niedziela, 5 czerwca 2016

Gady i kosplejerzy w Breslau



Wybrałem się parę dni temu do Wrocławia, zachęcon wieściami, że pewna grupa osób z Tego Forum zamierza tam spędzić nieco czasu na imprezie znanej jako Dni Fantastyki.
W odróżnieniu od niektórych innych miast, stolicę Zdolnego Śląska odwiedzam stosunkowo rzadko. Po raz pierwszy byłem tam w 1992 roku, w ramach wycieczki szkolnej na Panoramę Racławicką. Później wybrałem się już jako student, chyba w 2007, kiedy to poświęciłem juwenaliowy piątek na jednodniową ekspedycję, która, z powodu strasznych opóźnień pociągów, przeciągnęła się na całą noc, a do Krakowa wróciłem już po świcie. Tegoroczna wyprawa była więc trzecią.
Spośród dwóch dworców w moim mieście sensowne połączenie odjeżdżało do Breslau z tego drugiego, na którym byłem kilka razy w życiu. Jeździ tamtędy słynne Pendolino, ale jednak przepuściłem je i wsiadłem w pośpieszny ze wschodu – jadący nie tylko z Przemyśla, ale aż z samego Tygrysowa. Co ciekawe, różnica w cenie nie jest proporcjonalna do różnicy w prędkości: pośpieszny odjeżdża ze stacji 10 minut po Pendolinie, a na miejscu jest zaledwie 20 minut później. Po drodze zaobserwowałem na polach co najmniej sześć saren.

To nie jest sarna.

Dworzec wrocławski, porządne dzieło niemieckiej arcytektury (występował w Stawce większej niż życie), robi wrażenie, ale tym razem przemknąłem przez dość szybko. Od poprzedniego razu przeszedł chyba generalny remont i prezentuje się w estetycznym kolorze nadzienia pomarańczowego. Przed dworcem rozciąga się obszerny plac z ławkami zasiedlonymi przez okolicznych (a może i ogólnopolskich) bezdomnych, a na budynku naprzeciwko widnieje kultowy neon „Dobry wieczór we Wrocławiu”.

Dobry, dobry.

Drogę z dworca do centrum odnalazłem dość instynktownie, idąc dość długą ulicą Skargi i zwracając uwagę na różne szczegóły. W pewnym momencie zauważyłem flagę Bułgarii zawieszoną na odrapanym bloku, tuż obok nowoczesnego budynku, lśniącego czernią i szkłem. To by mogła być całkiem niezła metafora czegoś. Wygląda na to, że mieści się tam konsulat mieszkańcy Sofii powinni czuć się jak w domu.

I tak wygląda lepiej niż na Google Maps.

Będąc w obcym mieście, zawsze staram się chłonąć jego „duszę”, czyli specyficzną atmosferę. Wałcorw ma w sobie wyraźny, choć nieokreślony pierwiastek wielkomiejski czy zgoła europejski, odmienny zarówno od asfaltowej dżungli Warszawy czy Katowic, jak i od konserwatywno-artystowskiego klimatu Krakowa. Przy tym jest to „miasto z pomysłem na siebie”, o czym świadczą sławne krasnale.


To tylko niektóre.
Spędziłem trochę czasu na szeroko pojętym starym mieście, mimo prawie zupełnego braku jego znajomości. Odwiedziłem pomnik zwierząt rzeźnych na Jatkach, byłem też na Rynku, ale nie udało mi się zbliżyć do mego ulubionego pręgierza, południowa strona placu była bowiem w remoncie. W ogóle, jak tak teraz się zastanawiam, to paru planowanych miejsc jednak nie obleciałem, bo nie dotarłem np. do znanej fontanny zwieńczonej rzeźbą gołego chłopa z rożnem. Niemniej różne rzeczy podziwiałem i zauważałem.

To się nadaje na Tumblacza. Don't follow if you have the 'don't follow if' clause.

Byłem, oczywiście, w kilku księgarniach i antykwariatach. Już w pierwszej, na Oławskiej, przywitał mnie czytany z audiobooka Ojciec chrzestny. Gdzie indziej dostrzegłem całą półkę książek wydawnictwa Napoleon V, ale, niestety, nie było wśrod nich wydawanych do niedawna Ospreyów. Za poprzedniej bytności w mieście kupiłem Gilotynę marzeń Roberta Jordana oraz słownik gwary partyzanckiej z II wojny światowej – tym razem wpadła mi w ręce jedynie broszurka poświęcona czołgowi ciężkiemu IS. Kupiłem ją w antykwariacie, którego najsłynniejszym rezydentem był do niedawna kot Dante, a przy okazji od znajomej pracownicy dowiedziałem się, czym dojechać do Leśnicy.

Niby bezpieczne miasto, a tu nagle krokodyl wyłazi ze ściany.

W tle powyższego zdjęcia zwraca uwagę jeden spośród niskich betonowych bloków z wielkiej płyty, wstawionych między zabytkowe kamienice najwyraźniej dla wypełnienia zniszczeń wojennych.
Ponieważ lubię nadwodne rewiry, wybrałem się na Piasek oraz na sąsiednią eks-wyspę, ze względu na popularność wśród zwiedzających zwaną Ostrowem Tłumskim. Ostrów był w pełnym rozkwicie i bardzo emanował duszą miasta, szkoda tylko, że latarnie gazowe się akurat nie paliły.

Zielony mosteczek

Jakąś dużą aleją, biegnącą obok Ossolineum i Urzędu Wojewódzkiego, wróciłem nazad pod Galerię Dominikańską, a ponieważ godzina była już zaawansowana, poszłem se osiedlić Araba.

Dwa rowery - z lewej pomnik, a z prawej nie

Wrocławska komunikacja miejska uchodziła wtedy jeszcze za całkiem bezpieczną, wsiadłem więc w tramwaj, by przebić się do Leśnicy. Wyższości cywilizacyjnej Wrocławia dowodzi fakt, że nie tylko na przystankach i w tramwajach są automaty biletowe, ale w dodatku można w nich płacić kartą!

Preapokalipsa

Leśnica znajduje się hen gdzieś na samym końcu miasta, na tramwaju jedzie się tam godzinę, mijając na przemian okolice miejskie i podmiejskie, przenikające się jakby bez cienia logiki. Obezpieczywszy drogę powrotną, wszedłem na teren zamku, gdzie odbywały się Dni Fantastyki. Wykupiłem bilet i poszedłem się rozejrzeć.

U stóp zamku scena.
Wewnątrz budynku, na trzech kondygnacjach oraz w piwnicy, w różnych salach odbywały się różne punkty programu. Zagadkę stanowiła baszta, do której dotarcie samo w sobie mogło stanowić niezłe wyzwanie, a wspinając się po kręconych schodach, wspominałem czasy studenckie i egzaminy w „wieży Sarumana” na Batorego w Krakowie. Na zewnątrz rozłożyły się namioty strefy handlowej: odzież, biżuteria, gry, książki, gadżety rozmaite… Z boku stało zaplecze gastronomiczne w postaci kilku jadłowozów.
Wśród uczestników trafiali się zarówno tzw. „normalsi”, jak i ludzie w większym lub mniejszym kosupure. Jako środek ekspresji wykorzystywano rozmaite kiszerty, np. jedna z uczestniczek miała koszulkę, na której widniała kombinacja godła rodu Starków z Piesełem, opatrzona podpisem: „Much winter, so much soon, wow”. Jeśli chodzi o cosplay – rozmaicie: trochę mangi, trochę typowego fantasy, trochę postapokalipsy i trochę steampunku. Był przynajmniej jeden Geralt i jakiś asasyn.

Raczej asacórka.

Przybyłem głównie dla czynnika ludzkiego (z kierym się zresztą notorycznie mijałem), więc wykłady, odczyty, larpy, panele, płytki, linoleum itp. miały dla mnie znaczenie drugorzędne. Byłem tylko na połowie jednego, na którym Piotr W. Cholewa wraz ze swym synem pisarzem z humorem nawijali o admirale Nalesońcu. Poza tym przebywałem na terenie obiektu, wzbudzając leciutkie zainteresowanie swoim heavymetalowym imażem – koszulka Metalliki, pieszczocha z ćwiekami, włos rozwiany. Wyglądałem na tyle tró, że jakiś uczestnik w koszulce Slayera poprosił mnie o zdjęcie (i to pomimo faktu, że na moim kiszercie widniała reprodukcja okładki Garage Inc., albumu, który trudno uznać za szczególnie tró – choć z drugiej strony, mógł on mieć też wpływ pozytywny, przybliżając młodzieży twórczość Diamond Head czy Misfitsów – no i w dwóch najstarszych kawałkach grał jeszcze Cliff, więc chyba jednak nie jest tak źle). Efekt potęgowały kupione na straganie z gadżetami anime-mangowymi kocie uszy z różowymi wstążkami. Ponadto nabyłem steampunkowy sygnet, którego, jako jedynej rzeczy, brakowało mi do cosplayu Prawdziwego Pisarza Fantazego.

Coming soon...

Miałem wracać pociągiem po 18, ale doszedłem do wniosku, że za mało spędziłem czasu z forumianami, więc odłożyłem powrót na autobus po 20. Krótko przed moim wyjściem srogo lunął deszcz. Ponieważ nic konkretnego nie jechało aż do samego dworca, wysiadłem na Oławskiej i przedzierałem się na orientację Podwalem wzdłuż byłej fosy miejskiej. Dotarłszy do dworca PKP, musiałem jeszcze znaleźć jego autobusowy odpowiednik. Na miejscu zauważyłem, że najwyraźniej połączenia z Ukrainą stanowią dość istotną część biznesu transportowego w Breslau.
Podróż autołobuzem trwała 4 godziny, czyli dwa razy dłużej niż pociągiem. Szkoda tylko, że było trochę za ciasno i nawet nie mogłem przybrać odpowiedniej pozycji do zdrzemki – ale za to obejrzałem sobie nocne widoki Opola. Liczyłem na to, że do domu trafię jak najszybciej, a tymczasem kierowca zrobił mi wbrew i w Częstochowej, tuż przed wjazdem na dworzec, zarządził 15-minutowy postój toaletowo-tytoniowy w bok od całej komunikacji miejskiej. Były przed nim jeszcze Kielce, Lublin, Chełm i Hrubieszów…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz