czwartek, 22 sierpnia 2019

Seriale takie i owakie



Od kiedy mam HBO GO, wciągnęło mnie oglądanie seriali – do tego stopnia, że nie miałem kiedy obejrzeć Przebudzenia Mocy, kupionego jeszcze jesienią. Zresztą i korzystając ze wspomnianego serwisu, stosunkowo rzadko sięgam po filmy pełnometrażowe. 
Zacząłem jednak nadrabiać Kinowe Uniwersum Marvela. Tu - Loki z "Thora"


Gra o tron VIII

            Na finałowy sezon Gry  o tron czekało pół internetów, a drugie pół czekało na to, żeby poinformować tę pierwszą połowę, że nie ogląda i się nie interesuje. Nie pamiętam drugiego takiego tekstu kultury, żeby tylu ludzi czuło potrzebę podkreślania, że tego nie oglądają, zamiast po prostu nie oglądać. Inna sprawa, że jeśli się wejdzie na stronę HBO GO, to co się widzi? „Oglądaj w oczekiwaniu na nowy odcinek GoT”, „Jak zapełnić pustkę po zakończeniu GoT”, „Jakie seriale spodobałyby się bohaterom GoT”,  „Inne nasze produkcje, w których występują aktorzy znani z GoT”, „Nasze serialowe przeboje z czasów sprzed GoT”… Monokultura rzadko bywa zdrowa, w telewizji też.
            Ale oczywiście ostatni sezon obejrzałem. W trakcie samego oglądania odcinki trzymały człowieka w napięciu, a potem zaczynał myśleć i dochodził do wniosku, że para poszła w gwizdek. Po to były te wszystkie zobowiązania do poufności, aparat do psucia dronów przelatujących nad planem filmowym, plotka o nakręceniu dla zmyłki kilku alternatywnych zakończeń, podsycanie fanowskich teorii, żeby w efekcie otrzymać takie cuś…?
"I don't want it!"

Na wyjaśnienie, dlaczego VIII sezon jest poniżej oczekiwań, na wyszczególnienie wszelkich idiotyzmów fabularnych, nielogiczności i dyndających, pourywanych wątków spożytkowano wiele kilobajtów. Osobiście mam do scenarzystów żal przede wszystkim o to, że spłaszczyli postacie. Wielowymiarowych, krwistych bohaterów zredukowano do pionków przesuwanych przez twórców po planszy, byle do mety. Benioff i Weiss skupili się najwyraźniej na odhaczaniu coraz to kolejnych punktów, nie zważając, czy będzie to miało sens. Czytałem w internetach tekst sugerujący, że zjazd jakości wiąże się ze zmianą sposobu pisania. GRR Martin jest tzw. „ogrodnikiem” – tworzy fabułę na bieżąco, dlatego m.in. wszystko mu się rozłazi, bo z czasem fabuła rozrasta się, wątków się robi coraz więcej. Scenarzyści za to są „architektami” – mają postawiony cel i do niego dążą. Żadna z tych metod twórczych nie jest zła sama w sobie, natomiast może zostać zastosowana bardziej lub mniej umiejętnie. W przypadku ósmego sezonu właśnie mniej.
Gwendoline Christie, odtwórczyni rycerki Brienne z Tarthu, zapowiadała przed premierą, że po ostatnim sezonie, a zwłaszcza po finałowym odcinku, fani będą potrzebować terapii. Okazuje się, że z innego powodu, niż można było myśleć.



Wojownik (Warrior)

            Po Boardwalk Empire rzuciłem się na kolejny serial gangstersko-historyczny, w dodatku z elementami kina kopanego, oparty ponoć na zapiskach samego Bruce’a Lee. Oto w latach siedemdziesiątych XIX w. do San Francisco przybywa młody mistrz sztuk walki Ah Sahm, aby odnaleźć siostrę, która przez laty wyemigrowała z Chin. Ze swoimi talentami staje się cennym nabytkiem tongu Hop Wei i zaprzyjaźnia się z Młodym Junem, synem przywódcy. Szybko się okazuje, że siostra jest żoną Long Zii, kierownika konkurencyjnej organizacji, i całkiem dobrze jej w tej roli, a nawet to ona de facto prowadzi sprawy tongu. Na horyzoncie majaczy wojna gangów w Chinatown, a do tego dochodzą ataki ksenofobicznych irlandzkich robotników, którzy uważają, że Chińczycy odbierają im pracę. Na ich czele stoi brutalny Leary, swoją drogą sprawny bokser. Sytuację stara się opanować policjant O’Hara – zresztą w pewnym stopniu zblatowany z Learym – i jego podwładny Lee, który jako jedyny z facetów nie jest rasistą, chociaż pochodzi z Południa. Do ważniejszych postaci należy jeszcze młoda żona burmistrza (pełniąca tu rolę moralnej ingenue) oraz niejaki Buckley, tegoż burmistrza jednonogi asystent, prowadzący na boku opiumowe interesy.
            Nie jest to specjalnie epicki fresk, jeśli porównać go z wielopłaszczyznowym Boardwalk Empire. Skupia się raczej na działaniach sensacyjnych, w tym również kopanych. Oczywiście przedstawiony jest zarówno amerykański rasizm (głównie wobec Chińczyków – czarni pojawiają się incydentalnie), jak i warunki życia kalifornijskich Huaqiao czy też rola „stowarzyszeń dobroczynnych” w ich społeczności. Oczywiście nie brakuje golizny (jedną z miejscówek jest chiński burdel), jak i scen brutalnych. Zaś jeden z odcinków, dzie Ah Sahm i Młody Jun wyruszają z ważną misją w głąb kraju, to wręcz czysty western.
Problem polega na tym, że ja z tego serialu, z perspektywy paru miesięcy, tak naprawdę niewiele pamiętam, prócz tego, że gangsterzy zwracali się do głównego bohatera per „cebula” (co rozumiem jako „żółtodziób”), a białych Amerykanów określali mianem „kaczki”. Cóż, dam mu szansę w drugim sezonie, bo nie wątpię, że takowy może się przytrafić, skoro wątki jeszcze nie porozwiązywane.
Momenty były


Złote życie (Aranyélet)
            Z seriali oglądanych w tym roku najbardziej podobała mi się kolejna produkcja HBO Europę, tym razem węgierska. Oparta wprawdzie na fińskim formacie, ale sporo od niego odeszła. Złote życie opowiada o rodzinie Miklósich, prowadzących wystawne życie w willowej dzielnicy Budapeszta. Janka Miklósi działa społecznie w fundacji na rzecz bezdomnych, jej syn Márk jara się rapsami i robi przymiarki do własnej kariery, a córka Mira jest zdolną licealistką. Wszelkie ich luksusy opierają się na kasie, którą przynosi do domu ojciec rodziny – Attila. Są jednak świadomi, że nie zarabia jej w sposób uczciwy. Już w pierwszej scenie serialu widzimy, jak w perudze i ze sztucznymi wąsami, podając się za agenta nieruchomości, sprzedaje klientce mieszkanie bez zgody właściciela, a potem kradnie samochód kobiecie w ciąży. Attila zaangażowany jest w ciemne interesy swojego kuma Endre Hollósa. Jednak po śmierci ojca (pułkownika w stanie spoczynku), z którym nie zdążył się pogodzić, postanawia zacząć żyć uczciwie. Nie będzie łatwo, zwłaszcza, że nie ma kwalifikacji do uczciwej roboty, a rodzina przywykła do wysokiego poziomu życia. Na domiar złego, powrót na ścieżkę występku utrudnia fakt, że konkurencja zaczyna wchodzić Hollósowi w szkodę.
            Zasadnicza różnica w porównaniu np. z rodzimą produkcją HBO imieniem Ślepnąc od świateł polega na tym, że tutaj bohaterowie, przy wszystkich swych wadach, są przynajmniej w miarę sympatyczni. Najmniej sympatyczna jest Janka: już w pierwszym odcinku mści się na sąsiadce, niszcząc jej ulubione drzewko, nie zamierza zrezygnować z dotychczasowych przywilejów i gotowa jest na wiele, żeby utrzymać dotychczasowy poziom życia. Attila przynajmniej próbuje się zreformować, chociaż popełnia sporo błędów i czynów kwestionalnych moralnie. Mark, jak to młodziak, ma pstro w głowie i pakuje się z małych kłopotów w wielkie, a jego relacje damsko-męskie, szczególnie z licealistką Vivian, budzą zażenowanie w sercu. Notabene, należy mu się tytuł „Mister Coitus Interruptus”, bo za każdym razem, kiedy bierze się z dziewczyną do rzeczy, ktoś mu nagle przeszkadza. Mira jest najmłodsza, najporządniejsza i przez to, zgodnie z logiką prowadzenia opowieści, musi oberwać najmocniej.
Nie tylko ona oberwie.

Nakręcono trzy sezony i przypuszczam, że więcej już nie będzie, biorąc pod uwagę rozwiązanie akcji. Z czasem w życiu Attili pojawia się dawno niewidziany przyjaciel z młodości, ale teraz już trudno go nazywać przyjacielem. Innowacją są retrospekcje do młodych lat bohaterów, czyli do wczesnych dziewięćdziesiątych, kiedy to Attila był jeszcze metalem o kędzierzawej czuprynie, a Hollós preferował new romantic (tzn. Bonanza Banzai). Występują też nawiązania do problemów społecznych współczesnych Węgier: kwestia romska, kryzys migracyjny, agresywny nacjonalizm czy polityka lokalna.
Serial całkiem mnie wciągnął, nie pamiętam, żeby tam były jakieś szczególne dłużyzny. Za to pod koniec trzeciego sezonu bohaterowie, zwłaszcza niektórzy, męczą się tak strasznie, że ciężko oglądać. Warto też zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową: nie tylko rap, ale też Sirius, Pokolgép albo Tankcsapda.

Polskie akcenty w pokoju Marka



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz