Jak co roku, postanowiłem uczcić tu artystów rockowych (względnie jazzowych) zmarłych w przeciągu ostatnich 12 miesięcy. Ograniczam się tylko do tych, których nagrania mam w swojej płytotece
19 listopada 2023 r. zmarł Marek Ałaszewski, znany przede wszystkim jako lider (gitarzysta i wokalista) zespołu Klan, który w latach siedemdziesiątych zaproponował polskim słuchaczom prekursorski concept album Mrowisko oraz kilka intrygujących piosenek, jak Z brzytwą na poziomki. Klan reaktywował się kilka razy po 1989 r., ale jego późniejsze poczynania nie spotkały się z większym zainteresowaniem publiczności. Poza muzyką Ałaszewski trudnił się malarstwem.
30 listopada zmarł Shane McGowan, rockandrollowe wcielenie archetypicznego irlandzkiego pijaka (dość powiedzieć, że wybił sobie przednie zęby, gdy jako pasażer w stanie nietrzeźwym spadł z motocykla). Do sławy doszedł jako wokalista grupy punkfolkowej The Pogues, a kiedy z niej odszedł, założył własną The Popes. Występował też gościnnie u szeregu wykonawców, od Nicka Cave’a po pagan-metalowy Cruachan. Tragicznie zmarły drugi syn Sinéad O’Connor właśnie po nim otrzymał imię.
5 grudnia odszedł Denny Laine, współzałożyciel zespołu The Moody Blues. Śpiewał w nim i grał na gitarze, ale tylko w pierwszym okresie działalności grupy, kiedy birminghamczycy wykonywali bardziej standardowego rhythm and bluesa. Po pierwszej płycie zaszła zmiana, kiedy rolę lidera przejął po nim Justin Hayward – wówczas to grupa ruszyła w stronę Białego atłasu i podobnych romantycznych klimatów. Laine natomiast dołączył do Paula i Lindy McCartneyów jako trzeci stały członek grupy Wings.
Prawie
pół roku później, 24 kwietnia 2024 r., zmarł inny z członków The Moody Blues - Mike
Pinder. On występował zarówno w okresie rhythmanbluesowym, jak i
romantycznym, aż do 1978 r., kiedy zastąpił go Patrick Moraz. Wziął również
udział w reaktywacji zespołu w latach 90. To on obsługiwał tak
charakterystyczny dla brzmienia Moodys melotron. Do bardziej znanych utworów skomponowanych
i zaśpiewanych przez Pindera należał popularny Melancholy Man oraz mój
ulubiony fragment albumu Seventh Sojourn – When You’re a Free Man.
2
lutego 2024 r. zmarł Wayne Kramer, gitarzysta znany przede wszystkim z
detroickiej kapeli MC5, grającej na początku lat 70. hałaśliwego, garażowego
rocka, w jakim upatrywano później pierwocin punku. Później siedział w
więzieniu, występował w grupie Was (Not Was), a także nagrywał albumy solowe.
9 maja
zmarł z kolei perkusista Dennis Thompson, ostatni z członków MC5.
11 lutego zmarł Damo Suzuki, który zapisał się w historii rocka jako członek awangardowej grupy Can. Po odejściu z zespołu pierwszego wokalisty, czarnego Amerykanina Malcolma Mooneya, Niemcy odnaleźli nastoletniego Japończyka grającego na ulicy. Suzuki niezbyt pewnie władał językiem angielskim, więc celowo śpiewał mamrotliwie, żeby zamaskować akcent. Potęgowało to w muzyce Can pierwiastek dziwności. Po odejściu z zespołu został świadkiem Jehowy, ale nie został długo w „organizacji”.
10 marca zmarł Karl Wallinger, basista The Waterboys, a później lider zespołu The World Party. Współpracował również z Żanetą O’Connor.
Tydzień
później odszedł Antoni Krupa, znany krakowski gitarzysta jazzowy. W
swojej karierze współpracował m.in. z Markiem Grechutą. Z czasów studenckich
pamiętam go z Radia Kraków, gdzie prowadził „Alternatywną Listę Przebojów” z
repertuarem bluesowo-jazzowo-balladowym.
29 marca zmarł Gerry Conway, perkusista związany z brytyjską sceną folkrockową. W latach 70. grał m.in. w Steeleye Span, Fotheringay i u Ala Stewarta. W następnej dekadzie został zaangażowany przez Jethro Tull, grając na albumie Broadsword and the Beast – jednym z moich ulubionych, chociaż powszechnie uważanym za jeden z najsłabszych. Potem dołączył do Fairport Convention, wykonując transfer w przeciwnym kierunku niż kilku innych muzyków z Dave’em Peggiem na czele. Miał też powiązania z Pentangle, i to osobiste, jako mąż Jacqui McShee. Nie należy go mylić z amerykańskim autorem komiksów o tym samym nazwisku.
18
kwietnia zmarł Dickey Betts, gitarzysta i współzałożyciel
The Allman Brothers Band. W duecie z Duane’em Allmanem odróżniał się tym, że
konwencjonalnie przyciskał struny palcami. Wydaje się też, że to on z całej grupy był największym miłośnikiem country i w takiej też konwencji wnosił własne utwory. Członkiem zespołu pozostawał aż do
2000, kiedy to rozstał się z kolegami w niezgodzie na tle nałogów. Po jego
śmierci ostatnim żyjącym członkiem pierwszego składu Allmanów pozostaje
perkusista Jaimoe. Natomiast syn Dickeya, Duane Betts, gra w zespole drugiego
pokolenia – The Allman Betts Band, wraz z synami Gregga Allmana i Berry’ego
Oakleya.
1 maja zmarł Richard Tandy,
klawiszowiec Electric Light Orchestry. Jego
bogate instrumentarium, a szczególnie syntezatory, były integralną częścią
brzmienia grupy.
6 maja zmarł Jacek Zieliński, wokalista zespołu Skaldowie, brat lidera Andrzeja Zielińskiego. Grywał też okazjonalnie na trąbce i skrzypcach. O znaczeniu Skaldów dla polskiej muzyki rozrywkowej już kiedyś pisałem, dość powiedzieć, że był to bodaj pierwszy zespół bigbitowy zdradzający szersze ambicje artystyczne, aż po jakimś czasie stał się ró1)wnież polskim pionierem rocka progresywnego. W latach 90. Jacek Zieliński przez jakiś czas był liderem reaktywowanych Skaldów, gdy jego brat siedział w USA.
Dzień
później zmarł Jan „Ptaszyn” Wróblewski. Podobnie jak Krupa, był on
weteranem jazzu – tyle że saksofonistą – i prezenterem autorskich audycji
jazzowych, jednak na skalę ogólnopolską („Trzy kwadranse jazzu” w Trójce).
7 lipca odszedł Tadeusz Woźniak, zwany „polskim Dylanem” albo, bardziej trafnie, „polskim Donovanem”. W początkach kariery współpracował jako gitarzysta z grupą Anawa, ale sławę zdobył przebojem Zegarmistrz światła z kontrowersyjnym tekstem o śmierci, który wykonywali później autorzy od Kulcich po Closterkeller. W dzieciństwie do moich ulubionych płyt należało słuchowisko Lato muminków z napisanymi przez niego piosenkami. Byłem też w częstochowskim teatrze na Fauście Goethego z muzyką Woźniaka, a samego artystę widziałem raz w Katowicach na dyktandzie ogólnopolskim.
22
lipca zmarł w wieku 90 lat John Mayall, postać o wpływie porównywalnym z
Beatlesami. Ten wokalista i harmonijkarz był w latach 60. czołowym twórcą
brytyjskiego bluesa, a przez to także rocka. Jego zespół, The Bluesbreakers,
okazał się wtedy prawdziwą kuźnią talentów: zaczynali w nim karierę tacy muzycy
jak gitarzyści Eric Clapton, Peter Green i Mick Taylor, basiści John McVie i Jack
Bruce, perkusiści Jon Hiseman, Mick Fleetwood, Aynsley Dunbar i Keef Hartley
oraz masa innych, którzy później stali się znani z innych zespołów. Bywał kilka
razy w Polsce – widziałem jego występ transmitowany w telewizji w 1998. Można
go też zobaczyć przez chwilę w filmie Krzysztofa Rogulskiego Wielka majówka z
1982.
5
września zmarł basista Herbie Flowers, ceniony brytyjski muzyk sesyjny.
Znany był ze współpracy z Davidem Bowie czy Lou Reedem (na płycie Transformer
grał również na tubie).
18 września zmarł Felicjan Andrzejczak, który dramatycznie zachrypniętym głosem zaśpiewał jeden z największych przebojów Budki Suflera – Jolka, Jolka… (znam Białorusina, który w dzieciństwie myślał, że to piosenka o choince). Wraz z Budką nagrał także żałobny Czas ołowiu i przeróbkę Eloy – Noc komety. Jego dłuższą współpracę z grupą udaremnił powrót do niej Krzysztofa Cugowskiego. Potem Andrzejczak występował jako solista – nagrał m.in. piosenki do filmu Janusza Kidawy Pan Samochodzik i niesamowity dwór, w tym sławetny Ekscentryczny dans. Od lat 90. współpracował dorywczo z Suflerami – można go usłyszeć na koncercie jubileuszowym z Sopotu (Budka w Operze) i nagraniach z Carnegie Hall, a także jako jednego z trzech wokalistów w przeboju Piąty bieg. Pełnowymiarową płytę nagrał z Budką dopiero pod koniec jej istnienia – ukazała się jesienią 2020, kiedy nie żył już od paru miesięcy Romuald Lipko.
Tego
samego dnia zmarł amerykański wokalista i gitarzysta greckiego pochodzenia Nick
Gravenites, który w mojej płytotece pojawia się jako główny głos formacji
The Electric Flag.