Wybrałem
się parę
dni temu do Wrocławia, zachęcon wieściami, że pewna grupa osób z
Tego Forum zamierza tam spędzić nieco czasu na imprezie znanej jako
Dni Fantastyki.
W
odróżnieniu od niektórych innych miast, stolicę Zdolnego Śląska
odwiedzam stosunkowo rzadko.
Po raz pierwszy byłem tam aż w
1992 roku, w ramach wycieczki
szkolnej
na Panoramę Racławicką. Później wybrałem się już jako
student, chyba w 2007, kiedy to poświęciłem juwenaliowy piątek na
jednodniową ekspedycję,
która, z powodu strasznych opóźnień pociągów,
przeciągnęła się na całą noc, a do
Krakowa wróciłem już po świcie. Tegoroczna wyprawa była więc
trzecią.
Spośród
dwóch dworców w moim mieście sensowne połączenie odjeżdżało
do Breslau z tego drugiego, na którym byłem kilka razy w życiu.
Jeździ tamtędy słynne Pendolino, ale jednak przepuściłem je i
wsiadłem w pośpieszny ze
wschodu – jadący nie
tylko z Przemyśla, ale aż z samego Tygrysowa. Co ciekawe, różnica
w cenie nie jest proporcjonalna do różnicy w prędkości:
pośpieszny odjeżdża ze stacji 10 minut po Pendolinie, a na miejscu
jest zaledwie 20 minut później. Po drodze zaobserwowałem na polach
co najmniej sześć saren.
To nie jest sarna. |
Dworzec
wrocławski, porządne dzieło niemieckiej arcytektury (występował
w Stawce
większej niż życie),
robi wrażenie, ale tym razem przemknąłem przezeń
dość szybko. Od
poprzedniego razu przeszedł chyba generalny remont i prezentuje się
w estetycznym kolorze nadzienia pomarańczowego. Przed dworcem
rozciąga się obszerny plac z ławkami zasiedlonymi przez
okolicznych (a może i ogólnopolskich) bezdomnych, a na budynku
naprzeciwko
widnieje kultowy neon „Dobry wieczór we Wrocławiu”.
Dobry, dobry. |
Drogę
z dworca do centrum odnalazłem dość instynktownie, idąc dość
długą ulicą Skargi i
zwracając uwagę na różne szczegóły. W pewnym
momencie zauważyłem flagę Bułgarii zawieszoną na odrapanym
bloku, tuż obok nowoczesnego budynku, lśniącego czernią i szkłem.
To by mogła być całkiem niezła metafora czegoś. Wygląda na to,
że mieści się tam konsulat
– mieszkańcy
Sofii powinni czuć się jak w domu.
I tak wygląda lepiej niż na Google Maps. |
Będąc w obcym mieście, zawsze
staram się chłonąć jego „duszę”, czyli specyficzną
atmosferę. Wałcorw ma w sobie wyraźny, choć nieokreślony
pierwiastek wielkomiejski czy zgoła europejski, odmienny zarówno od
asfaltowej dżungli Warszawy czy Katowic, jak i od
konserwatywno-artystowskiego klimatu Krakowa. Przy tym jest to
„miasto z pomysłem na siebie”, o czym świadczą sławne
krasnale.
To tylko niektóre. |
Spędziłem trochę czasu na szeroko
pojętym starym mieście, mimo prawie zupełnego braku jego
znajomości. Odwiedziłem pomnik zwierząt rzeźnych na Jatkach,
byłem też na Rynku, ale nie udało mi się zbliżyć do mego
ulubionego pręgierza, południowa strona placu była bowiem w
remoncie. W ogóle, jak tak teraz się zastanawiam, to paru
planowanych miejsc jednak nie obleciałem, bo nie dotarłem np. do
znanej fontanny zwieńczonej rzeźbą gołego chłopa z rożnem.
Niemniej różne rzeczy podziwiałem i zauważałem.
To się nadaje na Tumblacza. Don't follow if you have the 'don't follow if' clause. |
Byłem,
oczywiście, w kilku księgarniach i antykwariatach. Już w
pierwszej, na Oławskiej, przywitał mnie czytany z audiobooka Ojciec
chrzestny. Gdzie indziej dostrzegłem całą
półkę książek wydawnictwa Napoleon V, ale, niestety, nie było
wśrod nich wydawanych do niedawna Ospreyów. Za poprzedniej bytności
w mieście kupiłem Gilotynę marzeń Roberta
Jordana oraz słownik gwary partyzanckiej z II wojny światowej –
tym razem wpadła mi w ręce jedynie broszurka poświęcona czołgowi
ciężkiemu IS. Kupiłem ją w antykwariacie, którego
najsłynniejszym rezydentem był do niedawna kot Dante, a przy okazji
od znajomej pracownicy dowiedziałem się, czym dojechać do Leśnicy.
Niby bezpieczne miasto, a tu nagle krokodyl wyłazi ze ściany. |
W tle powyższego zdjęcia zwraca uwagę jeden spośród niskich
betonowych bloków z wielkiej płyty, wstawionych między zabytkowe
kamienice najwyraźniej dla wypełnienia zniszczeń wojennych.
Ponieważ lubię nadwodne rewiry,
wybrałem się na Piasek oraz na sąsiednią eks-wyspę,
ze względu na popularność wśród zwiedzających zwaną Ostrowem
Tłumskim. Ostrów był w pełnym rozkwicie i bardzo
emanował duszą miasta, szkoda tylko, że latarnie gazowe się
akurat nie paliły.
Zielony mosteczek |
Jakąś dużą aleją,
biegnącą obok Ossolineum i Urzędu Wojewódzkiego, wróciłem nazad
pod Galerię Dominikańską, a ponieważ godzina była już
zaawansowana,
poszłem se osiedlić
Araba.
Dwa rowery - z lewej pomnik, a z prawej nie |
Wrocławska
komunikacja miejska uchodziła wtedy jeszcze za całkiem bezpieczną,
wsiadłem więc
w tramwaj, by przebić się do Leśnicy. Wyższości cywilizacyjnej
Wrocławia dowodzi fakt, że nie tylko na przystankach i w tramwajach
są automaty biletowe, ale w dodatku można w nich płacić kartą!
Preapokalipsa |
Leśnica znajduje się hen gdzieś na samym końcu
miasta, na tramwaju jedzie się tam godzinę, mijając na przemian
okolice miejskie i podmiejskie, przenikające się jakby bez cienia
logiki. Obezpieczywszy drogę powrotną, wszedłem na teren zamku,
gdzie odbywały się Dni Fantastyki. Wykupiłem bilet i poszedłem
się rozejrzeć.
U stóp zamku scena. |
Wewnątrz budynku, na trzech kondygnacjach oraz w
piwnicy, w różnych salach odbywały się różne punkty programu.
Zagadkę stanowiła baszta, do której dotarcie samo w sobie mogło
stanowić niezłe wyzwanie, a wspinając się po kręconych schodach,
wspominałem czasy studenckie i egzaminy w „wieży Sarumana” na
Batorego w Krakowie. Na zewnątrz rozłożyły się namioty strefy
handlowej: odzież, biżuteria, gry, książki, gadżety rozmaite…
Z boku stało zaplecze gastronomiczne w postaci kilku jadłowozów.
Wśród uczestników trafiali się zarówno tzw.
„normalsi”, jak i ludzie w większym lub mniejszym kosupure. Jako
środek ekspresji wykorzystywano rozmaite kiszerty, np. jedna
z uczestniczek miała koszulkę, na której widniała kombinacja
godła rodu Starków z Piesełem, opatrzona podpisem: „Much winter,
so much soon, wow”. Jeśli chodzi o cosplay –
rozmaicie: trochę mangi, trochę typowego fantasy, trochę
postapokalipsy i trochę steampunku. Był przynajmniej jeden Geralt i
jakiś asasyn.
Raczej asacórka. |
Przybyłem głównie dla czynnika
ludzkiego (z kierym się zresztą notorycznie mijałem), więc
wykłady, odczyty, larpy, panele, płytki, linoleum itp. miały dla
mnie znaczenie drugorzędne. Byłem tylko na połowie jednego, na
którym Piotr W. Cholewa wraz ze swym synem pisarzem z humorem
nawijali o admirale Nalesońcu. Poza tym przebywałem na terenie
obiektu, wzbudzając leciutkie zainteresowanie swoim heavymetalowym
imażem – koszulka Metalliki, pieszczocha z ćwiekami, włos
rozwiany. Wyglądałem na tyle tró, że jakiś uczestnik w koszulce
Slayera poprosił mnie o zdjęcie (i to pomimo faktu, że na moim
kiszercie widniała reprodukcja okładki Garage Inc., albumu,
który trudno uznać za szczególnie tró – choć z drugiej strony,
mógł on mieć też wpływ pozytywny, przybliżając młodzieży
twórczość Diamond Head czy Misfitsów – no i w dwóch
najstarszych kawałkach grał jeszcze Cliff, więc chyba jednak nie
jest tak źle). Efekt potęgowały kupione na straganie z gadżetami
anime-mangowymi kocie uszy z różowymi wstążkami. Ponadto nabyłem
steampunkowy sygnet, którego, jako jedynej rzeczy, brakowało mi do
cosplayu Prawdziwego Pisarza Fantazego.
Miałem wracać pociągiem po 18, ale
doszedłem do wniosku, że za mało spędziłem czasu z forumianami,
więc odłożyłem powrót na autobus po 20. Krótko przed moim wyjściem srogo lunął deszcz. Ponieważ nic
konkretnego nie jechało aż do samego dworca, wysiadłem na
Oławskiej i przedzierałem się na orientację Podwalem wzdłuż
byłej fosy miejskiej. Dotarłszy do dworca PKP, musiałem jeszcze
znaleźć jego autobusowy odpowiednik. Na miejscu zauważyłem, że
najwyraźniej połączenia z Ukrainą stanowią dość istotną część
biznesu transportowego w Breslau.
Podróż autołobuzem trwała 4
godziny, czyli dwa razy dłużej niż pociągiem. Szkoda tylko, że
było trochę za ciasno i nawet nie mogłem przybrać odpowiedniej
pozycji do zdrzemki – ale za to obejrzałem sobie nocne widoki
Opola. Liczyłem na to, że do domu trafię jak najszybciej, a
tymczasem kierowca zrobił mi wbrew i w Częstochowej, tuż przed
wjazdem na dworzec, zarządził 15-minutowy postój
toaletowo-tytoniowy w bok od całej komunikacji miejskiej. Były
przed nim jeszcze Kielce, Lublin, Chełm i Hrubieszów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz