piątek, 1 listopada 2019

Rockowe Zaduszki 2019



Spośród artystów rockowych, którzy zmarli od poprzednich Wszystkich Świętych, tylko kilku trafiło przez lata do mojej płytoteki (a dwaj dopiero mają trafić), więc w tym roku okolicznościowa notka będzie krótsza.


Jeszcze we wrześniu 2018 zmarł, ale wtedy się o tym nie dowiedziałem, Maartin Allcock, klawiszowiec brytyjskiej grupy folkrockowej Fairport Convention. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych współpracował okazjonalnie z Jethro Tull – podobnie jak kilku innych jego kolegów z macierzystego zespołu, szczególnie Dave Pegg. Był też drugim „cockiem” w zespole Iana Andersona, po zmarłym w 1979 r. Johnie Glascocku, swego czasu jednym z moich ulubionych basistów. Allcock głównie wspierał grupę na koncertach, a w studiu zagrał na klawiszach w dwóch utworach z omawianej tu kiedyś płyty Rock Island z czego jednym był Kissing Willie, uważany przez Andersona za najgorszą rzecz, jaką kiedykolwiek napisał.


Nie mam nagrań tego artysty w płytotece, ale zmarł akurat w moje urodziny, to jest 6 grudnia 2018: Pete Shelley, lider Buzzcocks, jednego z ważniejszych zespołów pierwszej fali brytyjskiego punk rocka. Należał on do tych, którzy udowodnili, że punkowa energia i bezkompromisowość nie musi się kłócić z przebojowością i interesującymi melodiami.



25 lutego 2019 zmarł Mark Hollis, lider brytyjskiej grupy Talk Talk, która zaczynała od dość typowego new romantic, a potem ruszyła w kierunku czegoś znacznie bardziej wyrafinowanego, niekiedy nawet porównywalnego z King Crimson. Można by to nazywać art popem. Albo nie. Po rozpadzie zespołu Hollis nagrał chyba jakąś płytę solową, a potem wycofał się z życia artystycznego



15 września dowiedziałem się, że odszedł Ric Ocasek, lider amerykańskiej grupy The Cars, która wywodziła się ze sceny nowofalowej, ale zabłysła wieloma przebojami o brzmieniu kwintesencjalnym dla lat osiemdziesiątych, a równocześnie przepełnionymi charakterystyczną nastrojowością. Ocasek był w nim gitarzystą i wokalistą oraz twórcą większości repertuaru.  Co prawda najsłynniejsze przeboje, takie jak Drive czy Just What I Needed, zaśpiewał nie on sam, lecz basista Benjamin Orr (urodzony jako Orzechowski), zmarły w 2000. Poza tym Ric Ocasek wyrobił sobie markę jako producent płytowy.




6 października, w wieku 80 lat, zmarł Ginger Baker. Ów archetyp perkusisty rockowo-jazzowego rozpoczynał karierę w latach 60. pod skrzydłami Alexisa Kornera i Grahama Bonda. Od tego drugiego, wraz z wielokrotnie już tu wspominanym Jackiem Bruce’em, przeszedł do Cream – zespołu uważanego za pierwszą rockową supergrupę i archetypiczne power trio. Po rozkładzie Śmietanki działał między innymi w kolejnej supergrupie – Blind Faith, a także założył własny zespół Ginger Baker’s Air Force. W tym ostatnim sięgnął m.in. po elementy muzyki afrykańskiej, która zresztą zainteresowała go na tyle, że prowadził nad nią pogłębione badania w Nigerii i gdzie indziej. W późniejszych dziesięcioleciach również nie próżnował, że wymienię choćby BBM z lat dziewięćdziesiątych – ponowną współpracę z Jackiem Bruce’em i do tego z Gary Moore’em.
 Graham Bond (zm. 1974) na saksofonie po prawej.