niedziela, 27 listopada 2016

W Świnozdrojach

W tegoroczne wakacje wybrałem się na wyspę. Nie była to jakaś tam Phuket, Bali czy inna Teneryfa, jeno wyspa Wolin, przy czym okazjonalnie wyskakiwałem także i na Uznam.
Poprzednio w tych stronach znalazłem się trzy lata temu. Mieszkałem w Przytorze, de facto osobnej wsi położonej w granicach Świnoujścia, ale od reszty cywilizacji oddzielonej lasem i wodą. W swych wędrówkach dotarłem do samego Peenemünde, skąd wróciłem ze sporym opóźnieniem, bo na wycieczkę wybrałem sobie akurat taki dzień, w którym niemieccy kolejarze z Usedomer Badebahn urządzili sobie strajk.
Kraftwerk

W bieżącym roku, dla odmiany, zagnieździłem się w Międzyzdrojach, w piętrowym domu rzut kamieniem od dworca PKP, spod którego odjeżdżają także busy, natomiast spacer do centrum miasta (i do plaży) nie zajmuje zbyt wiele czasu.
W tle relikty wczesnego kapitalizmu

Miałem mieć internet, ale do pokoju jakoś on nie dociera, więc łączyć się z siecią muszę przeważnie na korytarzu, gdzie, na szczęście, znajduje się stolik z fotelami. Właściciel na moją skargę reaguje bezradnością, pierwsze słyszy o takich problemach i nie wie, jak im zaradzić. Nazywa się prawie tak samo jak słynny poeta, ale nie włada językiem polskim równie dobrze jak on.


Procentowo więcej czasu spędzamy w Międzyzdrojach. Miejscowość ma charakter zdecydowanie turystyczny, choć podobno są tu również jacyś stali mieszkańcy. Centralną osią pozostaje Promenada Gwiazd, przy której mnóstwo jest sklepów, barów, restauracji, straganów z pamiątkami (w tym z odzieżą patriotyczną), artystów ulicznych i innej infrastruktury przeznaczonej zasadniczo do dojenia turystów.
Oprócz dojenia oferujemy także robienie w balona.

Promenady Gwiazd nie należy mylić z Aleją Gwiazd, czyli stosunkowo krótkim deptakiem prowadzącym od Promenady do morza, obok hotelu Amber Baltic, gdzie w chodniku osadzone są odciski kończyn górnych rozmaitych aktorów i innych ludzi kina. Przy jednej i drugiej pełno jest turystów.
Pies jaki jest, każdy widzi.

Jeżeli idzie o plażę – nie jest ona tak brudna jak plaża w Sopocie, za to w godzinach popołudniowych latem niemożliwie wprost zaludniona. Zarówno plażę, jak i sam Bałtyk można obejrzeć z długiego i wysokiego mola, na którego jednym końcu znajduje się długa “sień” z rozmaitymi sklepikami i restauracjami, a do drugiego przybijają czasem statki wycieczkowe pływające do Niemiec.
Oferta pamiątkarska skierowana do młodszych turystów.

Nad porządkiem czuwają różne służby, takie jak policja konna, która zdecydowanie robi wrażenie. Zwłaszcza wtedy, kiedy dwaj funkcjonariusze na potężnych rumakach złowieszczo i autorytatywnie podjeżdżają do faceta siedzącego na ławce, aby wyegzekwować wyrzucenie butelki do kosza.
...wsiada na koń słonik młody...
Nieco spokojniej robi się w kierunku wschodnim, w stronę Wolińskiego Parku Narodowego. Plaża jest pozbawiona nadzoru ratowników, pozbawiona też leżaków, parawanów i podobnego syfistwa – za to wznoszą się nad nią majestatyczne klify, z daleka widoczne. Nie mogłem oprzeć się pokusie, by się wdrapać na placformę widokową i narobić zdjęć.
Czy to Richard, czy Burton?

Świnoujście jest miastem starszym i większym niż Międzyzdroje; aby jednak dotrzeć tam do czegokolwiek znaczącego, należy przepłynąć Świnę promem, omijając m.in. terminal Polferries czy bazę marynarki wojennej.
Pasażer ani pieszy, ani zmotoryzo.

Tutaj rolę głównej osi pełni ul. Bohaterów Września, gdzie znajdują się różne lokale knajponomiczne. W niektórych z nich się stołujemy, między innymi w pizzeriach. Tu i ówdzie spotyka się pracowników z Ukrainy.
Chyba się komuś autorzy pomylili.

W ostatnich latach otwarto w Świnoujściu galerię handlową, jednak nie zawiera ona, niestety, księgarni ani sklepu płytowego. Dla zanabycia czegoś z kultury udaję się do położonego nad Świną Empiku, gdzie zdobywam płytę Dziecko
Edyty Bartosiewicz. Przy Placu Wolności jest tradycyjna księgarnia, w której trzy lata temu o mało nie kupiłem sobie Gry o tron w wydaniu oryginalnym. Tą razą nie kupuję nic, ale udaje mi się zauważyć, że księgarnia dysponuje pokaźnym działem altmedowym.
Przez wzgląd na dobre obyczaje nie napiszę, gdzie one, te terapie, są ukryte.
Pewną wadę Świnoujścia stanowi dość duża odległość z centrum do plaży. Wzdłuż tej ostatniej przebiega promenada, której przedłużeniem można się przedostać do RFN, a stoją przy niej znaki ostrzegające przed dokarmianiem dzików – których, swoją drogą, w czasie naszej podróży w ogóle nie spotykamy.

A co óny tu wiezó?

Plaża w Świnoujściu jest długa, szeroka i fajna. Nawet przy sporym obłożeniu pozostaje wystarczająco dużo miejsca, żeby mieć gdzie spacerować. Przy wschodnim skraju, który ogranicza słynny falochron u ujścia Świny, zakończony stawą w kształcie wiatraka, wyznaczono odcinek, gdzie można przyjść z psem. Zachodni biegnie aż w stronę samych Niemiec, gdzie urządzona jest plaża nudystów i kolejny kawałek dla psów.
Ktoś tu korzysta z urlopu.

Ale nie ograniczamy się do samych Świnozdrojów i wyruszamy na drugi koniec wyspy – do grodu Wolina. W jedną stronę pociągiem, z porwotem autobusem.
W sierpniu w Wolinie odbywa się Festiwal Słowian i Wikingów, na który zjeżdżają rekonstruktorzy wczesnego średniowiecza z dużej części Europy – prócz Słowian i Wikingów spotykujemy okazjonalnie również i Madziarów.

I choć niektórzy demonstrują słowiańsko-hinduskie symbole szczęścia, to jednak ogólna atmosfera zdaje się pozytywna. Można popatrzeć na naparzających się wojów, za niewielką opłatą strzelić sobie z łuku, posłuchać muzyki ludowo-dawnej, wybrać się w rejs drakkarem albo kupić współczesne wyroby średniowiecznego rzemiosła. W moje ręce wpada wikingowska jarmułka i wypasiony granatowy kaptur.

Typowe stoisko handlowe.
Tymczasem po XXI-wiecznej stronie Wolina odbywa się jarmarek. Na jednym brzegu Dziwny podpłomyki pieczone na prawdziwym ognisku, na drugim gofry. Na jednym brzegu ostro jęczą dudy i szałamaje, na drugim tętnią basy w Ona czuje we mnie piniądz. Na jednym można kupić pikowany czepiec pod hełm, na drugim prawie oryginalne perfumy.
"Wsiadam w betę, daję dyla, mam na piersi krokodyla..." A nie, to nie ta impreza

Kilka dni po festiwalu przyjeżdżamy ponownie, obejrzeć sobie gród Wolin na spokojnie. Pozbawione słowianowikingomadziarskiej rzeszy, cieszy się on sennawą atmosferą małego miasteczka. W sklepie z tanią odzieżą, ukrytym na jakimś podwórzu, nabywam gustowny czerwony polar.
Pała z weksylologii. Flaga państwowa powinna być pośrodku.

Obiad jemy w miejscowej pizzerii z widokiem na Dziwnę, gdzie poprzednio stołowali się wojownicy z Niemiec. Pierwsza sala wygląda dość bezpłciowo, za to druga urządzona jest w stylu retro. Kelnerka włącza nam telewizor, jakiś kanał z polskimi piosenkami. Oprócz hitów starych i sprawdzonych są też niestety hity całkiem nowe, natrafiam więc na petardę sztuki tekściarskiej, jaką jest wers: “jej uśmiech mnie rozbraja jak saper dynamit”.
Tradycja i nowoczesność?
Po powrocie do Świnoujścia idziemy obejrzeć poniemieckie forty nad Świną. Jednym z nich jest Fort Anioła, zwany tak, gdyż w ogólnym zarysie przypomina rzymski Zamek św. Anioła. Zawiera on kolekcję rozmaitych eksponatów związanych z morzem, w tym kilka ram ze wstążkami z czapek marynarskich – różnych marynarek, z różnych okresów. Jest tam również sala, gdzie można zrobić pamiątkowe zdjęcie w hełmie “średniowiecznym” lub enerdowskim, hełmofonie, z kałasznikowem albo ciężkim jak nieszczęście mieczem itp.
Istna wieża Babel.
Większy jest Fort Zachodni, gdzie mieściła się pruska, potem niemiecka, później niemiecko-nazistowska, a następnie radziecka bateria nadbrzeżna. Co ciekawe, w czasach radzieckich uzbrojenie baterii stanowiły początkowo amerykańskie działa kal. 127 mm.
My z Kriegsmarine, a co?
Większość terenu, wraz z częścią pomieszczeń, udostępniono do zwiedzania, można też sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie na oryginalnym kiblu z U-boota (nie korzystam). W terenie rozstawione są rozmaite działa, w niektórych budynkach urządzono ekspozycje.
- No, Iwanow, co słychać u Amerykańców?
- Znowu Joan Baez, towarzyszko lejtnancie...

Po niemieckiej stronie granicy spędziliśmy sporo czasu poprzednią razą, teraz więc wypuszczamy się tylko raz do Ahlbeck i Heringsdorfu, plażą. W trakcie marszu zastaje nas straszliwa ulewa – średniowieczny kaptur pokazuje swoją praktyczność. W samym Heringsdorfie trwa jakaś impreza XIX-wieczna, w muszli koncertowej śpiewa facet przebrany za kajzerowskiego feldwebla, a po ulicach chodzą ludzie ubrani odpowiednio. Trzy epoki na jednych wczasach!



Nie trzeba lecz wyjeżdżać poza granice powiatu, żeby trafić na imprezę kulturalną. Jest w Międzyzdrojach amfiteatr, gdzie odbywają się rozmaite występy artystyczne. W czasie naszego pobytu mocno reklamowane było przybycie grupy Enej. Na sam koncert nie poszliśmy, ale udało nam się podsłuchać Eneaszów podczas próby.

Symetryczno-liryczny parobek motorny

Zdarza się też w międzyzdrojskim parku festiwal Indii, zorganizowany, najprawdopodobniej, przez ISKCON. Przyjeżdżają ludzie barwnie ubrani, rosyjskojęzyczni. Można kupić książki, posłuchać muzyki albo wykładów o Krysznie, zjeść coś wegetariańskiego, kupić oryginalne indyjskie ciuchy albo obejrzeć taniec wojownika. Zdobywam niebieską indyjską kurtę (koszulę do kolan) i dostaję gratis biografię Śri Prabhupady.
Typowy piasecznianin

Wóz Juggernauta

Jak by tu podsumować… Byczo było! Ale następną razą jadę gdzie indziej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz