wtorek, 22 grudnia 2020

Toss a coin to your rabbi, czyli parę słów o serialach

Do niezaprzeczalnych zalet pracy zdalnej należy możliwość obejrzenia se czasem jakiegoś serialu w ramach przerwy. Takim obrazem zaliczyłem ostatnio trzy produkcje.

  

Shtisel

Pewien arcybiskup narzekał niedawno, że młodzież jest pod wielkim wpływem Netflixa, a to niedobrze, bo tam w każdym serialu, panie, to ino ci hemosektualiści, ruja i porubstwo. Uzyskawszy dostęp do tej placformy, włączyłem więc sobie serial Shtisel i co? Można go z pewnością polecić księdzu arcybiskupu, bo żadnych gejów ani gojów tu nie ma, za to bohaterowie bywają wielodzietni, regularnie się modlą, a ktoś nawet (spoiler) rezygnuje z aborcji.

            Głównym bohaterem jest Akiva Shtisel, młody ortodoks z Ruzalema. Mieszka z owdowiałym ojcem i razem z nim pracuje w chederze, starsze rodzeństwo już poszło na swoje. Ponieważ zaś mija rocznica śmierci matki i żałoba się kończy, Akiva może zacząć się zastanawiać nad ułożeniem sobie życia. Tak się pechowo składa, że szybko wpada mu w oko Elisheva, matka jednego z uczniów. Dlaczego pechowo? Ano dlatego, że to dwukrotna wdowa, która owszem, czuje do Akivy miętę, ale to, co przeżyła, napełniło ją nieufnością do angażowania się w nowe związki. Tymczasem Shulem, ojciec, zmagający się z problemami w pracy i w zdrowiu, też powoli kombinuje nad ponownym małżeństwem. Inny ważny wątek dotyczy Giti – siostry Akivy, której mąż wyjechał do pracy w Argentynie i zaraz po przyjeździe zniknął bez wieści, pozostawiając ją jako agunę z piątką dzieci, z których najstarsza, Ruchami (na oko 12-13 lat), stara się wszystko ogarnąć i powoli budzi się w niej nastoletni radykalizm. Trzeci z rodzeństwa, Zvi Arye („ten normalny”), jest najbardziej przykładnym Żydem spośród dzieci Shulema i stosownie do tego odgrywa najmniejszą rolę.

Giti (Neta Riskin)

            Serial ma charakter obyczajowy. Źródłem dramatu są konflikty charakterów i ciągle się przydarzające poszczególnym bohaterom sytuacje typu „nie chcem, ale muszem”. Jest oszczędny w środkach, spora część akcji realizuje się w dialogach ze statycznymi ujęciami na twarz. Całość urozmaicają nieco odrealnione sekwencje senne. Dla kogoś mało obeznanego z judaizmem może to być, przypuszczam, trochę obca rzeczywistość, ale człowiek powoli wchodzi w ten rytm odmawiania modlitw przed piciem, dotykania mezuzy przy wchodzeniu do pomieszczenia i studiowania Torahu, zwraca się uwagę np. na dwa zlewozmywaki w kuchni (jeden do naczyń mięsnych, drugi do nabiałowych). Świeccy Izraelczycy pojawiają się dość epizodycznie.

A nawet u Tempela lub Remuha (tłumacz nie zajarzył, że Kotel to Ściana Płaczu)

Nie mogłem nie zwrócić uwagi na kwestie językowe. Babcia Malka pochodzi z pokolenia jidyszowego i ze swoim synem, a także sąsiadką z domu starców, rozmawia w starym języku. Z wnukami i prawnukami już nie, bo oni nie znają jidysz. Shulem na co dzień jest hebrajskojęzyczny, ale w rozmowach z matką, bratem i niektórymi ludźmi ze swojego pokolenia (50+) używa języka matczystego, za to jego hebrajszczyzna zdradza elementy akcentu aszkenazyjskiego (np. b’sejder zamiast b’seder). Naliczyłem też cztery razy, kiedy mówi do kogoś „hok niszt kejn czajnik” (z grubsza „nie zawracaj gitary”). Zastanawiające jest to, że włamywacz, który napada na mieszkanie Giti, mówi wyłącznie w jidysz, chociaż to facet co najwyżej po trzydziestce. Sama Giti zna jidysz na tyle, żeby rozmawiać z mężem, kiedy nie chcą, żeby dzieci rozumiały.

Na razie Shtisel ma dwa sezony. W drugim rozwinięty zostaje wątek artystycznych zainteresowań Akivy. Przyjeżdża też z Antwerpii Nuchem, brat Shulema, którego charakter najłatwiej opisać stwierdzeniem, że gdyby był Polakiem, to miałby na imię Janusz. Ściągnięcie serialu z Nietflixa w połowie grudnia może wynikać z faktu, że szykuje się trzeci sezon.

 

 

Wiedźmin

Netflixowy Wieśmin był jednym z najbardziej oczekiwanych u nas seriali fantasy. I najbardziej kontrowersyjnych, bo co jakaś tam Amerykanka może wiedzieć o Geralcie z Rivii, Naszym Rębaczu Narodowym, rąbiącym wszelkie gadziny, a od czasu do czasu nawet Jaskra? Najbardziej wściekały się internety na potencjalną obecność w serialu czarnoskórych aktorów – a przecież Sapkowski opisywał wierzenia naszych bab i dziadów, Geralt Był Słowianinem, a Yennefer pochodziła z Vengerbergu, czyli z Węgierskiej Górki. Co będzie następne - może jeszcze Ciri w związku damsko-damskim?! 

           Jak to zwykle bywa w przypadku takich oburzeń, z igły zrobiono, za przeproszeniem, widły. Obsada serialu jest faktycznie mieszana rasowo, ale z istotniejszych postaci mamy w zasadzie tylko czarną Fringillę Vigo (Mimi Ndiweni), Istredda (Royce Pierreson) oraz Eurohindusów w roli Yennefer (Anya Chalotra) czy Vilgefortza (Mahesh Jadu). Zwłaszcza o tej drugiej dwójce nie można powiedzieć, żeby bardzo obco wyglądali w niby-środkowoeuropejskim settingu – w naszym świecie mogliby spokojnie uchodzić za Romów. Problemem nie jest kolor skóry aktorów, jest nim – jak wiemy od czasów Potopu Hoffmana, a nawet od Przeminęło z wiadrem – niekompatybilność z wizją czytelniczą, bo każdemu się już przy czytaniu jakaś wizja ulęgła. W mojej wizji Chalotra jako Yennefer zbyt młodo wygląda, powinno być po niej widać, że to kobieta z pewnym doświadczeniem życiowym, a nie ktoś prosto po studiach – Grażyna Wolszczak była w sam raz. Ale to nic w porównaniu z Triss Merigold, która nie jest ruda! Eist Tuirseach nieodparcie kojarzy mi się z Zenkiem Martyniukiem – i na to, paradoksalnie, nie narzekam – natomiast Henry Cavill w roli tytułowego Żyrarda optycznie może być, chociaż brakuje mu sarkastycznego poczucia humoru z oryginału (ale to problem całego serialu). Skoro zaś mowa o kwestiach optycznych, sporo hejtingu zebrały noszone przez Nilfgaardczyków tzw. mosznozbroje.

Po jakimś czasie idzie się przyzwyczaić do tej wersji Yen 

Obsada to w ogóle nie problem w porównaniu ze scynariuszem. I znowu – nie chodzi o to, że mamy budowę achronologiczną, trzy przeplatające się wątki, pomiędzy którymi mija wiele lat, w tym młodość Yen (jakkolwiek był to dobry pomysł, żeby dać jej więcej czasu antenowego i lepszy wgląd w jej osobowość, to generalnie nie jestem przesadnym miłośnikiem dorabiania bohaterom backstorów, jeżeli nie było ich w oryginale). Chodzi o to, że sporo fabularnych elementów pozmieniano, Cahir stał się głównym niemilcem, Jakier zaś z autentycznego przyjaciela wiedźmina przepoczwarzył się w matołka, którego Geralt łaskawie toleruje, coś jak relacja Shrek-Osioł. Oczywiście, odbiorca międzynarodowy nie złapałby całego szeregu odniesień jasnych dla odbiorcy polskiego – np. w odcinku z silvanem do podań ludowych o chłopie przechytrzającym diabła (no i gdzie się podziała kwestia „Kopnął cię ktoś kiedyś w rzyć, koziołku?”) – ale momentami fabuła została przekierowana w stronę łopatologii, a scenariusz sprawia wrażenie, jakby Netfliskowi zachciało się mieć po prostu własny odpowiednik Gry o Tron, stąd ponury nastrój i drastyczne ograniczenie lekkości i humoru, które w oryginale mimo wszystko były.

Coś niepodobny ten Olbrychski... A nie, to Tom Canton

O ile za źródło dla Andrzeja Sapkowskiego mogły służyć wspomnienia Jaskra Pół wieku poezji, a dla polskiego Wiedźmina z Michałem Żebrowskim – ich ocalałe fragmenty, których nie zdołali zniszczyć Zdyb, Cap i Kamil Ronstetter, to kanwą serialu Netflixa musiała być chyba radosna twórczość Valdo Marxa, trubadura z Cidaris, który nie lubił się z Jaskrem.  Traktuję to jako zupełnie autonomiczną opowieść i mimo wszystko ciekawi mnie, co Lauren Hissrich ulepi w drugim sezonie.


 

The Wire 

Poza Netflixem w grze pozostaje jeszcze HBO. Wobec tego postanowiłem zapoznać się z serialem The Wire, zwanym u nas Prawo ulicy. Ma on pięć sezonów, niedawno skończyłem trzeci, więc trochę jeszcze przede mną, ale z drugiej strony znam już serial na tyle, żeby wyrobić sobie zdanie.

            Produkcja opowiada o Baltimore jako mieście zbrodni i występku („Bodymore Murderland” – czytamy graffiti w czołówce trzeciego sezonu) i o zmaganiach pomiędzy gangiem dilerów narkotyków pod wodzą nieuchwytnego Avona Barksdale’a a policyjną specgrupą sformowaną w celu przyskrzynienia go. Z bardziej kojarzonych aktorów występuje tu Idrys Łaba w roli Stringera Bella, prawej ręki Barksdale’a, a także (od trzeciego sezonu) Aidan Gillen, którego rola ambitnego radnego Thomasa Carcettiego utorowała dlań drogę do postaci Littlefingera w Grze o tron.

            Od razu trzeba powiedzieć, że przedstawiony konflikt nie jest czarno-biały (bez skojarzenia z kwestiami rasowymi, choć w Baltimore są one ważnym czynnikiem). Serial nie unika takich zagadnień jak przemoc policjantów, ich zwyczajna niekompetencja czy wewnętrzne intrygi szkodzące śledztwu. Nie bardzo też można mówić o romantyzacji gangsterskiego stylu życia – dilerzy zajmują się handlem narkotą, bo poza tym nie mają za bardzo innych perspektyw życiowych. Stosunkowo niewiele tu ganiania z pistolcem po ulicy, a jeśli już się zdarza, to przeważnie przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Praca policjantów polega przede wszystkim na żmudnym zbieraniu informacji, obserwowaniu podejrzanych, śledzeniu łączności, także za pomocą tytułowych podsłuchów – a nie jest to łatwa sprawa, bo żeby dostać zezwolenie na podsłuch, trzeba najpierw wiedzieć, na jaki sprzęt, i zdobyć dowody, że używano tego sprzętu do czegoś nielegalnego. Całą zaś policyjną robotę utrudniają interpersonalne rozgrywki pomiędzy funkcjonariuszami i wydziałami. Z drugiej strony gangsta też czasem muszą schować do kieszeni honor ludzi ulicy i pójść na kompromis z konkurencyjną bandą, chociaż woleliby przegonić ją z giwerami.

Stinkum Artis, jeden z ludzi Barksdale'a (Brandon Price)

            Zaletą serialu są wyraziste postaci. Trudno tu wyróżnić pojedynczego głównego bohatera, ale dużo czasu antenowego otrzymuje Jimmy McNulty, biały detektyw, który musi koniecznie mieć jakąś zagadkę do rozwiązania, bo inaczej zaczyna popadać w autodestrukcję. Wyróżnia się też weteran pracy śledczej Lester Freamon oraz przewijający się tu i tam bezdomny narkoman „Bąbel”, ale najbardziej kultową postacią jest Omar, opryszek niezrzeszony, utrzymujący się z napadania na dilerów, w dodatku gej. Gra go Michael K. Williams, czyli późniejszy Chalky White z Zakazanego imperium. Arcybiskupowi nie spodobałaby się też pewnie policjantka Kima Greggs, ale za to z drugiej strony przynajmniej raz widać kościół katolicki, i to w dodatku polski. Baltimorską Polonię reprezentuje m.in. Roland „Prez” Pryzbylewski (sic!), który wydaje się ofiarą losu, dorzuconą do specgrupy na odczepnego na żądanie wysoko postawionego teścia. Do czasu.

            W drugim sezonie gang Barksdale’a schodzi na dalszy plan, a grupa majora Danielsa zaczyna rozpracowywać sprawę zabójstwa grupy młodych kobiet w kontenerze w baltimorskim porcie. Stoi za nim wschodnioeuropejski gang znany jako „Grecy”, zaś akcent polonijny potęguje się, bowiem sojusznikiem tej bandy, ułatwiającym wszelkie działania przemytnicze, jest portowy związkowiec Frank Sobotka, któremu towarzyszą bratanek Nick i syn Ziggy. Ten ostatni jest tak niesamowity matoł, że z fascynacją się śledzi, co on jeszcze może zepsuć. Do dilerów serial powraca w sezonie trzecim, przy czym Avon Barksdale i Stringer Bell muszą się mierzyć z konkurencją, a jeden z wyższych oficerów policji ma swój własny pomysł na rozwiązanie problemu handlu narkotykami.

Prekurator Rhonda Pearlman (Deirdre Lovejoy),
a ja widzę przede wszystkim czcionkę Ragtime na półce 

            Zamierzam obejrzeć pozostałe dwa sezony, chociaż z całej treści zdecydowanie bardziej interesują mnie wątki stricte śledcze oraz gangsterskie, niż intrygi wewnątrzpolicyjne czy polityka miasta Baltimore, a nawet życie prywatne policjantów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz