środa, 31 lipca 2024

Wakacje z Krzyżakiem (z frontu czytelniczego, 5/2024)

 

W lipcu przytrafił się wyjazd na Warmię i Mazury. Dlatego wróciłem do tematyki Zakonu Marii (ale nie tego od Kalibra 44), a potem zostałem jeszcze nad jeziorami.

  

13. Paweł Pizuński, Poczet wielkich mistrzów krzyżackich,
Skarszewy, bd. (zapewne przed 1999)

Z dyrektorów Zakonu Krzyżackiego najbardziej jest u nas znany Ulryk z Jungingenu, chociaż główna jego zasługa była taka, że dał się zabić pod Grunwaldem. Paweł Pizuński postanowił usystematyzować nieco wiedzę o wielkich mistrzach i gdzieś w latach 90. wysmażył leksykon.


     Książka składa się z krótkich notek biograficznych, potraktowanych w sposób popularnonaukowy, czyli bez ścisłego uźródłowienia. Bibliografia (co prawda „wybrana”) wymienia kilka pozycji, głównie niemieckich z XX i końca XIX wieku. Zaczyna się od pierwszego hochmajstra z czasów palestyńskich, Henryka Walpota, a kończy oczywiście na księciu Albrechcie Hohenzollernie, siostrzeńcu Zygmunta Starego. Po drodze pojawiają się tak znane postacie jak Hermann von Salza, który uczynił z Krzyżaków liczącą się siłę, dwaj von Feuchtwangenowie, za których sprawą Zakon przeniósł główną siedzibę do Prus, Konrad von Wallenrod, odmienny od wizerunku zaprezentowanego przez Mickiewicza, bracia von Jungingen czy też zbawca Zakonu po klęsce grunwaldzkiej, Henryk von Plauen.

Są też jednak mistrzowie mniej znani, tacy jak XIII-wieczny malwersant Gerhard von Malberg albo nieco późniejszy Günther von Wüllersleben, o którego istnieniu nauka dowiedziała się dopiero w XIX wieku. Zdarzały się nawet przypadki uzurpacji urzędu, jak Gotfryd von Hohenlohe. Funkcja wielkiego mistrza nie zawsze była dożywotnia: całkiem często zdarzały się przypadki rezygnacji. Śmiercią gwałtowną, oprócz Ulryka pod Grunwaldem, zginął Werner von Orseln (zadźgany przez współbrata), a także, być może, Paweł von Russdorf. Von Plauen tak natomiast dopiekł braciom swoimi tyrańskimi skłonnościami, że siłą zmusili go do ustąpienia. Najdłużej wielkimi mistrzami byli von Salza i Winrych von Kniprode – każdy po 29 lat. Pochodzenie z terenów Rzeszy rozkładało się rozmaicie, żaden wielki mistrz nie urodził się w Prusiech, ale ze dwóch było Szwajcarami.

            Czyta się toto całkiem lekko, może w zasadzie służyć za bryk z historii Zakonu. Widać jednak, że książka została wydana własnym sumptem. Chociaż korektą zajął się bliżej nieokreślony „zespół redakcyjny”, to przydałoby się jej więcej, gdzieniegdzie trafiają się błędy i literówki typu „Jaćwierz”. Za ikonografię służą portrety wielkich mistrzów, głównie w postaci drzeworytów z książek wydanych odpowiednio w 1684 i 1720 r., ale są też zdjęcia np. nagrobków, posągów czy fresków z Malborka.

Sekularyzacja Prus nie oznaczała końca Zakonu Marii Panny Domu Niemieckiego – istnieje on do dzisiaj, choć już dawno nie ma charakteru rycerskiego, a wielcy mistrzowie rezydują we Widniu. Krzyżacy przestali jednak być liczącą się siłą polityczną dysponującą własnym państwem, a już w ogóle nie wpływali na historię Polski i okolic, więc późniejsze ich dzieje nie interesują autora.

  

14. Andrzej Rzempołuch, Lidzbark Warmiński, Warszawa 1989 (z serii Barbakan)

Kolejna – po omawianym dawniej Malborku – książka z serii poświęconej ważnym zabytkom polskim. Czytania jest tu zaledwie na 56 stron (plus streszczenia w kilku językach), ale do tego drugie tyle ilustracji, głównie czarno-białych.

            Na tekst składa się krótki zarys historii Lidzbarku W., lokowanego na prawie chełmińskim przez biskupa warmińskiego Eberharda z Nysy na początku XIV wieku – jednakże standardową siatkę ulic trzeba było dostosować do warunków terenowych. Co ciekawe, pierwszymi mieszkańcami Lidzbarka byli osadnicy z Dolnego Śląska! Jako siedziba biskupów warmińskich, miasto należało do najważniejszych ośrodków kulturalnych w Prusiech; urzędowali tu m.in. Łukasz Watzenrode (z siostrzeńcami Kopernikami), Jan Dantyszek, Stanisław Hozjusz, Marcin Kromer czy ostatni z polskich biskupów warmińskich przed zaborami (i jeszcze na ich początku) – Ignacy Krasicki. Rys historyczny omawia też jednak zmiany architektoniczne w mieście za Niemca oraz prace konserwacyjne po II wojnie światowej.

            Największy rozdział to oczywiście omówienie gotyckiego zamku biskupiego w widłach Łyny i Symsarny – jego architektury, zmian na przestrzeni dziejów oraz wystroju. Trochę miejsca poświęcono też oranżerii (dziś po drugiej stronie szosy), a także najważniejszym zabytkom w samym mieście, takim jak kościół farny św. Piotra, Pawła i Michała Archanioła, kościół na Pilniku, kościół ewangelicki pełniący dziś funkcję cerkwi czy zachowane fragmenty murów obronnych (poza Pilnikiem wszystkie widziałem na własne oczy). Autor poświęcił też parę słów artystom działającym w Lidzbarku od XV do XVIII w.

Ilustracji jest ponad 70, z czego większość przypada na zamek. Są to zarówno fotografie stanu rezydencji w latach 80., jak i reprodukcje dawnych wizerunków. Należy dodać, że od czasu wydania sporo się zmieniło i dziś można podziwiać częściowo odrestaurowane freski na krużgankach I piętra, których na zdjęciach w książce jeszcze nie ma.

Fanów nieco nowszych zabytków zainteresuje zdjęcie ul. Ratuszowej z ówczesnymi szyldami. Wtedy, od lewej do prawej, widać było kawałek ratusza, bibliotekę, Miejski Dom Towarowy, lokal o nieokreślonym przeznaczeniu, sklep obuwniczy i sklep AGD. Na Google Street View można jeszcze zobaczyć stan z 2013 – od biblioteki w prawo znajdują się: sklep odzieżowo-sportowy, obuwniczy, odzieżowy i księgarnia. W roku 2024 były to: pusty lokal, usługi krawieckie, laboratorium medyczne i w dalszym ciągu księgarnia (służąca zarazem jako sklep papierniczy, zabawkarski i z wyposażeniem dla plastyków).

  

15. Paweł Pizuński, Krzyżacy od A do Z, Skarszewy 1999

Przebywając na terenie dawnego państwa zakonnego, przeczytałem jeszcze drugą książkę P. Pizuńskiego. Jak się łatwo domyślić, jest to leksykon przedstawiający alfabetycznie najważniejsze kwestie związane z Krzyżakami – nie tylko od A do Z, ale nawet do Ż jak Żmudź.

            Podobnie jak Poczet wielkich mistrzów, książka może służyć jako podręczne kompendium na temat Krzyżaców. Tu również wymienieni zostali wszyscy wielcy mistrzowie Zakonu, ale też szereg innych dostojników i innych postaci ważnych w jego historii, nie wyłączając biskupów, w tym warmińskich. Co się zaś tyczy zamków krzyżackich, to chyba każdy z nich dostał po haśle – kiedy powstał, jakie były jego losy i struktura, co się z nim później stało. Kwidzyna i Lidzbarka nie ma, bo to były zamki biskupie, nie zakonne.

            Prócz tego leksykon wyjaśnia poszczególne urzędy, jednostki administracyjne, ważniejsze wydarzenia itp. Mowa o stosowanej broni, walucie państwa krzyżackiego i dokumentach stanowiących podstawę funkcjonowania Zakonu. Do tego dochodzą różne grupy personelu – samych braci-rycerzy było stosunkowo niewielu, ale wokół nich kręcili się różni półbracia, sarianci, rozmaici służebni, wojska zaciężne, rycerstwo i Prusowie zobowiązani do służby wojskowej w zamian za posiadanie ziemi… Istniały nawet siostry krzyżackie, ale nie w Prusiech i ogólnie mało o nich wiadomo. Poświęcono też kilka haseł Prusom, ich plemionom, a nawet paru głośniejszym przywódcom, takim jak Skumand czy Herkus Monte. Stosunkowo zdawkowo natomiast potraktowani zostali satelici Krzyżaców – kawalerowie mieczowi i bracia dobrzyńscy.

            Tekst urozmaica trochę ilustracji – m.in. ryciny i zdjęcia zamków albo reprodukcje pieczęci poszczególnych konwentów i dostojników. Natomiast co do korekty, to mogłaby być lepsza. Kurlandzkie miasto Mitawa funkcjonuje np. jako „Miława”. Pod literą „Ł” widzę zagadkowe hasło „łałmy”, z odniesieniem do hasła „Natangia”. Sprawdzam więc pod „N”, cóż to były te łałmy, i okazuje się, że były to boginki czczone przez Natangów, jednak nie „łałmy”, lecz – „łaumy”. Ojciec Dużego Witolda, wielki książę Kiejstut, występuje zaś w całym leksykonie konsekwentnie jako „Kiejstrut”. Kiej się ta korekta czymś struła…

  

16. Zbigniew Nienacki, Nowe przygody Pana Samochodzika, Olsztyn-Białystok 1982

Skoro już zaniosło mnie na Mazury, postanowiłem sięgnąć po kolejną książkę z popularnej serii Zbigniewa Nienackiego.

Tym razem Tomasza N. Samochodzika spotykamy w gospodzie ludowej nad Jeziorakiem. Na naprawę promu czeka tam wiele spośród ważniejszych dramatis personae, które będą nam towarzyszyć w ciągu dalszej akcji. Dopiero w drugim rozdziale dowiadujemy się z retrospekcji, że główny bohater przyjechał na Mazury, aby odnaleźć hitlerowską ciężarówkę ze zrabowanymi zbiorami jednego z muzeów, która pod koniec wojny utonęła gdzieś w jeziorze. Wiadomo, że skarbu poszukuje już podejrzany osobnik z blizną, ale nieznane jest choćby przybliżone jego położenie, dlatego pan Tomasz pracuje sam, w ramach urlopu.

A raczej próbuje pracować, ponieważ przez 90% książki jego uwagę nieustannie absorbują inne sprawy. Należy do nich w pierwszym rzędzie Czarny Franek i jego banda chuliganów, rozbisurmaniający się w tak pięknych okolicznościach przyrody. Wojnę podjazdową toczy z nimi niejaki Kapitan Nemo, tajemniczy wigiliant na szybkiej łodzi. Jest też nadęty „książę spinningu” Wacek Krawacik, który już by zdobył złoty medal wędkarski, ale ktoś mu ukradł zdobytą wielkim kosztem mapę najlepszych łowisk. Oprócz tego Pan Samochodzik poznaje oczywiście intrygującą pannę oraz skazany jest na uciążliwe towarzystwo zarozumiałego, acz nieskutecznego wędkarza, pana Anatola. W ciągu akcji pojawia się znany z pierwszych trzech powieści w serii harcerz Wilhelm Tell – teraz już drużynowy – oraz jego podwładny Baśka, który potem wystąpi w Zagadkach Fromborka. 

Cokolwiek by mówić o poglądach politycznych Nienackiego, o wizerunku postaci kobiecych czy o tym, że jak na kogoś, kto postawił sobie za cel edukować poprzez rozrywkę, jego książki zawierają coś dużo błędów rzeczowych – to ewokować wakacyjną atmosferę on potrafił. Te noce w namiocie, żegluga po jeziorach, łowienie ryb, czajenie się w krzakach… Błędów rzeczowych udało mu się uniknąć dzięki temu, że tym razem pan Tomasz nie szwenda się po zabytkach, tylko na łonie przyrody. Gdzieś tam w tle pojawia się Jerzwałd, wieś, w której mieszkał sam Nienacki (i którą potem osobliwie sportretował jako Skiroławki).

Z dzisiejszej perspektywy może uderzać, że co prawda zostawianie w lesie pustych puszek po konserwach uważa się za kompletny brak szacunku do przyrody, ale za właściwe uchodzi ich zakopywanie. Osobliwe jest też narzekanie napotkanego milicjanta, że turystom przybywającym nad jezioro nie chce się meldować na pobyt czasowy – jednakże sam autor, jak i jego bohater, był legalistą i lojalistą PRL, więc nie ma się co dziwić. Milicjanci są zresztą uprzejmi, akuratni i wygłaszają pogadanki. Skłonności dydaktyczne ma sam Tomasz – swoją drogą ormowiec – przez co zostaje ochrzczony przezwiskiem „Pan Samoględzik”.

Jeśli chodzi o pannę, to tym razem ma na imię Marta, ma też warkocz i dopiero co zdała na studia. Między nią a Tomaszem nie dochodzi do żadnych kroków romansowych poza flirtoidalnym przekomarzaniem się. Druga ważniejsza postać żeńska to ruda Bronka, członkini bandy, wobec której Pan S. ma okazję użyć talentów dydaktycznych. Płeć feminalną reprezentuje poza tym Edyta, narzeczona Wacka - w zasadzie mogłoby jej nie być, bo nie wnosi zgoła nic do fabuły, tylko się opala na pokładzie jachtu (gdyby to był film, mogłaby przynajmniej robić za fanserwis), oraz jeszcze słabiej zarysowane żony pana Anatola i jego kolegi, pana Kazia, który sam przez większość książki stanowi li tylko tło dla Anatola.

Po raz pierwszy powieść wydana została w 1970 r., ale ja korzystałem z wydania z 1982 r., w ramach serii w opracowaniu graficznym Szymona Kobylińskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz