wtorek, 27 września 2022

Na krwawym Śląsku, czyli zmora księcia Karola (z frontu czytelniczego, cz. 5)

 Kolejny wyjazd wakacyjny odbył się w kierunku dolnośląskim, postanowiłem więc przypomnieć sobie trylogię habełków poświęconych wojnom śląskim Wielkiego Fryca.

 

12. Robert Kisiel, Strzegom-Dobromierz 1745, Warszawa 2001

Okres wojen śląskich był słabo opisany w polskiej literaturze popularnonaukowej, kiedy Robert Kisiel, nauczyciel historii z wrocławskiego liceum, postanowił go przybliżyć. Wojny te miały wielkie znaczenie dla dalszej historii Niemiec i krajów sąsiednich, bo Prusy pewnie tak by nie urosły w siłę, gdyby nie zdobyły i nie utrzymały ogromnie rozwiniętej Silesii.

Autor szeroko przedstawia tło wydarzeń, w przejrzysty sposób prowadząc czytelnika przez gąszcz sojuszy, konfliktów i małżeństw dynastycznych, w których efekcie w roku 1740 w Prusiech na tron wstąpił Fryderyk II, a w Austrii Maria Teresa. Ponieważ Habsburgowie byli akurat osłabieni, Fryc sprawnie zdobył większość Śląsku. Wydarzenia te, zwane I wojną śląską, wpisywały się w szerszy konflikt europejski – wojnę o sukcesję austriacką. Maria Teresa nie pogodziła się z utratą bogatej prowincji i zaczęła montować sojusze, ale Fryderyk tymczasem, pragnąc zdobyć resztę, uderzył pierwszy i rozpoczął II wojnę śląską.

Opis wojskowości osiemnastowiecznej jest bardzo klarowny i zajmujący. Europejska sztuka wojenna uległa wtedy daleko idącej standaryzacji, z szykiem liniowym i strzelaniem salwami; z żołnierza piechoty zrobił się, wedle słów wieszcza, „młyn palny”, wykonujący na polu bitwy cykl powtarzalnych czynności w mundurze krępującym ruchy (szczególnie u Prusaków). Najbardziej zróżnicowane siły zbrojne mieli Austriacy, u których armię regularną wspierały rozmaite siły pomocnicze, jak graniczarzy, czyli serbochorwacki odpowiednik Kozaków, rekrutowany w pewnej mierze z rozbójników, ale też najnowszy krzyk militarnej mody – huzarzy, na razie traktowani jako jazda nieregularna. Armia saska odznaczała się tym, że wielu generałów stanowiło efekt burzliwego życia uczuciowego Augusta II Mocnego i nie były to li i jedynie synekury – ci ludzie znacząco unowocześnili siły zbrojne Saksonii. Sasi też jako pierwsi zaczęli wykorzystywać, rekrutowanych na razie w Polsce, ułanów. Z kolei Fryderyk II odziedziczył po ojcu doskonałą piechotę i beznadziejną kawalerię, ale dzięki pomocy takich ludzi jak feldmarszałek Schwerin doprowadził tę drugą (łącznie z huzarami) do wysokiej formy, co przyniosło owoce właśnie pod Strzegomiem i Dobromierzem w postaci piorunującej szarży pułku dragonów Bayreuth. Na koniec pierwszej części książki autor poświęcił też nieco miejsca geografii Dolnego Szląska.

Druga część poświęcona jest początkowym etapom wojny. W 1744 Fryderyk wkroczył do Czech, kierując się na Wiedeń, ale srogo się przeliczył, bo austriacki feldmarszałek Traun pokonał go bez bitwy, tak długo unikając generalnego starcia, aż armia pruska zaczęła padać z głodu. Saksonia zachowywała się powściągliwie, zachowując formalnie neutralność, ale odwrót Prusaków ją ośmielił i w następnym roku była już otwarcie sojuchem Marii Teresy (były próby wciągnięcia w tę wojnę również Rzeczypospolitej, ale nie doszły do skutku, podobnie zresztą jak aspiracje Augusta III do korony cesarskiej).

Fryc wyciągnął wnioski z poniesionej klęski i w następnym roku postanowił wydać przeciwnikowi walną bitwę, wpuściwszy go na własne terytorium. Sprzyjała mu postawa sprzymierzonych. Dowodzący wojskami austriackimi książę Karol Lotaryński (szwagier Marii Teresy) i wódz Sasów, książę Jan Adolf II von Sachsen-Weissenfels, do tego stopnia się nie znosili, że musiano uczynić ich równorzędnymi głównodowodzącymi, przez co oba skrzydła armii (Sachsen-Weissenfels miał pod sobą także 10 tysięcy Austriaków,  żeby było po równo) działały praktycznie osobno. Na dodatek obydwaj po działaniach z poprzedniego roku nie doceniali przeciwnika. Król pruski był więc w stanie pobić najpierw jednych, potem drugich. Klęska była dla sprzymierzonych wielkim szokiem, a po kolejnej, pod Soor (Żd’arem), zawarli pokój w Dreźnie. Szarża pułku dragonów Bayreuth, która przydarzyła się szczęśliwym trafem, zrobiła tak wielkie wrażenie, że Fryderyk skomponował marsza na cześć tej jednostki. Mimo wszystko nie był zadowolony z własnego dowodzenia, twierdząc, że miał więcej szczęścia niż rozumu.

Cała narracja przeprowadzona jest plastycznie, a nawet absorbująco. Nie bez znaczenia jest tu poprzedzająca samą bitwę charakterystyka topografii pola walki, którą łatwo porównać z mapami na końcu książki. Co prawda mało wyrobiony czytelnik może się pogubić w nazwiskach dowódców i szefów pułków, np. w sytuacji, kiedy generał Blankensee dowodził brygadą na pruskim prawym skrzydle, a pułk piechoty Blankensee stał w centrum. Błędy popełnione zarówno przez króla, jak i przez dowódców austro-saskich, a także wpływ bitwy na rozwój sztuki wojennej, analizuje autor w ostatniej części książki. Wyjaśnia też, dlaczego jedna bitwa funkcjonuje w historiografii pod dwiema różnymi nazwami.

Bibliografia pracy pęka w szwach od niemieckich opracowań z XIX, początku XX, a nawet i z XVIII wieku – autor nie poszedł na łatwiznę, chociaż prace utrudniła mu wielka powódź z 1997. Ciekawostka: wybitny teoretyk kawalerii, Szwajcar w służbie pruskiej Charles Emmanuel de Warnery, opublikował swoją fundamentalną pracę po francusku w Lublinie, za to kilkadziesiąt lat później wydanie polskie ukazało się w Paryżu.

Dobromierz czy Bobromierz?

Mapy są wprawdzie czarno-białe, ale jednak pożyteczne. Ilustracje to dwie wklejki: trochę portretów, trochę mundurów, trochę krajobrazów i scen bitewnych, coś tam jeszcze. Spis ilustracji nie jest, jak często w habełkach, sobie a muzom, lecz podaje źródła, co powinno być standardem. Szkoda tylko, że przy portrecie księcia Leopolda von Anhalt-Dessau nie napisane, czy to stary, czy młody Dessauer. I to by był największy mankament tej książki.

 

 

13. Robert Kisiel, Praga 1757, Warszawa 2003

W swoich peregrynacjach dotarłem także do Czech. Co prawda nie do Pragi, lecz do Nachodu. Pod miastem tym rozegrała się bitwa w ostatniej wojnie austriacko-pruskiej w 1866, ale poświęcony tym zdarzeniom habełek (Sadowa 1866) był, mimo grubości, tak żenująco słaby, że nie mam ochoty sobie go przypominać. Za to po lekturze Strzegomia-Dobromierza bardzo chętnie poszedłem za ciosem, sięgając po drugą książkę Roberta Kisiela, poświęconą największej bitwie, w jakiej Wielki Fryc brał udział.

Pomiędzy drugą a trzecią wojną śląską doszło w Europie do ważnych zmian. Przede wszystkim Francja zawarła sojusz ze swoim tradycyjnym przeciwnikiem – Austrią. W dodatku Fryderyk II miał osobistą przeciwniczkę w postaci carycy Haźbiety. Wobec tego, gdy nadszedł rok 1756, król Prus postanowił uderzyć pierwszy, zanim przeciwnicy staną się zbyt silni. Na początku opanował Saksonię i zmusił jej armię do kapitulacji, pobiwszy wcześniej idącego z odsieczą feldmarszałka Maximiliana Ulyssesa Browne’a w bitwie pod Lovosicami. O mało jednak znowu nie odniósł klęski.

Podobnie jak w Strzegomiu-Dobromierzu, autor poświęca osobny rozdział wojskowości obu stron, przy czym udaje mu się zachować równowagę pomiędzy wprowadzeniem w temat czytelników nieznających tamtej książki a uchronieniem przed deżawu tych, którzy już czytali. Skupia się na reformach podjętych przez obie strony w okresie pomiędzy wojnami: Austriacy wyciągnęli wnioski z przegranych bitew, a Fryceryk z tych przypadków, kiedy niewiele mu brakowało. W międzyczasie też huzarzy awansowali na jazdę regularną, szczególnie w Prusiech.

W kampanii 1757 r. chodziło Prusakom zasadniczo o to, żeby uderzyć koncentrycznie na Czechy, zdobyć Pragę, a przez Morawy zjechać na południe pod Wiedeń. Austriacy nie zamierzali na to pozwolić i pod Pragą zastąpił armii pruskiej drogę książę Karol Lotaryński, na co zresztą Fryderyk liczył. Pole bitwy znajduje się dziś w granicach czeskiej stolicy – w tym moja ulubiona dzielnica Hrdlořezy (Gardłorzezy). Starcie, które się rozegrało, było bardzo krwawe. Zginęło dwóch feldmarszałków po obu stronach; z samych generałów Prusacy mieli czterech zabitych i czterech rannych, a Austriacy po jednym. Podobnie jak w poprzedniej książce, autorowi trzeba zapisać na plus szczegółowy opis pola bitwy (wsparty czytelną mapą), który znacznie ułatwia wyobrażenie sobie przebiegu działań. Bitwa przedstawiona jest w kilku etapach, w różnych rejonach pola; poświęcony jej rozdział zajmuje spory procent książki, co w serii HB niestety nie zawsze jest normą. Kisiel podejmuje też analizę dowodzenia Fryderyka II, wskazując, gdzie miał dobre pomysły, gdzie popełnił błąd, a gdzie znowu miał więcej szczęścia niż rozumu. Zresztą parę epizodów wynikło z samodzielnej inicjatywy dowódców niższych szczebli, takich jak znany pamiętnikarz, generał von Manstein. Kończyłem natomiast lekturę w pierwszych dniach po śmierci Elżbiety II, więc trochę osobliwie mi się czytało zdania, że książę Karol zrobił to czy tamto.

Domknięciem tematu jest rozdział poświęcony pruskiemu oblężeniu Pragi, w której zamknęła się część wojsk ocalałych z bitwy. Austriacy dysponowali jednak jeszcze świeżym korpusem feldmarszałka Dauna. Fryderyk z częścią wojsk poszedł go pobić… i dostał swoje pierwsze poważne wciry pod Kolinem, do czego by pewnie nie doszło, gdyby zabrał jeszcze trochę z sił blokujących czeską stolicę. Leopold von Daun może więc uchodzić za „człowieka, który zatrzymał Prusy”.

Podobnie jak Strzegom-Dobromierz, Praga wyposażona jest w aneksy przedstawiające ordre de bataille obu stron oraz dwie wkładki z ilustracjami, wśród których znalazł się Fryc grający na flecie dla towarzystwa w Sanssouci.

Pod względem językowym przyczepić się mogę jedynie do nieodmienności niektórych czeskich nazw miejscowych. Szkoda, że po tej książce Robert Kisiel najwyraźniej się wypalił i nie opublikował już zapowiadanej pracy o bitwie pod Lutynią.

 

14. Mirosław G. Przeździecki, Kunersdorf 1759, Warszawa 1997

Zanim za wojnę siedmioletną zabrał się Robert Kisiel, pionierem tematyki w serii Historyczne bitwy stał się M.G. Przeździecki ze swoim Kunersdorfem. Miejscowość, o której mowa, nazywa się dzisiaj Kunowice i leży na Ziemi Lugburskiej. Tej prawdziwej, koło Słubic, a rzut nieco większym kamieniem od Frankfurtu nad Odrą i właściwego Lugburza. Fryderyk Wielki zmierzył się tam z armią rosyjską Piotra Sałtykowa, do której dołączył korpus austriacki feldmarszałka Laudona (vide znane z Przygód dobrego wojaka Szwejka przekleństwo „Himmellaudon!”)

Autorem tej rzezi jest oczywista Paweł Głodek 

Praca jest krótka (113 stron tekstu podstawowego), a ponieważ jako pierwsza w serii dotyczyła tej wojny, to prawie połowę zajmuje streszczenie zdarzeń poprzedzających rok 1759 oraz opis wojskowości stron. Rusi nie podobała się ekspansja Prus w rejonie bałtyckim, poza tym cesarzowa Elżbieta osobiście nienawidziła Fryderyka. Już w 1758 r. Rosjanie uderzyli na Prusy Wschodnie, rozbijając tamtejsze wojska pod Gross-Jägersdorfem. W czasie kampanii 1759 r. Ostprusy znajdowały się pod okupacją rosyjską, a Rzeczpospolita była już protektoratem carycy i Moskale robili tam, co chcieli, traktując Wielkopolskę jako zaplecze do działań w Brandenburgii i na Śląsku. Była to więc kolejna w XVIII w. wojna, kiedy terytorium Polski ulegało destrukcji i drenażowi zasobów (także dzięki Prusakom, którzy wypuszczali rajdy w celu niszczenia rosyjskich magazynów), choć sama nie brała udziału.

Działania poprzedzające bitwę opisane są w sposób dość suchy, żeby nie powiedzieć drewniany; zdecydowanie nie dorównują relacji Kisiela. Tyle z tego zrozumiałem, że Sałtykow wyruszył z Poznania na spotkanie Dauna, a Fryderyk starał się nie dopuścić do ich połączenia. Współpraca pomiędzy sojusznikami układała się tak doskonale, że każdy z nich starał się sprawić, aby Prusacy najpierw zaatakowali drugiego. Swoją drogą, opis pola bitwy pasowałby bardziej w bezpośrednim sąsiedztwie samej bitwy, a nie oddzielony od niego jeszcze rozdziałem o wcześniejszych działaniach.

Po całym szeregu manewrów, starć kawalerii lekkiej oraz bitwie pod Kijami, gdzie Rosjanie pobili jeden z pruskich korpusów, między Kunersdorfem a Frankfurtem doszło wreszcie do bitwy. Fryc liczył, że rozbije siły rosyjsko-austriackie, ale tym razem zabrakło mu zarówno szczęścia, jak i rozumu. Najpierw wykrwawił wojska w niepotrzebnych atakach na dobrze umocnione pozycje rosyjsko-austriackie na wzgórzach, a potem na jego zdezorganizowane siły spadło potężne przeciwuderzenie Sałtykowa. Po zniesieniu królewskiej armii sprzymierzeńcy mogli iść już na Berlin, ale tego nie zrobili, przez co wojna trwała jeszcze cztery lata.

W odróżnieniu od Kisiela, bazującego na mnóstwie źródeł i opracowań niemieckich, Przeździecki nie sięga po nie w ogóle. Za źródła służy mu kilka pozycji rosyjskich i taką też perspektywę przeważnie ukazuje. Wojska rosyjskie w kampanii 1759 r. mają ordebataj przedstawiony z dokładnością do pułku, podczas gdy pruskie zostały potraktowane per noga, a o Austriakach w ogóle szkoda mówić. Wśród walczących tam jednostek znalazł się Gruziński Pułk Huzarów, a także Pułk Słowianoserbski, formowany spośród srpskich osadników na terytorium dzisiejszego Donbasu. Autorowi zresztą sprawiają problemy nazwy rosyjskich pułków: obok spolszczonych (Moskiewski) pojawiają się kalki z rosyjskiego (Kijewski), a nawet koszmarek pod nazwą „Wiadzki”! (w sensie kirowski). Poza rosyjskimi źródłami, które można dosłownie policzyć na palcach jednej ręki, bibliografię wypełniają opracowania w języku polskim, i to o charakterze dość ogólnym. Ciężkie jest życie pioniera w jakimś temacie.

Już w 1997 korekta w Bellonie pozostawiała sporo do życzenia. Oczywiście zdarzają się drobiazgi, typu pomylone przypadki gramatyczne albo literówki w rodzaju „genenerał”. Kiedy jednak pod koniec wstępu autor dziękował „mojemu przyjacielowi Kazimierzowi Dzierżek”, to powiało ogłoszeniami parafialnymi. A już na następnej stronie czytamy, że pokój w Nystad dał Rosji m.in. wyspę Man! Cie choroba, autor poleciał mocniej niż pan Zagłoba z Niderlandami! Chodziło zapewne o wyspę Moon, czyli dzisiejszą Muhu. Landsberg zaś to nie jest żadne tam Górowo Wielkopolskie, tylko najzwyczajniej Gorzów.

Za kontrowersyjną decyzję autora należy uznać pewną niekonsekwencję w nazwach miejscowości. Walki odbywały się na terenach dziś należących do Polski, a MGP raz używa nazw polskich, zwykle jednak niemieckich. Z jednej strony Sagan i Schweidnitz, z drugiej Legnica. Przy tym o ile polskie nazwy podaje się czasem obok niemieckich, to jednak nie zawsze i brakuje np. informacji, że Crossen to Krosno Odrzańskie. Prawdziwym zaś kuriozem jest Głogów, który występuje tu nawet nie pod nazwą Glogau, tylko jakby po chińsku – Guogau.


Nieźle wypadają dwie wkładki z ilustracjami: dużo reprodukcji umundurowania i portretów najważniejszych dowódców. Mapki są ze cztery, umiarkowanie czytelne. Dlaczego właściwie dwa schematy szyku pruskiego (dla odmiany rosyjsko-austriackiego zabrakło) nie zostały zbundlone razem z nimi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz