niedziela, 25 października 2020

Krzyżackie wakacje, czyli nad Morzem Bałtyckim i Świeżym

Sytuacja latoś jest dzika i paradoksalna. Niemniej udało mi się, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, zorganizować wyjazd wakacyjny na północ kraju.

            Na pierwszy ogień poszedł Elbląg – w końcu dawniej ważny port bałtycki, a w nieco bliższych nam czasach miasto wojewódzkie. Przy okazji postanowiłem zwiedzić parę innych miast Powiśla. Co prawda mój teść sceptycznie odnosił się do takiego pomysłu, twierdząc, że w Elblągu i okolicach nie ma nic ciekawego – ale jego stosunek do tych stron tłumaczy fakt, że właśnie tam odbębnił służbę wojskową.

Główny Pocztamt na Placu Słomiańskim

Jechano pociągiem; przesiadkę mieliśmy w Olsztynie (ale nie tym pod Częstochową). Nie było za bardzo czasu na zwiedzanie stolicy Warmiomazur; okazało się za to, że z powodu remontu torowiska na drugim etapie podróży obowiązuje zastępcza komunikacja autobusowa. Tak więc przejechaliśmy autobusem przez miasto Olsztyn… z jednego dworca na drugi, gdzie w końcu można było abordażować pociąg.

Widok z Olsztynu

            Elbląg, zwany też Elbingiem lub Jelbiągiem, od wieków już nie leży nad Zalewem Wiślanym. Nie leży też, jak jeszcze w późnym średniowieczu, nad Nogatem, którego koryto zostało w międzyczasie przekierowane, tylko nad rzeką Elbląg, zwaną niekiedy Elblążką. Z lewego brzegu poznałem jednak tylko kawałek bulwara między jednym mostem a drugim – większość czasu spędziłem na prawym.

Płynie Elbląg przez Elbląg

Tam właśnie znajduje się Stare Miasto, historyczne centrum Embląga. W czasie wojny zostało ono w większości zniszczone, a od tej pory zabudowano je neokamienicami w stylu nowoczesnym, ale nawiązującym do historycznego – nazywa się to podobno retrowersja.


Tu i ówdzie zachowały się jeszcze zabytki, przede wszystkim katedra św. Mikołaja (przecie patrona żeglarzy i flisaków) oraz stojąca na północnym krańcu Brama Targowa. Przy tej ostatniej, żeby turyści mieli sobie z czym robić zdjęcia postawiono rzeźbę „Piekarczyka” – ale nie Marka, tylko chłopaka, który w czasie jednej z wojen krzyżackich przeciął łopatą linę podnoszącą bronę, odcinając nieprzyjacielowi dostęp do miasta. Inaczej Krzyżacy mieliby swobodny dostęp do tych wszystkich restauracji, kawiarni, lodziarni i innych przybytków, których pełne jest Stare Miasto.

"Wciąż nienasycony!"

Ze Starego Miasta można przejść na Nowe. Droga wiedzie przez Plac Słowiański, na którym znajduje się najbliższy centrum przystanek tramwajowy oraz fontanna z rybami, która była ongiś cokołem pomnika założyciela Jelbiąga, mistrza krajowego Hermanna von Balcka.


O ile Stare Miasto jest reprezentacyjnym centrum dla potrzeb turystów, to na Nowym Mieście znajdują się wszelakie sklepy. Mimo to uderzyło mnie, jak (stosunkowo) cicho robi się w Elblągu popołudniami. I to nie tylko w weekendy: niby miasto wojewódzkie, a już po siedemnastej na Nowym Mieście cisza jak makiem zasiał, ludzi w zasięgu wzroku idzie policzyć na palcach u rąk.


Do moich ulubionych miejsc należy ulica 3 Maja: połączenie deptaka z torowiskiem tramwajowym, jednak bardzo zielonym. Łączy ona Nowe Miasto z szeroką arterią komunikacyjną – Grunwaldzką, przy której leżą pospołu dworce PKP i PKS. Po drodze do tych ostatnich mija się też potężne centrum handlowe urządzone na jakimś terenie poindustrialnym.


Obiady w Elblągu jedliśmy zazwyczaj w kameralnej, dobrze zdezynfekowanej i opozycyjnej pierogarni, do której idąc, mija się potężny Plac Kazimierza Jagiellończyka. Nieopodal znajduje się też teatr. Po drodze, przy Armii Krajowej, stoi czołg-pomnik T-34, a za nim - wymierające targowisko.


W śródmieściu bywałem rzadko, ale i tam znalazło się parę ciekawych budynków, jako to urząd miasta, zorganizowany w potężnym, zamkowatym budynku z cegły. Dla odmiany USC to modernistyczny klocek dostawiony do starych kamienic, a jego podcienia skrywają ścianę złożoną z twarzy z lśniącej ceramiki. 

Bardzo kolorowy jest budynek szkoły muzycznej.

Musiałem załatwić sprawę na nieco dalszej północy, ruszyłem więc z buta, ogólnie wzdłuż kolejnej arterii, zwanej aleją Dąbka.

Kościół w stylu isengardzkim

Po dłuższym marszu, m.in. przez park, doszedłem do Kamionki, dzielnicy mieszkalnej, gdzie domki jednorodzone sąsiadują z blokami. W czasie tego marszu zaciekawiła mnie, jak to ostatnio bywa, różnorodność furtek i krat, które podziwiałem z takim przejęciem, że zostałem pogoniony przez jednego z właścicieli.

Zdjęcie krzywo zrobione, bo uciekałem.

Skoro mowa o metaloplastyce: do gimmicków Elbląga należą rzeźby plenerowe, na ogół metalowe, różnych autorów – w tym Małgorzaty Abakanowicz czy Maurycego Gomulickiego. Stoją one zarówno w pasie zieleni otaczającym Stare Miasto, jak i gdzieniegdzie po parkach.


Nie miałem za bardzo okazji podziwiać infrastruktury wodnej, z różnych też względów nie udałem się na rejs śródlądowy z przewłoką po trawie. Na Elblążce w rejonie Starego Miasta odbywało się jakieś żeglarstwo dla dzieci, cała rzeka była pełna żaglówek klasy Optymist i innych kajaków. Za Bramą Kupiecką, w miejscu, gdzie już od średniowiecza znajdowała się Łasztownia (jak wówczas nazywano stocznie), a w czasach niemieckich – stocznia Schickaua, do dziś rozciągają się tereny industrialne.


Zwiedziłem za to Muzeum Archeologiczno-Historyczne. Jeden z budynków zawierał wystawę czasową o Jaćwingach – plansze informacyjne i niewiele eksponatów. Druga wystawa mówiła o zabytkowym budownictwie ceglanym nad Bałtykiem – tym razem same plansze informacyjne.

Auuuuuuu!

Ciekawsza okazała się ekspozycja prezentująca lokalne rzemiosło (szkło, ceramika, meble), rzeźby czy broń, a także rekonstrukcja żuławskiego domu wiejskiego z czarną i białą kuchnią.


Centralnym elementem drugiego budynku była wystawa dotycząca niemieckiej przeszłości Elbląga, z wykorzystaniem wspomnień byłych elblążan-Niemców.

Elementarz z Trzeciej Rzeszy

Plansze przedstawiające wywiadowanych ludzi zostały przetłumaczone na język niemiecki i niestety rosyjski. Dlaczego niestety? Ano dlatego, że tłumacz nie miał pojęcia o niemieckiej wymowie i przetransliterował nazwiska tak, jak mu się wydawało. Np. Fichtestrasse zmienia się w Fisztesztrasse; w oryginale był pan nazwiskiem Muhlau i pani Nehm, a w wersji rosyjskiej zrobili się z nich Muchlau i Nechm. Nie pierwszy to raz polski tłumacz rosyjskiego olewa każdy język niebędący rosyjskim – np. w Sadze Moskiewskiej Aksjonowa tłumacz też zmaltretował język niemiecki, w Małym palcu Buddy Pielewina – japoński, a w jednym z kryminałów Marininy przekręcił nazwisko znanego zachodniego autora publikowanego i u nas. Na szczęście na tej wystawie można było podziwiać rozmaitą kulturę materialną związaną z niemieckim okresem historii Embląga, jak też makietę Placu Słowiańskiego z czasów pruskich.


Piwnica zawierała dwie wystawy oparte na znaleziskach archeologicznych: jedną o Gotach, a drugą o Truso i obecności normańskiej, wraz z dość przejrzystą rozpiską na temat dziewięciu światów w wierzeniach nordyckich i kolejności zdarzeń podczas Ragnaroku. Na piętrze natomiast znalazła się wystawa multimedialna w „nowoczesnym” stylu: krótki kurs historii Embląga na ścieżce wijącej się poprzez gruzy i porzucone sprzęty, z nowoczesną poezją na ścianach i atonalną, niepokojącą muzyką.

Co to ja miałam...?

            Wspomnieć należałoby także i o miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy: w samym środku dzielnicy willowej, połączonej z centrum połączeniem tramwajowym. Spokojna, cicha okolica, pomijając szczekanie psów, a do tego wiele znalezisk z dziedziny wyrobów ogrodzeniowych – na czele z bramą ROD im. Wincentego Pstrowskiego. W dodatku wszystkie te domki jednorodzinne oddziela od głównej arterii pruska zabudowa wielorodzinna.

Na przestrzeni trzech ulic naliczyłem około 10 kotów, a jedna nawet rankiem wchodziła nam na kwaterę i próbowała pić mleko z muslich.

Co do transportu publicznego – po Jelbiągu grasują kramwaje typu x, takie typowe „trumny” z lat 80., jakie jeszcze dziś można spotkać w Częstochowie, a nawet w Krakowie, tylko że jednowagonowe i dużo bardziej zapuszczone. Od zewnątrz zielone, a środek mają w odcieniach brudnej szarości, co sprawia jeszcze bardziej ponure wrażenie.

Jeśli trafiał się nowocześniejszy, to z reguły też chonky boi.

Z dworca jednego albo drugiego można było się wybrać na wycieczkę do miast okolicznych, choć rozkłady jazdy niektórych przewodników funkcjonowały na zasadzie czeskiego filmu.

 Frombork, czyli Frauenburg, czyli Ginekopolis, stoi w cieniu Mikołaja Kopernika. Dosłownie: nad miasteczkiem góruje wzgórze z potężną, warowną katedrą. W czasie wojny trzynastoletniej bronił się tu przed Krzyżakami oddział czeskich najemników pod dowództwem Jana Skalskiego, a później trafił na swoją ostatnią placówkę Mikołaj Kopernik, który tu umarł i został pochowany.


Katedra jest dostępna do zwiedzania, ale odbywają się w niej także koncerty organowe i czasami trzeba poczekać na zakończenie koncertu, zanim zaczną wpuszczać na zwiedzanie. W środku do podziwiania jest sztuka sakralna i potężne, tętniące organy.

- Hello there.

Choć było od dawna wiadomo, że gdzieś pod podłogą mieści się grób Kopernika, jego szczątki odnaleziono dopiero w 2005 r., a w 2010 uroczyście pochowano na nowo. Dziś miejsce, gdzie spoczywa wybitny toruński matematyk, oznaczono tablicą pamiątkową, a w podłodze jest szklana płyta, przez którą można zobaczyć jego portret ustawiony na trumnie.

Wstrzymał Ziemię, ruszył koper.

