czwartek, 24 stycznia 2013

Tureckie klymata


Jestem raczej domatorem, ale czasem się gdzieś wybiorę. To prawda, że podróże kształcą, o ile nie ma się klapek na oczach. Wyjazdy z biurami podróży mają to do siebie, że często nie ma dość czasu, żeby się przyjrzeć rzeczywistości danego miejsca. Biegniemy od jednej atrakcji turystycznej do drugiej, słuchamy tego, co ma do powiedzenia przewodnik… Notabene muszę przyznać, że w mojej niezbyt bogatej karierze podróżniczej tylko jedna pani spośród wszystkich przewodników i pilotów nie wywołała we mnie Gramatycznego Nazisty albo poczucia, że na pewnych sprawach znam się lepiej.
Atrakcje atrakcjami, ale w wyjazdach w obce kraje (ale i w odległe fragmenta Polski) najbardziej lubię coś, co nazywam „chłonięciem klimatu”. Idę i obserwuję codzienne życie mieszkańców, architekturę, media, sklepy…
Parę lat temu zdarzyło mi się wybrać z popularnym biurem podróży do Turcji. Mógłbym tu teraz wrzucić spektakularne fotki: meczet Hagia Sophia, mury Troi, kamienne kształty Kapadocji, nabrzeże Bosforu w Carogrodzie, wapienne tarasy Pamukkale, siebie samego na wielbłądzie ­– krótko mówiąc, fotki, które wszyscy wrzucają. Ale nie mam zamiaru iść na łatwiznę.

Koczownictwo ma się dobrze: obozowisko robotników sezonowych na obrzeżu miasta.

Gmach Unii Republik Tureckich w Carogrodzie. Trzecia od lewej – flaga Cypru Północnego, państwa uznawanego tylko przez Turcję.

Na egejskiej plaży nie dziwi widok prawowiernych muzułmanek kąpiących się w kostiumach, które zakrywają całe ciało. Tym trochę mniej prawowiernym wystarcza letnia bluzka i spódnica.

Budynek telewizji tureckiej, Carogród

Stragany z „naturalną viagrą” spotykało się na szlaku turystycznym co jakiś czas. 

Turcy są bardzo przywiązani do swojej armii. Pomniki upamiętniające walki żołnierzy tureckich w I wojnie światowej i w późniejszej wojnie grecko-tureckiej spotyka się równie często, jak u nas pomniki papieża, których w Turcji nie ma prawie wcale.

W każdym zajeździe przydrożnym pracuje facet, który myje pojazdy szlauchem i szczotką. Łatwo go poznać po pomarańczowych gumowcach.

Z okna pokoju hotelowego w Pamukkale widać było słynne białe tarasy, ale na pierwszym planie rzucała się w oczy buda sklepowa przyozdobiona logiem popularnego tureckiego piwa. Wieczorem, gdy siedziałem na balkonie czytając którąś trylogię Mercedes Lackey, miałem okazję obserwować nocne życie Pamukkale: a to jakiś „easy rider” przejechał na traktorze, a to dwaj koledzy spotkali się idąc z naprzeciwka i rozmawiali, trzymając się za ręce, by po chwili pójść każdy w swoją stronę. Pod samym sklepem zasiadało natomiast towarzystwo kilku Turczynek w średnim wieku, sklepowa i jej przyjaciółki, wymieniając plotki i czekając na wymarsz turystów do autokaru, aby próbować im sprzedać chusty.
Tu akurat zdjęcie już poranne.
 Każdy, kto się zajmuje fotografią, ma w pamięci jakieś bardzo dobre zdjęcie, którego nie udało mu się zrobić. W moim przypadku była to sytuacja na przedmieściach Adrianopola. Blokowisko na piaszczystym wzgórzu, jakby żywcem wyjęte z mojego dzieciństwa, wczesnych lat osiemdziesiątych… Nagle spośród tych bloków wyjeżdża sobie facet na ośle, prowadząc krowę na postronku. Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Na koniec krótki kurs języka tureckiego. Osiemdziesiąt - seksen.

2 komentarze:

  1. UWIELBIAM Turcję. Nie, żebym była tam długo, często, albo rozlegle - byłam tylko dwa razy, w okolicach Antalyi, wyprawy trwały tylko tydzień. Ale to jedzenie!!! Ta pogoda, widoki, sympatyczni ludzie, hammamy i jeszcze raz jedzenie! Te pomidory, mięsa, sałatki, sery! Mam nadzieję, że w tym roku też tam pojadę, bo nic tak nie leczy zimowego doła jak wizyta w Turcji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłem raz, na objazdówce, przez chyba 10 dni. Lokalnych potraw chyba nie skosztowałem, bo paśli nas jedzeniem ogólnohotelowym, tyle że w jednym bufecie wziąłem sobie bakławę na deser do śniadania. A jak czekałem w holu na otwarcie bufetu, to jakiś skorpion łaził sobie spokojnie po dywanie...
      A ludzie, trzeba przyznać, sympatyczni. W jednym z anatolijskich miasteczek urwaliśmy się z małżonką ze zwiedzania kompleksu jaskiń i chodziliśmy po prostu po mieście. Z jednym ze sklepikarzy porozumieliśmy się znakomicie, pomimo bariery językowej...
      Może jeszcze kiedyś się wybiorę.

      Usuń