Gdyby kazano mi wymienić ulubionych polskich wykonawców rockowych, grupa Lady Pank niewątpliwie trafiłaby do pierwszej piątki. Od z górą trzydziestu lat Jan Borysewicz i spółka prezentują utwory, które naprawdę zasługują na miano przebojów. Widać to na przykładzie ich ostatnich płyt. W czasie, gdy inni weterani ledwie przędą albo nie przykuwają niczyjej uwagi poza garstką oddanych fanów – Lady Pankowcom zawsze udaje się nagrać jakiś hit, który jak wleci jednym uchem, to za nic nie chce wylecieć drugim. Mają też wyrazisty styl, który wprawdzie przez lata ewoluował, oraz Janusza Panasewicza – niezwykle charakterystycznego (zarówno z głosu, jak i z wyglądu) wokalistę. Jest tylko jedno ale… Wprawdzie od czasu reaktywacji w pierwszej połowie lat 90. muzyka Lady Pank trzyma poziom, ale z tekstami jest już gorzej.
W początkach kariery tekściarzem
zespołu był Andrzej Mogielnicki. To jemu zawdzięczamy te przebojowe teksty, bez
których Lady Pank nie byłby tym, czym jest, pełne szlagwortów i
charakterystycznej ironii: „Mniej niż zero”, „Vademecum skauta”, „Fabryka
małp”, „Ohyda”… W drugiej połowie „ejtisów” do grona dostawców treści dołączył
Jacek Skubikowski (autor pamiętnego „Zawsze tam gdzie ty”), a na płycie „Tacy
sami” udzielali się także – jako tekściarze – Zbigniew Hołdys i Grzegorz
Ciechowski. Później zespół się rozpadł, a jeszcze później reaktywował w
odmłodzonym składzie. I wtedy coś się zmieniło…
Weźmy na przykład „Na co komu
dziś” – jeden z największych hitów Lady w latach 90. Pod względem muzycznym
jest to przebój idealny. Pod względem tekstowym, bezlitosny wytrysk grafomanii.
Gwoli wyjaśnienia, układ rymów w
zwrotce:
A
A
B
C
C
B
Ta opowieść niewyżytego
erotomana, uzasadniającego swoje podboje swoiście pojmowanym „carpe diem”,
zaczyna się co prawda od rymu niedokładnego: „Stała pod ścianą, sącząc kakao”, ale potem już
jedziemy do Częstochowy: „Spytałem
skromnie: Czy pójdziesz do mnie?”. Później było jeszcze: „Topiłem smutki w butelce wódki, /
(…) Pytam żółtego: Powiedz, dlaczego…”, a trzecia to już w ogóle obraza
czeska: „Była namiętna, bardzo
nieletnia”. A zadumałem się nad tym o godzinie bardzo popołudniowej.
Na płycie, z której pochodzi „Na
co komu dziś”, w roli tekściarza debiutował sam Panasewicz. W jednej z
sążnistych dyskusji na blogu czołowego polskiego lemologa ktoś twierdził, że
kiedy Lady Pank powierza pisanie tekstów zawodowcom, to efekty są znacznie
lepsze, niż kiedy dopuszczają Panasewicza do pisania, bo nie wychodzą takie
brednie, jak… – i tu fragment z „Na co komu dziś”. Ale kiedy to nie Panasewicz
popełnił ten tekst! Wyszedł on spod palców Bogdana Olewicza, zawodowego
tekściarza, kojarzonego głównie z wczesnym Perfectem! (chociaż od kiedy się
dowiedziałem, że to on jest autorem pierwszego openingu do „M jak miłość”, nic
mnie już nie zdziwi). Panasewicz na płytę z 1994 napisał tylko dwa teksty, przy
czym udała mu się fraza wielkiej urody: „Pójdziemy sobie gdzieś jak starzy lunatycy”. Za
resztę odpowiada właśnie Olewicz, czyli odpowiada także za średnio udane próby
stylizacji na slang młodzieżowy oraz za „harleyi długi sznur” w mocno melodramatycznym, ale w
sumie udanym, poruszającym temat samobójstwa „Zabić strach”.
W późniejszym okresie bywało różnie. Teksty Panasewicza, chociaż literackiego
Nobla by mu nie przyniosły, jednak w większości są zdatne do słuchania i śmiem
twierdzić, że z mojego punktu widzenia wypadają lepiej, niż dzieła zawodowych
tekściarzy. Pewnie zdaje sobie sprawę, że zawodowcem nie jest, i dlatego się
bardziej stara.
Weźmy ostatnią płytę Lady –
zeszłoroczny „Maraton”. Wokalista napisał większość tekstów i raczej nie
powinien się wstydzić. Andrzej Mogielnicki jest zaś autorem słów singlowego
„Dziewczyny dzisiaj z byle kim nie tańczą” – którego wielu ludzi się czepia, a
ja właśnie wezmę w obronę. Podmiotem lirycznym jest podstarzały podrywacz (czyżby
bohater „Na co komu dziś” kilkanaście lat później? chyba niekoniecznie, bo
tamten był egzystencjalny koleś, a ten to raczej hedonista), który się żali, że
te panny to już, panie tego, nie takie jak dawniej, i nawet szkocką takiej nie
zgłuszysz, a co dopiero jakimś tam kakałem;
i w tym kontekście tekst jest udany. Krytycy
chyba zapominają, że podmiot liryczny/narrator ≠ autor/wykonawca. Drugi tekst Mogielnickiego na tej
płycie jest bardziej liryczny: „Miłość to jest wszystko”. Zaczyna się słowami:
„Czy cię kocham? Kocham, i to
jak. / U Szekspira też kochano tak…” Wzmianka o Weronie w kolejnym wersie
nie pozostawia wątpliwości, o które dzieło Szekspira chodzi. To zaś kieruje nas
ku przypuszczeniu, że chodzi o miłość niedojrzałą, lekkomyślną i kończącą się
śmiercią obojga kochanków…
Płytę „Łowcy głów” promował
singiel „Wiara i serce” z tekstem Jacka Skubikowskiego. Szczególną uwagę
zwracają słowa w refrenie: „Serce
to twardy młot, / Daj mu bić, a pokona zło”. Nieodparcie przypomina się
hasło „ZOMO – bijące serce Partii”. Na tej samej płycie Panasewicz w piosence
„Ślepy strach” zadaje pytanie (retoryczne?): „Czy widziałeś w kinie chociaż jeden film, / W którym nikt
nie ginie, nie zabija nikt?” Otóż widziałem, i to niejeden.
Największe stężenie osiągnęła
jednak grafomania na płycie „Strach się bać” z 2007. Powstała ona w ciekawych
czasach, co do których istniała obawa, że mogą się przerodzić w nieciekawe,
czyli, krótko mówiąc, za IV Rzeczypospolitej, i obawę tę odzwierciedla utwór
tytułowy. Szkoda tylko, że za pomocą rymów częstochowskich: barw-larw,
cierń-czerń.
Tym razem wszystkie teksty
napisał Mogielnicki. Co prawda niektóre są znośne, ale za to inne mocno walą po
uszach (i to, co gorsza, do wtóru całkiem dobrych kompozycji). Rozczarowaniem –
zarówno tekstowym, jak i muzycznym – jest „Leprechaun”: nawet gościnny udział
muzyków z grupy Carrantuohill nie nadał piosence odpowiednio irlandzkiego
nastroju, a w samym tekście było więcej o powodach emigracji do Irlandii niż o
samej Irlandii. No, ale to już moje celtofilskie wymagania.
„Wspinaczka, czyli historia
pewnej rewolucji” oparta jest na ciekawym pomyśle (wyprawa alpinistyczna jako
alegoria polskiej drogi do demokracji), ale z wykonaniem już gorzej. Mój
„ólóbiony” fragment brzmi: „I
w czas wędrówki tej był każdy z nas jak brat, / Choć nie obyło się bez
wiarołomnych zdrad”. Mamy tu również takie piosenki, jak „Pole minowe” z
wykorzystanym już dawniej przez Budkę Suflera, niezwykle wyszukanym rymem „sex
– ex”, „Naprawdę piękny dzień” („…niebo jak z bajek Disneya” – no to Midge Ure jest lepszy, bo u
niego było niebo Spielbergowskie), oraz „Dobra konstelacja”, gdzie zwracają
uwagę słowa: „Noc jak kot
wygina grzbiet, w odtwarzaczu Simply Red” (o, jak ja nie cierpię
smerfów… to znaczy, chciałem powiedzieć, zabiegu polegającego na wstawianiu
nazwy jakiegoś wykonawcy, żeby tylko było do rymu!).
Natomiast prawdziwe tekstowe
„łopus magnum” tego albumu to „Wielki supermarket”. Po prostu MUSZĘ z niego wyróżnić
aż trzy fragmenty:
Świat cały to jeden wielki sklep,
Ktoś stworzył go jak na muchy lep
Po pierwsze, nie ogarniam tego
porównania. Po drugie, kto dzisiaj używa lepu na muchy? Ostatni raz widziałem
lep latem 1996 roku w wiejskim sklepiku w Beskidzie Wyspowym. Mam wrażenie, że
ten „na muchy lep” pełni w tekstach piosenek taką samą funkcję jak „złoty
trzos” – nikt nie wie, co to jest, ale dobrze się rymuje.
Spotkaj mnie w niebie, w którym będę wart
Więcej, niż debet kredytowych kart
Teraz to już Mogielnicki zasłużył
na honorowe obywatelstwo Częstochowy.
Życie jak Hawaje
Hotelowe raje
Wyczerpałem limit
Dla mnie to last minute
Też tak umiem. „Gdy wypiję łyk
clareta, mam w sobie siłę bisklawereta, a jeśli mam już być na bani, niechaj to
będzie w Akwitanii!”. Ale coś mi się wydaje (mogę się mylić), że Mogielnicki
pisał na poważnie.
Mógłby ktoś zapytać, po co w
ogóle się przejmować tekstami Lady Pank. Przecież to nie kandydaci do nagrody
Nike, tylko zespół rockowy. Problem w tym, że gdy piosenki są tak chwytliwe, że
rano wwiercają się w mózg i pozostają w głowie przez cały dzień (a bywa, że i
do rana), to wówczas teksty też pozostają. A w takim wypadku lepiej, żeby nie
były zbyt żenujące.