niedziela, 6 listopada 2022

Uzdrowiska, Czesi, skanseny, czyli itynerarium kudowskie

 W drugiej połowie wakacji wybrałem się do Kudowej-Zdroju.

Pierwszy etap podróży był dość prosty – wystarczyło dotrzeć na dworzec we Wrocławiu. Dalej już nastąpiły dantońskie sceny, gorzej jak w Stawce większej niż życie. Zmiana turnusów, na peronie mnóstwo ludzi – a kolej podstawia skład złożony z dwóch niedużych szynobusów. Naszej drużynie udało się znaleźć miejsca siedzące, ale potem zapanował ścisk, jakiego nie widziałem od czasu studenckich podróży przyspieszonym „Orlikiem” na trasie Kraków-Małopolska Północna. 

Święty Jołzefie, miej nas w opiece...

Przez całą podróż konduktor ani razu nie sprawdzał biletów, bo nie przecisnąłby się przez tłum, kiedy zaś po drodze wysiadać miała kobieta z niemowlęciem w wózku, to najpierw szła ona z dzieckiem na rękach, a za nią inni pasażerowie podawali sobie wózek nad głowami. Dopiero za Wałbrzychem trochę się poluzowało.

Wagon osobowy typu Bębnopuz

A dworzec Kudowa-Zdrój był bezładem i pustkowiem.

Z  braku lepszego pomysłu zadzwoniliśmy po taxi. Gdy przyjechała, okazało się, że jacyś ludzie zamówili ten sam wóz co my, więc taksiarz wziął wszystkich razem i najpierw wysadził nas, bo mieliśmy bliżej.

- Trudno temu odmówić pewnej logiki.

Taksówkarzy jest najwyraźniej w Kudowej tylko kilku i chętnie wożą turystów na wycieczki do sąsiednich miejscowości, służąc dodatkowo jako przewodnicy. Po mieście kursują też autobusy z czeskiego Nachodu.


Kwatera mieściła się niedaleko centrum. Pokój na parterze był sporo mniejszy od tego w Inowrocławiu. Ważna informacja jest taka, że willa przyjmuje gości ze zwierzętami. W pobliżu znajduje się fabryka, na której dachu w 2019 widziałem stado kiziaków, ale tym razem nie było tam nikogo.

Rano zeszliśmy na śniadanie – serwowali szewski stół, ale jadalnia okazała się dość niewielka, a ludzie dosyć się stłoczyli. Jedzenie też spotykiwałem już lepsze.

Orion, won't you give me your star sign

Zaledwie kilkaset metrów dzieliło nas od parku zdrojowego. W centrum znajduje się wybrukowany plac, na którym rozstawiono palmy w donicach. Wokół niego skupiają się różne ważne punkty: sanatorium „Zameczek”, pijalnia wód, biuro podróży itp. W holu pijalni moją uwagę zwróciła ogólna dekoracja – byliśmy zresztą dwukrotnie w urządzonej tam kawiarni.

W pobliżu znajduje się muszla klozetowa. Za naszej bytności występował tam ksiądz Bogdan Skowroński, proboszcz parafii św. MB Różańcowej w Dusznikach (polskokatolickiej), śpiewając w duecie z samym sobą z plebejku. Jest to najwidoczniej miejscowy celebryta, bo z 2019 pamiętam rozwieszone plakaty reklamujące jego koncert.

Przyszło nam odwiedzić Muzeum Zabawek, gdzie zresztą byliśmy już poprzednio. Najlepsze są oczywiście lalki o specyficznych minach, ale zwróciłem także uwagę na koty, lwy, krokodyle oraz małą figurkę Fryca Wielkiego (co współgrało akurat z moją lekturą).

Misio: - Zabierzcie ode mnie tę abonamentację!

Nieopodal znajduje się Muzeum Minerałów, raczej symboliczne: parę sal z gablotami pełnymi rozmaitych kamieni, parę skamieniałości i eto wsio.

W kierunku południowym od centrum idzie się ul. Zdrojową. Po drodze mijam Ogród Muzyczny z metalowym fortepianem, harfą, kontrabasem (z progami?!) i pulpitem dyrygenckim. Nosi on imię druha harcmistrza Władysława Skoraczewskiego, tutejszego działacza harcersko-muzycznego, który zainicjował Festiwal Moniuszkowski. Zresztą samego Moniuszkę w postaci popiersia również da się w Kudowej znaleźć.

Mijając różnego rodzaju wille i sklepy (w tym urząd miasta), dochodzi się do głównej trasy, która prowadzi w lewo do Nachodu, a w prawo do Kłodzka.

Można tam znaleźć parę supermarketów i stacji benzynowych. Ciekawsza była dla mnie wąska, niepozorna droga za Lidlem, którą dochodzi się do kościoła św. Aleksandry. Obok znajdują się dwa cmentarze: komunalny i parafialny. Nie znajdzie się tam raczej nic dla miłośników zabytkowych nagrobków, bo większość płyt pochodzi z okresu po 1945.

Nagrobek niemieckiego proboszcza

            Z kolei wychodząc na północ z placu zdrojowego, wchodzimy we fragment gęstego lasoparku. Dalej znajduje się staw, który w 2019 był wyschnięty, a teraz już miał jakiś poziom wody, co jednak nie oznacza, że nie należy się przejmować grobalnym ociepleniem. Nad stawem uczyniono ku rozrywce koło wodne napędzane śrubą Archimedesa. Idąc dalej, można dotrzeć do Czermnej, a dalej do Pstrążnej, o czym później.

Da się również iść ulicą Słoneczną na południowy wschód. W ten sposób dotrze się do dyrekcji Parku Narodowego Gór Stołowych. Obok znajduje się Ekocentrum, w którym kiedyś było Muzeum Żaby, obecnie zamienione na ogólną wystawę multimedialną poświęconą lokalnej przyrodzie. Zwiedzanie odbywa się o wyznaczonych godzinach, ale w przypadku spóźnienia można liczyć na wyrozumiałość pracownika.

Paśnik dla motyli na tyłach

Na drodze spotkałem kilka kiziaków, przeważnie na Zdrojowej. Koło kościoła wypatrzyłem czarnego spaślaka śpiącego u kogoś w rabatkach. Nieopodal był kot typu pingwin (w miarę głaskawy). Widziałem też cętkowano-białego kota śpiącego na trawniku, który na mój widok podbiegł i zaczął się intensywnie miziać, a potem ugryzł mnie w dłoń i uciekł. Z kolei pod Muzeum Zabawek kręcił się biało-bury kiziak z kusym ogonem, przyjazny, ale dość zaniedbany, chociaż w obroży.

Czermna, północna dzielnica Kudowej, słynie przede wszystkim z Kaplicy Czaszek, położonej przy kościele parafialnym św. Bartłomieja Apostoła. Od zewnątrz wygląda ona jak zwykły murowany budynek, ale całe wnętrze zbudowane jest z czaszek i kości ofiar wojen śląskich oraz XVII-wiecznych epidemii. Zwiedza się o określonych porach, wpuszczają po ok. 45 osób (pomieszczenie jest małe), nie można robić zdjęć, przewodnik trochę opowiada.

Czachę wicher niesie, róg huka po lesie

Obok kościoła znajduje się cmentarz z garścią zabytkowych poniemieckich nagrobków. Biorąc pod uwagę, ile się mówi o wypędzeniach Niemców, trochę się zdziwiłem, spostrzegłszy, że niemieckojęzyczne nazwiska na nagrobkach (a nawet i całe epitafia) występują jeszcze w latach 60.

Drugą atrakcją Czermnej jest Szlak Ginących Zawodów. Cieszy się bardzo pozytywnymi opiniami, ale mnie się wydaje zbyt niedookreślony: trochę skansen, trochę minizoo, a trochę wystawa staroci (w jednym z budynków były wystawione rozmaite stare artefakty od narzędzi gospodarskich po gramofon z płytą Tercetu Egzotycznego).

O jakim ginącym zawodzie mowa w tym przypadku?

W kilku budynkach gospodarczych na terenie Szlaku odbywają się pokazy rzemiosła – my załapaliśmy się w kuźni na demonstrację wykuwania podkowy.

Walenie w żelazo to nie byle robota

Wśród wierząt pasących się na zewnątrz występują kozy, ptactwo różne, owce, wielbłąd, krowy angusy, lamy i alpagi, a także plastikowa fantomowa krowa do ćwiczenia dojenia.

Więcej niż jedno zwierzę

Stoi też wiatrak bez śmigła i różne stare maszyny rolnicze, wozy, sanie, a nawet traktór wyglądający na samoróbkę.


Wracając do centrum, można skręcić do Małej Czermnej, która leży już po stronie czeskiej.

Pstrążna niby też jest dzielnicą Kudowej, a jednak znajduje się tak daleko – literalnie za górami i za lasami – że musieliśmy dojechać taksówką. W tamtejszym skansenie podobało mi się dużo bardziej niż na Szlaku Ginących Zawodów.

Skansen jest ładnie położony na wzgórzach. Ma to zasadniczą wadę: brak zasięgu komórkowego, a jeśli już, to czeski. Na terenie znajduje się kilka chałup o dużej wartości regionoznawczej, różne budynki gospodarcze…

Ul w kształcie najsłynniejszego pisarza z Kusiąt

...nieco sztuki ludowej.

Kulfon, Kulfon, no i co z ciebie wyrosło?

W kuźni kowal pokazuje swój fach, gdzie indziej dla chętnych pokazy prania czy wykonywania czegoś z włóczki. Jest też zagroda z trzema owcami, które udało mi się pogłaskać.

Na szczycie znajduje się wiatrak (bez śmigła); wlazłem najpierw na wzgórze, potem do wiatraka. Pogoda była na tyle ładna, że widziałem stamtąd pasmo Karkonoszy łącznie ze Śnieżką.

 O 14 miał być pokaz czeskiej grupy rekonstrukcyjnej, inscenizującej brankę do cesarskiego wojska, ale ulotniliśmy się już po 12:30.

Św. Franciszek z koalą


Polanica-Zdrój

Przy okazji pobytu w Kudowej wybraliśmy się do Polanicy-Zdroju, aby obejrzeć miejsca znane nam sprzed 3 lat. Droga wiodła przez Levin Quodzki, znany jako miejsce zamieszkania Czesławy Violetty Gospodarek-Villas.

W Polanicy prawie wszystko zastaliśmy po staremu. Deptak nadal biegnie w sporej części wzdłuż Bystrzycy, a potem wiedzie do parku zdrojowego. 

W dalszym ciągu jest w mieście rozbudowany park, a po dłuższym spacerze można dotrzeć do pomnika niedźwiedzia polarnego, symbolizującego maksymalny zasięg lodowca na ziemiach polskich.

Zajrzeliśmy także do pijalni wód. W muszli klozetowej trwały przygotowania do występu artysty imieniem Mrozu.

- Przyzna pani, panno Marysiu, że nasza pogawędka nad błotnistą kałużą
toczyła się całkiem sprawnie, dopóki to coś nie wylądowało nam za plecami

Na deptaku nie spotkaliśmy już cudnego spaślaka, za to koło teatru kręciła się czarno-biała kotka, która okazała się całkiem miziasta.

W dalszym też ciągu przystanek autobusowy w mieście wprawia podróżnych w pewną dezorientację, ze względu na brak aktualnego rozkładu jazdy.


Nachod

Za pomocą lokalnego taksówkarza wybraliśmy się na wycieczkę do Nachodu. Czeskie to miasto podobało mi się po prostu szalenie: takie małe, a mieszanka różnych architektur.

Poszta

Centralnym punktem jest rynek, czyli plac Masakryka. Na środku stoi kościoł św. Wawrzyńca, który można zwiedzać w wyznaczonych godzinach, a czasem nawet podobno odbywają się nabożeństwa. Obok można zobaczyć ratusz z rzeźbą rycerza Hrona, założyciela miasta, i modernistyczną pocztę

Reklama dla poszukujących

Wokół kościoła mieści się kilka barakowych rzeźb oraz ławeczka urodzonego w Nachodzie wielkiego kanadyjskiego pisarza Josefa Škvoreckyego.

Czołgany batalion

W bocznej uliczce natrafiłem na sklep z instrumentami muzycznymi i płytami, ale nic tam nie kupiłem, bo wybór był mały, a z czeskich albumów jedyne, co by mnie interesowało, to debiut folkrockowego Marsyasa, który już sobie kupiłem przed trzema laty w Pradze. Za to w samym rynku znalazłem antykwariat. Kupiłem tam czeską wersję Cyberiady Lema Stanisława (ja mówiłem łamanym czeskim, antykwariusz łamanym polskim).

Główny deptak to Kamenice, gdzie naliczyłem ze 4 księgarnie i jeszcze bibliotekę. W jednej z nich, typu Tania Książka, zanabyłem dwa czeskie ospreye. W innej księgarni nic nie kupiłem, ale za to mieli rezydentnego psa.

Na herbatę poszliśmy do Kawiarni Literackiej, ale nie widzieliśmy żadnego literata. Może to i dobrze.

Płaskorzeźby na fasadzie bibloteki publicznej

Do głównych zabytków Nachodu należy zamek, położony rzecz jasna na wzgórzu. Pokonaliśmy spory odcinek stromo pod górę, gdy się zorientowałem, że droga nie do przejścia, bo remont. Trzeba było zejść na rynek, gdzie pani z informacji turystycznej dała mi mapkę z zaznaczoną trasą. Ruszyliśmy więc inną drogą, omijając zrujnowaną ciepłownię i bloki mieszkalne.

Podejście na górę nie było łatwe, zważywszy, że trafiliśmy na upalny dzień, a droga należała do stromych. Kiedy w końcu weszliśmy, okazało się, że i na zamku trwa remont.

Mały dzielny enerdowiec

Mimo wszystko udało się obejrzeć parę dziedzińców i kaplicę NMP. W zamkowej fosie mieszka niedźwiedź, ale dzień był upalny, wokół hałasowali robotnicy, więc nie chciał wychodzić.


Wróciliśmy do Kudowej dzięki uprzejmości taksówkarza, który przyjechał po nas na rynek o wyznaczonej godzinie, mimo że w Nachodzie miała się odbywać jakaś impreza masowa i część rynku zagrodzono. 

Dom towarowyj


Safari Zoo

W miejscowych biurach podróży można zamówić rozmaite wycieczki, zarówno na terenie Polskiej, jak i Czech. Planowaliśmy wyjazd do Kutnej Hory, ale nie zebrała się grupa i musieliśmy wybrać wycieczkę do Safari Zoo w Dworze Królowej. 

Sława zoo dotarła i do Muzeum Zabawek
            Autokar odjeżdżał z głównego w mieście przystanku autobusowego. Po drodze zatrzymaliśmy się, w celu skorzystania z toalety i kantoru, przy granicy, gdzie stoi pomnik przyjaźni harcerstwa polskiego z pionierstwem czeskim.

- Powtarzaj za mną: "Kukułeczka kuka, chłopiec panny szuka"

            Dalsza droga wiodła przez Nachod i Jaromierz, natomiast co do samego Dworu Królowej, przejechaliśmy tylko po peryferiach, aby wylądować na rozległym parkingu.

Gdzieś tam po drodze

Zoo powstało w 1909 jako zwykły zwierzyniec miejscowego potentaty, a od lat 60., pod kierownictwem doktora Wagnera, zaczęło przechodzić ewolucję w kierunku nowoczesnego ogrodu zoologicznego, zorientowanego wyłącznie na gatunki afrykańskie (może tylko orangut się zaplątał z innych stron świata).


 Infrastruktura i kosze na śmieci są również stylizowane na Afrykę, dba się o eko (segregacja odpadów, nie używa się oleju palmowego). Co prawda gastronomia, inaczej niż we wrocławskim Afrykarium, nie jest czysto wegetariańska. Za to w kiblu gra afrykańska muzyka.

Ufuna ukuphuzani mfana?

Obszar Safari Zoo jest na tyle rozległy, że nie sposób obejść całego na piechotę – i zresztą nie jest to nawet możliwe. Dodatkową opcję w ofercie stanowi przejażdżka safaribusem, czyli autobusem bez bocznych szyb, jeżdżącym przez obszary, gdzie pasą się rozmaite ssaki kopytne – antylopy, bydło watussi, żebry, żyręfy i jeszcze inne. Jest wśród nich antylopa zwana kobem moczarowym lub lechwe, a po czesku – voduška červená, hodowana tu w celu reintrodukcji w naturalnym środowisku; w tym ogrodzie występuje ona w liczniejszych stadach niż gdziekolwiek na wolności.

Pasą się, pasą...

Po zakończeniu przejażdżki przyszła pora na zwiedzanie piesze, przerywane zjedzeniem jakiegoś fastfuda i wypiciem południowoafrykańskiego piwa. Spośród menadżerii moją uwagę zwrócił lew, a szczególnie lwica z małymi, siedzące w pawilonie. 

Z powodu jednak upału większość drapieżników (szelm, jak mawiają Czesi) poszła się klapnąć, podczas gdy na chodzie zostały roślinożerne: słonie, hipotany, norosożce, dżyrafy itp. W jednym z pawilonów widziałem fenka i cywetę, na zewnątrz – lamparty i higienę cętkowaną.

A kto tak pomalował tego antylopa? Dzwońcie po Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami!

W samej głębi ogrodu stoi pałacyk, od którego się wszystko zaczęło. Mieści się tam ekspozycja dotycząca ogólnie działalności doktora Wagnera, a także wystawa obrazów fauny prehistorycznej pędzla Zdeńka Buriana.

Momenty były

Ogólnie rzecz biorąc, wyjazd był udany, tylko szkoda, że tak gorąco.

Nachodzka moderna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz