą krytyką, można:
1) jeżeli jest uzasadniona – wziąć ją pod uwagę przy kolejnych dziełach,
2) jeżeli uważamy, że jest nieuzasadniona – wyniośle zignorować i przejść do porządku dziennego;
3) jeżeli uważamy, że jest nieuzasadniona i mamy poważne kontrargumenty, które mogą zmienić spojrzenie krytyków – podjąć polemikę. Tej wersji nie zalecam. Niech się krytycy żrą między sobą, a za twórcę powinno mówić jego dzieło i tylko ono. Poza tym, gdyby taki Spielberg wdawał się w każdą dyskusję o swoich filmach, jaka pojawia się w mediach, to już nie miałby kiedy kręcić.
4) najgorsze, co można zrobić – wyładować swoją frustrację na krytykach. Niestety, Sławomir Idziak wybrał ten właśnie wariant, odpowiadając śmiertelnie poważnie na żartobliwą nagrodę. Jego list skierowany do Akademii opublikowano na profilu Węży na FB. O emocjonalności świadczy fakt, że swojej epistoły Idziak najwyraźniej nie przeczytał po napisaniu. Operator zwraca bowiem uwagę, że krytycy powinni znać „podstawy gramatyki filmowej”, a sam ma spore kłopoty z gramatyką języka polskiego. Czyta się toto jak stenogram jakiejś opowieści po pięciu piwach. Wypowiedź Idziaka, przez swą bełkotliwość, nie stawia go w zbyt korzystnym świetle.
Cóż ma do powiedzenia Idziak na temat Węży dla „Bitwy warszawskiej”? Żali się, że to niesprawiedliwość. Wdaje się oburzony w tłumaczenia w stylu: „Natasza nie zasłużyła na tytuł najgorszej aktorki, bo to debiutantka, proporcje w polskich kinach bywają nieodpowiednie dla trójwymiaru, mieliśmy mało kasy i dni zdjęciowych, a poza tym Amerykanie też produkują chałę, więc o co tyle szumu”. Czyżby operator o międzynarodowej renomie nie słyszał, że tłumaczy się winny? Jeszcze rozumiem, że autorzy filmu „Wac Kaka”, jako twórcy o krótszym stażu, mogą być nieprzyzwyczajeni do kopów, jednak hollywoodzki fachowiec powinien wykazywać więcej godności. Do tego dochodzi jeszcze jojczenie (bo trudno inaczej nazwać ton wypowiedzi owego fachowca), że negatywne recenzje odstraszają potencjalnych sponsorów od potencjalnych polskich filmów.
Widz nie ma obowiązku znać zagadnień warsztatowych. Krytykowi ich znajomość jest oczywiście przydatna, ale i tak liczy się przede wszystkim efekt końcowy. To tak jak z futbolem: w nim chodzi o strzelanie bramek, a nie o przewagę w posiadaniu piłki czy o to, kto był optycznie lepszy. Zaś krótki kurs ekonomii kina jest dla oceny filmu rzeczą zupełnie zbędną. Że niby co, filmu nie można oceniać negatywnie, bo przy takim budżecie lepsza realizacja była niemożliwa? Sorry, Winnetou - trza było albo zebrać większy budżet i dopiero brać się za realizację, albo poszukać oszczędności. Idziak twierdzi, że w USA mogą sobie być Złote Maliny, bo tam film łatwo sfinansować. Acomietowogle? Nie wiem, dlaczego polski widz miałby ulgowo traktować polskie filmy tylko dlatego, że są krajowe. Wręcz przeciwnie, jako patriota, któremu na sercu leży poziom polskiej kultury, mam prawo od rodzimych twórców wymagać więcej niż od zagranicznych.
W sumie, jak dobrze popatrzeć, polscy filmowcy są jednak bardzo pokrzywdzeni przez los. Brakuje im przecież nie tylko talentu i pieniędzy, ale również poczucia humoru, dystansu do siebie i otoczenia, jak również umiejętności przyjmowania krytyki. Filmowiec, jak każdy inny twórca, powinien wliczać w ryzyko zawodowe fakt, że jego dzieło może jednemu się podobać, a drugiemu nie, i przy tym zarówno jeden, jak i drugi ma takie samo prawo do swojego zdania. Tymczasem, jak pokazuje reakcja zarówno tych od „KW”, jak i od „BW-20”, nasi filmowcy mają poważny problem z akceptacją takiego stanu rzeczy.
No bo co w końcu, kurdyban balansujący! To przecież MY POLSKIE FILMOROBY, my serzyreży, my łopatatorzy, my tr_aktorzy, my efekciarze kompiuterowi, zapiórniczamy jak małe samochodziki, a tym okropnym widzom się normalnie w pupach poprzewracało się – nie dość, że im się nie podoba, to jeszcze o tym mówią. Zgroza! Natychmiast do kąta, profany jedne, i błagać o wybaczenie, a nie – to już wam nigdy żadnego filma nie nakręcimy, o!