W kompleksie katedralnym mieści się także muzeum. Samych wizerunków Copernicusa nazbierało się tyle, że można by stworzyć projekt pod tytułem „50 twarzy Kopernika”. Jest np. osobna sekcja z podobiznami fromborskiego kanonika na pieniądzach z całego świata – łącznie z banknotem o nominale 2 kina nieuznawanej międzynarodowo wyspy Bougainville.

Kopernik Waniliowy; Kopernik Obłowłosy; Dr Gregory Kopernik;
He-Kołaj, Master of the Universe; Blue Oyster Kopernik; Benekołaj Copperbatch

Ale ekspozycja nie dotyczy wyłącznie tego wybitnego lekarza. Mamy więc rozmaitą kulturę materialną, podobnie jak w Elblągu – meble, rzeźby, rękodzieło, narzędzia lekarskie, starodruki z dziedziny medycyny i astronomii. Osobną salę poświęcono na wystawę czasową „Człowiek, osoba, persona. Portret w przestrzeni sakralnej”, poświęcona wizerunkom ludzi w sztuce funeralnej i nagrobnej.


Kolejnym obiektem muzealnym jest szpital św. Ducha, do którego trzeba przejść kawałek od katedry. Jak się nietrudno domyślić, zbiory dotyczą przede wszystkim medycyny w dawnych wiekach – przy wejściu wita nas gustowny strój medyka epidemicznego z długim dziobem. Nie zabrakło też jednak kolejnej kolekcji rzeźb sakralnych. Miejsce dla wystawy czasowej zajęła tym razem ekspozycja Macieja Załuskiego Cum animal morietur, dotycząca śmiertelności postrzeganej przez pryzmat zwierząt. Niektóre instalacje wykorzystywały prawdziwe kości, a przy niektórych obrazach, trzeba powiedzieć, oczy mi się spociły.

"Oddalcie się chyżo"

Po drodze do muzeum mijało się szkołę z przeuroczą metalową bramą, zaprojektowaną na pamiątkę harcerskiej operacji „1001-Frombork” z 1967.


Poza kompleksem katedralno-muzealnym miasteczko ma jeszcze urokliwy rynek, gdzie spiżowy Kopernik siedzi na ławeczce przed nieczynnym, bardzo duchologicznym kinem „Fregata”.

I've seen a rainbow in the dark

 Stamtąd już droga prosta do przystani nad Zatoką Świeżą, skąd kilkaset lat temu fromborscy kaprzy wyprawiali się pustoszyć Gotlandię i brzegi Estonii. Po drodze przechodzi się przez tory nieczynnej linii kolejowej. Zwraca uwagę budynek dworca z „astronomiczną” muzajką.

Kolejnym miastem na rozkładzie był Pasłęk. W moich stronach słynie on ze schroniska dla bezdomnych zwierząt „Psi Raj”, z którego rozważałem nawet kiedyś adopcję kota. Chciałem tam pójść w odwiedziny z workiem karmy, ale zrezygnowałem z tego pomysłu, kiedy się okazało, że schronisko leży daleko na okrainie miasta i nie sposób tam dotrzeć bez własnego transportu motorowego.

O cie Florek...

Wysiadłszy gdzieś w mieście, zaczęliśmy się przebijać w stronę centrum, położonego na wzgórzu i otoczonego murem obronnym. Wejście prowadzi zasadniczo przez trzy bramy.

Atfosmera Pasłęka jest najbardziej małomiasteczkowa ze wszystkich małych miasteczek, w jakich kiedykolwiek byłem. Obiad zjedliśmy w restauracji „Boston”, gdzie – według moich źródeł – odbywają się przede wszystkim stypy. Natomiast Zacisze specjalizuje się w weselach, a Pod Bramą w komuniach. Wśród ogólnej senności uwagę zwracały zabytkowe kamieniczki, gotycki kościół św. Bartłomieja (co ciekawe, parafia jest pod wezwaniem Józefa) i nieco mniej gotycki ratusz.

Obecnie informacja turystyczna.

Zamek krzyżacki jest centrum administracyjnym Pasłęka: mieści się tam urząd miasta, ośrodek pomocy społecznej, kino, biblioteka i parę innych rzeczy.

Gdzieniegdzie natrafiało się też na szyldy czy inne zdobnictwo.

Weźmy np. takie zgrafito.

Celem kolejnej wycieczki był Malbork, czyli Marienburg.

- Na Marienburg!

Główną atrakcją jest tu oczywiście monumentalny zamek krzyżacki, siedziba zakonu w latach 1307-1457 (wcześniej wielcy mistrze rezydowali w Benatkach, później w Kaliningradzie). Przyjechaliśmy w poniedziałek, zatem zwiedzanie było bezpłatne (nie licząc kosztu wypożyczenia audioprzewodnika), ALE! za to do zwiedzania tylko zamkowe zewnętrza – do komnat nas nie wpuścili.


Jest to potężny kawałek arcytektury średniowiecznej, a jego odnawianie trwało sto kilkadziesiąt lat (od czasów kajzerskich) i jeszcze się chyba nie skończyło. Dzieli się na Przedzamcze, Zamek Średni i Zamek Wysoki, z czego w Średnim znajduje się Pałac Wielkich Mistrzów, a w Wysokim kościół. Choć wycieczka wiodła przez dziedzińce, mimo wszystko przeszliśmy także przez kaplicę św. Anny.

Średniowieczne centrum Malborku zostało w czasie wojny tak dokumentnie zniszczone, że PRL-owscy odnowiciele nie zdecydowali się rekonstruować historycznego charakteru dzielnicy. O ile w Jelbiągu wybudowano neokamienice, a w takim Kamieniu Pomorskim niskie betonowe bloki osobliwie wpasowano w średniowieczną siatkę ulic, to w Malborku nawet tym się nie przejmowano i na Starym Mieście walnięte zostało zwyczajne blokowisko, w dodatku uczęszczane przez bezdomnych ze względu na pawilon handlowy będący siedzibą Caritasa i paru innych organizacji społecznych. Jedynymi reliktami pozostają rozrzucone wśród bloków zabytkowe budynki: ratusz, Brama Garncarska, Brama Sztumska, kościół św. Jana oraz całkiem nowoczesna, ale nawiązująca wyglądem do wzorców gotyckich, Szkoła Łacińska w miejscu tej, co ją przedtem założyli Krzyżacy.

Szczurzydom (Rathaus)

 

Drugą połowę wakacji

spędziliśmy w znajomym środowisku Trójmiasta, gdzie ostatnio byłem przed dwoma laty. Wtedy jednak nie zaliczyliśmy Gduńska, bo dojeżdżano z Władysławowa i mieliśmy trochę za daleko.

W życiu miasta takiego jak Gdańsko
ważną rolę odgrywają bractwa rzemieślnicze, 
uczestniczące w rozmaitych uroczystościach miejskich

Kwaterę urządziliśmy w Gdyni, w tej samej willi niedaleko nadmorskiej promenady, co sześć lat temu. Wtedy willa miała fajny klimat „kostki polskiej” w stylu lat 60., ale od tej pory została odnowiona, dobudowano jej dodatkowe piętro (na którym zresztą mieszkaliśmy), lecz utraciła swój indywidualny charakter.

Widok z Kamiennej Góry

Kiedy przyjechaliśmy do Trójmiasta, „Dar Młodzieży” jeszcze stał na redzie. Po dwóch dniach przybił już do nabrzeża w Basenie Prezydenta. Poza tym, oczywiście, stoją tam po staremu dwa naczynia muzealne: „Dar Pomorza” oraz ORP „Błyskawica”, ale nie wchodziliśmy na pokład, bo już kiedyś zaliczone. Zresztą ekspozycja na „Darze” ciekawsza niż na „Błyskawicy”.

ORP (Odpadki Rzucaj Prosto)

Starałem się unikać tłumów, ale nie było to łatwe. W środku wakacji w centrum Gdyni ludzi jak mrówków, ale środki bezpieczeństwa na plaży olewa prawie każdy. Przydarzył się też – zupełnie jak dwa lata temu – plener książkowy z udziałem m.in. Klementyny Suchanow i stoiskami różnych, nieraz bardzo niszowych wydawnictw, ale nic nie kupiłem.

Apartament owiec

W ciągu sześciu lat, jakie upłynęły od mojego ostatniego pobytu w Danzigu, sporo się zmieniło. Trzeba tu wymienić przede wszystkim Ołowiankę, która dawniej straszyła dzikimi ruinami, a teraz wybudowano na niej nowoczesne domy w „piernikowym” stylu retrowersyjnym oraz teren rekreacyjny. Przez Motławę przy Żyrawiu została zaś przerzucona obrotowa kładka.

Trafiliśmy do Gduńska akurat w okresie Jarmarku Dominikańskiego. Na dużej przestrzeni Głównego Miasta i rejonów sąsiednich rozstawione były stragany z najrozmaitszymi towarami: gastronomią, rękodziełem, sztuką, ubraniami… Małżonka moja zdobyła ręcznie wykonaną wełnianą swetrokienkę, mnie zaś interesowały przede wszystkim stragany ze starociami przy Długich Ogrodach, gdzie można było kupić najrozmaitsze rzeczy, od przydatnych w domu i zagrodzie do absolutnie bezużytecznych.


Przede wszystkim zwracałem uwagę na używane płyty CD i militaria, wobec czego moim łupem padła furażerka armii duńskiej – ale nie mogłem ustalić, z jakiego okresu – oraz płyta OMD History of Modern.

Marszałek Piłsudski versus Strasna Zaba

Wybraliśmy się także na Westerplatte, zobaczyć miejsce, gdzie w zasadzie rozpoczęła się II wojna światowa. Na terenie kompleksu nie widać tak strasznego bałaganu, o którym lubieją pisać niektóre media – najwyraźniej ktoś nie zajarzył, że zrujnowane koszary czy wartownię pozostawiono w takim stanie ze względów pamiątkowych. Centralnym punktem jest monumentalny pomnik obrońców Wybrzeża, wyciosany w latach sześćdziesiątych. Stoi on na kopcu, z którego rozciąguje się wcale niezły widok.


W autobusie powrotnym z Westerplatte do centrum stwierdziłem, że nikt nie przejmuje się zakazem zajmowania niektórych miejsc siedzących. Dobrze przynajmniej, że za to konsekwentnie nosili maski.

A ci w ogóle bez masek.

Kiedy indziej zwiedzony został z grubsza teren Skoczni Gdańskiej, do której legancko można dojechać koleją miejską.

Pamiątka po wyborach 2019

Przez nieco zapuszczone tereny postprzemysłowe – za to z majestatycznie stojącymi żurawiami – doszliśmy w końcu do Hali BHP, w której urządzono bezpłatną wystawę. Stół prezydialny i jego otoczenie stoją prawie tak samo jak w 1980, poza tym jest rozległa makieta terenu Skoczni w tym okresie (z lampami w ważniejszych budynkach, zapalanymi naciśnięciem guzika) czy modele statków tutaj budowanych. Przed Halą stoi kiosek stylizowany na lata osiemdziesiąte, z prasą i towarami z epoki oraz sprzedawczycą i leżącym stoczniowcem w środku.

- Poszli już? Mogę dokończyć flaszkę?

Innym razem wyskoczyło się do Oliwy, ale to nie był najbardziej udany wypad – nie dość, że lało, to jeszcze kocia kawiarnia była, jak co poniedziałek, zamknięta, więc musieliśmy się zadowolić w kafiarni zwyczajnej, lecz za to wolnej od nienawiści. Mimo wszystko przez Park Oliwski trochę się przeszedłem.

Świętopchełk i Mszczuj

Przy okazji przytrafiła się wycieczka do Kartuz. W tej stolicy południowych Kaszub, położonej nad czterema jeziorami, trwał akurat półmaraton, uświetniony występem country.

My wybraliśmy się zobaczyć jeziora i po drodze odkryłem jedną z niesławnych „ławeczek niepodległości”, które kosztowały miliony monet z naszych podatków.


Jeziora są cztery: Małe Klasztorne, Duże Klasztorne, Karczemne i Mielenko. Nad Dużym Klasztornym znajduje się słynna kolegiata z dachem w kształcie trumny, pozostałość po klasztorze kartuzów, od których miejscowość bierze swoją nazwę. Chciałem zwiedzić cmentarz, ale trwał akurat pogrzeb, więc uznałem, że nie będę przeszkadzał.


Zrobiliśmy też rundę wokół Jez. Karczemnego, mając po lewej ręce drogę, a z prawej nawinęło się najmniejsze z jezior. Nie byłem pewien, czy ono się nazywa Mielenko, czy może Milenka, ale napotkana po drodze tablica rozwiała moje wątpliwości: Mielonko!

Droga powrotna SKM z Kartuz była zupełnie pokopana. Miałem zrobić przesiadkę na którejś gdańskiej stacji, ale konduktor mi powiedział, że można już na pierwszej. Kiedy wysiedliśmy, okazało się, że stacja stoi w szczerym polu, a do następnego pociągu w stronę Gdyni trzeba czekać trzy godziny. Wobec tego trzeba było jechać kilka razy w tę i nazad, docierając chyba w dodatku na dworzec we Wrzeszczu, dopóki w końcu nie znaleźliśmy połączenia gdyńskiego.

Z powrotem w Gdyni zaliczyliśmy jeszcze Muzeum Marynarki Wojennej. Dawniej przy promenadzie nadbrzeżnej dostępna była jeno ekspozycja plenerowa, a na niej działa, samoloty, śmigłowce oraz najstarszy zachowany polski okręt wojenny -  kuter pościgowy „Batory”, który przed wojną służył jako jednostka Straży Granicznej, a po wojnie m.in. pływał po Zalewie Zegrzyńskim pod banderą LOK.

Nazwany nazwiskiem Krwawej Haźbiety...

Przez ostatnie lata otwarto jeszcze ekspozycję wewnątrz budynku. Przed wejściem leży POTĘŻNA kotwica krążownika-hulka ORP „Bałtyk” (ex-„D’Entrecasteaux”), a w środku różne eksponaty – barwa i broń, technika, modele okrętów. Co prawda opisy eksponatów tłumaczył jakiś kolejny cep, nieodróżniający bomb głębinowych od min, karabinów od armat, a torpedowca od kontrtorpedowca, obie klasy nazywając „kanonierkami torpedowymi”. Ale już za samo pisanie „aircrafts” należałoby mu się tarzanie w smole i pierzu.

Kufle rezerwistów Kaiserliche Marine

Co nie wyszło w Gduńsku, to udało się w Gdyniawie, gdzie odwiedziliśmy kocią kawiarnię. Większości rezydentów z czasu mojej poprzedniej wizyty już nie było,  za to dwa czarne kocurki, z którymi wtedy się bawiłem, niestety wróciły z adopcji. Tym razem spały na ściennych półkach, a moją uwagę przyciągnął fenomenalny rudziak, który pozwalał się głaskać, dawał baranki, a nawet polizał.

Oczywiście łażenie po Trójmieście nie obyło się bez zwiedzania i czasem dokumentowania rozmaitych biznesów z oddolnie wytwarzanymi szyldami. Po drodze znaleźliśmy – i ominęliśmy po sporym łuku – covidową knajpę, o której było głośno w mediach.

Dża Dża Bęc - inny rodzaj zarazy

Udało nam się wrócić w zdrowiu, bo to były czasy, kiedy zachorowań na kowind przybywało dziennie po kilkaset, a nie po kilkanaście tysięcy.

Zatoka Świeża