poniedziałek, 16 marca 2015

Celebrowany plusk


Od ładnych paru lat plagą telewizji są programy oparte na założeniu, że dowolna czynność staje się automatycznie bardziej interesująca, gdy wykonują ją znani ludzie. Rzecz w tym, żeby osobnicy ci bynajmniej nie robili w programach tego, czym zajmują się zawodowo. Jedni więc śpiewają, drudzy tańczą, jeszcze inni tańczą na lodzie, a widzom tymczasem kartofle w piwnicy gniją. Warto dodać, że kryterium „sławy” jest tu bardzo szerokie, a więc w programach tych spotykujemy trzeci-czwarty garnitur znanych Polaków. Taki stan rzeczy nasuwa pytanie, co jeszcze da się wymyślić.
W ostatnim czasie głośno się zrobiło o audycji „Celebrity Splash”, w której osoby podobno znane… skaczą do wody z trampoliny. Skoczyć se na główkę i dostać sto tysięcy? Z pozoru niezły deal. „Money for nothing and chicks for free…” Różne opinie na temat tego dziełka skłoniły mnie do zapoznania się z pierwszym odcinkiem.
Cały tachel rozgrywa się w Poznaniu, mieście Jeżycjady, Milenki-Marlenki i Nagłego Ataku Spawacza. W roli prowadzących wystąpili jacyś dwaj fąfle, którym się wydaje, że są zabawni. Jak zwykle bleblają, co im jeno ślina na język przyniesie, bo to przecie telewizja i musowo być kool. Do ich wypowiedzi najlepszym komentarzem jest cytat z pewnego opka: „Rictrusempra, drentwota, drentwota, experialmus, drentwota!”
Rozpoczęli buńczucznie: „Czas na program, o którym mówi cała Polska”. Ano mówi, ale twórcy programu chyba nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, co mówi konkretnie. Potem, przy wtórze Don’t Stop Me Now Queen, wyjszli uczestnicy, pojawiły się fajerwerki i kiwki pływaczek synchronicznych we wodzie. Po kolejnej drętwej gadce panów prowadzących nastąpił montaż filmików z amatorskimi skokami do wody, opisanych: „źródło: Youtube”, a wzbogaconych o „komiczne” efekty dźwiękowe i śmiech z puszki. Szkoda, że nie było „krzyku Wilhelma”. Wiadomo, podbudowa przed wielką imprezą musi być. Prowadzący z dumą obwieścił, że „zanim nasz program pojawił się tutaj w Polsce, podbił 50 krajów na całym świecie”. Uwaga, będzie Godwin: Hitler też podbił pewną liczbę krajów, choć, w odróżnieniu od „Celebryckiego rozprysku”, akurat nie Wielką Brytanię i USA.
W skład jury weszli: Otylia Jędrzejczak, Tomasz Zimoch (a więc można się było spodziewać przegiętych metafor) i Danuta Stenka. Oczywiście jurorzy też się wygłupiali, bo to przecie telewizja i musowo być kool, a Zimoch ponadto rozdawał wszystkim kobietom kwiaty.

Na pierwszy ogień poszedł Przemysław Saleta (szlafrok czerwony, przy dźwiękach Ich will zrzucony). W miarę najbardziej znany z całej ekipy, jest bokserem, a właściwie „boxerem”, bo tak go podpisali (przez moment widzimy go boksującego pod wodą). W związku z tym skakał w bokserkach, szkoda jedynie, że bez rękawic, byłoby ciekawiej. W każdym razie – skoczył tyłem na główkę, ale nie udało mu się utrzymać pionu, nogi w tył mu wygło. Oczywiście jurorzy zaraz zaczęli smyrać go w ego, Zimoch nazwał Saletę „orłem polskiej wody”, a Stenka zdradziła, że jest pod wrażeniem jego umiejętności zagospodarowywania kawału faceta w powietrzu przez sekundę z hakiem. W rezultacie 17 punktuff.

Druga skakała Ola Ciupa (szlafrok amarantowy i nad wyraz kusy), zaanonsowana jako „najpiękniejsza Słowianka”. WTF? A, to ta dziewoja z teledysku niejakiego Donatana. W związku ze swą życiową misją propagowania ikonografii średniowiecza, dość szybko zrzuciła szatki, pozostając w różanym wianku. Wyłącznie? Nie, to jednak program emitowany przed 22, a więc uczestniczka pod szlafrokiem okazała się mieć kostium typu monokini plus coś jakby mikrospódniczka. Na krótkim montażu widzimy, jak posyła widzom całusa pod wodą. Rispekt, że się wody nie nałykała… Tym bardziej, że sama stwierdza, że woda ją przeraża i jest to kompletnie nie jej bajka. Po treningu miała ponoć na nogach „pięćdziesiąt twarzy Greya”. Widząc epatowanie do kamery jej płaczliwymi grymasami lęku z okresu treningów przed programem, miałem ochotę wykrzyknąć za Tytusem de Zoo: „To średniowiecze!” Mimo wszystko zadeklarowała, że ma „duszę wojownika”. I cóż ten wojownik? Zadanie dla Ciupy polegało na skoku z saltem, gdzie pozycją wyjściową jest stanie na rękach. Tuż przed skokiem sprawiała wrażenie, jakby ze stresu odpaliła jej się nerwica anankastyczna, ale w końcu runęła. Trochę pod kątem, choć komentator nie widział problemu, ale oni nigdy nie widzą problemów, bo to przecie telewizja i musowo być kool. Ponoć „cała Polska wstrzymała oddech” – to gdzie ja właściwie jestem, w Kenii? Poza tym „przyspieszyło bicie milionów męskich serc”, bo w końcu kobiety nie mogą kibicować kobietom, right? Oczywiście przy okazji kostium jej się pod wodą nieco zsunął, bo to przecie telewizja i musowo być kontrowersyjnie, ale dziwnym trafem się nie nagrało, bo w końcu emisja przed 22. Dostała 14 punkty. PS.: wianek do skoku jednak zdjęła.

Andrzej Młynarczyk (szlafrok niebieski), aktor. U braci Coen ani u Tarantino chyba nie grał, bo jego nazwisko nic mi nie mówi. Prowadzący nie mogą się zdecydować, czy kochają go miliony kobiet, czy raczej tysiące. Sądząc z zajawki, występ w „Sława Chlust” nie jest debiutem jego gołej klaty. Zdaniem trenera – „jego problem jest troszeczkę z głową”. Mimo to zdecydował się skoczyć półtora salta w przód i poszło mu podobnie jak poprzednikom – dobry początek, a końcówka położona. Zarobił 17 punkty. Zarówno przed skokiem, jak i po nim akteur Młynarczyk bardzo intensywnie suszył zęby i zdradzał tendencję do oklaskiwania samego siebie.

Ilona Felicjańska (szlafrok srebrny), aŁtorka gniota pt. Wszystkie odcienie czerni (próbka: „Na stołach skrawki serów kopulują z poszarpanymi wędlinami, koreczkami, łososiami i całą masą innych przekąsek”), podobno również modelka i „życiowa wojowniczka”, cokolwiek by to. Mimo że na treningu uderzyła się własnym kolanem we własne czoło (i tu znowu Godwin: niemieccy spadochroniarze w II wojnie światowej kopali się w zęby, bo szarpnięcie, które powodował otwierający się spadochron, ze względu na konstrukcję uprzęży było przyłożone w pasie, przez co zginali się wpół). Do skoku, przy wtórze Just a Girl, podeszła w żółtym kostiumie jednoczęściowym, mocno wydekoltowanym, ale za to z rękawami. Dostała chyba najprostszy skok – z przechyłu w przód, po którym Stenka popadła w totalny egzalt, a Zimoch zwyzywał Felicjańską od dziokond, co dało jej pozycję (he, he, powiedziałem „pozycję”!) lidera.

Darek Kuźniak (szlafrok pomarańczowy), kucharz, we wstępie zaprezentował oryginalną metodę mycia patelni poprzez uderzanie nią z forhendu w nadlatujący strumień wody, natomiast gdy przyszła na niego kolej, pokazał się w czarnych gatkach ze wzorem w płomienie. Trener określił go mianem „sprężyny ADHD” i rzeczywiście, na zdjęciach z treningu „top szef” wykazywał się taką dynamiką, jakby istotnie portki się mu fajczyły. Nadpobudliwy kucharz błaznował i darł się, po czym wysmażył podwójne salto do tyłu. „Ten skok sprawił, że też chcę mieć na imię Darek” – przyznał bez żenady komentator. Zimoch stwierdził, że Kuźniak bzyka fantastycznie, a Stenka, łamiącym się głosem, że w poprzednim wcieleniu musiał być kołowrotkiem. Wobec tego jurorzy zaserwowali mu pierwsze miejsce.

Najbardziej kontrowersyjnym uczestnikiem tego odcinka był z pewnością Adam Kraśko (szlafrok czarny i zdecydowanie najdłuższy). Kontrowersje dotyczyły jego statusu celebryty. Czy można go zwać gwiazdą? Cóż, jest rolnikiem, a takowych w Polsce mamy coś koło dwóch milionów, niektórzy nawet z pewnością autentycznie szukają żony, ale mają takiego pecha (albo szczęście), że do telewizorni nie trafiają. Ów poczciwy korpulent zdawał się wytypowany przez pomysłodawców programu na ofiarę losu i Element Komiczny: jego nieatletyczna sylwetka stanowi niemal pewną gwarancję niewybrednej beki, choć oficjalnie idzie o przezwyciężanie słabości i emancypację otyłych, bo to przecie telewizja i musowo być krzepiąco. Co gorsza, „najsłynniejszy rolnik w Polsce” zainstalował sobie osobliwe szlaczki po bokach głowy, a po ściągnięciu szlafroka zademonstrował światu białe galoty w traktory, pod którymi miał coś jakby czarne kalesonsy. A jak skakał? Nagrania z treningu obnażają do czarnych gatek jego sporą tremę. Zawodnik słabo pływa i ma lęk wysokości, więc stanęło na tym, że posadzili go na najniższej, 5-metrowej wieży i kazali skakać najprostszą techniką, tą, co Felicjańska. Z trybuny dopingował go jednak cały jego potencjalny harem, więc nie pozostało mu nic innego, jak skoczyć. Zimoch skomentował, że właśnie w ten sposób należy pokonywać odwagę. Rolnik nie znalazł pod wodą żony, ale zainkasował 17 punktów.

       Skończyły się skoki, a zostało jeszcze pół godziny do końca programu. Z pewną grozą zastanawiałem się, co oni tam jeszcze upchną. No jasne, nawoływanie do głosowania przez SMS, bo jurorzy jurorami, a trzeba dopuścić do głosu voxa populego, bo to przecie telewizja i bo to właśnie są rzodkiewki. Ponieważ jednak widzów może ogarnąć nuda, na czas liczenia głosów zorganizowano pokazy tańca podwodnego, nadwodnego i w powietrzu w perwersyjnych kostiumach. Nie, nie uczestnicy tańczyli, jeno wynajęci profesjonaliści.
W końcu wszystko podliczono i okazało się, że rolnik, mimo braku umiejętności, przechodzi do ćwierćfinału. Saleta odpadł i przez nikogo nie przymuszany kicnął do basenu, natomiast kucharz też trafił do ćwierćfinału i z radości pokazał język. Felicjańska odpadła jako druga, dzięki czemu będzie mogła pisać kolejne bezselery o wietrze kopulującym z falami. W ten sposób głosowanie SMS-owe uwaliło zawodniczkę drugą od góry, a wywindowało na szczyt drugiego od dołu.
       Pozostała dwójka przeszła do dogrywki. Ola Ciupa „weszła w wodę jak w słowiańskie masło”, aż jej średniowiecze wyszło, a ten drugi koleś, choć mu się łydy trzęsły, a zamiast pozycji kucznej zrobił po prostu przysiad w powietrzu, wsio rawno skoczył. Tym razem język pokazał konferansjer. Jurorzy się podzielili, a Danuta Stenka, przepoczwarzając się w języczek u wagi, zdecydowała o awansie Dziewczyny z Haplogrupą R1a1. I bardzo słusznie, bo mało w tym kraju ikonografii średniowiecza.
        Podsumowując: o ile program ogólnie jest żalski, to jednak nie czułem się w zasadzie powalony żenadą, chyba dlatego, że jestem dobrze świadom i przyzwyczajon do narcyzmu polskich „osobowości” telewizyjnych. Muszę jednak przyznać, że ze znacznie większym zajęciem oglądałbym program, w którym celebryci walczą na pięści. Albo nawet dać im kija, jeszcze spektakularniej będzie.


1 komentarz:

  1. Moja ciekawość zaspokojona. Dobrze, że mogłam przeczytać relację mądrego człowieka i nie musiałam oglądać fragmentów. :)

    OdpowiedzUsuń