czwartek, 14 sierpnia 2025

Z Zachodniego Pomorza i Stasilandu (z frontu czytelniczego, 4/2025)

 W związku z wyjazdem szczecińskim dorzuciłem do listy coś w temacie. Ponadto kontynuowałem zainspirowany wizytą w Zhorjelcu wątek enerdowski.

 

14. W krainie Gryfitów. Podania, legendy i baśnie Pomorza Zachodniego,
wybrał i napisał przemowę Stanisław Świrko, Poznań 1986

Na pierwszy ogień poszła pękata księga legend i podań pomorskich. Szereg autorów opracował je literacko do postaci przyswajalnej także dla młodszego czytelnika, któremu służy pomocą słowniczek na końcu książki, chociaż w dziedzinie np. terminologii rybackiej może się przydać i starszemu.

Teksty podzielono na dziesięć rozdziałów tematycznych. Na początku wyróżnia się motyw rywalizacji słowiańsko-niemieckiej, czasami podany dość łopatologicznie (wiadomo, Ziemie Odzyskane!) Występuje on też w legendach poświęconych książętom Pomorza Zachodniego. Sporo więc o pomorskich wojach toczących skazany na klęskę bój z niemiecką nawałą czy o późniejszych władcach piastowskich, których upadek był winą germańskich knowań. Pojawia się słynna, spalona za czary Sydonia Borek (von Borck), ukazująca się później jako biała dama. Niektóre teksty wyjaśniają pochodzenie charakterystycznych drzew i głazów z okolicy (jeden odwołuje się nawet do czasów napoleońskich).

Inny nurt to opowieści o okrutnych panach, których spotkała zasłużona kara za wszelkie zbrodnie, a ich duchy czasem jeszcze się pojawiają – w innym wariancie są to duchy ich ofiar. Wyjątkiem jest legenda o dobrym – dla odmiany – staroście ze Świerzyna, który nawet po śmierci służył dobrą radą każdemu chętnemu, tyle że mówił wyłącznie po polsku. Tekst o nim należy do najdłuższych w zbiorze i został spisany przez Romana Zmorskiego jeszcze w XIX w. Mamy ponadto reminiscencje kultów pogańskich (święty biały koń pojawia się trzykrotnie), opowieść o karze dla zachłannych zakonników czy wyjaśnienie, dlaczego kościół w Stargardzie ma dwie wieże niejednakowej wielkości.

Legendy tym się różnią od baśni, że dotyczą konkretnej przestrzeni. Książka zawiera więc opowieści o Nowogardzie, Kołbaczu czy Stargardzie. Dwa podania wyjaśniają na różny sposób erozję Trzęsacza, pojawia się też legendarna Wineta. Z drugiej strony wiele tekstów mówi o bogatych skarbach ukrytych w różnych miejscach Pomorza, we wzgórzach i na dnach jezior.

Oczywiście, jak to w podaniach ludowych, musi się pojawić diabeł, którego jeden Pomorzanin przechytrzy, a drugi zaprzepaści duszę przez to, że niedokładnie słuchał warunków umowy. Prócz diabła występują inne istoty nadprzyrodzone, jako to syreny i inne panny wodne, król morza, olbrzymi i wręcz przeciwnie, krasnoludki. W ogóle obecność morza odróżnia legendarium pomorskie od opowieści z centralnej Polski; wiele ma tu do rzeczy rybacki tryb życia, choć rybacy łowią i na jeziorach. Oprócz tego spotykamy bałtyckich piratów, jak i lądowych rozbójników.

Z autorów najciekawiej wypada Marzenna Rzeszowska, spod której pióra wyszły opowiadania ze sporą, może nawet nieco zbyt nachalną archaizacją językową w dialogach. Wady tej nie mają teksty Gracjana Bojara-Fijałkowskiego. Tymoteusz Karpowicz – bardziej znany jako poeta modernistyczny – do tego stopnia wyróżnia się opisami przyrody, że po jakimś czasie rozpoznawałem jego kawałki bez patrzenia na podpis. Bardziej zwięzłe zreferowanie materii widać we fragmentach opracowanych przez Stanisława Świrkę.

Na końcu znajduje się wykaz źródeł – były to podania publikowane wcześniej, np. w wydawanych za Niemca czasopismach pomorskich, lub zasłyszane. Teksty Karpowicza i Bojara-Fijałkowskiego pochodzą z ich wcześniej wydanych zbiorów legend pomorskich.

Wiesław Majchrzak wykonał okładkę i ilustracje: zarówno czarno-białe, umieszczone w samym tekście (w tym stylizowane herby miast pomorskich na początku każdego rozdziału), jak i kolorowe na wkładkach.

 

15. Kurt David, Ocalona, przeł. Zofia Rybicka, Poznań 1979
(z serii Kolekcja Literatury Niemieckiej Republiki Demokratycznej)

Kontynuując wątek enerdowski, sięgnąłem po krótką powieść Kurta Davida, którą akurat znalazłem na działce. Autor ten, urodzony w Reichenau, czy jak kto woli Bogatyni, chciał być muzykiem, ale uniemożliwiła mu to wojenna rana dłoni (i to go łączy z bohaterem Ocalonej), więc pozostało mu pisać powieści np. o Schubercie czy Beethovenie. Poza tym, jak informuje tekst na skrzydełku obwoluty, „wiele podróżował po krajach Europy i po Mongolii”. Z tego ostatniego terenu, sądząc po tytułach, pochodzą inspiracje dla jego wcześniej wydanych w Polsce powieści historyczno-przygodowych dla młodzieży.  

Głównym bohaterem, a zarazem narratorem Ocalonej jest pisarz niemiecki tworzący opartą na faktach powieść o czworgu antyfaszystów zamordowanych przez hitlerowców w okupowanej Polsce. Dręczy go taka kwestia, że dokumenty mówią niewiele o tych zdarzeniach, a jemu niekomfortowo zmyślać, bo chodzi, bądź co bądź, o prawdziwych ludzi i prawdziwą tragedię. Wtem nawiązuje z nim kontakt Danuta, jedna z tej czwórki, która – jak się okazuje – przeżyła. Pisarz przyjeżdża więc do Polski, aby zobaczyć miejsca, o których ma pisać, i usłyszeć, jak było naprawdę.

Przewija się tu kwestia odpowiedzialności zwykłych Niemców za wojnę – główny bohater służył przecież w Wehrmachcie jako szeregowy. Danuta uświadamia mu po raz pierwszy, że czysto niemieckie spojrzenie jest niekompletne. To nie był tylko konflikt tylko „my, antyfaszyści” kontra „oni, gestapo”, ale on sam mógł być jednym z tych, których Danuta bała się spotkać na swojej drodze, bo mogliby do niej strzelać. Z drugiej strony jej samej obce jest jego poczucie winy za wojnę. W hotelu bohater spotyka też młodego enerdowskiego inżyniera, który nie pamięta wojny i wydaje mu się, że „on by się nie dał tak nabrać” jak pokolenie jego rodziców.

Z drugiej strony jest to opowieść o relacjach międzyludzkich: pomiędzy Danutą a młodym antyfaszystą Bernhardem, którzy przypadają sobie do gustu, ale też między Danutą a narratorem. Bohater wydaje się nieco ananasowy: dużo rozkminia, dużo nadinterpretowywuje, zastanawia się, co rozmówczyni miała na myśli.

Pod względem językowym nie miałem się do czego przyczepić, poza tym, że korekta puściła „obieżyny” i siadanie „okradkiem”.

Zastanawiająca jest kwestia regionu Polski, w którym toczy się akcja. Pojawiają się takie nazwy wsi jak Wilowice, Pyry, Bilowa – możliwe, że całkiem wymyślone. Samo miasto nie ma nazwy, ale leży nad Wartą, niedaleko dawnej granicy Rzeszy, jest w nim klasztor na wzgórzu i przemysł włókienniczy – mam pewne podejrzenia.

 

16. Antologia opowiadań pisarzy Niemieckiej Republiki Demokratycznej,
wybór i wstęp Hubert Orłowski, przekład zbiorowy, Poznań 1979
(z serii Kolekcja Literatury Niemieckiej Republiki Demokratycznej)

W tej samej serii Wydawnictwa Poznańskiego wyszła antologia 21 opowiadań. Hubert Orłowski przyznaje we wstępie, że nie jest to forma literacka tak popularna w NRD jak dramat czy powieść. Zdecydował się wykorzystać układ chronologiczny – najstarsze teksty powstały na emigracji w czasie wojny, kiedy nie było jeszcze NRD.

Wśród autorów znaleźli się pisarze o przedwojennej sławie ogólnoniemieckiej, którzy po wojnie trafili do NRD (Bertolt Brecht, Arnold Zweig). Są „gwiazdy” literatury enerdowskiej, jak Anna Seghers (przewodnicząca Związku Pisarzy), tak bezlitośnie kiedyś obśmiany przez Barańczaka Heiner Müller czy „dyżurny Serbołużyczanin” Jurij Brězan. Friedrich Wolf, którego krótka Wiśnia rozpoczyna zbiór, był pierwszym ambasadorem NRD w PRL oraz jednym z enerdowskich koryfeuszy – na jego cześć nazwali m.in. odznaczenie za zasługi dla kultury oraz… statek wycieczkowy, na którym w 1962 r. grupa ludzi próbowała uciec z Berlina Wschodniego do Zachodniego. Są też pisarze młodszego pokolenia, chociaż żaden nie urodził się po wojnie – najmłodszy był Manfred Jendryschik, rocznik 1943, zmarły w czerwcu bieżącego roku.

Najwięcej autorów, bo aż trójka (Willi Bredel, Hermann Kant, Uwe Kant), pochodziło z Hamburga – a więc spoza DDR. Stephan Hermlin i Irmgard Morgner byli z Chemnitz alias Karl-Marx-Stadt. Dwoje autorów urodziło się na ziemiach nazwanych później Odzyskanymi: Zweig w Głogowie, Christa Wolf w Gorzowie Wlkp. Pogranicza niemieckiego kręgu kulturowego reprezentują Franz Fühmann z czeskich Sudetów i Johannes Bobrowski z Litwy.

            Przede wszystkim rzuca się w oczy tematyka rozrachunkowa, czyli spojrzenie Niemców na czasy hitleryzmu. Kilkakrotnie powraca temat poczynań Wehrmachtu na ziemiach okupowanych. Podporucznik Yorck von Wartenburg Stephana Hermlina mówi o jednym z uczestników spisku przeciw Hitlerowi – męczą się zdrowo, jednak autor sam spoileruje zakończenie informacją w przypisie, że inspiracją była dla niego nowela Ambrose’a Bierce’a (której co prawda nie czytałem, ale i tak szybko się domyśliłem finałowego zwrotu akcji). Żelazny Krzyż Heinera Müllera jest krótki i okrutny jak utwór grindcore’owy. Bodo Uhse tematem Świętej Kunegundy w śniegu uczynił konflikt pomiędzy dwoma malarzami – jednym robiącym karierę w ramach reżimu, a drugim na emigracji wewnętrznej, z kobietą w tle (jest to więc już drugie przeczytane przeze mnie latoś opowiadanie o artystach plastykach). Z kategorii rozliczeniowej szczególnie zapadło mi w pamięć Za białym murem Anny Seghers, w oryginale zatytułowane Wycieczka zmarłych dziewczynek: emigrantka w Meksyku wspomina dawną wycieczkę z koleżankami z klasy i tragiczny los, jaki je później spotkał. Karl Mundstock w opowiadaniu Do ostatniego żołnierza opowiada znów historię walki dezertera z podoficerem-sadystą wśród surowej przyrody lapońskiej. Inne starcie – walkę klas nad szachownicą – opisuje Opowieść szachowa Hermanna Kanta, osadzona w obozie jenieckim pod Warszawą. Christa Wolf w Retrospekcji przedstawia perspektywę uchodźców.

            Na szczęście nic nie reprezentuje niemieckiego socrealizmu. Milcząca wieś Williego Bredela ukazała się w mrocznym roku 1949, wymyka się jednak kanonom lakierowania rzeczywistości. Trudno, żeby było inaczej, zważywszy na tematykę tego najdłuższego w zbiorze opowiadania: młody człowiek wraca z kanadyjskiej niewoli do głuchej wsi w Meklemburgii, gdzie mieszka jego narzeczona, a tam napotyka na niesamowicie wrogą atmosferę i zmowę milczenia wśród mieszkańców. Czytało się to całkiem wciągająco, choć elementy lakiernictwa jednak się pojawiają – lokalny komendant wojsk radzieckich to po prostu wzór cnót wszelakich, a do tego profesor matematyki. Jednakże delegat nowej, ludowej władzy niemieckiej przedstawiony został dość karykaturalnie, a już sam fakt, że okryta tajemnicą zbrodnia rozegrała się na terenie strefy radzieckiej, a nie w zachodnich Niemczech, wymyka się skrajnie optymistycznym kanonom realizmu socjalistycznego.

            Nie cała antologia dotyczy wojny i jej następstw. Głównym bohaterem Ongiś na farmie Erwina Strittmattera jest włóczęga, który zatrudnia się u hrabiego na fermie zwierząt futerkowych. Utwór napisany został w sposób bardziej artystyczny, ale nie trzeba dodawać, że osoby wrażliwe na krzywdę zwierząt powinny go omijać. Z dorobku Brechta wybrano nieco groteskowe opowiadanie o Sokratesie. Tematykę antyczną, a w zasadzie mitologiczną, w tonacji erotycznej przedstawia Fühmann (Kochanek zorzy porannej). Arnold Zweig w Symfonii fantastycznej przeplata żywot Hectora Berlioza z losami młodego Francuza pragnącego napisać jego biografię; stosuje przy tym technikę narracyjną kojarzącą się ze scenariuszem filmowym.

             W około trzech czwartych książki wkracza wreszcie tematyka współczesna. Brězana reprezentuje Gwiazdkowa opowieść – humoreska o redakcji niemającej czym zapełnić numeru na święta i o pisarzu, do którego zwróciła się w tej sprawie o pomoc. W groteskowej konwencji utrzymane są też opowiadania Irmtraud Morgner oraz Uwego Kanta (Sędzia główny o sfrustrowanym i bucowatym sędzi piłkarskim). Syn jesieni K.H. Roehrichta to kawałek prozy poetyckiej. Manfred Jendryschik w opowiadaniu Lato z Wandą opowiada o wakacyjnym romansie studenta z wiejską dziewczyną – i tu znów mamy wątek polski, Wanda jest bowiem córką Niemki i robotnika przymusowego. Z dorobku Johanny i Güntera Braunów wybrane zostało Pięć filarów małżeńskiego szczęścia, w którym młoda kobieta, zgodnie z zaleceniami matki, „zwyciężyła” swoją konkurentkę, ale na dobre jej małżeństwu to nie wyszło.

Korekcie (lub redakcji) zdarzyło się parę kiksów: w Podporuczniku Yorcku zdarza się „stróżka krwi”, mowa też o „pistolecie kalibru 08” (zamiast „wzoru 08”; milimetrów to on miał 9).

 

17. Zbigniew Stanuch, Walka o religię. Katechizacja szkolna i pozaszkolna
na Pomorzu Zachodnim w latach 1945-1961,
Szczecin 2014

Przy okazji Szczecina znalazłem na półce publikację tamtejszego IPN, wydaną w ramach projektu badawczego „Władze wobec Kościołów i związków wyznaniowych w Polsce 1944-1989”. Autor jest osobą świecką, a jednak doktorem teologii, nie dziwi zatem, że 2/3 recenzentów pracy stanowili księża.

Do 1945 Pomorze Zachodnie było terytorium protestanckim. Po włączeniu do Polski nie tylko administracja świecka, ale i kościelna kształtowała się stopniowo. Pierwszy więc rozdział pracy dotyczy właśnie tła: powojenne przesiedlenia ludności, administracja państwowa, struktury kościelne oraz organy państwowe służące do nadzorowania tych struktur. W omawianym okresie na Pomorzu Zachodnim nie było nawet diecezji, tylko administratura apostolska, i to z siedzibą w Gorzowie Wielkopolskim – czasem tylko zwana diecezją, kiedy akurat na jej czele stał biskup. Nadzorowaniu tej struktury państwo PRL-owskie poświęcało wyspecjalizowane organa w ramach partii, UB/SB i administracji terenowej.

W drugim rozdziale omówione zostały przepisy prawne regulujące sytuację katechezy szkolnej w PRL w omawianym okresie, trzeci natomiast dotyczy konkretnej ich realizacji przez władze lokalne. Z pozoru wydaje się, że powojenne zmiany w nauczaniu religii nie odbiegają od dzisiejszych standardów: zniesienie obowiązkowości, przeniesienie na pierwszą lub ostatnią godzinę… Jednakże władza równocześnie poddawała katechetów inwigilacji, a z czasem wprowadzała różne ograniczenia i utrudnienia, takie jak nakaz wizytowania lekcji religii wyłącznie przez świeckie władze oświatowe czy zakaz prowadzenia katechezy przez księży należących do zakonów (choć w niektórych miejscowościach innych nie było). W efekcie w pierwszej połowie lat 50. liczba katechetów na Pomorzu Zachodnim – i tak niewielka, ze względu na specyfikę Ziem Odzyskanych – stale się zmniejszała, gdy coraz to kolejnym cofano zgodę na nauczanie.

Nie pojawia się wątek wyzyskiwania przez władzę nadużyć seksualnych duchowieństwa, za to w omawianym okresie odnotowywano przypadki egzekwowania przez katechetów szacunku ręcznie. Zdaniem autora sytuacje takie mogły być wyolbrzymione, ale wypada zauważyć, że doniesienia o nich znamy i z cesarskiej Galicji, i z III RP, więc przynajmniej brzmiały wiarygodnie.

Względnie najciekawszy jest rozdział czwarty, charakteryzujący praktyczną działalność edukacyjną zachodniopomorskiego Kościoła: szkolenie katechetów, programy nauczania i podręczniki, organizację punktów katechetycznych. Przedstawione są także sylwetki paru księży opornych wobec władzy oraz – żeby nie było lakierowania rzeczywistości – paru konformistycznych. Pod koniec autor dorzuca parę ogólnych słów o katechizacji na Pomorzu po 1961 r. (kiedy to religia została w ogóle wycofana ze szkół i trafiła do salek parafialnych), dodając, że jest to temat jeszcze nietknięty stopą historyka.

Tekst napisany jest językiem dość sztywnym, jak to praca stricte naukowa. Gdzieniegdzie zdarzają się ryzykowne konstrukcje („Czytając dokumenty, nasuwa się wniosek”). Można też przeczytać, że na lekcjach z zakresu historii Kościoła jednym z tematów była „walka z inwestyturą” (zamiast „o inwestyturę”).

Książka nie zawiera ilustracji, jeśli pominąć załączniki. Na sztywnych wkładkach na końcu znajdują się fotokopie dokumentów napisanych na maszynie: sprawozdanie katechetki z rozmowy na komisariacie oraz trzy przykłady listów Wydziału Duszpasterskiego do katechistów.

W moim egzemplarzu znalazła się wklejona dedykacja od posła partii prawicowej dla proboszcza. Skąd ja mam taką książkę? Wylicytowałem na aukcji internetowej w ramach WOŚP.

 

 

18. Ewa Matkowska, System. Obywatel NRD pod nadzorem tajnych służb,
Kraków 2003 (z serii Arkana historii)

Jeszcze jedna rzecz o NRD to opracowanie poświęcone tamtejszej tajnej policji, znanej potocznie jako Stasi (skrót od Staatssicherheit), chociaż oficjalnie nazywała się MfS – Ministerstwem Bezpieczeństwa Państwowego. Ewa Matkowska wydała pracę w krakowskim wydawnictwie „Arcana”, określanym jako skrajnie prawicowe: w serii Arkana Historii wyszły przecie książki czołowych polskich przedstawicieli skrajnego konserwatyzmu, Jacka Bartyzela i Adama Wielomskiego, jak też prof. Andrzeja Nowaka (nie mylić z facetem z TSA). Z drugiej strony publikowali w niej np. spec (zdaniem niektórych samozwańczy) od Dalekiego Wschodu Jakub Polit, amerykańsko-ukraiński politolog Roman Szporluk czy mój dawny wykładowca Henryk Głębocki. Znam jednak wydawnictwa jeszcze skrajniejsze, a „Arcana” określiłbym jako po prostu prawicowe.

System przedstawia pajęczynę, jaką Stasi uplotło we wszelkich dziedzinach życia społecznego NRD: w medycynie, w edukacji, w Kościołach (głównie protestanckich) – każda dziedzina życia znajdowała się pod trójzębnym nadzorem państwa, partii i MfS. Nie dość, że tajna policja miała wszędzie mnóstwo zarówno tajnych współpracowników, jak i etatowych funkcjonariuszy, to instytucje państwowe miały obowiązek udzielać jej wszelkiej żądanej pomocy. I tak na przykład, choć nie ma dowodów na programową przymusową hospitalizację opozycjonistów, jak w ZSRR, to służba zdrowia udostępniała Stasi dane pacjentów lub np. wystawiała skierowania, żeby pod nieobecność pacjenta można było założyć mu podsłuch w mieszkaniu albo żeby zapewnić alibi informatorowi.

MfS podchodziło naukowo do swoich metod, zwanych eufemistycznie „psychologią operacyjną”. Skłanianie ludzi do współpracy i łamanie charakterów były przedmiotem studiów na tajnej uczelni prawniczej ministerstwa, a z rozpracowywania opozycjonistów czy ludzi z rodziną na Zachodzie robiono doktoraty. W rozdziale o więziennictwie omówione są niektóre metody tortur psychicznych; również i wobec osób pozostających na wolności Stasi stosowało sposoby dziś określane jako gaslighting, czyli wmawianie komuś zaburzeń psychicznych.

Przy okazji rozdziału o literatach dowiadujemy się, że wspomniana wyżej Christa Wolf z Gorzowa należała do grona TW, podobnie Hermann Kant i mąż Irmtraud Morgner. Natomiast syn Friedricha Wolfa,  Markus, był nie jakimś byle donosicielem, lecz szefem wywiadu i wiceministrem bezpieki w stopniu generalskim, praktycznie prawą ręką ministra Mielkego. Funkcjonariusze Stasi sami parali się poezją, ale, jak się łatwo domyślić, nie była to twórczość zbyt  wysokich lotów.

Osobną kwestią, która w książce pojawia się marginalnie, było KoKo, czyli Wydział Koordynacji Komercyjnej – instytucja parająca się dochodowym, a pokątnym handlem zagranicznym (u nas SB też miało własne biznesy eksportowe, ale w porównaniu ze Stasią jawi się drobnym ciułaczem). NRD praktykowało także handel ludźmi, domagając się od RFN okupu za zwolnienie więźniów politycznych.

Praca opiera się zarówno na literaturze przedmiotu, jak i na dokumentach MfS czy ustaleniach komisji śledczych. Instytut Gaucka stawia się tu za wzór w dziedzinie archiwizacji dokumentów bezpieki. Językowo jest całkiem w porządku, chociaż autorka nie może się zdecydować, czy MfS ma być rodzaju nijakiego jak „ministerstwo”, czy żeńskiego jak „służba”. Zdarza się też wyjaśnianie po kilka razy tej samej informacji – np. czym była Wyższa Szkoła Prawnicza MfS, jakby każdy rozdział był przeznaczony do osobnej publikacji. W kilku przypadkach rzeczywiście tak było – fragmenty rozdziałów ukazywały się jako artykuły w piśmie „Arcana” – ale przy redagowaniu wersji książkowej należałoby to może odchudzić.

Na końcu książki znalazł się wykaz skrótów (szkoda, że KGB rozwinięto w transkrypcji niemieckiej, a nie po naszemu: „Komitet gossudarswennoi besopasnostii”) oraz biogramy niektórych postaci. Okazuje się, że poprzednik Mielkego, Wilhelm Zaisser, był w latach dwudziestych doradcą marokańskiego powstańca Abd el-Krima. Jest też jedna wkładka z ilustracjami, zaczerpniętymi z niemieckiej publikacji. Przedstawiają m.in. Honeckera, Mielkego, otoczenie Muru Berlińskiego albo aparat fotograficzny ukryty w biustonoszu  („Innowacja żeńskiego kolektywu młodzieżowego MfS (…) nagrodzona premią w wysokości 600 marek”).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz