poniedziałek, 10 maja 2021

Uciąć łeb harpii lodami Calypso!!!, czyli sensacyjne interludium (z frontu czytelniczego, cz. 2)

 Przytłoczony tematyką drugiej wojny, postanowiłem dla płodozmianu sięgnąć po dwie powieści, które czytałem przed laty.

 

4. Joanna Chmielewska, Lesio, Warszawa 1992

Chmielewska słynie przede wszystkim z komediokryminałów (bardzo popularnych za wschodnią granicą), jednak Lesio, wydany po raz pierwszy w 1973, to coś z nieco innej beczki. Powieść ma charakter komedii obyczajowej, choć elementy kryminalne – groteskowo potraktowane – mają zasadnicze znaczenie. Bohaterem głównym, a nawet tytułowym, jest fajtłapowaty pracownik biura architektonicznego. Lesio cały czas chodzi z głową w chmurach, co ma wpływ na jego wydajność w pracy i w każdej innej dziedzinie. Spóźnia się na przykład notorycznie do biura, czego skutkiem jest upokarzająca konieczność wpisu do książki spóźnień. Rozwiązanie? Zamordować personalną! Łatwo powiedzieć, ale realizacja to inna para kaloszy. W drugim rozdziale powieści Lesio i jego współpracownicy – Barbara, Janusz i Karolek – znajdują się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Postanawiają zatem przeciwdziałać, m.in. organizując napad na pociąg, aby przechwycić wysłany na konkurs projekt konkurencyjnego biura, pogarszający szanse ich własnej pracy. W trzecim natomiast wzmocniony o Duńczyka zespół wybiera się służbowo do małego miasteczka na Dolnym Śląsku, gdzie powodzenie pracy zależy od zdobycia ważnego dokumentu, zazdrośnie strzeżonego przez przewodniczącego Rady Narodowej. Realizacja wszystkich tych zadań będzie wymagać sporo sprytu, ale także po prostu szczęścia, bo zawsze coś może pójść źle, zwłaszcza z Lesiem na pokładzie.

Po prawie dwudziestoletniej przerwie przyznaję, że powieść nie się zestarzała i sprawiła mi sporo radości, a nawet lepiej ją rozumiem niż wtedy. Dawniej Lesio wydawał mi się przede wszystkim ofiarą losu, teraz widzę go w równym stopniu jako „byt równoległy” niezrozumiany przez otoczenie (swoją drogą, reakcje tegoż otoczenia na jego pomysły należą do moich ulubionych elementów komizmu w tej powieści), ale działający według własnej wewnętrznej logiki. W trzeciej części, co prawda, Lesio jako taki odgrywa nieco mniejszą rolę – w niektórych momentach Bjørn kradnie mu spotlight, a ogólnie na pierwszy plan wychodzi zespół jako zbiorowość.

Jako syn kogoś, kto w swoich podwładnych wbijał naczelną zasadę: „każdy tekst można skrócić”, widzę u Chmielewskiej sporo wywijasowania werbalnego, ale wkrótce zdołałem się do tego przyzwyczaić, nie jest to „pustosłowie Smauga”. Ważne jest to, że dialogi są naturalne, żywe i iskrzące, choć z dzisiejszej perspektywy w rozmowach pomiędzy pracownikami biura widać sporo zarówno pasywnej, jak i czynnej agresji. W sposób humorystyczny, z wykorzystaniem batosu, prowadzona jest także narracja.

Książka ukazała się w roku 1973, ale ja wizualizuję sobie bohaterów (odzież, fryzury itp.) w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Problemy peerelu pojawiają się w tle: brak wody na trzecim piętrze z powodu za małego ciśnienia, kolejki itp. Akcja trzeciej części obraca się wokół sztuki napisanej na jubileusz miejscowości, w której członkowie zespołu mają odegrać role. Dziełko to było słuszne ideologicznie, ale pod względem literackim niezwykle siajowe, i to jest też temat komizmalny, który trafia do odbiorcy w naszych czasach.

Edycja Polskiego Domu Wydawniczego z 1992 zawiera trochę byków edytorskich typu problemy w zapisie dialogów (pogubione myślniki). Pojawia się też zdanie, że Lesio po wielu godzinach w biurze „złagodniał okropnie”, więc poszedł poszukać czegoś do jedzenia.

Postać Lesia inspirowana była autentycznym znajomym Chmielewskiej. Wikipedia podaje, że pierwowzór pochodził z Krośniewic (mimo to brakuje go w haśle o tym mieście, w dziale „Osoby związane z miejscowością”), a zmarł – jakże odpowiednio – w Lesznie. Z kolei jeden z dialogów zainspirował najwyraźniej po latach nazwę punkowego zespołu Mocz Tenora.  

           

 

5. Jonathan Kellerman, Zagadka, tłum. Przemysław Bieliński, Warszawa 2011 

Raz jeszcze doktor Delaware. Zagadka wpadła mi w ręce, kiedy byłem poprzednim razem na Mazurach. Wypatrzyłem ją wśród ponad kilkunastu powieści Kellermana, a ponieważ streszczenie nic mi nie mówiło, postanowiłem przeczytać. Co prawda po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że już to czytałem – w 2012 roku, przy okazji wycieczki do Wilna – ale skoro nie pamiętałem fabuły, to nie miałem problemu, żeby sobie powtórzyć.

            Zaczyna się od tego, że doktor i jego partnerka Robin idą na „ostatniego” do restauracji likwidowanego hotelu. Alex zwraca uwagę na samotną i czemuś smutną dziewczynę przy innym stoliku. Nazajutrz Milo Sturgis tradycyjnie przychodzi opędzlować mu lodówkę i zwierza się z nowo otrzymanej sprawy – zamordowania młodej kobiety, tak zmasakrowanej, że nie idzie ustalić tożsamości. Po ubraniu Delaware rozpoznaje ją jako tajemniczą gościówę z restauracji, wyruszają więc razem zbadać sprawę. Dość szybko dostają anonimowy cynk, że ofiara miała profil na portalu randkowym dla sugardaddysów. Tytuł Zagadka, jak się okazuje, dotyczy problemów z ustaleniem tożsamości zamordowanej – dość szybko wychodzi na jaw, że tytuł oryginalny, Mystery, to po prostu ksiwa, którą się posługiwała. Zagłębiając się w rzeczoną tajemnicę, Sturgis i Delaware trafiają na kolejną – trop konfliktu w bogatej rodzinie.

Alex jest tu zdecydowanie na doczepkę, ale tak to już bywa, kiedy narrator konkretny musi wszystko robić sam; w każdym razie dla odmiany uczestniczy w sprawie jako świadek łamane przez kumpel detektywa, a nie stricte psycholog. Kiedy jeździ ze Sturgisem i przepytują rozmaitych ludzi, bierze się go za policjanta, a on nie wyprowadza rozmówców z błędu. Dopiero pod koniec przejmuje inicjatywę.

Jak zwykle u Kellermana, śledztwo w sprawie jest równocześnie portretem Los Angeles i ludzi to miasto zamieszkujących – od wypasionej willi króla bielizny do obślompanych kamienic, gdzie gnieżdżą się osoby zepchnięte przez społeczeństwo na margines. Żywe, zróżnicowane typy ludzkie zasiedlają przestrzeń zróżnicowaną pod względem ubiorów, warunków mieszkaniowych i żywności. Pobocznym wątkiem jest umierająca na raka weteranka pracy seksualnej, która prosi Delaware’a, by po starej znajomości przygotował jej synka na jej odejście – ale i ona ma pewien związek ze sprawą, ze względu na kontakty w środowisku.

Książkę czytałem pierwotnie przed opisywanymi już na blogu Kłamstwami z 2010, jednak chronologicznie następuje po nich – w pewnym momencie Milo nawiązuje do rozpracowywanej w tamtej powieści sprawy (i knajpy, której wtedy szukali). Kiedy indziej porucznik dzwoni do kolegi z Santa Fe, detektywa Darrella Dwa Księżyce, który pojawiał się w mniej znanych kryminałach Kellermana. Epizodycznie pojawiają się „akolici Milo”, Sean Binchy i Moe Reed.

Tłumaczenie przyzwoite – nie natrafiłem na poważniejsze byki, jak w poprzednio tu omawianych powieściach tego autora, z tym że „zestaw bębnów” po naszemu nazywa się perkusja.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz