W związku z wyjazdem szczecińskim dorzuciłem do listy coś w temacie. Ponadto kontynuowałem zainspirowany wizytą w Zhorjelcu wątek enerdowski.
14. W krainie Gryfitów. Podania, legendy i baśnie Pomorza
Zachodniego,
wybrał i napisał przemowę Stanisław Świrko, Poznań
1986
Na pierwszy ogień poszła pękata księga legend i podań pomorskich. Szereg
autorów opracował je literacko do postaci przyswajalnej także dla młodszego czytelnika,
któremu służy pomocą słowniczek na końcu książki, chociaż w dziedzinie np. terminologii
rybackiej może się przydać i starszemu.
Teksty podzielono na dziesięć rozdziałów tematycznych. Na początku
wyróżnia się motyw rywalizacji słowiańsko-niemieckiej, czasami podany dość
łopatologicznie (wiadomo, Ziemie Odzyskane!) Występuje on też w legendach
poświęconych książętom Pomorza Zachodniego. Sporo więc o pomorskich wojach
toczących skazany na klęskę bój z niemiecką nawałą czy o późniejszych władcach piastowskich,
których upadek był winą germańskich knowań. Pojawia się słynna, spalona za
czary Sydonia Borek (von Borck), ukazująca się później jako biała dama.
Niektóre teksty wyjaśniają pochodzenie charakterystycznych drzew i głazów z
okolicy (jeden odwołuje się nawet do czasów napoleońskich).
Inny nurt to opowieści o okrutnych panach, których spotkała
zasłużona kara za wszelkie zbrodnie, a ich duchy czasem jeszcze się pojawiają –
w innym wariancie są to duchy ich ofiar. Wyjątkiem jest legenda o dobrym – dla
odmiany – staroście ze Świerzyna, który nawet po śmierci służył dobrą radą
każdemu chętnemu, tyle że mówił wyłącznie po polsku. Tekst o nim należy do najdłuższych
w zbiorze i został spisany przez Romana Zmorskiego jeszcze w XIX w. Mamy ponadto
reminiscencje kultów pogańskich (święty biały koń pojawia się trzykrotnie),
opowieść o karze dla zachłannych zakonników czy wyjaśnienie, dlaczego kościół w
Stargardzie ma dwie wieże niejednakowej wielkości.
Legendy tym się różnią od baśni, że dotyczą konkretnej przestrzeni.
Książka zawiera więc opowieści o Nowogardzie, Kołbaczu czy Stargardzie. Dwa
podania wyjaśniają na różny sposób erozję Trzęsacza, pojawia się też legendarna
Wineta. Z drugiej strony wiele tekstów mówi o bogatych skarbach ukrytych w
różnych miejscach Pomorza, we wzgórzach i na dnach jezior.
Oczywiście, jak to w podaniach ludowych, musi się pojawić diabeł,
którego jeden Pomorzanin przechytrzy, a drugi zaprzepaści duszę przez to, że
niedokładnie słuchał warunków umowy. Prócz diabła występują inne istoty
nadprzyrodzone, jako to syreny i inne panny wodne, król morza, olbrzymi i wręcz
przeciwnie, krasnoludki. W ogóle obecność morza odróżnia legendarium pomorskie
od opowieści z centralnej Polski; wiele ma tu do rzeczy rybacki tryb życia,
choć rybacy łowią i na jeziorach. Oprócz tego spotykamy bałtyckich piratów, jak
i lądowych rozbójników.
Z autorów najciekawiej wypada Marzenna Rzeszowska, spod której
pióra wyszły opowiadania ze sporą, może nawet nieco zbyt nachalną archaizacją
językową w dialogach. Wady tej nie mają teksty Gracjana Bojara-Fijałkowskiego. Tymoteusz
Karpowicz – bardziej znany jako poeta modernistyczny – do tego stopnia wyróżnia
się opisami przyrody, że po jakimś czasie rozpoznawałem jego kawałki bez patrzenia
na podpis. Bardziej zwięzłe zreferowanie materii widać we fragmentach
opracowanych przez Stanisława Świrkę.
Na końcu znajduje się wykaz źródeł – były to podania publikowane
wcześniej, np. w wydawanych za Niemca czasopismach pomorskich, lub zasłyszane.
Teksty Karpowicza i Bojara-Fijałkowskiego pochodzą z ich wcześniej wydanych
zbiorów legend pomorskich.
Wiesław Majchrzak wykonał okładkę i ilustracje: zarówno
czarno-białe, umieszczone w samym tekście (w tym stylizowane herby miast
pomorskich na początku każdego rozdziału), jak i kolorowe na wkładkach.
15. Kurt David, Ocalona, przeł. Zofia Rybicka, Poznań 1979
(z serii Kolekcja Literatury Niemieckiej Republiki Demokratycznej)
Kontynuując wątek enerdowski, sięgnąłem po krótką
powieść Kurta Davida, którą akurat znalazłem na działce. Autor ten, urodzony w Reichenau,
czy jak kto woli Bogatyni, chciał być muzykiem, ale uniemożliwiła mu to wojenna
rana dłoni (i to go łączy z bohaterem Ocalonej), więc pozostało mu pisać
powieści np. o Schubercie czy Beethovenie. Poza tym, jak informuje tekst na
skrzydełku obwoluty, „wiele podróżował po krajach Europy i po Mongolii”. Z tego
ostatniego terenu, sądząc po tytułach, pochodzą inspiracje dla jego wcześniej
wydanych w Polsce powieści historyczno-przygodowych dla młodzieży.
Głównym bohaterem, a zarazem narratorem Ocalonej
jest pisarz niemiecki tworzący opartą na faktach powieść o czworgu
antyfaszystów zamordowanych przez hitlerowców w okupowanej Polsce. Dręczy go
taka kwestia, że dokumenty mówią niewiele o tych zdarzeniach, a jemu
niekomfortowo zmyślać, bo chodzi, bądź co bądź, o prawdziwych ludzi i prawdziwą
tragedię. Wtem nawiązuje z nim kontakt Danuta, jedna z tej czwórki, która – jak
się okazuje – przeżyła. Pisarz przyjeżdża więc do Polski, aby zobaczyć miejsca,
o których ma pisać, i usłyszeć, jak było naprawdę.
Przewija się tu kwestia odpowiedzialności zwykłych
Niemców za wojnę – główny bohater służył przecież w Wehrmachcie jako szeregowy.
Danuta uświadamia mu po raz pierwszy, że czysto niemieckie spojrzenie jest
niekompletne. To nie był tylko konflikt tylko „my, antyfaszyści” kontra „oni,
gestapo”, ale on sam mógł być jednym z tych, których Danuta bała się spotkać na
swojej drodze, bo mogliby do niej strzelać. Z drugiej strony jej samej obce
jest jego poczucie winy za wojnę. W hotelu bohater spotyka też młodego
enerdowskiego inżyniera, który nie pamięta wojny i wydaje mu się, że „on by się
nie dał tak nabrać” jak pokolenie jego rodziców.
Z drugiej strony jest to opowieść o relacjach
międzyludzkich: pomiędzy Danutą a młodym antyfaszystą Bernhardem, którzy
przypadają sobie do gustu, ale też między Danutą a narratorem. Bohater wydaje
się nieco ananasowy: dużo rozkminia, dużo nadinterpretowywuje, zastanawia się,
co rozmówczyni miała na myśli.
Pod względem językowym nie miałem się do czego
przyczepić, poza tym, że korekta puściła „obieżyny” i siadanie „okradkiem”.
Zastanawiająca jest kwestia regionu Polski, w którym
toczy się akcja. Pojawiają się takie nazwy wsi jak Wilowice, Pyry, Bilowa –
możliwe, że całkiem wymyślone. Samo miasto nie ma nazwy, ale leży nad Wartą,
niedaleko dawnej granicy Rzeszy, jest w nim klasztor na wzgórzu i przemysł
włókienniczy – mam pewne podejrzenia.
16. Antologia opowiadań pisarzy Niemieckiej
Republiki Demokratycznej,
wybór i wstęp Hubert
Orłowski, przekład zbiorowy, Poznań 1979
(z serii Kolekcja Literatury Niemieckiej Republiki Demokratycznej)
W tej samej serii Wydawnictwa Poznańskiego wyszła
antologia 21 opowiadań. Hubert Orłowski przyznaje we wstępie, że nie jest to
forma literacka tak popularna w NRD jak dramat czy powieść. Zdecydował się wykorzystać układ chronologiczny – najstarsze teksty
powstały na emigracji w czasie wojny, kiedy nie było jeszcze NRD.
Wśród autorów znaleźli się pisarze o przedwojennej sławie
ogólnoniemieckiej, którzy po wojnie trafili do NRD (Bertolt Brecht, Arnold
Zweig). Są „gwiazdy” literatury enerdowskiej, jak Anna Seghers (przewodnicząca
Związku Pisarzy), tak bezlitośnie kiedyś obśmiany przez Barańczaka Heiner
Müller czy „dyżurny Serbołużyczanin” Jurij Brězan. Friedrich Wolf, którego
krótka Wiśnia rozpoczyna zbiór, był pierwszym ambasadorem NRD w PRL oraz
jednym z enerdowskich koryfeuszy – na jego cześć nazwali m.in. odznaczenie za
zasługi dla kultury oraz… statek wycieczkowy, na którym w 1962 r. grupa ludzi
próbowała uciec z Berlina Wschodniego do Zachodniego. Są też pisarze młodszego
pokolenia, chociaż żaden nie urodził się po wojnie – najmłodszy był Manfred
Jendryschik, rocznik 1943, zmarły w czerwcu bieżącego roku.
Najwięcej autorów, bo aż trójka (Willi Bredel, Hermann Kant, Uwe
Kant), pochodziło z Hamburga – a więc spoza DDR. Stephan Hermlin i Irmgard
Morgner byli z Chemnitz alias Karl-Marx-Stadt. Dwoje autorów urodziło się na ziemiach
nazwanych później Odzyskanymi: Zweig w Głogowie, Christa Wolf w Gorzowie Wlkp. Pogranicza
niemieckiego kręgu kulturowego reprezentują Franz Fühmann z czeskich Sudetów i
Johannes Bobrowski z Litwy.
Przede wszystkim rzuca się w oczy tematyka
rozrachunkowa, czyli spojrzenie Niemców na czasy hitleryzmu. Kilkakrotnie powraca
temat poczynań Wehrmachtu na ziemiach okupowanych. Podporucznik Yorck von
Wartenburg Stephana Hermlina mówi o jednym z uczestników spisku przeciw
Hitlerowi – męczą się zdrowo, jednak autor sam spoileruje zakończenie
informacją w przypisie, że inspiracją była dla niego nowela Ambrose’a Bierce’a
(której co prawda nie czytałem, ale i tak szybko się domyśliłem finałowego
zwrotu akcji). Żelazny Krzyż Heinera
Müllera jest krótki i okrutny jak utwór grindcore’owy.
Bodo Uhse tematem Świętej Kunegundy w śniegu uczynił konflikt pomiędzy
dwoma malarzami – jednym robiącym karierę w ramach reżimu, a drugim na
emigracji wewnętrznej, z kobietą w tle (jest to więc już drugie przeczytane
przeze mnie latoś opowiadanie o artystach plastykach). Z kategorii rozliczeniowej
szczególnie zapadło mi w pamięć Za białym murem Anny Seghers, w
oryginale zatytułowane Wycieczka zmarłych dziewczynek: emigrantka w
Meksyku wspomina dawną wycieczkę z koleżankami z klasy i tragiczny los, jaki je
później spotkał. Karl Mundstock w opowiadaniu Do ostatniego żołnierza
opowiada znów historię walki dezertera z podoficerem-sadystą wśród surowej
przyrody lapońskiej. Inne starcie – walkę klas nad szachownicą – opisuje Opowieść
szachowa Hermanna Kanta, osadzona w obozie jenieckim pod Warszawą. Christa
Wolf w Retrospekcji przedstawia perspektywę uchodźców.
Na szczęście nic nie reprezentuje
niemieckiego socrealizmu. Milcząca wieś Williego Bredela ukazała się w
mrocznym roku 1949, wymyka się jednak kanonom lakierowania rzeczywistości.
Trudno, żeby było inaczej, zważywszy na tematykę tego najdłuższego w zbiorze opowiadania:
młody człowiek wraca z kanadyjskiej niewoli do głuchej wsi w Meklemburgii,
gdzie mieszka jego narzeczona, a tam napotyka na niesamowicie wrogą atmosferę i
zmowę milczenia wśród mieszkańców. Czytało się to całkiem wciągająco, choć
elementy lakiernictwa jednak się pojawiają – lokalny komendant wojsk
radzieckich to po prostu wzór cnót wszelakich, a do tego profesor matematyki.
Jednakże delegat nowej, ludowej władzy niemieckiej przedstawiony został dość karykaturalnie,
a już sam fakt, że okryta tajemnicą zbrodnia rozegrała się na terenie strefy
radzieckiej, a nie w zachodnich Niemczech, wymyka się skrajnie optymistycznym
kanonom realizmu socjalistycznego.
Nie cała antologia dotyczy wojny i
jej następstw. Głównym bohaterem Ongiś na farmie Erwina Strittmattera jest
włóczęga, który zatrudnia się u hrabiego na fermie zwierząt futerkowych. Utwór
napisany został w sposób bardziej artystyczny, ale nie trzeba dodawać, że osoby
wrażliwe na krzywdę zwierząt powinny go omijać. Z dorobku Brechta wybrano nieco
groteskowe opowiadanie o Sokratesie. Tematykę antyczną, a w zasadzie
mitologiczną, w tonacji erotycznej przedstawia Fühmann (Kochanek zorzy porannej). Arnold
Zweig w Symfonii fantastycznej przeplata żywot Hectora Berlioza z losami
młodego Francuza pragnącego napisać jego biografię; stosuje przy tym technikę
narracyjną kojarzącą się ze scenariuszem filmowym.
W około trzech czwartych książki wkracza wreszcie
tematyka współczesna. Brězana reprezentuje Gwiazdkowa opowieść – humoreska o redakcji
niemającej czym zapełnić numeru na święta i o pisarzu, do którego zwróciła się
w tej sprawie o pomoc. W groteskowej konwencji utrzymane są też opowiadania
Irmtraud Morgner oraz Uwego Kanta (Sędzia główny o sfrustrowanym i
bucowatym sędzi piłkarskim). Syn jesieni K.H. Roehrichta to kawałek
prozy poetyckiej. Manfred Jendryschik w opowiadaniu Lato z Wandą
opowiada o wakacyjnym romansie studenta z wiejską dziewczyną – i tu znów mamy
wątek polski, Wanda jest bowiem córką Niemki i robotnika przymusowego. Z
dorobku Johanny i Güntera Braunów wybrane zostało Pięć filarów małżeńskiego
szczęścia, w którym młoda kobieta, zgodnie z zaleceniami matki,
„zwyciężyła” swoją konkurentkę, ale na dobre jej małżeństwu to nie wyszło.
Korekcie (lub redakcji) zdarzyło się parę kiksów: w Podporuczniku
Yorcku zdarza się „stróżka krwi”, mowa też o „pistolecie kalibru 08”
(zamiast „wzoru 08”; milimetrów to on miał 9).
17. Zbigniew Stanuch, Walka o religię. Katechizacja
szkolna i pozaszkolna
na Pomorzu Zachodnim w latach 1945-1961, Szczecin 2014
Przy okazji Szczecina znalazłem na półce publikację
tamtejszego IPN, wydaną w ramach projektu badawczego „Władze wobec Kościołów i
związków wyznaniowych w Polsce 1944-1989”. Autor jest osobą świecką, a jednak
doktorem teologii, nie dziwi zatem, że 2/3 recenzentów pracy stanowili księża.
Do 1945 Pomorze Zachodnie było terytorium
protestanckim. Po włączeniu do Polski nie tylko administracja świecka, ale i
kościelna kształtowała się stopniowo. Pierwszy więc rozdział pracy dotyczy
właśnie tła: powojenne przesiedlenia ludności, administracja państwowa,
struktury kościelne oraz organy państwowe służące do nadzorowania tych
struktur. W omawianym okresie na Pomorzu Zachodnim nie było nawet diecezji,
tylko administratura apostolska, i to z siedzibą w Gorzowie Wielkopolskim –
czasem tylko zwana diecezją, kiedy akurat na jej czele stał biskup. Nadzorowaniu
tej struktury państwo PRL-owskie poświęcało wyspecjalizowane organa w ramach
partii, UB/SB i administracji terenowej.
W drugim rozdziale omówione zostały przepisy prawne
regulujące sytuację katechezy szkolnej w PRL w omawianym okresie, trzeci
natomiast dotyczy konkretnej ich realizacji przez władze lokalne. Z pozoru
wydaje się, że powojenne zmiany w nauczaniu religii nie odbiegają od
dzisiejszych standardów: zniesienie obowiązkowości, przeniesienie na pierwszą
lub ostatnią godzinę… Jednakże władza równocześnie poddawała katechetów
inwigilacji, a z czasem wprowadzała różne ograniczenia i utrudnienia, takie jak
nakaz wizytowania lekcji religii wyłącznie przez świeckie władze oświatowe czy
zakaz prowadzenia katechezy przez księży należących do zakonów (choć w
niektórych miejscowościach innych nie było). W efekcie w pierwszej połowie lat
50. liczba katechetów na Pomorzu Zachodnim – i tak niewielka, ze względu na
specyfikę Ziem Odzyskanych – stale się zmniejszała, gdy coraz to kolejnym
cofano zgodę na nauczanie.
Nie pojawia się wątek wyzyskiwania przez władzę
nadużyć seksualnych duchowieństwa, za to w omawianym okresie odnotowywano
przypadki egzekwowania przez katechetów szacunku ręcznie. Zdaniem autora
sytuacje takie mogły być wyolbrzymione, ale wypada zauważyć, że doniesienia o
nich znamy i z cesarskiej Galicji, i z III RP, więc przynajmniej brzmiały
wiarygodnie.
Względnie najciekawszy jest rozdział czwarty,
charakteryzujący praktyczną działalność edukacyjną zachodniopomorskiego
Kościoła: szkolenie katechetów, programy nauczania i podręczniki, organizację
punktów katechetycznych. Przedstawione są także sylwetki paru księży opornych
wobec władzy oraz – żeby nie było lakierowania rzeczywistości – paru
konformistycznych. Pod koniec autor dorzuca parę ogólnych słów o katechizacji
na Pomorzu po 1961 r. (kiedy to religia została w ogóle wycofana ze szkół i
trafiła do salek parafialnych), dodając, że jest to temat jeszcze nietknięty
stopą historyka.
Tekst napisany jest językiem dość sztywnym, jak to
praca stricte naukowa. Gdzieniegdzie zdarzają się ryzykowne konstrukcje
(„Czytając dokumenty, nasuwa się wniosek”). Można też przeczytać, że na
lekcjach z zakresu historii Kościoła jednym z tematów była „walka z
inwestyturą” (zamiast „o inwestyturę”).
Książka nie zawiera ilustracji, jeśli pominąć
załączniki. Na sztywnych wkładkach na końcu znajdują się fotokopie dokumentów
napisanych na maszynie: sprawozdanie katechetki z rozmowy na komisariacie oraz
trzy przykłady listów Wydziału Duszpasterskiego do katechistów.
W moim egzemplarzu znalazła się wklejona dedykacja od
posła partii prawicowej dla proboszcza. Skąd ja mam taką książkę? Wylicytowałem
na aukcji internetowej w ramach WOŚP.
18. Ewa Matkowska, System. Obywatel NRD pod
nadzorem tajnych służb,
Kraków 2003 (z serii Arkana
historii)
Jeszcze jedna rzecz o NRD to opracowanie poświęcone
tamtejszej tajnej policji, znanej potocznie jako Stasi (skrót od Staatssicherheit),
chociaż oficjalnie nazywała się MfS – Ministerstwem Bezpieczeństwa Państwowego.
Ewa Matkowska wydała pracę w krakowskim wydawnictwie „Arcana”, określanym jako skrajnie prawicowe: w serii Arkana Historii
wyszły przecie książki czołowych polskich przedstawicieli skrajnego
konserwatyzmu, Jacka Bartyzela i Adama Wielomskiego, jak też prof. Andrzeja
Nowaka (nie mylić z facetem z TSA). Z drugiej strony publikowali w niej np.
spec (zdaniem niektórych samozwańczy) od Dalekiego Wschodu Jakub Polit,
amerykańsko-ukraiński politolog Roman Szporluk czy mój dawny wykładowca Henryk
Głębocki. Znam jednak wydawnictwa jeszcze skrajniejsze, a „Arcana” określiłbym
jako po prostu prawicowe.
System przedstawia pajęczynę, jaką
Stasi uplotło we wszelkich dziedzinach życia społecznego NRD: w medycynie, w edukacji,
w Kościołach (głównie protestanckich) – każda dziedzina życia znajdowała się
pod trójzębnym nadzorem państwa, partii i MfS. Nie dość, że tajna policja miała
wszędzie mnóstwo zarówno tajnych współpracowników, jak i etatowych
funkcjonariuszy, to instytucje państwowe miały obowiązek udzielać jej wszelkiej
żądanej pomocy. I tak na przykład, choć nie ma dowodów na programową przymusową
hospitalizację opozycjonistów, jak w ZSRR, to służba zdrowia udostępniała Stasi
dane pacjentów lub np. wystawiała skierowania, żeby pod nieobecność pacjenta
można było założyć mu podsłuch w mieszkaniu albo żeby zapewnić alibi
informatorowi.
MfS podchodziło naukowo do swoich metod, zwanych eufemistycznie „psychologią
operacyjną”. Skłanianie ludzi do współpracy i łamanie charakterów były
przedmiotem studiów na tajnej uczelni prawniczej ministerstwa, a z
rozpracowywania opozycjonistów czy ludzi z rodziną na Zachodzie robiono
doktoraty. W rozdziale o więziennictwie omówione są niektóre metody tortur
psychicznych; również i wobec osób pozostających na wolności Stasi stosowało sposoby
dziś określane jako gaslighting, czyli wmawianie komuś zaburzeń psychicznych.
Przy okazji rozdziału o literatach dowiadujemy się, że wspomniana
wyżej Christa Wolf z Gorzowa należała do grona TW, podobnie Hermann Kant i mąż
Irmtraud Morgner. Natomiast syn Friedricha Wolfa, Markus, był nie jakimś byle donosicielem,
lecz szefem wywiadu i wiceministrem bezpieki w stopniu generalskim, praktycznie
prawą ręką ministra Mielkego. Funkcjonariusze Stasi sami parali się poezją, ale,
jak się łatwo domyślić, nie była to twórczość zbyt wysokich lotów.
Osobną kwestią, która w książce pojawia się marginalnie, było KoKo,
czyli Wydział Koordynacji Komercyjnej – instytucja parająca się dochodowym, a
pokątnym handlem zagranicznym (u nas SB też miało własne biznesy eksportowe,
ale w porównaniu ze Stasią jawi się drobnym ciułaczem). NRD praktykowało także handel
ludźmi, domagając się od RFN okupu za zwolnienie więźniów politycznych.
Praca opiera się zarówno na literaturze przedmiotu, jak i na
dokumentach MfS czy ustaleniach komisji śledczych. Instytut Gaucka stawia się tu
za wzór w dziedzinie archiwizacji dokumentów bezpieki. Językowo jest całkiem w porządku,
chociaż autorka nie może się zdecydować, czy MfS ma być rodzaju nijakiego jak „ministerstwo”,
czy żeńskiego jak „służba”. Zdarza się też wyjaśnianie po kilka razy tej samej
informacji – np. czym była Wyższa Szkoła Prawnicza MfS, jakby każdy rozdział
był przeznaczony do osobnej publikacji. W kilku przypadkach rzeczywiście tak
było – fragmenty rozdziałów ukazywały się jako artykuły w piśmie „Arcana” – ale
przy redagowaniu wersji książkowej należałoby to może odchudzić.
Na końcu książki znalazł się wykaz skrótów (szkoda, że KGB
rozwinięto w transkrypcji niemieckiej, a nie po naszemu: „Komitet
gossudarswennoi besopasnostii”) oraz biogramy niektórych postaci. Okazuje się,
że poprzednik Mielkego, Wilhelm Zaisser, był w latach dwudziestych doradcą
marokańskiego powstańca Abd el-Krima. Jest też jedna wkładka z ilustracjami,
zaczerpniętymi z niemieckiej publikacji. Przedstawiają m.in. Honeckera,
Mielkego, otoczenie Muru Berlińskiego albo aparat fotograficzny ukryty w
biustonoszu („Innowacja żeńskiego
kolektywu młodzieżowego MfS (…) nagrodzona premią w wysokości 600 marek”).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz