Do kina chodzę rzadko (ostatnio
byłem na „Bitwie warszawskiej 1920”).
Zdecydowanie bardziej wolę se odpalić coś na DVD: nikt nie wchrzania popcornu,
można sobie zrobić przerwę albo cofnąć… Trochę jednak śledzę to, co się dzieje w
polskim kinie. A nie dzieje się najlepiej.
O tym, że ostatnio
nie powstaje już tyle dobrych filmów co kiedyś, pisało już wielu. Porównanie
naszych produkcji z taką np. „Amelią” (a przecież paaanie, kiedy to
było…) pozwala podejrzewać, że polscy reżyserzy oglądają wyłącznie swoje własne
filmy. Leży u nas w szczególności kino rozrywkowe. Co do aktorów
młodego pokolenia, to też szkoda gadać.
Ostatnio głośna
była sprawa durnowatej komedii „Kac Wawa”. Już sam tytuł stanowi bezczelną
próbę podpięcia się pod amerykański „Kac Vegas”; beznadziejną przy tym, bo w
drugim tytule mamy grę słów, a w pierwszym już tylko papugowanie. Dlatego też w
dalszej części notki tytuł będzie przekręcany. Jak można się zorientować po
zwiastunie, reszta filmu jest niewiele lepsza. Próbując sobie wyrobić zdanie
podczas tej całej afery, obejrzałem na Jutubie zwiastuna. Przez dłuższy czas
nie byłem pewien, czy to prawdziwy, oficjalny trailer, czy może parodia,
tendencyjnie zmontowana przez jakiegoś złośliwca. To chyba sporo mówi o
poziomie tej produkcji.
Chodzi mi
jednak nie o sam film, lecz o reakcję twórców na wypowiedź Tomasza Raczka.
Krytyk, po obejrzeniu „Kawcawa”, napisał na FejZbuku dosadnie,
co o tym filmie sądzi. Zwróćcie państwo uwagę: to nie była recenzja w
specjalistycznym piśmie czy na portalu filmowym, tylko wypowiedź, hmm…,
półprywatna. Mimo to reżyser „Kacfawa” mocno się wkurzył i zapowiedział pozew,
że niby Raczek naraził go na ogromne straty finansowe. Wprawdzie później, gdy sprawa
zyskała rozgłos, a „Kaczawa” stała się narodowym pośmiewiskiem, tłumaczył pono, że
chodziło mu o zupełnie inny tekst, w którym Raczek porównał jego
przedsięwzięcie „artystyczne” do afery solnej. Do rozróby włączył się także
Borys Szyc, który na Zbuku zaatakował Raczka iście przedszkolnym argumentem:
jak ci się nie podoba, to sam zrób lepiej. Cóż, nie trzeba być mistrzem
piekarskim, żeby odróżnić świeży chleb od czerstwego, ne? (chyba, że się akurat
jest w Czechach, ale to już offtop…). Było już jednak za późno. „Kaćwaha” miała
do tego stopnia przegwizdane, że niedawno zdjęto ją z ekranów.
Ja rozumiem,
że reżyser mógł poczuć się dotknięty niewybrednymi sformułowaniami krytyka.
Jednak gadając o pozwie, autorzy „Kacławy” tylko napytali sobie biedy. Gdyby
olali sprawę, wypowiedź Raczka na FB nie przyciągnęłaby większej uwagi niż jakakolwiek
inna.
Tymczasem 1
kwietnia przyznane zostały Węże – nagrody dla najgorszych filmów polskich. Jako
miłośnik kuriozalnie złego kina, zainteresowałem się tym. Ktoś
pytał, czemu pomysłodawcy nagradzają najgorsze filmy, zamiast najlepszych.
Paaaanie, nagród dla najlepszych filmów to u nas w kraju jest od metra, filmowcom łatwo uwierzyć, że debeściaki z nich. „Bitwa warszawska 1920” wygrała w cuglach,
zdobywając 5 nagród na 11 nominacji. Co prawda nie zgarnęła Węża za najgorszy
film, ale za to może się poszczycić zwycięstwem w
kategorii „Najgorszy film 3D”. Nie, żeby miała w niej jakąkolwiek konkurencję.
Szczególnie
ucieszyło mnie zwycięstwo „Bitwy warszawskiej” w kategorii „Żenująca scena”.
Chodzi o Nataszę U. strzelającą z cekaemu. Faktycznie żenada, ino że ja bym tę
scenę zrobił całkiem inaczej. Poszedłbym w kierunku sceny erotycznej (których w
„Bitwie warszawskiej” ogólnie brakowało, bo zbiorowy gwałt na białoruskiej
chłopce czy widok genitaliów komisarza Bykowskiego trudno za takowe uznać). Gdy
wspomniałem o tym na pewnym forum, na którym często bywam, współdyskutant
zaproponował, żeby odrzut karabinu maszynowego zrywał jej kolejne części
garderoby. Miałem na myśli co innego: raczej „Szał uniesień”, tylko że z
cekaemem zamiast konia. Niech nawet będzie całkiem tekstylny, cała rzecz w
odpowiednio sugestywnej grze aktorskiej.
Węże zostały
rzucone – i znowu to samo. Nasi filmowcy są strasznie seriozni, pewnie dlatego nie wychodzą im komedie. Węże,
jak wskazuje cała otoczka im towarzysząca, należy traktować z przymrużeniem
oka, tymczasem sławny Sławomir Idziak, odpowiedzialny za zdjęcia w „Bitwie
warszawskiej”, wystosował do Akademii Węży sążnistą epistołę.
W przypadku
zetknięcia się z ostrą krytyką, można:
1) jeżeli jest
uzasadniona – wziąć ją pod uwagę przy kolejnych dziełach,
2) jeżeli
uważamy, że jest nieuzasadniona – wyniośle zignorować i przejść do porządku
dziennego;
3) jeżeli
uważamy, że jest nieuzasadniona i mamy poważne kontrargumenty, które mogą zmienić spojrzenie krytyków – podjąć polemikę. Tej wersji nie zalecam. Niech się
krytycy żrą między sobą, a za twórcę powinno mówić jego dzieło i tylko ono.
Poza tym, gdyby taki Spielberg wdawał się w każdą dyskusję o swoich filmach,
jaka pojawia się w mediach, to już nie miałby kiedy kręcić.
4) najgorsze,
co można zrobić – wyładować swoją frustrację na krytykach. Niestety, Sławomir
Idziak wybrał ten właśnie wariant, odpowiadając śmiertelnie poważnie na żartobliwą
nagrodę. Jego list skierowany do Akademii
opublikowano na profilu Węży na FB. O emocjonalności świadczy fakt, że
swojej epistoły Idziak najwyraźniej nie przeczytał po napisaniu. Operator zwraca
bowiem uwagę, że krytycy powinni znać „podstawy gramatyki filmowej”, a sam ma
spore kłopoty z gramatyką języka polskiego. Czyta się toto jak stenogram jakiejś
opowieści po pięciu piwach. Wypowiedź Idziaka, przez swą bełkotliwość, nie
stawia go w zbyt korzystnym świetle.
Cóż ma do
powiedzenia Idziak na temat Węży dla „Bitwy warszawskiej”? Żali się, że to
niesprawiedliwość. Wdaje się oburzony w tłumaczenia
w stylu: „Natasza nie zasłużyła na tytuł najgorszej aktorki, bo to debiutantka,
proporcje w polskich kinach bywają nieodpowiednie dla trójwymiaru, mieliśmy
mało kasy i dni zdjęciowych, a poza tym Amerykanie też produkują chałę, więc o
co tyle szumu”. Czyżby operator o międzynarodowej renomie nie słyszał, że
tłumaczy się winny? Jeszcze rozumiem, że autorzy filmu „Wac Kaka”, jako twórcy
o krótszym stażu, mogą być nieprzyzwyczajeni do kopów, jednak hollywoodzki
fachowiec powinien wykazywać więcej godności. Do tego dochodzi jeszcze
jojczenie (bo trudno inaczej nazwać ton wypowiedzi owego fachowca), że
negatywne recenzje odstraszają potencjalnych sponsorów od potencjalnych
polskich filmów.
Widz nie ma
obowiązku znać zagadnień warsztatowych. Krytykowi ich znajomość jest oczywiście
przydatna, ale i tak liczy się przede wszystkim efekt końcowy. To tak jak z
futbolem: w nim chodzi o strzelanie bramek, a nie o przewagę w posiadaniu
piłki czy o to, kto był optycznie lepszy. Zaś krótki kurs ekonomii kina jest dla oceny filmu rzeczą zupełnie
zbędną. Że niby co, filmu nie można oceniać negatywnie, bo przy takim budżecie lepsza
realizacja była niemożliwa? Sorry, Winnetou - trza było albo zebrać
większy budżet i dopiero brać się za realizację, albo poszukać oszczędności. Idziak
twierdzi, że w USA mogą sobie być Złote Maliny, bo tam film łatwo sfinansować.
Acomietowogle? Nie wiem, dlaczego polski widz miałby ulgowo traktować polskie
filmy tylko dlatego, że są krajowe. Wręcz przeciwnie, jako patriota, któremu na
sercu leży poziom polskiej kultury, mam prawo od rodzimych twórców wymagać
więcej niż od zagranicznych.
W sumie, jak
dobrze popatrzeć, polscy filmowcy są jednak bardzo pokrzywdzeni przez los. Brakuje
im przecież nie tylko talentu i pieniędzy, ale również poczucia humoru,
dystansu do siebie i otoczenia, jak również umiejętności przyjmowania krytyki.
Filmowiec, jak każdy inny twórca, powinien wliczać w ryzyko zawodowe fakt, że
jego dzieło może jednemu się podobać, a drugiemu nie, i przy tym zarówno jeden,
jak i drugi ma takie samo prawo do swojego zdania. Tymczasem, jak pokazuje
reakcja zarówno tych od „KW”, jak i od „BW-20”, nasi filmowcy mają poważny problem z
akceptacją takiego stanu rzeczy.
No bo co w
końcu, kurdyban balansujący! To przecież MY POLSKIE FILMOROBY, my serzyreży, my łopatatorzy, my tr_aktorzy, my
efekciarze kompiuterowi, zapiórniczamy jak małe samochodziki, a tym okropnym
widzom się normalnie w pupach poprzewracało się – nie dość, że im się nie
podoba, to jeszcze o tym mówią. Zgroza! Natychmiast do kąta, profany jedne, i
błagać o wybaczenie, a nie – to już wam nigdy żadnego filma nie nakręcimy, o!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz