poniedziałek, 8 listopada 2021

Suplement do suplementów, czyli koktajl z koszałki-opałki

  

Minął już pewien czas od notki o reklamach cudownych terapii, ale od tej pory wypatrzyłem kilka nowych egzemplarzy, którym postanowiłem poświęcić uwagę.

Najlepsza terapia na wszystko

            Jak zawsze największą uwagę zwracają w prasie kobiecej środki na prostatę i zaburzenia erekcji. Jeden z nich opracował prof. Paul Brodstick z Norwegian Urological Institute w Tromso. I od razu nasuwają się pytania: 1) dlaczego norweski instytut nazywa się po angielsku; 2) czy Brodstick to w ogóle norweskie nazwisko? W norweskim nie ma przeca litery „c”. OK, nazwiska migrują razem z ludźmi, ale w kontekście problemów z męskim honorem „Bro[a]dstick” to ewidentnie nazwisko mówiące. Tromsø to takie norweskie Suwałki, ale mimo wszystko mają uniwersytet z wydziałem zdrowia, zwanym Helsefak. Wyszukiwarka pracowników nie pokazuje żadnego Brodsticka, czemu trudno się dziwić.

            W każdym razie Brodstick postanowił „odłożyć na bok dumę” i pogodzić się ze swoim największym rywalem, prof. Andersem Johansonem z Uniwersytetu Medycyny Naturalnej (!) z Gotenburka, który, w odróżnieniu od niego, „posiadał możliwość pozyskania powszechnie niedostępnych składników”. Norweg ze Szwedem przez wiele lat opracowywali formuły w Scandinavian Clinical Laboratory w Kopenhagenie (równie fikcyjnym jak Uniwersytet Medycyny Naturalnej), aż wreszcie znaleźli… kto zgadnie?… zgadza się, myszopłoch kolczasty i Hippocastinum L.! Te dwie rośliny widzieliśmy poprzednio w reklamie środka na obniżanie cholesterolu, ale tym razem mają inne właściwości. Myszopłoch występuje w specjalnej odmianie rosnącej jedynie w okolicach Sognefjordu, a kasztanowiec – na szwedzkiej wyspie Tjorn (przynajmniej zarówno fiord, jak i wyspa istnieją). Domyślam się, że aby miały odpowiednie działanie lecznicze, należało zbierać je tylko w godzinach 1:15-3:27, i to koniecznie lewą ręką. Dzięki temu udało się wyleczyć z prostaty 77 tys. ludzi w 28 dni! Co ciekawe, Tromsø ma akurat 77 095 ludności. Widocznie tych pozostałych 95 osób Brodstick i Johanson nie lubili.

Inna reklama przedstawia preparat złożony z „5 naturalnych substancji stymulujących erekcję”  i charakteryzuje się niezwykle otwartym obyczajowo podejściem.

Hasło "Houston, mamy problem" nabiera nowego znaczenia

Za substancję odpowiadają bezimienni naukowcy z ośrodka klinicznego z Houston. Nie tylko pary jednopłciowe są zadowolone.

Jeżeli nastolatka przez 3 tygodnie każdego wieczora po parę godzin,

to gdzie byli rodzice?

Ale dość już tej erekcji. Wielkie kontrowersje budzi ostatnio kwestia wpływu maruchainy na zdrowie człowieka. O ile faktycznie składniki konopne jakiś effekt mają, np. przeciwbólowe, to rzetelne informacje nikną w zielonym gąszczu doniesień czyniących z gandzi istne pacaneum na wszystko, bądź też po prostu wymyślających pretekst, żeby se legalnie zajarać. Ogłoszenie, nad którym się teraz pochylę, mówi o układzie kannabinoidowym człowieka i o tym, jak dobrze robi on na stawy. Najbardziej interesujące jest tu powoływanie się pełnymi garściami na autorytety, uwypuklone tłustym drukiem, co ma stworzyć wrażenie, jakby propsowały one reklamowaną terapię. Czytamy więc, że „wpływem kannabinoidów na zdrowie zajmują się w Polsce m.in.: Warszawski Uniwersytet Medyczny, oraz Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego”. No, może się i zajmują, jasne, zwłaszcza że generalnie z tymi kabinoidami sprawa jest słabo zbadana, więc wymaga dalszych prac. Dalej dowiadujemy się, że za opisanie systemu kannabinoidowego „prof. Yoshinori Ohsumi biolog z Instytutu w Tokio otrzymał w 2016 roku Nagrodę Nobla z dziedziny medycyny”. Ohohoho! Nobel to już nie byle kaliber! Przecież nikt nie byłby na tyle bezczelny, żeby zmyślić noblistę, prawda? Na wszelki wypadek jednak sprawdziłem. Prof. Ohsumi nie tylko rzeczywiście istnieje, ale i naprawdę dostał Skobla. Tyle że nie za marychę, a za odkrycie mechanizmu autofagii. Fakt, że nie napisano, do jakiego konkretnie Instytutu on należy.

Czy można się powołać na jeszcze większy autorytet niż noblista? A można, jak najbardziej, jeszcze jak. Tak więc przywołany zostaje „fakt historyczny”, że „Cesarz Shennong, słynny ojciec medycyny chińskiej , opisał ponad 140 receptur w tym receptury na maści i preparaty wspomagające stawy”. Zwróćcie uwagę, że nie ma tu ani słowa o konopiach. Ale w tym kawałku liczy się co innego. Każdy, kto wie cokolwiek o historii i kulturze Kraju Środka, wie, że cesarz Shennong (Boski Rolnik) to postać mityczna, która jakoby nauczyła ludzi uprawiać rolę. O ile faktycznie podanie czyni go twórcą medycyny, to Shennong zalicza się z pewnością do epoki Trzech Królów i Pięciu Cesarzy, lokującej się w dziedzinie mitów i legend, a nie historii. Dlatego żadne z jego receptur nie mogły przetrwać do dzisiejszych czasów. Jest też faktem powszechnie znanym, że ciało Boskiego Rolnika zbudowane było z przezroczystego nefrytu, więc kiedy łykał różne zioła, lecznicze czy trujące, od razu  było widać, co się dzieje w jego wnętrznościach, i tak powstały pierwsze klasyfikacje leków. Przedstawiano go tradycyjnie jako człowieka z głową byka, a przynajmniej z rogami. Portret, który widzimy w ogłoszeniu, z całą pewnością nie przedstawia Shennonga. Może to być któryś z cesarzy z dynastii Qing (XVII-XX w.), o czym świadczy charakterystyczny mandżurski kapelusz.

Cesarz Shennong, to nawet nie jest on

O tym, że rywalizacja w biznesie medycznym to nie przelewki, świadczy przypadek grupy francuskich naukowców pod kierownictwem prof. Mathieu Deschampsa, którzy opracowali Inteligentny Wzmacniacz Słuchu. „Zastraszani przez konkurencję”! „Wielkie korporacje wydafy [sic] na nas wyrok!” „Nazwali ich szaleńcami. Grozili pobiciami, pozwami, końcem kariery naukowej!” Brzmi jak blurp przyzwoitego filmu sensacyjnego. Że konkurencja w dziedzinie leczenia słuchu metodami niekonwencjonalnymi jest duża, wiemy z poprzedniej notki na ten temat, ale mikroczip ludzi Deschampsa pozwala słyszeć o 264% lepiej. Stawka była wysoka, więc nic dziwnego, że Kirchollm, Volkendorf, Bieler et consortes wzięli się do podrzucania francuskim naukowcom koni do łóżek. Przy tym Inteligentny Wzmacniacz Słuchu jest 60 razy tańszy od zwykłego aparatu słuchowego. Jak to możliwe? Pewne światło na tę kwestię rzuca jedno zdanie: „Współpracując z laboratorium w Malezji obniżyliśmy koszty produkcji bez utraty jakości”. To się chyba nazywa wyzysk?

A co tam słychać w dziedzinie magnesów neodymowych? Nowe, rewolucyjne wkładki biomagnetyczne prof. Gilmore’a reklamuje Marta z Cieszyna, zawodowa strażaczka, która przez wiele lat cierpiała na uporczywy ból stawów, stając się obiektem żartów kolegów. Pewnego dnia kręgosłup tak ją bolał, że ledwo założyła mundur, a jednak pojechała do pożaru w kamienicy i kiedy ratowała dzieci z pożaru, tak ją siekło, że się z nimi wywróciła, przez co szef zawiesił ją w obowiązkach. Wobec tego zaczęła szukać skutecznej terapii i żaden z lekarzy nie mógł jej pomóc, dopiero kiedy zadzwoniła do siostry w USA… Zaraz, przez kilka lat brali strażaczkinię na akcje z chorymi stawami i o tym wiedzieli (skoro robili sobie jaja – też mi koledzy), narażała przez to życie swoje i innych niejednokrotnie, a komendant zareagował dopiero wtedy, kiedy się wywaliła? Azali jedzie mi tu czołg? Czy może w straży strażackiej panują tak fatalne braki kadrowe, że trzeba trzymać w służbie czynnej schorowanych gasiczy, bo zdrowych po prostu nie ma? I nie przechodziła przez ten czas żadnych badań okresowych, które muszą mieć nawet ochotnicy, a co dopiero zawodowi? No tak, zapomniałbym, że w uniwersum Medic Reporters istnieją wyłącznie lekarze pierwszego kontaktu, i to bez wyjątku bezużyteczni.

Dość osobliwą metodę reklamowania przez straszenie obrali autorzy reklamy odchudzającego koktajlu „Chocolate SlimFast”. Nawiasem mówiąc, pamiętam coś o takiej nazwie ze wczesnych lat 90. i nie jestem pewien, czy tu aby ktoś się nie schylił po zakurzony trademark. Już w nagłówku czytamy: „Rządowi eksperci z USA ostrzegają przed niebezpieczeństwem dramatycznej UTRATY WAGI. W pogoni za wyglądem modelek wiele dziewcząt przerażająco szybko traci na wadze. (…) Eksperci wszczęli alarm: „Zbyt częste stosowanie tego produktu może prowadzić do anoreksji”. A niżej: „15 tysięcy Amerykanów schudło zbyt dużo!” „Nawet jeśli na początku im się to podobało, to wkrótce zaczęły się bać”. „…kobiety nadal chudły, zamiast przybierać na wadze”. „Jedna z dziewczyn, która schudła dzięki tej unikalnej formule cierpi na anoreksję”. Mówiąc w skrócie – nie bierzta tego świństwa, bo zrobi z was „motylki” (jak się mawia w subkulturze proanorektycznej). Parę linijek niżej okazuje się, że nie ma się co drzyć, bowiem niezależne laboratorium ustaliło, że dany specyfik „nie ma w swoim składzie żadnych toksyn (…) i nie stanowi zagrożenia dla zdrowia człowieka”, a cały problem wziął się z przekraczania zalecanej dawki. Mimo wszystko reklamowanie wyrobu medycznego przez przedstawienie najpierw niepożądanych skutków ubocznych nie sprawia, że czuję się zachęcony, nawet jeśli koktajl wykonany jest z ekwadorskiego kakao (Theobroma arriba), brązowego ryżu, groszku, gryki i otrąb, a propsuje go bariatra John Collins (weryfikacja kogoś o takim nazwisku to szukanie siana w stogu igieł) oraz niejaki Instytut Dietetyki i Żywienia Amerykańskiej Akademii Nauk Medycznych. Jeżeli chodzi o National Academy of Medicine, to nazywanie jej pracowników „rządowymi ekspertami” jest nieco na wyrost.

Ekspertów za to pod dostatkiem ma firma, która publikuje te ogłoszenia. Przykładowo, układem ruchu zajmuje się ekspert Witold Marzec, a laryngologią ekspert Waldemar Maj (widzicie tu pewien schemat?). A co się tyczy skuteczności tych wszystkich metod – wymierne efekty daje z pewnością terapia prof. Louisa Hopkinsona. Nie wiem, jak działa na zwyrodnienie stawów, ale za to zupełnie zmienia człowiekowi twarz!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz