2
lipca przypada równa pięćdziesiąta rocznica śmierci Jana
Brzechwy. Zupełnym przypadkiem tak się złożyło, że będąc na
wsi, natrafiłem na biografię tego zasłużonego autora, więc
skorzystam z okazji rocznicowej.
7.
Mariusz Urbanek,
Brzechwa nie
dla dzieci,
Warszawa 2013
Zanim
zacząłem się interesować Poważną Literaturą, taką jak Gospodarski chów
kur, Poradnik
hodowcy królików czy
Instrukcja o
sygnalizacji na Polskich Kolejach Państwowych,
jedną z moich ulubionych książek stanowił zbiór Brzechwa
dzieciom, czyli
„greatest hits” słynnego poety, o czym świadczy zachowane w
rodzinnym idiolekcie hasło: „Gdzie jest moja Brzechwa?!”
W
tamtych latach Jan Brzechwa i Julian Tuwim zlewali mi się w jeden
korpus klasycznej poezji dla dzieci (wraz z Konopnicą, ale to jednak
inna epoka). Nie ulegało jednak wątpliwości, że to Tuwim, a nie
Brzechwa napisał Lokomotywę,
choć, jak się dowiaduję z biografii pióra znanego biografa, Jan
Wiktor Lesman (znany też jako Szer-Szeń, Stanisław Rudawa, Henryk
Klonowicz, a także niestety Brzytwa, Grzywka, Rzuchwa itp.) był
synem inżyniera kolejowego i dzieciństwo minęło mu w rytmie
pociągów przemykających przez niewielką stację na linii
Moskwa-Ventspils. Jego ojciec był zresztą postacią nietuzinkową i
autor przypuszcza, że to on, oprócz Franciszka Fiszera, stanowił
główną inspirację dla postaci Ambrożego Kleksa.
Dzieciństwo i wczesna młodość minęły przyszłemu poecie w różnych
częściach imperium rosyjskiego: w Wielkich Łukach, Ługańsku,
Kazaniu, czasem w Warszawie. No i w samym Pitrze, gdzie debiutował
jako poeta, przyjmując pseudonim Brzechwa za namową stryjecznego
brata, Bolesława Leśmiana. Do Polski wrócił w 1918 roku i załapał
się na rozbrajanie Niemców oraz wojnę polsko-bolszewicką, choć
niespecjalnie nadawał się na żołnierza.
Bardzo
długo człowiek zwany Statecznikiem wycierał kurze w przedpokojach
Euterpe. Krytyka nie była mu łaskawa, oskarżając go o wtórność
i toporność, a przede wszystkim nieustannie porównując ze sławnym
kuzynem. Znacznie lepiej radził sobie jako Szer-Szeń, autor tekstów
do przedstawień rewiowych i kabaretowych. W to, co dało mu sławę
nieśmiertelną – poezję dla dzieci – zaangażował się dopiero
pod koniec lat 30., a zresztą i te wiersze wciąż lądowały na
patelni krytyki. Często powtarzał się zarzut, że są zbyt
inteligentne jak dla najmłodszych czytelników. W okresie powojennym
władza ludowa krytykowała poetę za brak ideologicznego
zaangażowania tego segmentu jego dorobku. Znowuż endecy zarzucali
mu demoralizację nieletnich przez popularyzację wśród dzieci
brzydkich słów, w takich wierszach jak Nie pieprz Pietrze albo
Na straganie.
Jeśli chodzi o życie miłosne, poeta nie był stały w uczuciach. Żenił
się trzykrotnie, a do tego miał mnóstwo kochanek potwierdzonych,
niepewnych i potencjalnych, znalazła się wśród nich nawet
współpracownica Oskara Schindlera (co do Zofii Nałkowskiej,
historycy do dziś etc. etc.) Ze swoją przyszłą drugą żoną
zbliżył się, szukając jej męża po knajpach. Najmocniej jednak
bełt Erosa ugodził go w przypadku Janiny Serockiej. Brzechwa dostał
na jej punkcie tak gigantycznego bzika, że prawie w ogóle nie
zwracał uwagi na pewne niedogodności życiowe będące skutkiem
hitlerowskiej okupacji, choć przez tzw. niearyjski wygląd był
szczególnie zagrożony. W swoich zalotach traktował Serocką
niezbyt w porzo, m.in. szantażując, że jeżeli Janina nie porzuci
dlań swego męża, zostanie sportretowana bardzo negatywnie w jego
noweli. Mąż ten był zresztą fryzjerem, co rzuca pewne światło
na genezę postaci Golarza Filipa. Natomiast do bycia pierwowzorem
Pchły Szachrajki przyznawało się co najmniej kilka pań.
Od
jakiegoś czasu fascynuje mnie życie literatów w pierwszej połowie
PRL, począwszy od tego pierwszego, gorączkowego okresu zaraz po
wojnie, gdy cały kraj próbował jakoś ułożyć sobie życie na
nowo, przez mroczne lata socrealizmu, aż po „małą stabilizację”,
czas pierwszych Opól i Sopotów. Być pisarzem – to znaczyło być
człowiekiem, o którego reżim szczególnie dbał, a zarazem
szczególnie miał go na widelcu, a przy tym, paradoksalnie,
człowiekiem bez stałego zajęcia. Podobnie było i z Brzechwą,
choć on akurat zajęcie znalazł sobie dość szybko – jako prezes
ZAiKS, organizacji, którą przed wojną współtworzył, i wysoki
funkcyjny w Związku Literatów Polskich miał pełne ręce roboty.
Co
z głośną w niektórych kręgach kwestią kolaboracji Brzechwy z
reżimem komunistyczno-peerelowskim? Nie wygląda na to, żeby na
kogoś donosił, chyba nie miał na to czasu, za to przynajmniej
jednej starszej pani pomagał pisać takie raporty dla UB, żeby nic
z nich nie wynikało. Zdecydowanie natomiast był oportunistą, kiery
tonami tłukł propagandowe wierszyska na zamówienie, co mu nie
przeszkadzało czasem podszczypywać reżim. Dzisiejsi lustratorzy
nie chcą pamiętać, że komunistyczna krytyka zarzucała Brzechwie
brak zaangażowania ideologicznego i drobnomieszczańskie nawyki. Co
prawda i w dziedzinie dziecięcej zdarzyło mu się popełnić
„zaangażowane” dziełko Opowiedział
dzięcioł sowie,
zawierające pochwałę spółdzielczości, gdzie bohaterami
negatywnymi są wilk Barnaba i ryś Bazyli, nieuczciwi prywaciarze. W
międzyczasie stworzył, do spółki z Szancerem, Stonkę
i Bronkę, wysoko
oceniany instruktaż wierszem na temat zwalczania stonki
ziemniaczanej. Wiadomo nawet o katastrofalnej próbie zaprzęgnięcia
w służbę socjalizmu jego absurdalnego poczucia humoru, jakim był
jeden z numerów jak najbardziej łopatologicznie propagandowej rewii
Teatru Satyryków z 1952 r., „…monolog
grabarza, który kolejno wymordował całą swą rodzinę, starając
się wykonać planowaną normę produkcji w jego zawodzie”.
Oczywiście usunięty z programu.
Lata 60. Jan Brzechwa spędził, zmagając się z chorobą serca, która w
końcu go pokonała. Jego gniewne felietony wskazywały, że powoli
przestaje rozumieć nowoczesną sztukę – malarstwo, muzykę, a
zwłaszcza poezję, której zarzucał „wydupniałość”, czyli,
według słownikowej definicji, „wewnętrzną próżnię, czczość,
wydrążenie”.
Na
koniec programu wspomniana jest seria kontrowersyj, jakie wzbudził
Brzechwa pośmiertnie, już w XXI wieku, gdy niektórzy spośród
prawicowych potylików uznali, że poeta ten nie nadaje się na
patrona szkoły, ulicy ani w ogóle niczego. Mariusz Urbanek napisał
wówczas (w 2007) prześmiewczy fejleton o konieczności lustracji
autora Kaczki
dziwaczki, przez
wielu internautów wzięty na poważnie jako autentyczna wypowiedź
kogoś z kierownictwa LPR, oraz drugi, opisujący reakcję społeczną
na ten pierwszy. Zachwyty nad komentarzami sieciopływców pod tym
tekstem trącą pewną naiwnością; biograf Brzechwy zdaje się nie
mieć świadomości, że wezwanie „Wpisujcie miasta!” to od dawna
jeden ze stałych elementów internetowego folkloru i trudno na jego
podstawie wnioskować o rzeczywistym poparciu lub potępieniu dla
jakiejś idei. Tymczasem, co ciekawe, nikt nie dopatruje się
promocji homoseksualizmu w wersie „Stąd nauka / Jest dla żuka: /
Żuk na żonę żuka szuka”, choć we wczesnym PRL-u, dla odmiany,
uznano go za rasistowski.
Biograf
lekkie ma pióro i jego narrację czyta się sprawnie, ale czasami
zdarzają mu się uproszczenia. Pisząc na przykład o tym, jak
Brzechwa z kolegami rozbrajał Niemców w listopadzie 1918 r., używa
anachronicznego określenia „Wehrmacht”. Nieco wcześniej (s. 30)
czytamy o pobycie młodego człowieka w Kazaniu: „Należał do
straży studenckiej chroniącej budynki uczelni przed złodziejami,
wykorzystującymi rozprzężenie w kraju po zabiciu rodziny
carskiej”. Tyle że Mikołaja II z rodziną zabito w lipcu 1918 r.,
podczas gdy Brzechwa, jak czytamy tuż poniżej, w maju był już w
Warszawie. Przytoczona została recenzja, w której Jan Kott
stwierdza, że wiersze mu się podobają, ponieważ nie jest
dzieckiem, podobnie jak nie jest, m.in., „kangurem,
biskupem, ciotką, redaktorką „Świerszczyka”, Czerwonym
Kapturkiem, buchalterem, muchomorem, duchem Blanka…”
– chyba Banka?
Gdzie indziej autor mówi
o szopce noworocznej z 1946 r., z udziałem kukły „Bohdana
Piaseckiego, twórcy Falangi”. Tymczasem to Bolesław Piasecki był
twórcą zarówno ONR-Falangi, jak i Bohdana, który w 1946 r. miał
jakoś ze cztery lata. Mankamenty pojawiają się nadto w indeksie,
gdzie już na początku wymienieni zostają Konstanty Balmont i
Włodzimierz Balmont. Zaciekawion, kim był ten drugi, spojrzałem na
właściwą stronę… aby się przekonać, że chodzi o tego samego
Konstantego Balmonta, któremu twórca indeksu przydzielił imię wspomnianego tuż obok Majakowskiego.
Poza tym nie mogę przejść obojętnie nad patosem, który polega na
tym, że tytuł prawie każdego rozdziału kończy się
wielokropkiem…
Jest i wątek chiński, i nie myślę wyłącznie o doktorze Paj-Chi-Wo.
Na temat Dwóch
gaduł, w
kontekście powojennych „aktualizacji” niektórych utworów
Brzechwy, czytamy: „W
1938 roku panie pocieszają się, że jak skończy się wojna
chińska, to w sklepach wreszcie będzie taniej, po 1945 o wojnie
chińskiej nie ma już mowy (ludowe Chiny znalazły się w obozie
pokoju!)”
Nadziewam się, że z tym „1945” to tylko taki skrót myślowy.
Oprócz
felietonu Precz z
Brzechwą, drugi
bonus stanowi wywiad z córką poety Krystyną Brzechwą. Jest to
jedyne miejsce w książce, gdzie wspomina się o kuriozalnym
oskarżeniu, jakoby cykl o Harrym Potterze miał być plagiatem
Akademii Pana
Kleksa. Swoją
drogą, zanim w latach 80. Akademia
doczekała się
słynnej ekranizacji z niesławną sekwencją inwazji wilków, to
jeszcze za życia zaproponowano Brzechwie sfilmowanie powieści – i
to w Hollywoodzie, ale odmówił, bo kazali mu się podpisać
pseudonimem. Co prawda o całej sprawie wspominał tylko raz, więc
nie wiadomo, czy to prawda.
Cytat:
„ – O czym Pan marzy jako prezes ZAiKS-u? – zapytano go w
jednym z wywiadów.– Żeby przestać być prezesem – odparł.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz