wtorek, 3 sierpnia 2021

O dwóch autorach i tłumaczce, którym się imiona myliły (z frontu czytelniczego, cz. 5)

  

12. Robert van Gulik, Sędzia Di i chiński wzór,
przeł. Ewa Westwalewicz-Mogilska, Warszawa 2006

            Powieść wydana w roku 1965, przed Zjawą, ale według chronologii świata przedstawionego jest przedostatnia w serii: sędzia Di pracuje tu już jako przewodniczący sądu stołecznego. Przypomnijmy, że Pekin jeszcze nie istniał, a stolicą dynastii Tang był Chang’an. Na domiar złego panuje zaraza i głód, cesarz ewakuował się, po opustoszałym mieście grasują bandy zakapturzonych tragarzy zwłok, sytuacja grozi wybuchem zamieszek, a zarządzanie stolicą spadło na barki sędziego oraz jego towarzyszy: Chiao Tai i Ma Joong są już pułkownikami gwardii, a Tao Gan – sekretarzem sądu stołecznego i lubi grzebać w archiwach.

            W takich to okolicznościach nagle ginie, spadając ze schodów, ostatni przedstawiciel jednego z trzech najstarszych rodów, odgrywający wielką rolę w dystrybucji żywności w czasie zarazy. Oczywiście my wiemy, że został zamordowany, bo w pierwszym rozdziale jesteśmy (jak to już kilkakrotnie bywało) świadkami rozmowy sprawców, nie znając ich tożsamości. Sędzia na razie nie ma podstaw, aby podejrzewać działanie osób trzecich, tym bardziej, że angażuje go tymczasem niewątpliwe morderstwo popełnione na seniorze drugiego z arystokratycznych rodów, potomku dawnych feudalnych panów tego regionu. Na placu boju pozostał przedstawiciel trzeciego rodu, na którego w związku z tym kieruje się część podejrzeń. Istotną rolę w intrydze odgrywa tytułowy deseń na ceramice, z którego pochodzeniem wiążą się różne legendy, oraz bliźniaczki, z których jedna specjalizuje się w walce obciążonymi rękawami – mamy tu więc kolejną waleczną postać kobiecą.

Tytułowy wzór to w oryginale „willow pattern”, a więc wzór z wierzbami. Tymczasem w tłumaczeniu zmieniony został wszędzie na „chiński wzór”, co brzmi nieco dziwnie, biorąc pod uwagę, że akcja dzieje się w Chinach, a bohaterami są sami Chińczycy. Autor przyznaje, że dopuścił się tu anachronizmu – deseń nie jest czysto chiński, jeno pochodzi z XVIII-wiecznej porcelany brytyjskiej, powstałej w ramach mody na chińszczyznę. Poza tą kontrowersyjną decyzją napotkałem tylko jedno przegięcie tłumaczeniowe: „August Założyciel Obecnej Dynastii”. Skąd w Chinach jakiś August, może jeszcze Mocny? W tym przypadku angielskie august to przymiotnik będący określeniem władcy, oznaczające tyle co „dostojny” lub „szacowny”, por. rosyjskie awgustiejszyj odnoszące się do cesarza.

Dzięki osadzeniu akcji w warunkach stanu wyjątkowego książka trochę się wyłamuje ze standardowej formuły serii van Gulika, choć nie aż tak jak mój ulubiony Nawiedzony klasztor. Nie jest w stanie go przebić również ze względu na rozciągnięte zakończenie. W posłowiu van Gulik zdradza, że jest autorem pracy Sexual Life in Ancient China, wydanej w Lejdzie w 1961. Pewnie byłaby to ciekawa lektura, ale skąd ją wytrzasnąć?

           

13. Piotr Krukowski, Nad Wieprzem 1920, Warszawa 2016
(z serii Historyczne bitwy)

            Skoro dużą część wakacji przyszło mi spędzić na Lubelszczyźnie, chwyciłem się za kolejnego habełka z tego regionu. Nie jest do końca jasne, dlaczemu autor odbiegł od formy tytułu standardowo przyjętej w tej serii na rzecz wyrażenia kojarzącego się z Elizą Orzeszkową. Czyżby wydawnictwo obawiało się, że książka pod tytułem Wieprz będzie omyłkowo brana za poradnik dla hodowców trzody chlewnej?

Jak wiadomo, centralnym momentem wojny polsko-bolszewickiej była bitwa warszawska. Tym, co zadecydowało o klęsce Armii Czerwonej, okazało się jednak kontruderzenie wyprowadzone przez siły polsko-ukraińskie znad Wieprza.

Autor daje z początku krótki zarys działań wojennych do czerwca 1920, nie pomijając nawet współpracy polsko-łotewskiej. Po nie do końca udanej kampanii kijowskiej Armia Czerwona odzyskała inicjatywę i poszła na Zachód pod dowództwem Michaiła Tuchaczewskiego. Siły polskie przez dłuższy czas nie były w stanie ochłonąć na tyle, aby zorganizować skuteczną obronę. Klęski poniesione od 1. Armii Konnej skłoniły Piłsudskiego do stworzenia jej polskiego odpowiednika – Grupy Operacyjnej Jazdy. Tymczasem na północy inicjatywę strategiczną dawał Sowietom związek nie mniej groźny: III Korpus Kawalerii pod dowództwem Gaja Bżyszkiana, Ormianina znanego również jako Gaj Wiktorowicz Gaj lub Gaj-chan.

Równocześnie zaczął dojrzewać pomysł uderzenia Sowietów w miękkie: podczas gdy główne siły Tuchaczewskiego atakowały Warszawę, z Lubelszczyzny miała wyjść kontrofensywa. Nie od razu się to udało, bo wojska polskie znajdowały się pod stałym naporem nieprzyjaciela, ale stępiwszy jego ostrze w bitwie nad Bugiem, Front Środkowy pod osobistym nadzorem Ziuka przeszedł do ataku. Rosjanie przekonani byli, że Polacy już nie mogą przejąć inicjatywy, a zresztą ich siły główne znajdują się na północ od Warszawy. Srodze się pomylili: starannie przygotowana operacja doprowadziła do rozbicia szeregu jednostek Armii Czerwonej, a w dalszej perspektywie zmusiła Tuchaczewskiego do odwrotu.

Wszystko to opisane jest manierą bezdusznego sztabowca, z ciągłą litanią numerów jednostek, nazwisk dowódców i nazw miejscowości, nic więc dziwnego, że lektura szła mi jak po grudzie (już chyba Lech Wyszczelski byłby bardziej strawny). Widać tu strzałki przesuwające się po mapie, nie widać żołnierskiej krwi, ukrytej pod ogólnikowymi sformułowaniami w rodzaju „zażarte walki w rejonie X”. Momentami trafiały się ciekawsze passusy, jak ten o organizacji tyłów frontu na Lubelszczyźnie: bataliony etapowe, rezerwowe, wartownicze itp. Warto też wspomnieć, że w działaniach brała udział ukraińska 6. Dywizja pod dowództwem gen. Bezruczki (reszta Ukraińców strzegła Galicji Wschodniej), grupa operacyjna białoruskiego awanturnika gen. Bałachowicza-Bułaka, a także jednostki Kozaków Dońskich, wśród polskiej zaś piechoty znalazła się i dywizja strzelców podhalańskich. W przypisach pojawia się wątek planowanego przez endeków zamachu stanu przeciw Piłsudskiego, w którego wyniku wodzem naczelnym miał zostać Dowbor-Muśnicki – licząc na to, odmówił przyjęcia stanowiska dowódcy jednego z frontów.

Lektury nie ułatwia ogólna niechlujność redakcyjno-korektorska. W książce co rusz natrafia się na literówki (np. „właściciel majtku”), niezgodność przypadków czy rodzajów (wygląda to tak, jakby autor zapisywał nazwy jednostek skrótami, a potem na chybcika rozwijał, nie patrząc na zgodność). Zdarza się też powtarzanie tej samej informacji. Na jednej ze stron widzimy zdanie „Rejonem koncentracji brygady miał być Cyców”, a kilka linijek niżej – „Cyców miał być miejscem koncentracji brygady”. Trafiłem też na zdanie „Pod Kochowem opór ułanom stawił 505 pułk strzelecki rtm. Schmidta”. Tyle że to ułanów dowódcą był Schmidt, powinno więc to brzmieć: „opór ułanom rtm. Schmidta stawił 505 pułk strzelecki”. Że wielokrotnie pojawia się „Ostrów Mazowiecki”, to pół biedy, bo Ostrów oficjalnie zmieniła piec dopiero w 1926 r., ale już „Zwiahl” mógłby ktoś poprawić. Co gorsza, co najmniej w dwóch przypadkach Front Północno-Wschodni (Polska) pomylił się autorowi z Północno-Zachodnim (RSFSR).

Przede wszystkim Krukowski nie miał pamięci do nazwisk. Radzieckiego dowódcę Vytautasa Putnę przekręcił na „Putnego” – cud, że nie na „Putina”. Wobec tego nabrałem podejrzeń, natrafiwszy na radzieckiego dowódcę dywizji o swojskim nazwisku Łągwa – ale tym razem to był faktycznie Polak, Łągwa Roman Wojciechowicz. O wspomnianym wyżej przewrocie mowa, że organizował go przedstawiciel nacjonalistów Tadeusz Dmowski. Kto to był? Na pewno nie brat Romana. Próbowałem coś o nim znaleźć w internetach, ale bezskutecznie (podobnie jak o wspominanym kilkakrotnie przywódcy komunistycznym nazwiskiem Sklansky), więc nadal nie mam pewności, czy po prostu autor nie pomylił imienia, skoro dalej mowa o „gen. T. Szeptyckim” i „Antonie Wranglu”. Biorąc pod uwagę, że w tej wojnie brało udział dwóch gen. Hallerów – strach pomyśleć, co on jeszcze mógł namieszać.

Bibliografia wygląda dość przyzwoicie, choć pewnym kuriozem jest obecność Konarmii Izaaka Babla, i to w sekcji „Wspomnienia i pamiętniki” (pomyliło mu się z Dziennikiem 1920?) Wkładka z ilustracjami jest jedna: Piłsudski, dwaj polscy generałowie, parę zdjęć z czasów wojny polsko-bolszewickiej, zupełny brak ilustracji przedstawiających stronę radziecką a poza tym koledzy autora z grupy rekonstrukcyjnej. Zdjęcia takie mogą mieć walor edukacyjny, ale nie zastąpią materiału z epoki. A jeśli z tej konkretnej operacji takiego materiału nie było – zawsze można było wrzucić jeszcze parę portretów dowódców, nawet do drugiej wkładki.

 

14. Piotr Łopuszański, Pan Samochodzik i jego autor. O książkach Zbigniewa Nienackiego dla młodzieży, Warszawa 2009

Zeszłoroczny chwilowy powrót do Pana Auciaka kazał mi przyjrzeć się bliżej postaci Zbigniewa Nienackiego i na szybko odświeżyć ogólne ramy serii. Z pomocą przyszło opracowanie publicysty Piotra Łopuszańskiego.

            We wstępie autor, jadąc momentami tzw. kiedysizmem („kiedyś to było”), przedstawia krótki zarys historii literatury dla młodzieży w PRL – Niziurski, Bahdaj, Musierowicz, parę mniej znanych nazwisk… Aż poczułem się zmotywowany do uzupełnienia listy lektur (w wieku dziecięco-młodzieżowym czytałem zaskakująco mało powieści młodzieżowych).

Dalej następuje życiorys samego Zbigniewa Tomasza Nowickiego, znanego powszechnie jako Nienacki. Jak wiadomo, był ci on zwolennikiem władzy ludowej, m.in. poparł stan wojenny. Jednak za stalinizmu wdał się w konflikty frakcyjne, przez co dostał wilczy bilet na publikację. Wtedy to, za namową samego Putramenta, przybrał pseudonim artystyczny. Na temat działalności Nowickiego/Nienackiego w utrwalaniu władzy ludowej z bronią w ręku nie rozpisano się zbyt szeroko, zapewne z braku źródeł, jednak pisarz od tamtych czasów bał się obcych i swój mazurski dom przekształcił niemalże w twierdzę. Badał też sprawę Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, dowódcy Konspiracyjnego Wojska Polskiego, aby przedstawić ją (trzykrotnie!) w sposób bliski optyce władzy ludowej, czytaj – dzielni ubecy kontra reakcyjna banda: najpierw w serii reportaży prasowych pod żeńskim pseudonimem, potem w powieści Worek Judaszów, a wreszcie we filmie Akcja „Brutus” (niezależnie od tego ostatniego, w NRD nakręcono osobny film na motywach). W dalszym życiu Nienackiego punktem zwrotnym była przeprowadzka z Łodzi do Jerzwałdu nad Jeziorakiem.

Najobszerniejszy rozdział poświęcony jest poszczególnym powieściom z cyklu. Polega to na dość drobiazgowym streszczeniu akcji, któremu towarzyszy krótkie podsumowanie, charakterystyka postaci, wskazanie niektórych dziur fabularnych czy błędów (autor wydaje się oburzony, że w Wyspie złoczyńców odnaleziony skarb przekazano do muzeum, zamiast oddać prawowitemu właścicielowi – no, ciekawe, dlaczego?) Napisane to jest dość przyciężkawo, często nie pilnując czasu gramatycznego: „W nocy ktoś włamuje się do domu i ukradł dokument”. Autor przytacza też fragmenty recenzji z epoki, niekiedy z nimi polemizuje. Bez zaskoczeń, za najlepsze tomy w serii uważa Zagadki Fromborka i Templariuszy, a za największą kichę – Człowieka z UFO. Stwierdza, że Tajemnica tajemnic była ostatnim tomem, który Nienacki pisał z przyjemnością. Dalsze już były na tyle wymęczone, że sam Łopuszański stracił chęć do szczegółowego opisywania fabuły. W kolejnym rozdziale wyszczególnił chronologię wydań, a także wspomniał – krytycznie – o „neo-Samochodzikach”, które po śmierci Nienackiego pisali inni autorzy. Do momentu powstania tej książki napłodzili ich ponad 90, przy czym jest to w zasadzie kilka cyklów, tworzonych równolegle przez paru pisarzy bez wzajemnej koordynacji. Jedynym, co by mnie tu ewentualnie interesowało, byłby Pan Samochodzik i więzień Jasnej Góry Tomasza Olszakowskiego (czyli Andrzeja Pilipiuka), żeby zobaczyć, jak sportretował Częstochowę.

Dość rozbudowany jest także rozdział poświęcony zmianom w poszczególnych wydaniach. Łopuszański wymienia szczegółowo fragmenty przez Nienackiego opuszczone lub dopisane, na równi z drobnymi zmianami stylistycznymi, a nawet dostrzega w Świętym relikwiarzu błąd drukarski z kolejnością stron, który był tylko w jego egzemplarzu, a np. w moim już nie. Najbardziej problematyczne jest uwspółcześnianie realiów – usuwanie dat świadczących o czasie akcji, zmiany kwot pieniężnych czy nazw instytucji, prowadzone zresztą bardzo niekonsekwentnie. Poza tym retkonowano przebieg kariery zawodowej Auciaka, który w późniejszych wydaniach nie jest już dziennikarzem i pracownikiem prowincjonalnego muzeum, tylko od razu pracuje w ministerstwie. Najbardziej zmienione zostało Uroczysko vel Święty relikwiarz, w edycji Warmii z lat 90. przerobiony z samodzielnej powieści na prequel serii. Najbardziej zmasakrowana niekonsekwentnymi zmianami została Księga strachów, zawierająca tyle akcentów ideologicznych, że uwspółcześnianie po prostu nie miało sensu.

Inne rozdziały poświęcone są rekonstrukcji życiorysu pana Tomasza, jego przeciwnikom, odnajdywanym skarbom, wehikułowi czy kobietom, które poznał na swojej drodze (zazwyczaj nie dogadywał się z nimi za dobrze). Jest to na ogół dość suche zreferowanie w porządku chronologicznym informacji z poszczególnych książek. W rozdziale „Poboczne tematy powieści”, chyba niepotrzebnym, bo powielającym raz kolejny to, co już było powiedziane, autor wymienia rozmaite książki czytane a to przez Nienackiego, a to przez pana Tomasza czy inne postacie literackie. Z kolei rozdział „Miejsca i czas akcji” przedstawia, w mało porywającym stylu przewodnika turystycznego, miejscowości, w których rozgrywa się akcja. Ciekawe są próby identyfikacji miejsc fikcyjnych, które Nienacki poskładał z kilku różnych rzeczywiście istniejących. Np. Skiroławki wykraczają poza zakres tej pracy, ale wzorowane są na Jerzwałdzie, a nazwa wzięta pewnie z pobliskich Skitławek. Jest jeszcze leksykon wszystkich (?) postaci z wszystkich oryginalnych tomów cyklu. Takie cuś powinno się znaleźć raczej na końcu książki, tymczasem po leksykonie następują jeszcze dwa rozdziały – o szacie graficznej i ekranizacjach.

Na forum fanów Pana Samochodzika książka została niemal jednogłośnie zjechana. Samo w sobie nie musi to o czymkolwiek świadczyć, bo forum gromadzi fanów i fanatyków, którzy wszelką krytykę ulubionego autora przyjmują osobiście i nie zauważają miejsc, gdzie Łopuszański wypowiada się pozytywnie. W większości zresztą czepiają się u niego literówek i innych błędów redakcyjnych, chociaż można by znaleźć wiele więcej. Spośród wysuniętych na forumie najpoważniejszy zarzut jest taki, że Łopuszański spisał sporą część informacji z innej strony fanowskiej, bez podania źródła. Faktycznie, książka pozbawiona jest porządnej bibliografii, choć tu i tekst wskazuje np. artykuły prasowe, do których autor się odwoływał. I tu akcent częstochowski: jednym ze źródeł do biografii Nienackiego jest wspomnienie jego szkolnego kolegi – Tadeusza Gierymskiego, opublikowane ongiś w piśmie kulturalnym „Aleje 3”. I poeta, i pismo byli mi znani osobiście.

O ile potknięcia redakcyjno-korektorskie się zdarzają – najbardziej kompromitujące: w żywej paginie na całej długości książki widać „Łopuszańki” – to autor nie wystrzega się błędów rzeczowych. Stwierdza, że łodzianin Nowicki zapisał się do Związku Młodzieży Wiejskiej – zamiast do Związku Walki Młodych, chociaż dalej używa skrótu ZWM. Podobnie KBW nazywa Komitetem, zamiast Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego. „Warszycowi” każe działać w powiecie radomskim, a nie radomszczańskim (względnie, bardziej archaicznie, radomskowskim). Pisząc o – poruszonym przez jednego z następców Nienackiego – temacie domniemanego złota Inków, lokalizuje skarb w Nidzicy zamiast w Niedzicy. Co za różnica, w Prusiech czy na Węgrzech… Nawet we wstępie popełnia błąd: powieść Małgorzaty Musierowicz rozgrywająca się za schyłkowego komunizma nosi tytuł Brulion Bebe B., nie zaś Brulion Be. Be. W Jeżycjadzie przez wielkie Be była dopiero McDusia.

Co gorsza, autor wykazuje się niechlujnością nawet w dziedzinie zasadniczej, czyli Pana Auciaka: dwukrotnie przekręca nową wersję tytułu Księgi strachów jako Pan Samochodzik i dziwne tajemnice (zamiast „dziwne szachownice”). Wynotowuje rozmaite błędy merytoryczne, lecz bezkrytycznie zapisuje za Nienackim nazwisko twórcy Jamesa Bonda jako „Flemming”. Słusznie zauważa (dwa  razy), że wspominany w jednej z powieści „Pierre Manson” to nie był Pierre, tylko Perry – ale w obu przypadkach zapomina dodać, że nie Manson, lecz Mason. Zwraca uwagę na anachronizmy, a sam twierdzi, że Nieszawa została odzyskana przez Władysława Jagiełłę w roku 1442. Mówcie, co chcecie – Jogajła to był naprawdę mocny zawodnik, skoro udało mu się pokonać Krzyżaców, gdy już od ośmiu lat leżał w krypcie na Wąwelu. Powinno  być oczywiście 1422.

Szczególnie denerwujące jest powtarzanie przez autora po kilka razy tej samej informacji i nietrzymanie się tematu: np. kwestia ekranizacji przewija się zarówno w rozdziale o biografii Nienackiego, jak i w omówieniach poszczególnych powieści, a do tego filmom poświęcon został osobny rozdział. Nawet gdyby przyjąć, że książka ma w zamierzeniu służyć jako podręczne kompendium, którego poszczególne rozdziały można czytać autonomicznie, to i tak za dużo tych powtórzeń – przykładowo, na kilku stronach poświęconych „neo-Samochodzikom” trzy razy czytam, że Sebastian Mierzyński używał pseudonimu Miernicki).

            Książka jest to zdecydowanie bardziej o Panu Samochodziku niż o Jego Autorze, którego dotyczy jeden rozdział z piętnastu; przydałaby się nieco bardziej pogłębiona biografia Nienackiego. Przy tym powieści o Tomaszu N. też nie są tu poddane jakiejś specjalnej analizie – większość treści opiera się na zreferowaniu materii treściowej z pewnymi elementami dość subiektywnej oceny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz