piątek, 23 kwietnia 2021

Mężczyzna z kolbą, czyli wesołe jest życie cenzora

 

Szukając inspiracji, natrafiłem na efekty swoich poszukiwań sprzed lat, kiedy to w Bibliotece Jagiellonce czytałem na mirkofilmach nieco starszawą prasę.

Niektórzy sieciopływcy lubią słowo „cenzura”. Lubią je nawet aż za bardzo, np. kiedy zaśmiecają komuś stronę internetową czy profil w socjalnych mediach, a ten ktoś po nich posprząta. Kto inny z kolei twierdzi, że dawna cenzura była zjawiskiem korzystnym, bo zmuszała autorów do ruszenia mózgownicą (zapomina jednak, że jeśli ktoś pisał „po linii”, to już niczym nie musiał ruszać). Wobec tego wypadnie przypomnieć, jak kiedyś wyglądała cenzura w mediach i w jaki sposób sobie z nią radzono.

W czasach posiedzeń w BJ nie przewidywałem, że będę prowadzić bloga. Wertowałem gazety pod kątem ówczesnej „pracy naukowej”, a przy okazji uwieczniałem różne ciekawostki, które mnie akurat zainteresowały. Owe e-wycinki, stanowiące produkt uboczny zasadniczych poszukiwań, nie zostały, niestety, opatrzone opisem bibliograficznym. W każdym razie w grę wchodziły trzy tytuły krakowskie z lat 1905-1907: „Czas”, organ galicyjskich konserwatystów; „Głos Narodu” o orientacji z pogranicza ruchu chrześcijańsko-socjalnego i narodowców (w tym przypadku wyłącznie rocznik 1906); i wreszcie „Naprzód”, gazeta Polskiej Partii Socjal-Demokratycznej Galicji i Śląska. Można bezpiecznie przyjąć, że większość z poniżej przytoczonych materiałów pochodzi z tego ostatniego, choć ani „Czas”, ani „Głos Narodu” nie pałał szczególnym sentymentem do imperialnej Rusi i nawet ten ostatni, mimo antysemickiej orientacji, wyrażał oburzenie pogromami w Białymstoku i Kiszyniewie. Cytaty podano z zachowaniem oryginalnej pisowni i interpunkcyi.

Cenzorzy byli w Cesarstwie Rosyjskim zmorą dziennikarzy. Szczególnie w gorącym okresie wojny rosyjsko-japońskiej, gdy do cenzury politycznej doszła wojenna. Można o tym przeczytać w notce z publikowanego na łamach „Naprzodu” cyklu Z dziejów cenzury :

Zajmujące zdarzenie opowiada feljetonista Siew. Kraju. Wkrótce po bitwie mukdeńskiej w jednej z gazet petersburskich ukazał się artykuł, zaciekawiający tak ze stanowiska czysto wojennego, jak i z ogólno-politycznego. Sprawozdawca wojenny Siew. Kraju, przeczytawszy artykuł, rzekł:

– Doskonały artykuł… Trzeba go przedrukować.

I odesłał artykuł do drukarni, gdzie go złożono i odesłano do cenzora wojennego. Ten sam artykuł wpadł jednak w oko współpracownikowi, prowadzącemu dział wiadomości wewnętrznych.

– Doskonały artykuł – pomyślał. – Trzeba go przedrukować.

I wyciąwszy artykuł z gazety, posłał do drukarni, a z drukarni odesłano go do cenzora ogólnego.

Jak się okazało, cenzor wojenny wykreślił to, co pozwolił drukować cenzor polityczny; i naodwrót: ten zakazał drukować tego, co dozwolił drukować cenzor wojenny. Tym sposobem powstał przedruk całego artykułu bez skreśleń cenzury.

Przekonany jestem – kończy feljetonista – że jeżeliby tę samą gazetę posyłać stu cenzorom, to każdy będzie kreślił po swojemu. Co puści jeden, to drugi wykreśli.

Wojna rosyjsko-japońska okazała się potężną kompromitacją caratu. Kolejno przysyłani z Pitra dowódcy ponosili klęskę za klęską, a jak sromotny koniec spotkał flotę Pacyfiku, to w ogóle materiał na osobną opowieść. Mimo wszystko prasa carska dokładała wszelkich starań, aby przedstawiać czytelnikom sytuację z frontu lepszą, niż ona i była.


Jak można się dowiedzieć z rozmaitych wspomnień z PRL – choćby z historii polskiego rocka – praca cenzora polegała na tym, żeby mu się wszystko kojarzyło. Wobec tego czepiali się oni wyrażeń zupełnie niewinnych, do których sami w głowie swej dorobili wywrotową interpretację. Mimo wszystko niektórzy mieli przy tym stosunkowo niski poziom wiedzy ogólnej, o czym boleśnie przekonali się Skaldowie, trafiwszy na indeks, bo cenzorowi pomylił się Leszek Aleksander Moczulski (poeta, autor tekstów do ich piosenek) z Leszkiem Moczulskim (geopolitykiem i opozycjonistą). W czasach carskich było podobnie, jak nas uczy przypadek , o jakim podaje „Naprzód” za „jednym z pism warszawskich”.

 Na porządku była sprawa reformy chederów żydowskich w Warszawie. Prasa nawoływała do różnych w nich innowacyj pod względem sanitarnym i pedagogicznym. (…) Administracya zajęła się „reformą” chederów i wprowadziła w nich, jako wykładowy język – rosyjski, resztę pozostawiła bez zmiany. Pewien tygodnik opisał dzieje chederów zreformowanych, dodając pod adresem prasy miejscowej: Tu l’a voulu George Dandin. Cenzor nie zrozumiał tendencyi artykuliku, ukrytej wśród zdań i zwrotów, i „puścił” go w całości. Prezes cenzury Jankuljo oddał ów tygodnik „na isprawlenije”, to jest pod opiekę innego, surowszego cenzora, skazując jednocześnie na karę dyscyplinarną cenzora liberała.

 Upłynęło lat parę. (…) wynikła podówczas polemika pomiędzy ukaranym tygodnikiem a innem pismem. Pod adresem tego ostatniego napisał ów tygodnik: „Pragnęliśmy traktować rzecz poważnie, wobec jednak błazeństw ze strony przeciwnej, zmieniamy zamiar: Tu l’a voulu, George Dandin. – Stała się niespodzianka: cenzor wykreślił polemikę dwuszpaltową, lubo nie zawierała nic a nic politycznego (…). Interpelowany przez redaktora, zawołał z oburzeniem: 

 — Czy to i mnie chcieliście podejść, jakeście podeszli mego kolegę z tym łotrem Dandynem

 Nie pomogły żadne tłómaczenia, cenzor był niewzruszonym. Wciąż mówił o „Dandinie”, uważając go widocznie za rewolucyonistę straszniejszego od Dantona, czy „Robespierre'a”, i wierzył, iż „kolega” ucierpiał nie za tendencyę artykułu o chederach, lecz za puszczenie nazwiska tak groźnego, jak „Dandyn”.

 

Urzędnicy cenzury nie tylko czujnie wypatrywali wszelkiego rodzaju aluzji do ruchu rewolucyjnego, ale ponadto zwracali uwagę, aby nie dopuszczać do publikacji tekstów godzących w tradycyjne wartości.

Pewnego razu na prowincyi napisałem feljeton o teściowej (Moja wina!): Feljeton pojechał do cenzury, z powrotem jednak nie wrócił (lekkomyślnym feljetonom to się zdarza). Zdziwiłem się – pojechałem do cenzora. Ten pokazał mi zarządzenie ówczesnego głównego naczelnika spraw prasowych M. P. Sołowjewa. Napadanie na teściowe uznano w okólniku za – podrywanie fundamentów rodziny i dlatego zakazano. 

– Ha, cóż robić? Niech feljeton się zmarnuje! 

Cenzor wzruszył ramionami.

– Po co ma przepadać? Przecież to praca. Przerób pan teściową na teścia.

– Wtedy pan puści? 

— Puszczę, o teściach okólnik nie wspomina. 

 

Przerwa na reklamę.


Tuszowane były również przypadki niewłaściwego zachowania żołnierzy imperium w Królestwie Polskim. Co prawda na cenzorach mściła się praktyka nieczytania tekstów przed odesłaniem do druku.

Z idyotyzmów cenzury rosyjskiej. Przed paru dniami miał miejsce w Warszawie wypadek, iż pijany żołnierz, zaczepił spokojnie siedzącego przed domem człowieka i kolbą od karabinu połamał mu kilka żeber. 

W „Kuryerze warszawskim" w opisie tego wypadku pozostawiła cenzura wyraz kolba — natomiast widocznie zaleciła skreślić: żołnierz i zastąpić go wyrazami:  pewien mężczyzna

W swej głupocie sądziła cenzura, że w ten sposób zatajonym został jeden z faktów awanturowania się żołdactwa. Mężczyzna, mogący bić kolbą… O tak, nikt nie domyśli się, że to jeden z godnych okazów carskiej armii. 

 

W ramach cyklu Z dziejów cenzury rosyjskiej „Naprzód” powołuje się na Kaufmanna, dziennikarza „Birżewych Wiedomosti”, kiery rzucił nieco światła na funkcjonowanie carskiej cenzury na prowincji, a konkretnie w Odessie, gdzie pracował cenzor Woronicz:

Niejednokrotnie cenzor swemi niemożliwemi wymaganiami nieszczęsnego wydawcę do łez doprowadzał. (…) Z liberalnych dzienników nie wolno było cytować żadnych wyjątków, żadnych wiadomości; były one prawdziwem „tabu” dla redakcyj odesskich. Cytaty wolno było robić tylko z Moskow. Wiedomosti i Nowoje Wremia – lecz to nie zawsze. Nawet wyjątków z autorów, którzy weszli do wypisów szkolnych, nie zawsze wolno było przytaczać. 

Razu pewnego zakazał cenzor przytoczenia z Prawitiel. Wiestnika, organu urzędowego. Pod rubryką: „Wiadomości naukowe” chciał bowiem redaktor Odessk. Listka umieścić dwie notatki: jednę o jakiejś analizie mleka, a drugą – o wynikach jakiejś obserwacyi nad słońcem, dokonanej przez astronoma. Cenzor Woronicz przekreślił obie notatki, powołując się to, że one podkopują „tradycyjne wyobrażenia”. Kiedy redaktor wskazał na źródło, skąd one pochodzą, cenzor odrzekł: „Prawitiel. Wiestnik wychodzi w Petersburgu, gdzie Pan Bóg wie, co się robi, a my tutaj żyjemy na prowincyi."

Ochrona „tradycyjnych wyobrażeń”, czyli po prostu zabobonów, wpisywała się w ideologiczny fundament Imperium, czyli triadę „prawosławie, samodzierżawie, ludowość”. Co do drugiego jej członu – łatwo się domyślić, że w kraju samodzierżawnym niepożądana była krytyka monarchii, nie tylko rosyjskiej. Co ma Kaufmann dalej do powiedzenia o Woroniczu z Odessy:

Razu pewnego dawano na scenie odeskiej „Hamleta”. Recenzent teatralny omawiając charakter głównej postaci, podnosił w niej słabość woli i chwiejność. Cenzor uwag tych nie przepuścił, ponieważ Hamlet — to książę duński!

Carscy urzędnicy (a nawet książęta) byli jednak bezradni w obliczu prasy zagranicznej, której rosyjska cenzura nie obowiązywała.

Nieprzyjaciel prawdy. Pamiętną jest historya księcia Koczubeja, który w Dreźnie pobił portyera h telowego za to, że dał mu do przeczytania „Simplicissimusa”. Drugim nieprzyjacielem tego znakomitego pisma okazał się Bachmatiew, poseł rosyjski w Sofii. W kasynie tamtejszem własnoręcznie podarł i podeptał nogami numer tego pisma, zawierający jakąś karykaturę na stosunki rosyjskie. Nie dość mu tej zemsty, zagroził wystąpieniem z kasyna, jeżeli nie przestanie ono tego pisma abonować. W stolicy Bułgaryi śmieją się z tej bezsilnej złości carskiego posła, który grozi nawet interwencyą dyplomatyczną na wypadek odmówienia jego uroszczeniom.  

Poddani carscy w konfrontacji z zakazami odkrywali głębokie pokłady pomysłowości – nie tylko w prasie, ale i na zgromadzeniach publicznych. Przykład stanowi poniższa relacja ze zgromadzenia przedwyborczego w Pitrze (przed wyborami do Dumy Państwowej).

„Niech żyje konstytuanta!” – kończy swoją przemowę jeden z agitatorów. 

 Komisarz interweniuje:

 – Okrzyki tej treści są tu niedopuszczalne!

 Przewodniczący Miliukow prosi o zaniechanie okrzyków.

 – Niech żyje to, o czem nie wolno mówić!

 – Niech żyje… to „wiadome”, to zakazane! – krzyczy całe audytoryum.

 Komisarz jest w rozpaczy.


W tak dziś czasami idealizowanej monarchii Habsburgów cenzura prasy istniała również. Doświadczali tego regularnie dziennikarze „Naprzodu”. Po zakwestionowanych przez cenzora artykułach pozostawały białe plamy. Czasem zresztą urzędnik cesarski konfiskował tylko niektóre fragmenty tekstu.

Co podlegało cenzurze w Krakowie? Konfiskowane były m.in. materiały krytyczne wobec duchowieństwa i policjantów. Jeden z artykułów uchronił się tylko dzięki zamianie w ostatniej chwili słowa „policji” na „organów”, choć poza tym nic nie zmieniono i rodzaj gramatyczny się nie zgadzał.

Jak zwykle - grunt to chwytliwy tytuł. W kółku oznaczenie cenzora, że artykuł do konfiskaty.

PPSD znalazło sprytny sposób na neutralizację cenzury. Miało przecież w Radzie Państwa samego Ignacego Daszyńskiego, jednego z największych showmanów ówczesnej polskiej polityki. Odczytywał on inkryminowany artykuł w parlamencie austriackim i w efekcie, jako element sprawozdania z obrad, nie podlegał on cenzurze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz