wtorek, 7 października 2025

Bóm wakacje w Gdyni, czyli drugi etap drugich wczasów


Czas na dalszy ciąg wakacyjnej relacji. Poprzednio pisałem o pobycie w Tczewie, a po nim przyszła pora przenieść się do Miasta Trój.

Z Derszewa osobowy o 12:53 zawiózł nas do Gdyni. 

Cały dzień lało jak przysłowiowa scebra. Przed gdyńskim dworcem czekaliśmy kilkanaście minut na zamówioną taksówę. Staliśmy pod zadaszeniem, ale i tak przemokła mi cała nogawka, bo padało z ukosa.

Taksiarz zawiózł nas do willi, gdzie już mieszkaliśmy dwukrotnie. Dostaliśmy pokój na drugim piętrze, ale inny niż ostatnio, w dodatku ciaśniejszy. Willa jest korzystnie położona – płytki lasek dzieli ją od nadmorskiego bulwaru, krótki spacer od Skweru Kościuszki, drugi krótki spacer od stacji SKM na Wzgórzu św. Maskymiliana. Jak się zresztą dowiedziałem, nasza chałpa stanowiła teren jednostki wyznaniowej Przebudzenie Mocy.

Nasza willa, to nawet nie jest ona

Po rozpakowaniu się przyszła pora na obiad, więc wśród ulewnego deszczu wykonaliśmy marsz całym bulwarem nadmorskim, nie spotykając psa z kulawą nogą.

Przez większość pobytu żywiliśmy się głównie pierogami z pieca, za to w kilku różnych lokalach.

Gdynia zbudowana jest południkowo. Centrum skupia się wzdłuż kilku długich ulic biegnących z grubsza równolegle do wybrzeża (choć w sumie to przypominają pęczek chrustu). Najbardziej reprezentatywna jest Świętojańska, a równolegle biegną Władysława IV, 3 Maja i zaadaptowana częściowo na deptak Abrahama. Przecinają się z nimi ulice równoleżnikowe, takie jak 10 Lutego, Jana z Kolna, Wójta Radtkego czy Starowiejska.

Inżynier Wenda - to on tak to wymyślił

Najbardziej na wschód wysuniętym ze szlaków południkowych jest Bulwar Nowowiejskiego wzdłuż wybrzeża, po którym przemieszcza się cała turystyka. W ostatnim czasie zbudowano przy nim ścieżkę rowerowo-hulajnożną. Na jednym końcu, przy plaży miejskiej, stoi rzeźba trzech ryb wykonana w 1968 przez Adama Smolanę, na drugim – Powrót do domu, czyli dwa łososie jako dar przyjaźni miasta zabliźniaczonego Seattle.

Trafiliśmy na raczej umiarkowaną pogodę, to i frekwencja na plaży miejskiej była umiarkowana. Przy okazji zauważyłem, że ostatnio modne są małe brązowe pieski pudlowate. Pewnego dnia sfotografowałem z bliska na falochronie kormorana suszącego skrzydła. Więcej ludzi i więcej psów spotkać można było w piątkowe popołudnie.

Core Moran

Z kwatery na SKM szło się ulicą Piłsudskiego, a właściwie położonym wzdłuż niej Central Parkiem – terenem zielonym, który przez ostatnie kilkanaście lat przeszedł gruntowną renowację i zapewnia rozmaite atrakcje dla miejscowych. Po drugiej stronie ulicy, na rogu Świętojańskiej, stoi urząd miasta.

Gdynia buduje się – jest to jej stała właściwość już od czasów Wendy i Kwiatkowskiego. Przy Skwerze Kościuszki znikło całe zagłębie bud z małą gastronomią, pamiątkami itp. – zamiast nich plac budowy. Po przeciwnej stronie skweru rozebrali centrum handlowe, żeby postawić kolejne apartamenciaki.

Nad miastem dominuje wyniosły apartamentowiec (autokorekta poprawiała ongiś na „apartament owiec”) Sea Towers. Mierzy on 141 metry – dla porównania, wieża chramu Yasunagura sięga zaledwie 106 m. Wokół w ostatnich latach wyrosło nowe budownictwo. Przed wejściem do jednego z budynków stoi śruba statku, opatrzona tabliczką, na której widać napis „Śruba okrętowa” i ślady wstydliwie usuniętego tłumoczenia „Ship bolt”. Ten prężnie rozwijający się region sąsiaduje z nobliwym budynkiem Dowództwa Marynarki Wojennej i siedzibą IMiGW.

Niszczyciel „Błyskawica” i były statek szkolny Akademii Morskiej „Dar Pomorza” – dziś obydwie jednostki muzealne – nadal stoją na swoim miejscu w Basenie I Prezydenta, przy Molu Południowym, najbardziej reprezentacyjnym spośród wielu nabrzeży Gdyni. Co prawda niszczyciel czasami odbija: dawniej przy kręceniu serialu gangsterskiego Krew z krwi, a ostatnio, kiedy do Muzeum Marynarki ściągano okręt podwodny (o czym dalej). Ostatniego dnia naszego pobytu „Błyskawica” dawała salut z dział, więc rozstawiono wokół niej ostrzeżenia, żeby się nie kręcić.

Na środku tego szerokiego palca mierzącego w morze, który jest przedłużeniem Skweru Kościuszki i często bywa z nim utożsamiany, mieści się kasa Żeglugi Bałtyckiej w jednym budynku z renomowaną restauracją oraz przeróżne budy z pamiątkami (w tym sezonie modne Labubu i najrozmaitsze jego podróbki), toalety itp. Od strony południowej wznoszą się Uniwersytet Morski i Akwarium Gdyńskie. Przy tym ostatnim ustawiono niedawno niby-batyskaf, w którym wyświetlają podmorskie wizualizacje. Spośród pomników zwracają uwagę Joseph Conrad i morświn.

Świętojańska to zasadniczo główna aleja komercyjna: od supermarketów, przez bary i restauracje, po butiki. Jest tam również sklep z grafikami Marty Frej. Wielokrotnie zaglądaliśmy do butiku „Collete” (sic!) z odzieżą autorską, gdzie kupiono sobie bluzę w koguty. Na północ od Skweru Kościuszki Świętojańska zmienia się na moment w Plac Kaszubski, na którym stoi pomnik Antoniego Abrahama w towarzystwie czarno-żółtych flag.

Tóna

Ul. Starowiejska, notorycznie przeze mnie (z racji doświadczeń krakowskich) przekręcana na Czarnowiślną, jest spokojniejsza od Świętojańskiej. Od strony dworca zamyka ją przejmujący pomnik Gdynian Wysiedlonych. Po drodze można spotkać m.in. knajpkę o motywie tolkienowskim, gdzie dostawało się zniżkę na hasło „Powiedz przyjacielu i wejdź”.

Z centrów handlowych zaliczyłem Galerię Riwiera. Bardziej zainteresowała mnie jednak hala targowa nieopodal dworca gdyńskiego. Oprócz mniej lub bardziej wintażowych szyldów, moją uwagę zwróciła swoista galeria: na filarach hali wiszą portrety niektórych sprzedawców wraz z krótkimi tekstami na ich temat. Jest to ciekawy sposób upamiętniania mikrohistorii lokalnej.

Spośród kościołów najbardziej centralnie położone jest modernistyczne Sanktuarium Miłosierdzia Bożego na Świętojańskiej; po drugiej stronie placu kościelnego stoi neobarokowa bazylika NMP Królowej Polski, należący do tej samej parafii drugi najstarszy kościół w mieście, zbudowany z inicjatywy samego wójta Radtkego. Fani sakromodernizmu powinni też zobaczyć kościół Najświętszego Serca, wraz z nagrobkiem prałata Jastaka – od isengardzkich wież po elewację z otoczaków i mozaiki na parterze.

Kto zaś potrzebuje więcej mozaik, ten niech sprawdzi Teatr im. Witolda Gombrowicza, położony w ustronnym miejscu, na tyłach Świętojańskiej i Piłsudskiego.

Spośród kilku muzeów zwiedziłem położone blisko plaży Muzeum Miasta Gdyni – we środy wstęp wolny. Na parterze trwała wystawa biżuterii zaprojektowanej przez absolwentów Wydziału Wzornictwa Akademii Pięknej w Gdańsku. W piwnicy – także wystawa o innego typu wzornictwie lokalnych projektantów. 

Kto by się domyślił, że to jest rower?

Na pierwszym piętrze podziwiałem ekspozycję poświęconą projektantce Alicji Wyszogrodzkiej – wzory tkanin, ilustracje do książek dla dzieci, dział modowy w starych „Kontynentach”… Wystawa jest interaktywna, co oznacza, że niektóre eksponaty można se posmyrać. 

Na kolejnych dwóch piętrach zaprezentowana została historia Gdyni od Wendy do Kodyma. Co prawda przekład na angielski pozostawiał co nieco do życzenia (np. tłumaczenie „oddziały” za każdym razem jako „divisions”, no ile tych dywizji mieli niby czerwoni kosynierzy?), ale to nie było najgorsze tłumaczenie, na jakie się nadziałem w czasie tego wyjazdu.

Mickiewicz?!

Przy bulwarze, koło plaży, mieści się też Muzeum Marynarki Wojennej. W ostatnim czasie wzbogaciło się o okręt podwodny ORP „Sokół” (eks-norweski "Stord"), jednak kiedy tam przybyłem, okazało się, że bilety są już wyprzedane, a próby wzięcia personelu na litość okazały się nieskuteczne.

Była taka burza, że okręt podwodny wyrzuciło na brzeg!

Wobec tego zwiedziłem dotychczasową, znaną mi już wystawę, na której już kiedyś byłem. W budynku można zobaczyć uzbrojenie morskie (co powodowało kimś, kto przetłumaczył miotacz bomb głębinowych na „naval gun”?), modele okrętów, przykładowe egzemplarze umundurowania, a także np. kufle rezerwistów niemieckiej Kaiserliche Marine. Przed wejściem do muzeum leży potężna kotwica z krążownika ORP „Bałtyk”, międzywojennego okrętu flagowego (chociaż w praktyce były to pływające koszary).

Jest jeszcze ekspozycja plenerowa. Oprócz różnego rodzaju dział, samolotów i śmigłowców stoi tam najstarszy zachowany polski okręt wojenny – kuter pościgowy „Batory”, używany przez międzywojenną Straż Graniczną (po wojnie służył Lidze Obrony Kraju na Zalewie Zegrzyńskim). W ostatnich latach dołączyła do niego „Samarytanka”, motorówka używana ongiś przez gdyńskiego lekarza portowego.

Gdynia to nie tylko centrum. W czasie spacerów zdarzyło mi się zabłądzić wśród will, gdzie oszczekał mnie pies imieniem Ozzy, a potem szedłem przez las.

This is Gdynia

Nad nabrzeżem dominuje Kamienna Góra. Najłatwiej wejść tam po schodach z Bulwaru Nowowiejskiego, a jeszcze łatwiej – wjechać kolejką szynową, ale postanowiłem spróbować innej trasy. Przeszedłem się więc przez dzielnicę willową, napotykając szereg ciekawych budynków, w tym willę, gdzie mieszkał Karol Olgierd Borchardt. Po przeciwnej stronie wzniesienia, w Parku Lecha i Marii, widok miałem na amfiteatr, w którym młodzież odstawiała amatorskie przedstawienie.

Wybraliśmy się również na Oksywie: dojazd taksówką do cmentarza parafialnego kosztował 60 zł. Wszędzie wokoło tereny marynarki wojennej, w tym stojący przy rondzie „Kobben-Jastrząb”, bliźniak „Sokoła” używany do celów techniczno-dydaktycznych.

Cmentarz leży na stoku wzgórza, którego szczyt zajmuje kościół św. Michała Archanioła, najstarsza świątynia w całym Trójmieście. 

Na dole, blisko wejścia, pochowana jest – wraz z ojcem – przedwcześnie zmarła Anna Przybylska. Na samej górze, koło kościoła, znaleźć można nagrobek samego Tóny Abrahama.

Wracaliśmy już autobusem MPK. Koło przystanku, w modernistycznym bloku, w jednym oknie ktoś trzymał na rękach białego kota, a w drugim pręgowany siedział w oknie. Był tak nieruchomy, że wydawał mi się wypchany, ale po chwili okazało się, że tylko drzemał na siedząco.

Inną odwiedzoną dzielnicą było Orłowo. Kolejka zawiozła nas pod centrum handlowe Klif, skąd wśród domków jednorodzinnych i will ruszyliśmy w stronę morza. Na pewnej wysokości nad plażą wiedzie Promenada im. Królowej Marysieńki. Po drodze spotkać można pomnik prałata Zawackiego, głaz pamiątkowy gen. Orlicz-Dreszera i ławicę ryb z jakiejś tam artystycznej żywicy.

Na Orłowie urządzono molo, skąd widać stamtąd malowniczy klif. Udało mi się wyjrzeć za jego cypel i zobaczyć z oddali centrum Gdyni.

Stefan Żeromski miał tu domek, dokąd przyjeżdżał na letnisko – urządzono tam dość skromną ekspozycję muzealną.

Więcej zwiedzania miałem na dziedzińcu Liceum Plasticznego im. Magdaleny Abakanowicz, całym zastawionym pracami absolwentów.

Na obiad można wstąpić do Tawerny Orłowskiej, odwiedzanej przez różne sławy, od prezydentów Komorowskiego i Ilvesa, przez Dodę, po Tadeusza Różewicza i Grzegorza Rosińskiego. W menu nie było pierogów, więc zamówiłem tom kha gai, tajską zupę kokosową z kurczakiem i krewetkami.

Niezbędną dawkę felinoenergii zapewniła mi na tym wyjeździe kawiarnia „Biały Kot”, gdzie musieliśmy jednak czekać w sieni na zwolnienie się miejsca. Spośród siedmiu kotów było bure rodzeństwo, czarna lękliwa kotka, czarny kocur z wylizanym brzuchem i łapami, siostrzyczki biała w czarne łaty i trikolorka oraz pręgowany/tuxedo – Biszkopt, który był rozmiarowo największy i chociaż większość czasu leżał na szczycie drapaka, to jednak okazał się dla mnie najbardziej miziasty.

Spośród innej zwierzyny, wracając na kwaterę, zaobserwowaliśmy również dziki. Była to locha z czwórką podrośniętych młodych. Obeszliśmy drugą stroną ulicy, ale inni ludzie fotografowali z bliska.

Wygląda na to, że w Gdyni zawsze się znajdzie coś nowego do odkrycia.

Apartament owiec



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz